Blanka 2
Blanka.
Blanka stała przy okienku recepcjonistki i czekała na klucz do pokoju. Zerkała nieśmiało na swego wybawcę, bo dopiero, gdy wysiadła z samochodu zauważyła, jaki jest wysoki i jak drobna się przy nim czuje, a przecież nie należała do niskich kobiet. Zerkała na niego, na jego opalone, silne przedramiona, na lewy nadgarstek z pięknym, drogim zegarkiem i dwiema skórzanymi bransoletkami, bardzo męskimi, z wplecionymi elementami platyny. Już dawno nie widziała, tak ładnej męskiej biżuterii, a może, po prostu on tak dobrze w niej wyglądał?
- Nazwisko! - zagrzmiał w jej uszach skrzekliwy głos recepcjonistki.
- Adam Lennox - odpowiedział jej szybko, a Blanka spojrzała na jego twarz.
Miał doskonały profil i w końcu dowiedziała się, jak się nazywa. W ogóle się sobie wcześniej nie przedstawili. I to imię, bardzo mu pasowało.
- Dwójka dla was - oznajmiła znów skrzekliwie recepcjonistka i położyła klucz na czymś, co można nazwać kontuarem.
- Potrzebujemy dwóch jedynek - sprostował szybko Adam.
- Nie ma. Wszystko zajęte.
- To dwie dwójki proszę - szybko podjął decyzję. Było już późno i on też wyglądał na zmęczonego.
- Dla ciebie sarenko? - zadrwiła recepcjonistka.
Blanka skinęła głową.
Umówiła się z Adamem, że gdy tyko dotrze do domu prześle mu pieniądze i wszystko mu odda.
- Mam pieniądze - mówiła w drodze do motelu ze stacji benzynowej, - ale jak sam widzisz, są chwilowo poza moim zasięgiem. Poza tym mogę podać ci numer telefonu do mojej matki, jako gwaranta spłaty. Ona za mnie zapłaci, jeżeli potrzebujesz gwarancji.
- Nazwisko! - zagrzmiał znowu w jej uszach skrzekliwy głos recepcjonistki, wyrywając ją z zamyślenia.
- Blanka Trenton - Palmer.
- A! Mężatka! - wykrzyknęła kobieta, jakby odkryła coś nieprzyzwoitego i podała jej klucz, wpatrując się w nią chytrze.
Podziękowali jej i ruszyli do swoich pokoi. Żwir pod ich butami chrzęścił. Noc była ciemna, a parking oświetlała tylko jedna latarnia. Adam zabrał zza siedzenia kierowcy swoją torbę podróżną i pokrowiec na garnitur lub jakieś eleganckie ubranie.
- Faktycznie jesteś mężatką? - zapytał nagle, gdy przy niej stanął. Uniosła głowę i spojrzała na moment w jego zmrużone, pytające oczy. Nawet teraz, tak poważny i skupiony wydawał jej się nieziemsko przystojny.
- Tak jakby - odparła opuszczając wzrok i już więcej na niego nie patrząc. Co miała mu powiedzieć, skoro sama nie była tego pewna? Okłamać? Nie chciała obciążać go swoimi problemami i zbędnymi historiami. Był dla niej obcy, chociaż niezwykle pomocny. Tak było jednak lepiej, dla niej i dla niego.
Przystanęli przed jej pokojem. Adam podrzucał klucze w swojej ręce, jakby się zastanawiał nad czymś. Czuła, że taka odpowiedź mu nie wystarcza. Była mu coś winna. Była mu przede wszystkim winna szczerość, za to, że ją tu podwiózł i zaopiekował się nią, ale jeszcze nie teraz. Może za chwilę.
- Śniadanie wydajemy od 6.30 do 10.00. - zabrzmiał w nocnej ciszy głos recepcjonistki, która wyszła za nimi, aby zapewne sprawdzić, gdzie będą spali. Małomiasteczkowe sensacje były zapewne w cenie i rano mogłaby o nich opowiadać wszystkim swoim koleżankom. - Jemy po przeciwnej stronie ulicy w Zajeździe u Lindy - dodała i oparłszy się o futrynę patrzyła na nich z daleka.
Adam skinął tylko w jej kierunku głową, a potem przekręcił klucz, który głośno zgrzytnął w zamku i otworzył pokój.
- Wejdź i sprawdź, czy wszystko jest w porządku. Ręcznik, coś do mycia, a jak nie, to ci pożyczę - powiedział. - Poczekam.
Kobieta przerwała im rozmowę, a Blanka gdzieś pod skórą wiedziała, że powinna mu wszystko wytłumaczyć. Ociągając się weszła do środka. Sprawdziła wyposażenie łazienki i skinęła tylko Adamowi głową na potwierdzenie, że wszystko jest i niczego nie potrzebuje.
- Jakby co, jestem pod szóstką, obok - dodał i rzucił jej klucz na łóżko, a potem zamknął za sobą drzwi.
Stała chwilę na środku pokoju, a potem ciężko usiadła na łóżku. Miała mętlik w głowie. Tyle się dzisiaj wydarzyło, że potrzebowała tej ciszy nocnej dla siebie, na przemyślenia. Przede wszystkim miała wielkie wyrzuty sumienia w stosunku do Adama. Namieszała dzisiaj w jego rozkładzie dnia. Nic nie mówił, nie narzekał i nie wygadywał jej tego, co się stało, ale widziała na jego twarzy niezadowolenie i zniesmaczenie sytuacją w jakiej się znalazł. Na pewno zwróci mu pieniądze, ale zupełnie nie miała pomysłu, jak mu wynagrodzić jego fatygę. Może jutro, gdy się o nim dowie czegoś więcej, do głowy wpadnie jej jakiś pomysł.
Jednak teraz, musiała przemyśleć swoją sytuację. Sprawa wyglądała następująco. Blanka weekend spędziła w Charlotte, odwiedzając ojca i macochę w ich nowej willi w dzielnicy Myers Park. Chcieli się pochwalić nowym domem, a ona chciała odbudować poważnie nadwyrężone więzi rodzinne i poznać swego ośmioletniego, przyrodniego brata, którego znała tylko ze zdjęć. Wszystko układało się znakomicie. Dom był zachwycający, zdecydowanie wart pozycji, jaką zajmował jej ojciec wśród społeczności Charlotte i w świecie biznesu. Osiem sypialni, siedem łazienek, niesamowita kuchnia z kucharką i olśniewające wejście. Hol i dwa przestronne salony wprost powalały i prowadziły do obszernego gabinetu ojca. Blanka cieszyła się, że w końcu ich odwiedziła. Sonia, druga żona ojca, okazała się na codzień bardzo mądrą i praktyczną kobietą. Dbała o to, aby spędzała z ojcem wystarczająco dużo czasu. Mogła prowadzić wtedy długie, wyczerpujące rozmowy z ojcem na temat przyszłości jego firmy. Bawiła się z małym Johnem - swoim przyrodnim bratem. Głęboko wierzyła, że wszystko można jeszcze naprawić. Czuła, że jest szczęśliwa. Odzyskiwała wiarę w rodzinę i z wielką przyjemnością bawiła się w basenie ze swoim braciszkiem. Raz zabrała go nawet do miasta na lody. Spacerując z nim od karuzeli do karuzeli, od jednego kramu do drugiego odnajdywała w sobie uczucia, o które się nie posądzała. Uwielbiała tego urwisa, swojego brat.
Sielanka trwała dopóki dopóty nie pojawił się Warren, jej narzeczony. Przyjechał w niedzielne przedpołudnie, zachwycająco zadowolony i wypoczęty. Blanka spojrzała na niego i serce mocniej jej zabiło. Był niesamowicie przystojny. Uwielbiała jego ciemne, schludnie przystrzyżone włosy i przenikliwe spojrzenie. Jednak jego zaciśnięte męskie usta, które namiętnie ją całowały, budziły w niej również niepokój. Nie chciała o tym myśleć, więc przy ojcu nie okazywała swego zaniepokojenia. Postanowiła cieszyć się tymi chwilami. Kawa, drinki, rozmowy z ojcem, czegóż mogło jej brakować ? Wiedziała dokładnie czego jej brakowało, spokoju ducha i pewności siebie. Przy narzeczonym jej samocena i pewność siebie spadały w zastraszającym tępie. Warren zawsze intensywnie zmieniał jej życie ! Nawet teraz się wtrącał. To miał być jej weekend z ojcem, a nagle zjawił się on. Kochała go, więc na początku ucieszyła się z tej niespodzianki.
Uciekła z domu ojca, ale nie do końca uciekła przed ojcem. Z nim dogadywała się nawet dobrze. Liczyła się z tym, że będzie próbował ściągnąć ją do pracy, do swojej firmy. Nie raz przecież o tym wspominał. Blanka wiedziała, że kiedyś będzie pracowała u ojca, w rodzinnej firmie, ale na razie dawała sobie czas i radziła sobie sama. Chciała zdobyć, jak najwięcej doświadczenia w innych działach gospodarki. Te rozmowy z ojcem były trudne, ale były do przewidzenia. Były elementem jej przyszłości, subtelnie tkane nicią strategii, jaką roztaczał przed nią ojciec.
Uciekła przed Warrenem, swoim narzeczonym i jego szalonym pomysłem. Była szczęśliwa widząc, jak Warren doskonale dogaduje się z takim biznesmanem, jak jej ojciec Dawid Trenton. Jednak, Warren niespodziewanie oznajmił, że już tak długo są narzeczeństwem, że powinni się w końcu pobrać i to jak najszybciej. Niestety dwie godziny później zjawili się jego rodzice i ksiądz.
Blanka wzięła głęboki wdech i pomyślała, że to wszystko, co stało się potem było dla niej po prostu koszmarnym snem.
Uciekła w nieznane, bo nie dała sobie rady z emocjami, byle dalej od Warrena i jego niespodzianek. Szła drogą, aby zrobić na złość ojcu, za to, że wsparł decyzję Warrena o ślubie. Wiedziała, że jeżeli odmówi, będzie to jednoznaczne z zerwaniem zaręczyn, a przecież tego nie chciała. Kochała Warrena i nie zamierzała się z nim kłócić. Szła dalej przed siebie, aby zastanowić się, w jakim kierunku zmierza jej życie. Przecież wcale nie było takie złe.
W Richmond miała rewelacyjną pracę, przyjaciół i piękne mieszkanie. Przy Warrenie czekała ją stabilna przyszłość wspierana przez jej ojca. Niczego jej nie brakowało. Wszystko było poukładane i zaplanowane, a jednak w tamtym, jednym jedynym momencie, gdy wystarczyło powiedzieć „tak", ona wypowiedziała to słowo, jak zaklęcie, a potem uciekła.
Była zadowolona ze swojej decyzji i z przygody, którą miała, aż do dzisiaj. Dzisiaj lękała się o swoje życie i zastanawiała się nawet, czy go nie straci. Co byłoby lepsze, życie takie, jak było jej przeznaczone, czy przeżycie koszmaru na drodze, o ile w ogóle by go przeżyła ?
*
Blanka spojrzała na zegarek przy łóżku. Była 5.45. Już od dłuższego czasu leżała i nie potrafiła zasnąć, bo przez całą noc męczyły ją zjawy mężczyzn, którzy próbowali zrobić jej krzywdę. Wczoraj postanowiła, że wraca do Richmond, do swojego domu. W zaciszu swojego mieszkania, chciała ochłonąć po tym, co zgotowało jej życie.
Wystarczyłby jeden telefon do ojca, tu z tego pokoju i wszystkie jej problemy by zniknęły. Mogła też zadzwonić do matki, ale prawdopodobnie wszystko skończyłoby się tak samo. Matka, zadzwoniłaby do ojca, tylko po to, aby mu udowodnić, jakim jest nieodpowiedzialnym mężczyzną i nie potrafi upilnować córki.
Dlatego powinna trzymać się z dala od tych najbliższych swemu sercu ludzi. Powinna brnąć przed siebie i na własną rękę wrócić do domu. Wstała i poszła pod prysznic. Gorąca woda zmyła z niej nocne mary i odprężyła jej umęczone poobijane ciało. Skorzystała z próbek szamponu i żelu pod prysznic, bo nie miała tu nic swojego. Dopiero po umyciu włosów stwierdziła z rozpaczą, że nie ma nawet się czym uczesać, nie mówiąc już o umyciu zębów.
Kurcze! - pomyślała ze zgrozą. - Jak mam kontynuować swoją podróż skoro niczego nie mam?
Spłukała z siebie pianę i otuliła się motelowym ręcznikiem, delikatnie dotykając swoich ran i siniaków. Zrzuciła z siebie rącznik i wykorzystała do ostatniej kropli balsam z próbki. Zawinęła w ręcznik swoje ciemne, długie włosy i przyjrzała się swej twarzy, opuchliźnie na kości policzkowej i kilku rozcięciom. Stwierdziła, że pod skórą pojawił się siniak. Potem wzięła do ręki drugi ręcznik i wyszła z łazienki. Podeszła do łóżka. Dopiero wtedy podniosła wzrok i spojrzała prosto w niebieskie, cudowne oczy Adama stojącego po drugiej stronie łóżka. Sparaliżowało ją. Ręcznik zasłaniał ją odrobinę z przodu. Szybko zasłoniła się mocniej. Adam też się zreflektował i odwrócił się do nie plecami.
- Przepraszam - wymamrotał zdezorientowany i potarł ręką czoło, - nie myślałem, że wyskoczysz z łazienki taka ...porozbierana.
- Kąpałam się - odparła okręcając ręcznik szczelnie dookoła swego ciała. - Moje jedyne ubrania leżą na łożku. W co miałam się ubrać? - dodała i sama się dziwiła, że w ogóle mu się tłumaczy. - A, co ty tutaj robisz? - zapytała trochę rozdrażniona. To on był tutaj intruzem. On był facetem przed którym przed chwilą stała prawie naga, ledwo zasłonięta ręcznikiem. Czuła, że pieką ją policzki, serce wali, jak szalone. Może gdyby to był ktoś inny, a nie Adam, pewnie by się tym tak nie przejęła. On należał do facetów, których się podziwia, wodzi się za nimi wzrokiem, a oni i tak cię olewają. Ona nie należała do kobiet, którymi interesują się tak pociągający faceci.
- Przepraszam, pukałem, ale się nie odzywałaś i poprosiłem w recepcji o zapasowy klucz.
- Poprosiłeś naszą recepcjonistkę?! - oburzyła się i podeszła do niego. - Wiesz ile będzie gadania?
Adam spojrzał na nią i zmierzył ją wzrokiem z góry na dół, a potem odpowiedział z rozbawieniem.
- Nie ją, a jej męża. Wcale nie jest tak straszny, jak ona.
- Ale jej wszystko powie - zdenerwowała się Blanka, a jej twarz zdecydowanie spochmurniała.
- A co niby jej powie, przecież nic złego nie robimy?
- Tak, wchodzisz do mojego pokoju, a ja jestem pod prysznicem. Jak sądzisz, co facet sobie pomyśli? - zapytała Blanka wpatrując się w niego intensywnie. W tej chwili zauważyła rozbawienie na twarzy Adama. Wcale się jej nie tłumaczył, tylko intensywnie ją lustrował i sobie z niej żartował z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. No tak, przecież przed chwila nic na sobie nie miała i pewnie widział sporo.
- Wiem, co ja sobie myślę, gdy widzę cię taką... - znowu celowa pauza - ... rozebraną.
- Adam! - skarciła go i trzepnęła pięścią w ramia. Zreflektowała się, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
- O co ci chodzi? - zapytał niewinnie uśmiechając się i roztarł palcami miejsce, gdzie go uderzyła.
Blanka czuła, jak policzki jej płoną. Czyżby się zaczerwieniła przez tą jego celową aluzję. Pewnie teraz nie da jej spokoju i będzie jej dokuczał. Znała takich, co bardziej przystojnych, którzy w szkole kpili sobie z takich kujonek, jak ona. On też wyglądał, jak zawodowy łamacz serc, z tą swoją pewnością siebie, męską, seksowną twarzą i apetycznymi ustami. Otrząsnęła się z tych kudłatych myśli.
- Nic, lepiej wyjdź, bo muszę się ubrać.
- Może wolałabyś czyste ciuchy? - zapytał przekornie.
- Oczywiście, ale ich nie mam.
- Otóż w tej sprawie przychodzę - powiedział tajemniczo i zadowolony zrobił krok w jej stronę.
- Adam.... - zaśmiała się, delikatnie kręcąc z niedowierzaniem głową, ale tak naprawdę była to panika, związana z tym, jak blisko niej się znalazł. Odsunęła się przestraszona.
- Wczoraj w nocy zadzwoniłem jeszcze na policję i zgłosiłem, że zgubiłaś plecak i dokumenty - oznajmił najprościej, jak potrafił. - Szeryf obiecał, że podeśle patrol w miejsce, gdzie cię spotkałem i dzisiaj rano już u mnie byli. Przywieźli twój plecak.
Na twarzy Blanki zagościło wielkie zdziwienie, rozchyliła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Ucieszyła się i po chwili wielki uśmiech zadowolenia rozjaśnił jej oblicze.
- Masz mój plecak? - zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, położyłem go na łóżku - odparł spokojnie, ale wyczuła w jego głosie delikatną nutkę zadowolenia. Pewnie, że był zadowolony. Widział, jaka jest szczęśliwa i oszołomiona tą niespodzianką.
Blanka spojrzała na łóżko. Faktycznie, w jej nie poskładanej pościeli, na poduszce leżał plecak! Podbiegła do niego i otworzyła. Wysypała zawartość. Były tam ciuchy, książka, telefon, portfel i parę innych rzeczy niezbędnych kobiecie.
- Adam, jesteś kochany! - prawie, że krzyknęła odwracając się w jego stronę. Stał przy otwartych już drzwiach i już wychodził. - Dziękuję! - dodała z entuzjazmem i podbiegła w jego stronę czując się, jak mała dziewczynka, która biegnie do swojego ojca, aby podziękować mu za lalkę. Skoczyła na niego, a on ją złapał. Oplotła ręce dookoła jego szyi, a nogi dookoła jego bioder. Ręcznik z głowy zsunął się na ziemię. Jej wilgotne włosy zasypały ich oboje.
- Dziękuję, tak bardzo ci dziękuje! - wzruszona wyszeptała mu do ucha. - Jezu, jaka jestem szczęśliwa! - Czuła, jak targają nią emocje i wzruszenie. Tego się nie spodziewała. Czuła, jak łzy same cisną się jej do oczów.
Adam zaśmiał się głośno i radośnie. Nawet nie wyobrażała sobie, że mógłby brzmieć tak przyjemnie. Miło było słyszeć jego śmiech. To ją trochę odprężyło. Opanowała się.
- Przewrócisz mnie kobieto! To tylko plecak. Nic wielkiego nie zrobiłem - bronił się, bagatelizując to.
- Jak to, nic wielkiego dla mnie nie zrobiłeś! Będę miała się w co ubrać! - Oświadczyła luzując swój uścisk dookoła jego szyi i spojrzała na niego groźnie marszcząc brwi. Pomyślała jednak z zachwytem, jak cudownie rozbawiony jest Adam, jak ona dobrze się czuje w jego towarzystwie, szczęśliwa i spokojna. Nie sądziła, że potrafi być taki wesoły i wyluzowany. Odkryła to teraz i to z wielką przyjemnością. - To dla kobiety jest najważniejsza.
- Dobrze, to się ubieraj - zakomenderował i podrzuciła ją odrobinę do góry, aby lepiej leżała mu w ramionach. - Teraz nie wiem, co jest tak miękkie, ten ręcznik, czy twój tyłek - powiedział z zachwytem.
- Proszę, proszę, jakie słodkie ptaszyny - zaskoczył ich skrzekliwy głos recepcjonistki.
- Ojej ! - westchnęła Blanka i chciała się uwolnić, ale Adam przytrzymał ją mocniej. Teraz z pełną świadomością poczuła jego ręce owinięte wokół swego pasa i drugą rękę podtrzymująca jej tyłek.
Tego się nie spodziewała.
- Dzień dobry, pani Olsen - zwrócił się do niej Adam i niosąc zawstydzoną i wtuloną w siebie Blankę, podszedł do otwartych drzwi. - Jak minęła pani noc? - zapytał nadal się uśmiechając.
- Z pewnością nie tak burzliwie, jak wam - stwierdziła kobieta i odeszła prychając głośno, aby okazać swoje niezadowolenie i dezaprobatę.
Adam znowu głośno się roześmiał i dopiero teraz postawił Blankę na podłodze.
- Ty wariacie - skarciła go nadal w niego wtulona, jakby się chciała skryć i zasłonić swoimi wilgotnymi włosami. - Ona sobie pomyśli, że z sobą spaliśmy - dodała zawstydzona, jak jeszcze nigdy w żuciu.
- Niech myśli, co chce. My wiemy, że ty masz męża, a ja narzeczoną.
Blankę na moment sparaliżowało. Tak, faktycznie. Każdy z nich miał przecież jakieś zobowiązania, a tak naprawdę nawet nic złego nie przyszło im do głowy. Zawstydzona spojrzała na niego.
- Ubierz się i pójdziemy na śniadania zanim nasza fanka z recepcji zrujnuje nam opinię.
To krótkie, poranne spotkania z Adamem to huśtawka nastrojów i emocji. Miała wyrzuty sumienia, że tak żywo zareagowała i jak wariatka rzuciła się na Adama. Chciała mu tylko podziękować.
Gdy była dzieckiem, zawsze w ten sposób witała się z ojcem, gdy wracał do domu, a on zawsze ją łapał. Warren nie lubił tego i nauczyła się, aby na niego nie skakać. Nie była już małą dziewczynką, ale nie wiedziała, co w nią wstąpiło, że skoczyła na Adam. Byli dla siebie obcymi ludźmi, których na krótki moment połączył los i radoś.
Podeszła do łóżka i sięgnęła po portfel.
- Dobrze, ale ja płacę za śniadani i w końcu się z tobą rozliczę - oznajmiła radośnie, a potem mina jej zrzedła. Portfel był pusty.
*
Wcale nie śpieszyła się na to śniadanie. Było dopiero dwadzieścia po siódmej, a Adam zaplanował wyjazd na dziesiątą, bo musiał rano trochę popracować. Weszła do Zajazdu u Lindy. Powitało ją kilka par zainteresowanych oczu. Unikając ich wzroku przeszła na koniec przeszklonej oranżerii, gdzie przy stoliku zobaczyła Adama. Ściągnięte brwi, skupienie i jakaś dziwna aura malowały się na jego twarzy. Skoncentrowany i poważny, wyglądał inaczej niż ten uśmiechnięty i zadowolony mężczyzna w jej pokoju. Usiadła.
Adam podniósł wzrok znad swojego laptopa, aby sprawdzić, kto mu przeszkadza.
Blanka pomyślała, że w świetle dziennym, jego oczy były jaśniejsze i bardziej hipnotyzujące niż do tej pory jej się wydawało. Niespodziewanie jego twarz rozpromieniła się, a jego uśmiech spowodował zawirowania w jej żołądku.
- A! To ty sarenko! - odezwał się z satysfakcją. - Siadaj. Co chciałabyś zjeść? - zapytał nie spuszczając z niej wzroku.
Adam nie czekał.
- Lindo - zawołał do kogoś za plecami Blanki. - Poprosimy o powiększony zestaw nr 2 i kawę dla mojej przyjaciółki.
Musiała przyznać, że czuła się przy nim dobrze i spokojnie, jakby Adam dawał jej czas na zaakceptowanie sytuacji w jakiej się znalazła. Żadnej presji, żadnych oczekiwań. Nawet nie przeszkadzało jej, gdy na nią patrzył. Wręcz przeciwnie, to było przyjemne.
- Czy ty nazwałeś mnie sarenką, tak jak „nasza" pani Olsen? - zapytała na wspomnienie recepcjonistki. Sama jakoś nie zwróciła na to uwagi w pierwszej chwili, gdy Adam się tak do niej zwrócił, ale po trzech sekundach dotarło to do jej świadomości.
- Oczywiście, czy to ci przeszkadza? - zapytał zerkając z zainteresowaniem na nią znad brzegu swojego laptopa.
- Śmiejesz się ze mnie - wyszeptała przez zęby.
- Wcale nie - zaprzeczył, a jego niebieskie oczy zaszkliły się, jakby temat bardzo mu się spodobał. - Uważam, że to określenie doskonale do ciebie pasuje.
- Wiesz, że nie...
- Jest idealne - przerwał jej z naciskiem i odrywając się tym razem od ekranu laptopa czekał na jej reakcję.
- Adamie, proszę. To od razu kojarzy mi się z panią Olsem.
- A mi z zupełnie czymś innym.
Wyprostowała się ze zdziwienia. Zdecydowanie wypominał jej dzisiejsze zachowanie w pokoju. Otworzyła usta, aby pokazać mu swe oburzenie, ale on był szybszy.
- Dokończę, to co mam do zrobienia, a ty zjedz spokojnie śniadania. Potem porozmawiamy, dobrze ?
- O czym chcesz rozmawiać ? - zapytała odruchowo, ale w tym samym momencie przez głowę przeleciały jej wszystkie możliwe tematy. Było ich sporo, a i ona przecież chciała z nim porozmawiać o tym, co postanowiła. Musiała mu też sporo wyjaśnić. Mimo, że znali się nie całą dobę mieli wiele do omówienia. Wczoraj byli nieznajomymi. Tak naprawdę dalej nimi są, ale dzisiaj nawet się do siebie uśmiechali.
Do stolika podeszła kobieta, postawiła na stole kubek w kolorze pistacji i nalała jej kawy.
- Mleko ?
- Nie, dziękuję. Mocniejsza kawa dobrze mi zrobi.
- Pewnie nie spałaś w nocy dobrze - powiedziała kobieta.
Blanka spojrzała na nią wielkimi ze zdziwienia oczami. Zapewne recepcjonistka już wszystkich obleciała i naopowiadała im bzdur.
- Mam na myśli twoje zmartwienia - kontynuowała kobieta widząc jej zdziwione spojrzenia i opuchliznę na kości policzkowej.
- Zgubiłaś plecak z dokumentami, prawda?
- Tak... - wyszeptała zaskoczona Blanka. O plecaku też wszyscy wiedzieli?
- Cieszę się, że się odnalazł - dodała kobieta.
- Szkoda tylko, że zniknęły wszystkie pieniądze - powiedziała ze smutkiem w głosie Blanka.
- Dobrze, że tylko to - podsumowała życzliwie kobieta i położyła dłoń na jej ramieniu. - Dobrze, że tylko to, dziecino - podkreśliła, a potem zmieniła temat. - Zaraz będzie śniadanie, ku pokrzepieniu twojego żołądka. O, widzę, że kucharz już je przygotował.
W czasie, gdy kelnerka poszła po jej śniadanie, Blanka spojrzała na Adama.
- Ona ma rację Blanko - powiedział poważnie Adam, - dobrze, że tylko to zginęło.
Blanka z powagą przytaknęła i może przez dwie, trzy sekundy wpatrywała się w nicość, a potem w śniadanie, które przed nią postawiono.
Adam rozmawiał przez telefon. Jedna, druga, trzecia szybka rozmowa. Wydawał polecenia, sprawdzał coś. Potem kolejna rozmowa, przydługawa o nowych inwestycjach i umowach. Nawet nie zauważyła kiedy wstał i wyszedł na dwór, przed oranżerię prosto do ogrodu. W końcu po jakiejś chwili zapach jedzenia dotarła do jej świadomości i znów zaburczało jej w brzuchu. Zjadła powoli, ale ze smakiem.
Po jakimś czasie Adam wszedł z powrotem do oranżerii. Nie liczyła mu czasu i nie orientowała się czy minęło 10, czy 20 minut. Usiadł obok niej na wygodnej, podwójnej ratanowej ławie, która stała przy jej krześle. Był poważny i zamyślony, a właściwie miał ten sam wyraz twarzy, co w chwili, gdy po raz pierwszy się spotkali.
- Muszę przyznać, że miałem zamiar wysadzić cię w pierwszym miasteczku, które mijaliśmy - powiedział poważnie i zrobił niewielką pauzę obserwując jej reakcję.
Mimo, że Blanka myślała wcześniej o takim rozwiązaniu, o tym, że Adam jeszcze w nocy się jej pozbędzie, to teraz słysząc te słowa, wypowiedziane niskim, męskim głosem, po plecach przeszły jej ciarki.
- Wiem, że pokrzyżowałam ci plany - powiedziała ciszej i spojrzała na niego niepewnie. - Nie wiem, jak cię przepraszać, a z drugiej strony jestem ci wdzięczna za to, że się tam zatrzymałeś i zabrałeś mnie stamtąd. Naprawdę oddam ci pieniądze.
Adam pochylił się do przodu kładąc przedramiona na kolanach, które prawie stykały się z jej kolanami i pokręcił głową.
- Blanko, nie o pieniądze mi chodzi - przerwał jej zdecydowanie. - Po prostu skomplikowałaś mi życie.
- Przepraszam, nie chciałam - szepnęła, bo i tak słyszał to co mówi, skoro była tak blisko. Spojrzała na niego z powagą i z przejęciem dodała. - Jeżeli mogę ci jakoś pomóc i naprawić to, co popsułam, to powiedz. Postaram się jakoś to odkręcić.
- Mam dzisiaj jeszcze mnóstwo pracy i dwa ważne spotkanie. Jedno w okolicach Summersvill, a drugie jutro w Pittsburghu i tak szczerze powiedziawszy nie chcę cię tam ciągnąć. Muszę skupić się na pracy.
- Mogę tu zostać. Dam sobie radę. - powiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach. - I tak mi już dużo pomogłeś.
Adam zmarszczył gniewnie brwi i przymrużył oczy, jakby chciał jej coś zarzucić. Na moment serce Blanki spanikowało i zabiło, jak szalone. Wzięła, głębszy wdech i wstrzymała powietrze w płucach. Adam powoli i wyraźnie powiedział :
- Czy oni cię skrzywdzili ?
Blanka zamilkła. Trudno było jej znaleźć słowa, aby coś powiedzieć. Tak, była poobijana i czuła to wyraźnie. Całe jej ciało się buntowało i walczyło z bólem, a umysł nakazywała jej ostrożność, gdy wychodziła dziś rano z pokoju, gdy ostrożnie wchodziła do zajazdu i gdy jakiś mężczyzna na nią zerkał, gdy się zachwiała i stawiała niepewne kroki. Tak, bała się panicznie, że znów ich spotka i że znów ją skrzywdzą.
- Na szczęście widziałem rano, jak bardzo jesteś pobita i poobijana, bo pewnie sama byś się do tego nie przyznała - powiedział i wpatrywał się w nią tym razem czule. Jego oczy były takie jasne, niebieskie i wpatrzone w jej twarz. Wyciągnął rękę i delikatnie odsunął na bok pasemko jej włosów. Blance zaparło dech, gdy opuszkami palców dotknął jej opuchniętego policzka i rany na twarzy. Zawstydziła się.
- To nic takiego. Szybko się zagoi - powiedziała.
Adam opuścił rękę.
- Czuję się za ciebie odpowiedzialny i nie zostawię cię w byle pipidówie - powiedział poważnie i zdecydowanie. - Problem tylko w tym, że nie wiem, gdzie mieszkasz, aby odstawić cię do domu?
- W Richmond - wyszeptała cicho.
- Cholera, to nie ten kierunek.
- Wiem.
Adam oparł się wygodniej o swoje oparcie i założył ręce za głowę.
Blanka przyglądała mu się przez chwilę. Podobało jej się, jak wygląda, jak pracują jego mięśnie pod kremową, bawełnianą koszulką, jak oddycha.
- Blanka - powiedział spokojnie.
Jej ciemne, jak gorąca czekolada oczy spojrzały na niego.
- Pomyślałem, że mogłabyś jechać mimo wszystko ze mną do Pittsburgha. Potem wsadzę cię w samolot i polecisz do Richmond, co ty na to ?
- To doskonały pomysł - odparła i zaskoczył ją jej własny głos. Nie usłyszała w nim radości ani szczęścia z powodu powrotu do domu. Bała się tego mimo, że sama postanowiła wieczorem, że wróci do Richmond. Wizja powrotu wcale ją nie bawiła. Wzięła głęboki wdech i zapytała nieśmiało. - A ty, gdzie ty pojedziesz, gdy się rozstaniemy?
- Do Nowego Jorku - odparł krótko. - Tam mieszkam.
- Ze swoją narzeczoną? - zapytała z ciekawości.
- A ty z mężem...
Uśmiechnęła się smutno.
- Dlaczego nie jesteś teraz z nim i włóczysz się po świecie? - zapytał wprost.
- Czasami tak bywa - odparła uśmiechając się, aby zbagatelizować jego pytanie.
- Kręcisz, widzę to - powiedział stanowczo, ale w jego głosie nie było złości, czy pretensji tylko zwykłe wymowne stwierdzenie. - Mamy jechać razem, więc bądź ze mną szczera.
Przez dwa długie wdechy nie potrafiła nic powiedzieć, ani ponownie spojrzeć na Adama. Tak, uciekła z domu ojca przez Warrena i była zła na niego, ale ze swoimi wnioskami nie poszła o krok dalej. Dopiero ten napad i teraz, Adam, spowodowali, że zaczęła myśleć i zastanawiać się nad sobą, nad tym, czego chce od związku z Warrenem. Adam był obcy, nie znał żadnych szczegółów i prawdopodobnie za dzień lub dwa rozstaną się na dobre i zapomną o sprawie. Dlatego postanowiła mu powiedzieć o co się pokłócili.
Podniosła na niego wzrok i znowu miała wrażenie, że Adam po prostu czeka, jest przy niej, nie naciska.
- Próbował zmusić mnie do czegoś, czego tak naprawdę nie chciałam - wypowiedziała cicho i szybko słowa, których sama się nie spodziewała. Spuściła znowu głowę i grzebała w talerzu. Powiedziała właśnie obcej osobie coś, do czego trudno było jej się przyznać w myślach samej przed sobą.
- Więc uciekłaś przed nim? - zapytał powoli i spokojnie Adam wpatrując się w nią intensywnie.
Westchnęła i spojrzała na niego. Śledził uważnie każdy jej gest, każdy mars na twarzy i miała wrażenie, że łowi każde jej spojrzenie. Był bacznym obserwatorem. Psychologiem, czy jakimś behawiorystom?
- Warren nie jest taki - odparła i poczuła, że okłamuje sama siebie.
- To dlaczego przed nim uciekasz? Boisz się go ?
- Nie, ale... - Jeszcze do niedawna wierzyła w idealny portret jaki roztaczał przed nią Warren, a teraz prosta rozmowa z obcym mężczyzną powodowała, że walił się w gruzy cały ten obraz. Spojrzała szerzej na swe życie i zobaczyła całe mnóstwo innych, codziennych spraw, którymi ją zniewolił. Opętał słowami i wmówił wiele rzeczy.
- Rozwiedziesz sie z nim - zapytał delikatnie Adam.
- Jeżeli zajdzie taka potrzeba... - zaczęła.
- A nie zaszła?! - przerwał jej podnosząc nieznacznie głos.
Blanka przyjrzała mu się dokładniej. Wyraźnie czuła złość, jaka go ogarnęła. Irytację, która malowała się na jego twarzy, gdy ściągnął gniewnie brwi, a jego oczy pociemniały. Widziała, jak napięły się ścięgna na jego szyi.
- Mówiłam ci, że on...
- Tak, wcale nie jest taki zły - dokończył za nią i dodał. - To dlaczego jesteś tu ze mną, a nie z nim? Gdybyś była moją kobietą.... Kurwa, Blanka, nie możesz żyć w strachu przed własnym mężem. Przemyśl to i zrób ze swoi życiem porządek. Jesteś naprawdę fajną kobietą i powinnaś wierzyć w swoje możliwości.
- Wierzę w siebie.
- To pokarz to.
- Nie rozumiem. O co ci chodzi ?
- O to, że ten idiota tak cię nastraszył, że uciekłaś przed nim i wpadłaś w łapska tych pajaców na drodze! - zdenerwował się. - Powinnaś być bezpieczna. Mieć oparcie w mężu, a nie tułać się przez niego po wsiowych drogach. Dlaczego ja mam ci to tłumaczyć? - mówił stanowczo, chociaż delikatnie ściszonym głosem, aby nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. - Dlaczego on ci tego nie daje ? Co to za człowiek ? Cholera, daj mi do niego numer telefonu....
- Nie, proszę, Adamie. Tylko nie to - szepnęła przestraszona. W momencie jej oczy zaszkliły się od łez i wypełniły panicznym strachem. Zakryła ręką usta.
Adam gwałtownie stonował. Wpatrywał się w nią z troską i przerażeniem. Nie chciał wywołać w niej takiej reakcji.
- Przepraszam - powiedział. - Nie powinienem wtrącać się w twoje małżeństwo.
Wstał i podszedł powoli do przeszklonej powierzchni szyby. Przeczesał palcami swoją jasną czuprynę i dodał. - Pojedziemy i po drodze pogadamy. Jak będziemy wcześniej, to będę miał chwilę, aby się przygotować do spotkania.
-–––––––––––––––––––––––––––––––––––
Ruszają razem, ale czy zdają sobie sprawę z tego, co ich czeka?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top