Blanka 1


Moi drodzy, potrzebny Wam tylko CZAS, aby rozkoszować się opowieścią.

Buziaki IIF

PERMIERA 6 maja 2024

Przedsprzedaż na stronie www.sklepiwonafeldmann.pl (aktywny link w komentarzu) ---->>>>>



Podróż z nieznajomym

(bez korekty)

1. BLANKA 

        Blanka zmęczona i zadowolona wyszła z wody i weszła na soczyście zielony brzeg jeziora Smith Montain. Trawa przyjemnie łaskotała ją w stopy, a mokra skóra chłonęła każdy ciepły podmuch wiatru. Tego potrzebowała. Pływała, aby uspokoić swoje myśli i oczyścić świeże rany na swym ciele.

Parę kroków od brzegu leżała jej torba i ubranie. Schyliła się i wyciągnęła ręcznik, aby wytrzeć swoje długie, ciemne włosy. Przymknęła oczy i przez chwilę oddychała głęboko czystym, majowym powietrzem. Po tym, co przeżyła rano, to popołudnie wydało jej się po prostu sielanką. Powoli zaczęła wycierać się, omijając skrupulatnie świeże zadrapania i siniaki na prawym łokciu, udzie i kolanach. Bolał ją bark, a nawet pośladki. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak pobita i poobijana, ale też po raz pierwszy w życiu włóczyła się sama po świecie. Parę dni temu uciekła z domu.

Uciekłam? - pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Miała 24 lata i trudno było nazwać jej zachowanie ucieczką. Tak się po prostu zdarzyło. Nie wytrzymała i zostawiła wszystko i wszystkich za sobą, przynajmniej na pewien czas. Po czterech dniach podróży przeżyła więcej, niż przez ostatnie lata swego życia. Więcej wrażeń, więcej strachu o własne życie. Na razie nie była w stanie myśleć o powrocie i o problemach, które zostawiła w domu.
Z rozmyślań wyrwał ją jakiś dziwny, nienaturalny dźwięk. Jakby rozmowa, dolatująca z daleka. Odwróciła się i rozejrzała. 

Jej zielony, trawiasty brzeg był pusty. Nikogo nie było. Mimo to, jej ciało ogarnął dziwny niepokój. Taki sam, jaki zawładnął nią rano, gdy walczyła o swoje życie. Spojrzała wyżej, na otaczające ją wzniesienia i stwierdziła, że przyglądało się jej kilka par oczu. Na wzniesieniu stało czterech mężczyzn i trzy samochody. Przeszył ją dreszcz. Żołądek boleśnie się skurczył. Zdała sobie sprawę, że oni już od dłuższego czasu przyglądali się jej z daleka. Dwaj z nich rozmawiali między sobą i spoglądali w jej kierunku. Kolejny z nich stał do niej bokiem, prawdopodobnie z rękami w kieszeniach i zwracał się do mężczyzny ubranego w jasne spodnie i jasną koszulkę. Miała wrażenie, że na masce rozłożyli jakieś papiery. Ci dwaj z kolei nie zwracali na nią uwagi. Rozmawiali o czymś intensywnie, opierając się o obłędnie wielkiego, czerwonego pickup'a. 

Nie znała ich. Nie znała tu nikogo mimo, że jej rodzina pochodziła z tych okolic, a ona stała na swej własnej ziemi. Mimo upału, zmroził ją strach. Schyliła się i wcisnęła ręcznik do torby. Szybko ubrała swoją, niebieską, tiulową bluzeczkę i krótkie i jeansowe spodenki. Buty chwyciła w jedną rękę, a torbę zarzuciła na ramię. Nawet na nich nie spojrzała i szybkim, zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę niewielkiego lasku, po drodze machając na pożegnanie rodzinie siedzącej na niedalekiej plaży. Ludzie ci pomogli jej dojść do siebie po tym porannym wypadku. Nakarmili ją, opatrzyli i dotrzymali towarzystwa.

Gdy tylko znalazła się w cieniu drzew, usiadła, oczyściła stopy i szybko założyła skarpetki i swoje ulubione trapery w kolorze camel. Musiała być ostrożna. Wstała, otrzepała z drobnego igliwia mokre już spodenki i ruszyła w kierunku miasteczka. Powinna tam dotrzeć najpóźniej za jakieś dwie godziny.

        *

Słońce stało już nisko nad horyzontem, gdy Blanka wędrowała drogą biegnącą wzdłuż jeziora Smith Montain prosto do pobliskiego miasteczka. Bacznie nasłuchiwała, czy nie zbliża się jakiś samochód, który mógłby ją podrzucić i skrócić jej drogę. Miałaby wtedy więcej czasu na odpoczynek, bo niestety noga bolała ją coraz bardziej i czuła, że chodzi już teraz, jak kaleka. Niestety ból po wypadku tylko narastał. Znajomi z plaży twierdzili, że jutro może być nawet gorzej. Ucieszyła się, gdy do jej uszu doleciał z daleka dźwięk pracującego silnika.
Po paru dniach drogi doskonale rozróżniała nawet rodzaj samochodu. Odwróciła głowę. Samochodu nie było jeszcze widać. Szła więc dalej przed siebie i tylko wystawiła ręką, aby dać znać kierowcy, że chętnie skorzysta z darmowej podwózki. Nie pomyliła się. Za jakiś czas usłyszała, jak zbliżające się do niej auto zwalnia. Odwróciła się i jej zadowolenia zgasło, jak knot świecy narażony na podmuch silnego wiatru. Przerażenie ogarnęło jej całe ciało i umysł.
Pojazd zrównał się z nią.
- Witaj śliczna! - usłyszała. - Myślę, że dokończymy to, co zaczęliśmy rano.

Blanka nie wierzyła w to, co widzi i słyszy. Nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć. Spuściła tylko głowę i pospiesznie ruszyła poboczem przed siebie, uciekając przed porannym koszmarem. Chciała znaleźć się od nich jak najdalej.

– Zaczekaj! – zawołał mężczyzna i powoli jechał za nią.

– Spadaj! – wyrzuciła z siebie wyraźnie, aby nie miał problemów ze zrozumieniem.

Mężczyzna był  w średnim wieku. Miał krótko i schludnie obcięty i nosił drogie ciuchy. Może dzięki temu myślał, że jest atrakcyjny, ale jego twarz była bardzo przeciętna, a uśmiech sztuczny. Brak urody maskował zapewne swoim drogim samochodem. 

Po porannych zajściach, gdy próbował się do niej dobrać i dotkliwie ją pobił, Blanka wiedziała już, że jest od niej wyższy i silniejszy. Na przegubach rąk, na karku i na nogach miała sińce pozostawione przez jego natrętne, szerokie dłonie, które wydawały jej się masakrycznie wielkie i obleśne. Na samą myśl o nich zrobiło jej się niedobrze.

To jakiś koszmar - pomyślała. - Nie miała pojęcia, jak to możliwe, że dwa razy w ciagu dnia natknęła się na tego samego faceta i to tym razem w towarzystwie drugiego osobnika siedzącego na miejscu pasażera. Przez jednego z nich była molestowana i pobita tak, że ledwo chodziła. A teraz było ich dwóch ! Dreszcz przerażenia szarpnął jej wnętrznościami. Takie historie zdarzają się przecież innym, nie jej! Tak było w opowieściach o włóczęgach, a ona jest przecież panienką z dobrego domu, skończyła z wyróżnieniem świetną uczelnię i miała doskonałą pracę. Jej nie powinno się nic złego przydarzyć. Nie córeczce Dawida Trentona!

Mężczyźni jechali tuż za nią i głośno i dosadnie informowali ją, co ciekawego mogliby razem robić. Nic z tych rzeczy jej się nie podobało, a wręcz przeciwnie, napawało ją obrzydzeniem.

– Czy twoja cipeczka jest już wilgotna?! – pokrzykiwał za nią ten pierwszy, dając jej jednoznacznie do zrozumienia, jakie mają wobec niej zamiary.

Musiała utrzymać ich jak najdłużej z dala od siebie i nie dać się wciągnąć do samochodu. Rano udało jej się ograniczyć skutki spotkanie z tym obleśnym człowiekiem, ale teraz nie miała pojęcia, jak i gdzie uciekać. Miała przy sobie telefon, ale rozebrała go na części pierwsze, aby ojciec jej nie odnalazł. Wygrzebanie telefonu z dna nabitego plecaka stanowiłoby dla niej problem, ale już wiedziała, gdzie go dokładnie skryła. Jej analityczny umysł matematyka sprężał się i intensywnie pracował. Potem będzie musiała złożyć telefon... Pewnie zauważą to i co wtedy? 

Prosiła w myślach Boga, aby przejeżdżał tędy jakiś inny samochód. Potem sama się skarciła, bo przecież od ponad godziny nikt tędy nie jechał, jak więc teraz liczyć na cud?! W ostateczności postanowiła uciekać między drzewami w kierunku jeziora. Była poturbowana i ranna. Nie tak szybka, jak rano, ale miała nadzieję, że mężczyźni nie pobiegną za nią i nie zostawią swego drogiego, czarnego samochodu na poboczu.
Szła więc przed siebie dynamicznie, udając, że nie zwraca na nich uwagi i próbowała sięgnąć lewa ręką do bocznej kieszonki plecaka. Udawała najlepiej, jak mogła. Nie chciała też im pokazać, że ciężko jej się poruszać i że wszystko ją boli. Wyostrzyła wszystkie swoje zmysły i była gotowa do ucieczki, gdyby tylko ich auto się zatrzymało. Nie przewidziała jednak tego, co się stało. Usłyszała tylko szybki i groźny warkot silnika i wielki samochód wjechała w nią z impetem. Uderzenie w pośladki było na tyle silne, że przewróciła się i potoczyła na trawiaste pobocze. Niestety znowu upadła na potrzaskany wcześniej bok i wręcz zawyła z bólu. Wszystko dookoła niej zawirowało. Ból przenikał każdy kawałek jej ciała i przewiercał mózg. Nim się pozbierała, mężczyźni podbiegli do niej i pierwszy z jej oprawców już chwycił ją za ramię i podnosił z trawy.

– Ale nam się trafiła sztuka! – zakrzyknął z radością drugi mężczyzna, który też był już przy niej. - Dawno nie mieliśmy takiego kociaka - dodał z dziwnym obłędem w oczach. Blanka stała już na swych poobijanych i drżących nogach, gdy próbował chwycić ją za drugie ramie. Miała wolną prawą rękę, wiec wzięła zamach i odtrąciła dłoń mężczyzny tak, że trafiła zupełnie niechcąco w jego palce. Siła zderzenia była na tyle duża, że poczuła, jak zgrzytnęły jego kości. Mężczyzna zaklął, skrzywił się i spojrzał na nią tak, jakby chciał ją zabić. Jego ciemne oczy, były pełne wściekłości. Podnieśli ją i już stała z nimi na poboczu przy ich samochodzie. Jak mogła tak się z nimi szarpała i próbowała uwolnić się, ale oni przerzucali nią jak workiem ziemniaków.

– Ty suko, chciałaś złamać mi palce! – wycedził przez zaciśnięte zęby ten drugi i uderzył ją w twarz tak, że zobaczyła gwiazdki. Gdyby nie ręce pierwszego mężczyzny, który ją trzymał, pewnie by z impetem poleciała do tyłu. On utrzymał ją w pionie. Rozdarta wcześniej na policzku skóra znów pękła i piekła. Jej mózg na chwilę przestał działać. Zatraciła się w bólu, a siła uderzenia odebrała jej przytomność. Potrząsana intensywnie przez obu mężczyzn, na swoje nieszczęście szybko przytomniała. Czuła, silne szarpnięcie za włosy i ciepły syczący oddech na swoim policzku.

– Już nie umiem się doczekać, jak będziesz skomlała...

Jak przez mgłę słyszała jakiś dziwny hałas. Ledwo mogła otworzyć oczy, aby spojrzeć w tamtym kierunku, tak bardzo kręciło jej się w głowie. Nie wiedziała, gdzie jest góra, a gdzie dół i czuła, jak silne ręce któregoś z oprawców utrzymują ją. Pozbierała jakoś siły i z trudem otworzyła najpierw jedno, a potem drugie oko. Wydało jej się, że szarpanina ustała. Spojrzała. Za samochodem jej oprawców zatrzymał się właśnie drugi samochód. Wielki, ciemno czerwony pickup wyglądał, jak potwór. Drzwi się otwarły i wysiadł z niego mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych i w jasnym ubraniu.

– Coś się stało? – zapytał spokojnym, stonowanym głosem. - Mam wam pomóc?

Sekundy upływały, jej ciało i umysł przytomniały i analizowały sytuację.

– Nie trzeba – odparł pierwszy z nich i Blanka poczuła, jak luzuje uścisk na jej ramieniu. - Pomagamy tej panience. Chyba jest ranna. Powinna trafić do szpitala.

– Damy sobie radę – dorzucił ten drugi.

Blanka czepiała się rzeczywistości najmocniej, jak umiała i pomyślała, że jeżeli nie wyrwie się z tego amoku, to faktycznie wyląduje w szpitalu, o ile w ogóle to przeżyje. Musiała wykorzystać obecność drugiego samochodu i tego przygodnego mężczyznę. Nie miała wyjścia, to była jej jedyna szansa. Zebrała w sobie wszystkie siły, ustawiła się i tak, jak uczył ją trener, wyprowadziła silny wykop przed siebie. Trafiła prosto w podbrzusze drugiego mężczyzny. Zgiął się w pół i puścił ją. Wyrwała się do przodu i nim zdążyli ją znów złapać odepchnęła ich i pobiegła w stronę czerwonego pickupa.

– Ruszaj! Szybko! Uciekamy! – krzyczała w stronę mężczyzny w okularach i potykając się na swoich chwiejnych i obolałych nogach, szybko zmierzała w jego kierunku. – Nie gap się tak! Wsiadaj i uciekaj!

On jednak stał oparty o drzwi swojego samochodu, jakby nie rozumiał, co do niego mówi. Czyżby nie zrozumiał, o co tutaj chodzi? Jak tamci ją dopadną, to dopadną również jego!
Nie było czasu, aby go okrążyć więc przecisnęła się pod jego ramieniem opartym o drzwi samochodu. Wgramoliła się na siedzenie kierowcy. Zaciskając z bólu zęby, przeszła przez wysunięty podłokietnik, usiadła na siedzeniu pasażera, krzycząc:

– Szybko! Ruszaj, bo i ciebie pobiją!

Mężczyzna nadal opierając się o drzwi swego samochodu, schylił się i spojrzał na swoją niespodziewaną pasażerkę. Był zdziwiony. Palcem wskazującym lewej ręki poprawił okulary przeciwsłoneczne na swoim nosie, wyprostował się i spojrzał na obu mężczyzn. Blanka widziała, jak wzrusza ramionami.

– Ruszaj do cholery! – ponagliła go.

Ociągając się wsiadł do samochodu, zatrzasnął drzwi i ruszył, powoli omijają tamtych mężczyzn i ich samochód.

Blanka zerwała się ze swego miejsca i odwracając się prawie całym ciałem na siedzeniu spojrzała do tyłu.

– Stoją! Nie jadą za nami! – krzyknęła podnieconym głosem i usiadła znów po chwili na siedzeniu. Zapięła pas i skuliwszy się w kłębek zerknęła przelotnie na kierowcę i w boczne lusterko. – Dziękuję – szepnęła. - Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie ty.

Nie odezwał się i nawet na nią nie spojrzał. Skuliła się więc jeszcze mocniej i przytuliła się do bocznej szyby. Czuła jednak, jak jej policzek pulsuje od uderzenia i sięgnęła do daszku przeciwsłonecznego. Otwarła ukryta tam lusterko. To co zobaczyła, nie wyglądało dobrze.

– Cholera! – zaklęła zobaczywszy rozciętą skórę na kości policzkowej i dotknęła jej delikatnie opuszkami palców - Ale mi przywalił!

– Jak to, ci przywalił? – zdziwił się kierowca i spojrzał na nią.

Blanka widziała jego uniesione ze zdziwienia ponad oprawę okularów brwi i swoje zniekształcone i niewyraźne odbicie w jego lustrzanych okularach.

– A co myślałeś? – oburzyła się. – Że sama się tak załatwiłam? Masz może jakieś chusteczki? Nie chcę poplamić ci tej białej tapicerki - powiedziała i rozejrzała się po wnętrzu samochodu. Ekskluzywna, skórzana i lśniąca czystością tapicerka wprost uśmiechała się do niej, a ona mogła tylko ją zabrudzić i poplamić.

– Sprawdź w schowku pasażera – odburknął gniewnie.

Tak - pomyślała Blanka sięgając do schowka - pewnie, że się boi, abym tu nie napaskudziła. Kto by się nie bał. Wyciaciana, super bryka i jakaś wariatka, która tu wpadła. I tak dziwne, że tylko tak to skomentował – myślała Blanka przekopując schowek w poszukiwaniu chusteczek. Znalazła i wyciągając je zauważyła coś jeszcze. – Cholera, pudełko prezerwatyw! – pomyślała i zacisnęła zęby. Wydobyła z opakowania jedną wilgotną chusteczkę i zamknęła delikatnie schowek. Miała nadzieję, że nie trafiła na kolejnego zboczeńca. Sięgnęła po daszek przeciwsłoneczny samochodu i przeglądając się w lusterku, ostrożnie wycierała skaleczenie.
Zerknęła na mężczyznę, ale nie bardzo umiała wyczytać cokolwiek z jego twarzy i zaciśniętych ust. Okulary zasłaniały jego oczy, a usta, okalane parodniowym, jasnym zarostem, były zaciśnięte. Poderwała się znowu, aby sprawdzić przez tylne okno, czy tamci nie jadą za nimi i poczuła silny ból w zranionej rano nodze. 

– Auuu! – syknęła z bólu.  

Mężczyzna spojrzał na nią i rzuciła krótko :

– Obserwuję drogę. Gdy się pojawią powiem ci od razu.

Wzięła głęboki wdech.

– Nie chcę się już z nimi spotykać.

– Zatem, gdzie cię wysadzić? – zapytał spokojnie i powoli. – Na najbliższym posterunku policji?

- Nie, nie trzeba. Po prostu wysadź mnie jak najdalej od nich – odparła i powoli przekręciła się i usiadła na fotelu. Skuliła się znowu i przytuliła do szyby. Nie wiedziała, czy to zmęczenia, czy adrenalina przestawała działać, ale zaczęła dygotać. Mężczyzna przyglądał się jej przez jakiś czas, a potem sięgnął do tyłu i podał jej swoją marynarkę. Była sportowa i z miękkiego, beżowego materiału. Spojrzała na niego, jakby nie rozumiała, o co mu chodzi.

– Przykryj się – powiedział oschle. - Będzie ci cieplej. Podkręcę jeszcze klimatyzację.

Blanka podziękowała chwytając marynarkę i okryła się nią. Była zadowolona, że przykryła jej posiniaczone i poobijane uda i szybko poczuła ogarniające ją ciepło. Bała się tylko, że pobrudzi jasny materiał. Poza tym marynarka pachniała nieziemsko, chyba tym meżczyzną, który wiózł ją w nieznane. Zrobiło jej się przyjemnie i poczuła, jak jej powieki robią się ciężkie.

– Skrzywdzili cię? – zapytał poważnym głosem mężczyzna, ale gdy jej milczenie znacznie się przeciągało, spojrzał na nią przelotnie i stwierdził, że dziewczyna śpi.

*

        Blanka podskoczyła, jak oparzona i rozejrzała się dookoła. Była w samochodzie sama. Siedzenie kierowcy było puste. Stali na stacji benzynowej przy dystrybutorze. Była noc. Przerażenie w jednej chwili ścisnęło jej serce, gdy przypomniały jej się nagle wszystkie nieprzyjemne wydarzenia, minionego dnia. Krzyk, ból, walące ze strachu serce i bieg po życie, wprost do tego samochodu. Nie chciała być sama. Bała się, że za chwilę wyskoczą zza rogu jej oprawcy. Panicznie rozejrzała się dookoła. Cisza i pustka okolicy przerażała ją. Skuliła się i najbardziej na świecie zapragnęła stać się niewidzialna. Nakryła się mocniej marynarką. Chwyciła za klamkę. Już chciała wyjść z samochodu, gdy ze sklepu wyszedł chyba jej znajomy kierowca. Był zadowolony i uśmiechnięty i niósł mnóstwo jedzenia rozmawiając z kimś przez telefon. Blanka przyglądała się mu z zainteresowaniem. Przystanął na chwilę i z uśmiechem na ustach kończył swoją rozmowę telefoniczną. Nie patrzył nawet w jej stronę i spokojnie mogła mu się przyglądać. Okulary założył na głowę. Blond włosy były schludnie przycięte po bokach, a góra była dłuższa. Jasne pasma falowały na delikatnym wietrze. Miał oczy lśniące i radosne, gdy się uśmiechał do swojego rozmówcy. Na tle opalonej skóry i kilkudniowego zarostu odbijała się biel jego zębów.

Blanka na moment przestała oddychać. Nie pamiętała, że jej wybawca był taki przystojny! –Cholera – pomyślała z pewnym zakłopotaniem. - Tacy nie powinni chodzić po ziemi.

Emanował męskim wdziękiem i wprost nie potrafiła napatrzeć się na niego, na jego ramiona, szerokie i kształtne, pracę mięśni, które poruszały się pod bawełnianą, poszarpaną koszulką w postrzępiony dekolt w serek. Podobało jej sie nawet, jak wiatr owiewa dół jego koszulki uwydatniając jego płaski brzuch. Nawet telefon trzymał tak, jakby wiedział, jak czarować widownię całym sobą.

Spojrzał na nią. Jego oczy spochmurniały w jednym momencie. Ściągnął gniewnie brwi i w paru słowach zakończył swoją rozmowę. Ruszył do auta.

Blanka śledziła go z zapartym tchem. Z boskiego anioła o idealnych rysach zmienił się w jednej chwili w osobę groźną i bezwzględną, ale nadal był diabolicznie atrakcyjny i pociągający. Natomiast ona wcisnęła się do jego auta, narobiła zamieszania i kazała mu jak najszybciej odjechać. Prawdopodobnie zmieniła plany jego podróży. Bała się tego, co za chwile usłyszy z jego ust i wiedziała, że mężczyzna będzie miał racje. Nie była buntowniczką. Jeżeli robiła coś wbrew wyznaczonym kanonom, to kończyło się to tak, jak jej aktualna przygoda. Raczej nie za dobrze. Była zwykłą dziewczyną z Richmond i zawsze wiedziała, jak się zachować. Wiedziała, że dzisiaj kogoś wykorzystała i zmusiła do zrobienia czegoś, czego ten ktoś nie planował.

Mężczyzna otwarł drzwi i rzucił zakupy na swoje siedzenie.

– Do kogo dzwoniłeś? – zapytała nagle i z pretensją w głosie. Była podejrzliwa i w chwili, gdy zadała mu to pytanie, pożałowała tego. Nie powinna być taka wścibska.

– Do narzeczonej – odparł krótko, nawet na nią nie patrząc, a tylko grzebiąc w zakupionych rzeczach.

– Przepraszam, nie powinnam cię tak przepytywać – odparła złoszcząc się na siebie. Miał przecież prawo dzwonić, gdzie chciał. Mieszkali w wolnym kraju, ale ona bała się, że tym telefonem mężczyzna zdradzi niechcący, gdzie się ukrywa. Poza tym miał narzeczoną! Tak, a czego się spodziewała, że ktoś tak rewelacyjnie apetyczny będzie samotny i że nikt nie będzie się za nim oglądał.

– Jesteś głodna? – zapytał i wyciągnął w jej stronę rękę. – Kupiłem ci kawę. Słabą z mlekiem. Nie wiem, czy taką lubisz.

Blanka spojrzała na kubek w jego dłoni i nie wiedziała, co powiedzieć.

– Dziękuję – odparła po chwili odbierając od niego kawę. Jej głos był szorstki i zdecydowanie potrzebowała przepłukać gardło czymś ciepłym. - Przeproś ode mnie narzeczoną. Nie chciałam sprawiać ci kłopotów.

– Za późno – powiedział od razu i zaczął czytać etykiety na rzeczach, które kupił, a które teraz leżały na siedzeniu.

Napiła się kawy i od razu zrobiło jej się lepiej. Jednak, gdy spoglądała na towarzyszącego jej mężczyznę, czuła się strasznie głupio.

– Wysiądę tutaj. Nie będę już nadużywała twojej gościnności – powiedziała i już chciała chwycić za klamkę, gdy usłyszała.

– I co, będziesz włóczyła się nocą po ulicach tego miasteczka i znów wpadniesz w kłopoty? – powiedział rozrywając dużą paczkę chipsów. Szybko zjadł jednego i podał jej paczkę, aby skosztowała. - Chyba, że wolisz kanapki z szynką, serem i takimi tam badziewiami – dodał bezbarwnie.

– Kanapkę, jeżeli mogę prosić – odparła po chwili i zakłopotana siedziała w  fotelu.

Podał jej kanapkę w plastikowym pudełku i spojrzał na nią swoimi przenikliwymi oczami. Były ciemniejsze niż na początku sądziła i zdecydowanie większe. Miała wrażenie, że przygląda jej się intensywnie i chce ją o coś zapytać. Zamiast tego oznajmił.

- Pytałem w sklepie. Tu niedaleko jest motel. Prześpimy się i rano podrzucę cię w jakieś bezpieczne miejsce.

Blanka już chciała przystać na ten pomysł, ale nagle sobie o czymś przypomniała i wstrzymała oddech.

– Cholera, gdzie mój plecak?! – wykrzyknęła i panicznie zaczęła szamotać się po samochodzie. - Tam były wszystkie moje rzeczy, telefon, pieniądze! Gdzie on jest? – nagle usiadła przerażona. Chciało jej się płakać. – Wszystko zostało przy drodze w mojej torbie - powiedziała spoglądając na niego wielkimi spanikowanymi oczami. - Chyba nie pojadę z tobą do motelu - powiedziała spuszczając wzrok i wpatrując się w swoją kanapkę. - Oj! - zajęczała przerażona i zakryła sobie ręką usta. - Jeżeli ci mężczyźni znaleźli moją torbę, to będą o mnie wszystko wiedzieli. Rany, co ja teraz zrobię?!

Nawet nie zauważyła kiedy, jej towarzysz przerzucił zakupy na tylne siedzenie, usiadł za kierownicą i delikatnie położył rękę na jej ramieniu.

– Nie wiedzą przecież gdzie jesteśmy. Pojedziemy do hotelu. Prześpimy się, a jutro coś postanowimy – powiedział spokojnie odpalając silnik samochodu.


––––––––––––––––––––––––––––––––––––––

Moi drodzy, to dopiero początek kłopotów... i nieporozumień, jakie czekają na naszych bohaterów :-))) Zapraszam Was na kolejny rozdział.

Niestety co jakiś czas i to nie wiem dlaczego, Wattpad przestawia mi rozdziały... :-((( Gdybyście zauważyli, że są ułożone nie po kolei, proszę, zgłoście mi to od razu.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top