Rozdział 20

Na komendzie Anastasia w końcu miała okazję porozmawiać z rodzicami niedawno zaginionego nastolatka, Roberta Morrisona. Byli naprawdę zniecierpliwieni. Nic dziwnego, przez to nagłe znalezienie ciała Genie Hatfield siedzieli tutaj już drugą godzinę. Horton chwilowo odstąpił agentce swój gabinet, żeby niepotrzebnie nie trzymać tych ludzi w pokoju przesłuchań, w końcu nie byli podejrzani. Wtedy też Anastasia dowiedziała się, że Warren i Dorian są służbowymi partnerami.

– Kiedy państwo zauważyli nieobecność syna? – zapytała, przykładając dłonie do gorącego kubka wypełnionego herbatą z automatu.

– Mówiliśmy już policji, że przez ostatnie dni nie było nas w domu, więc nie wiemy, kiedy dokładnie zaginął – zaczął tęgi mężczyzna, którego łysa głowa kształtem przypominała jajko. Niespokojnie wiercił się na krześle. Siedząca obok niego kobieta cały czas cicho szlochała w trzymaną w dłoniach chusteczkę, przez co agentka nie mogła zobaczyć jej twarzy. – Dzwoniliśmy do niego kilka razy dziennie, wczoraj wieczorem jeszcze odebrał, ale dzisiaj rano już nie.

– Może pan podać konkretne godziny?

– Podałem je już policji. Nie rozmawiacie ze sobą?

– Rozmawiamy, ale zapytanie państwa raz jeszcze zajmie mniej czasu, niż przeglądanie ich służbowych notatek i stwierdzenie, że nie zapytali o wszystko, o co ja bym chciała – odparła, odsuwając kubek i w jego miejsce kładąc notes. – I tak musieliby państwo ze mną rozmawiać.

– Lewis, odpowiadaj na pani pytania – załkała jasnowłosa, uderzając męża w kolano.

Lewis skulił na moment ramiona, najwyraźniej przytłoczony nagłym wybuchem żony. Przetarł dłonią łysinę, po czym skrzyżował ramiona na piersi. Biała koszulka z krótkim rękawem, którą miał na sobie, sprawiała, że kojarzył się Anastasii z kucharzem. Widniał na niej tylko jakiś niewielki napis umieszczony w okolicach lewego obojczyka.

– Wczoraj dzwoniliśmy po dwudziestej, a dzisiaj o siódmej.

– Syn mówił wczoraj, co zamierza robić?

– Miał siedzieć w domu. Wiedział, że teraz wychodzenie po zmroku jest niebezpieczne.

Anastasia postukała końcówką długopisu w brodę i zachowała dla siebie uwagę, że co innego coś wiedzieć, a co innego stosować się do tego.

– Dlaczego, wyjeżdżając, nie zabrali państwo syna ze sobą?

Alicia Morisson zaczęła szlochać jeszcze głośniej. Wydmuchała nos w chusteczkę akurat, gdy jej mąż cicho przeklął.

– Wyjechaliśmy, zanim to wszystko się zaczęło. Próbowaliśmy go namówić, żeby do nas dołączył, ale nie chciał.

– Gdzie państwo byli?

– U rodziny, w Saint Joseph – kontynuował Lewis. – Już wracaliśmy, gdy dzwoniliśmy rano do Roberta.

– W porządku. Może syn ostatnio się z kimś pokłócił?

– Nie, Robbie jest łagodny – odparła kobieta, pierwszy raz podnosząc głowę. Jej niebieskie oczy przywołały Anastasii na myśl Chayse'a, przez co omal się nie skrzywiła. – Woli ustąpić, niż się kłócić.

– Mają państwo kontakt do jego przyjaciół?

Cisza, która zapadła po tym pytaniu, sprowadziła myśli agentki na odpowiedni tor. Rodzice chłopaka spojrzeli na siebie zmieszani. Stanowili dość osobliwą parę – Lewis był znacznie wyższy i trzy razy szerszy od swojej żony, jego głowę zdobiła łysina, podczas gdy Alicia mogła pochwalić się burzą blond loków. Korzystając z okazji, że chwilowo nie musi nic zapisywać, Anastasia wzięła łyk herbaty. Mimowolnie zmrużyła lekko powieki, gdy przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele. Potem odłożyła kubek, ale państwo Morrison wciąż milczeli.

– O co chodzi?

– No... Wie pani...

– Nie wiem – odparła w końcu, gdyż ojciec chłopaka najwyraźniej nigdzie się nie śpieszył.

– Robbie jest samotnikiem, ma niewielu znajomych – wyjaśniła Alicia Morrison, która nagle przestała szlochać.

– No dobrze, ale mają państwo kontakt przynajmniej do tych niewielu czy nie?

– Nie... ale mogę podać ich nazwiska.

– Proszę mówić.

Drobna kobieta podyktowała jej kilka nazwisk, z których jedno szczególnie zwróciło jej uwagę. Philip Kelley. Chłopak Nicole Carmony w noc zaginięcia Angeliny Yates widział ją jako ostatni, a teraz zniknął jego kolega. Z drugiej strony Philip nie wyglądał na kogoś, kto chciałby przyjaźnić się z odludkiem. Anastasia postanowiła dowiedzieć się, czy miał coś wspólnego z innymi ofiarami, a potem go przesłuchać. Tak samo, jak chciała jeszcze raz porozmawiać z Trevorem Rogersem i Kimberly Crossley. Oni też mogli powiedzieć jej coś na temat Roberta. Poza nimi osobny wątek stanowił Chayse. Na dodatek nie mogła zapominać ani o świadku, który widział szeryfa wchodzącego do domu Genie Hatfield, ani o znalazcy ciała. Musiała porozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi jeszcze dzisiaj. Spokoju nie dawał jej również fakt, że dziennikarze tak szybko dowiedzieli się o ostatnim morderstwie.

Gdy tylko skończyła przesłuchiwać rodziców Roberta, odebrała od technika bilingi chłopaka. W ostatnim czasie oprócz rodziców nikt do niego nie dzwonił. Jeżdżące w nocy policyjne patrole wspomagane kilkoma osobami z biura szeryfa nie zauważyły żadnych nietypowych sytuacji. Od Hortona dowiedziała się, że w domu Morrisonów niczego nie znaleziono, a laptop chłopaka wylądował u informatyka. U tego samego, który nie uporał się jeszcze ze sprzętem Angeliny Yates. Z tego powodu Anastasia zaproponowała, że ściągnie tutaj jakiegoś specjalistę z biura FBI w Kansas City, ale porucznik stanowczo odmówił takiej pomocy. Poparł to stwierdzeniem, że przecież prawdopodobny morderca został schwytany. Anastasia nie mogła mu niczego narzucić, była tu tylko do pomocy. Nie powstrzymało jej to jednak przed wygarnięciem policjantowi, że zachowuje się nieodpowiedzialnie, zakładając, że to na pewno Chayse jest winny. W końcu nie sprawdzono nawet jego alibi na te wszystkie dni, ale jak miano to zrobić, skoro szeryf nie został jeszcze przesłuchany? Odniosła wrażenie, że Horton zachłysnął się myślą, że udało mu się znaleźć podejrzanego i usilnie starał się zrobić z niego winnego. Fakt, że okazał się nim jego kolega, sam szeryf, wydawał się dodatkowo go nakręcać. Anastasia naprawdę miała ochotę posłać ich wszystkich do diabła razem z tym całym śledztwem.

Kręciła się niespokojnie po komendzie. Czekając, aż w końcu przyprowadzą do niej tego świadka od siedmiu boleści, ustaliła, że to również on znalazł ciało. Poza tym telefonicznie dowiedziała się od rodziców Alvina, że nie znali bliżej ani Trevora Rogersa, ani Philipa Kelley'a, ale za to rozmawiali od czasu do czasu z Morissonami, ponieważ mieszkali w ich pobliżu.

Gdy doprowadzono w końcu świadka, do agentki akurat zadzwonił jej szef. Musiała odebrać, chociaż wcale nie miała na to ochoty. Krótko wyjaśniła Dorianowi sytuację i udała się na koniec korytarza, żeby w spokoju przeprowadzić rozmowę. Stała teraz na swoistej klatce schodowej komendy i z wysokości pierwszego piętra wbijała wzrok w znajdujący się za szybą parking.

– Dzień dobry, sir.

– Dzień dobry, agentko Ashbee. Widziałem w wiadomościach, że złapano mordercę. Dlaczego mnie pani nie poinformowała?

Nie musiał nawet wypowiadać tego pytania. W jego tonie i tak już wcześniej wyczuła pretensję. Co gorsza, to właśnie w ten sposób najczęściej przemawiał do niej przełożony. Całe biuro wiedziało, że Patrick Shepherd jej nie trawi, ale nikt nie znał powodu. Przecież zawsze gryzła się w język sekundę przed powiedzeniem mu, że jest zakompleksionym, podstarzałym dupkiem. Daniel Chartier, jej służbowy partner przy sprawach rozwiązywanych w Kansas City, twierdził, że to przez fakt, iż Anastasia przyjechała do pracy ze świetną rekomendacją Gregory'ego Redferna. Redfern stał w hierarchii FBI znacznie wyżej niż Shepherd, przez co jej przełożony nie lubił kierownika Wydziału Badań Behawioralnych. Słyszała też plotki, że ci dwaj panowie dawno temu się przyjaźnili, a potem coś niespodziewanie ich poróżniło.

– To tylko podejrzany, sir. Dziennikarze to wyolbrzymili.

– Tego nie powiedzieli dziennikarze, tylko jakiś policjant.

Anastasia zacisnęła zęby, żeby przed szefem nie nazwać Hortona zaślepionym atencjuszem. Nie chciała dawać mu dodatkowych powodów do uważania ją za nieprofesjonalną.

– To tylko pochopne wnioski. Trzeba wszystko sprawdzić. Nie sądzę, że szeryf Woodard jest mordercą, sir.

– Przy sprawie Chirurga nie była pani taka ostrożna podczas wyciągania wniosków, agentko Ashbee.

Zamknęła oczy i na moment zasłoniła głośnik w telefonie, żeby Shepherd nie słyszał jej prychnięcia. Czyli to już nawet nie była sprawa Pollarda. Powrócono do nazywania go Chirurgiem, zupełnie jakby jego tożsamość pozostawała nieznana. Anastasia sama tak go ochrzciła z uwagi na precyzję, z którą odcinał części ciała swoim ofiarom i prawdopodobne medyczne wykształcenie. Potem to określenie poznała również policja, a jakiś czas później niezbyt rozgarnięty funkcjonariusz przypadkiem zapoznał z nim media. Od tamtego momentu wszyscy tak go nazywali. Co ciekawsze, Olivier Pollard naprawdę jest chirurgiem.

Ale Shepherd nie miał racji. Akurat przy wyciąganiu wniosków była tam ostrożna.

– Rozumiem, że gdy tylko upora się pani z formalnościami, zobaczę panią ponownie w biurze.

– Nie, sir, chcę upewnić się, że tutejsza policja nie wsadzi niewinnego człowieka do więzienia.

Czekała, aż szef wytknie jej, że przecież ostatnio ona chciała zrobić to, co teraz ci funkcjonariusze. Dałaby sobie uciąć rękę, że miał to na końcu języka i teraz zastanawiał się, czy kolejna taka uwaga nie będzie aż nazbyt nieprofesjonalna. Shepherd przestał wierzyć w jej teorie na temat Pollarda w chwili, gdy Reece po zdobyciu jej notatek, już jako obrońca chirurga, dał wszystkim zaangażowanym w tę sprawę do zrozumienia, że bez twardego dowodu nawet nie tkną jego klienta. Zabawne, że wcześniej uważał jej działania za przemyślane i logiczne. To chyba był pierwszy i ostatni taki raz.

– Czyli co chce pani zrobić, agentko Ashbee? – zapytał w końcu niskim, beznamiętnym głosem. Słyszała w tle szelest kartek. Prawdopodobnie wcale nie będzie słuchać jej odpowiedzi.

– Mam kilka pomysłów, sir.

– Ma to pani szczęście, że dzisiaj jest piątek. W poniedziałek widzimy się w biurze.

Chciała coś dodać, ale rozłączył się tak szybko, że ostatnie słowo jego wypowiedzi zostało prawie urwane. Ze złością spojrzała na telefon, żeby upewnić się, że połączenie się skończyło.

– Głupi dziad – warknęła, chowając urządzenie do kieszeni spodni.

– Kłopoty w raju? – Ciekawski głos porucznika dobiegał zza jej pleców. Odwróciła się do niego. Opierał się ramieniem o framugę drzwi, przez które przeszła, żeby znaleźć się przy schodach.

– Jeszcze słowo, a zrobię tu piekło, Horton.

– Dziewczynka pokazuje pazurki, urocze.

Podeszła tak blisko niego, że niemal stykali się czubkami butów. Zadarła głowę do góry, żeby spojrzeć mu wyzywająco w oczy. Porucznik nieznacznie cofnął brodę, jakby obawiając się, że Anastasia wyprowadzi w jego kierunku jakiś cios. Naprawdę miała ochotę mu przyłożyć. Był nie tylko zbyt pewny siebie, ale też zuchwały i egocentryczny. Zdecydowała się jednak na coś bardziej subtelnego.

– Mam nadzieję, że nadal będziesz się tak ładnie uśmiechać, gdy za moją zasługą całe Lexington zobaczy, że się mylisz – szepnęła, poprawiając kołnierzyk jego służbowej koszuli, po czym prześlizgnęła się obok niego w drzwiach. Zostawiła go tam całkowicie zdezorientowanego.

Anastasia weszła do pomieszczenia, które chwilowo służyło za przyjaźniejszy pokój przesłuchań. Przeprosiła siwego, lekko przygarbionego mężczyznę za to, że musiał czekać. Po tym któryś już raz tego dnia usiadła za biurkiem Warrena Hortona.

– Więc jak to było, panie Betts? – zapytała łagodnym tonem, dyskretnie zerkając na zapisane w notatniku nazwisko.

Siedemdziesięciolatek oznajmił, że widział szeryfa wchodzącego do domu jego sąsiadki, Genie Hatfield, dwadzieścia minut przed ósmą. Nie miał żadnych wątpliwości co do godziny, ponieważ to zdarzenie miało miejsce podczas spaceru z psem, który zawsze odbywał o tej samej porze. Nie wiedział, jednak kiedy Woodard opuścił budynek. Właściwie nie widział nic poza przywitaniem okraszonym pocałunkiem. Zaznaczył jednak, że Genie przyjmowała w ten sposób niemal wszystkich gości. Betts nie potrafił powiedzieć, kiedy ostatni raz szeryf gościł w jego okolicy, nie licząc dzisiejszego dnia, oczywiście. Jednocześnie nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy tego poranka.

Edward Betts zajrzał do sąsiadki kilkanaście minut po dziewiątej. Jego żona chciała upiec ciasto na przyjazd wnuków i wysłała go po przepis do Genie. Mówiąc to, dziękował Bogu, że Sarah sama nie zdecydowała się na odwiedzenie pani Hatfield. Gdyby zobaczyła ją martwą, mogłaby dostać zawału. Zeznał, że od razu zadzwonił po pogotowie i po sprawdzeniu, że kobieta nie oddycha, wybiegł z domu w takim tempie, jakby miał czterdzieści lat mniej. Nie był w stanie podjąć się resuscytacji, sam mógłby wyzionąć przy tym ducha.

– Wypuszczamy Rogersa.

Charakterystycznie zachrypnięty głos Doriana sprowadził Anastasię na ziemię. Wheller stał w drzwiach i przyglądał jej się z poczuciem winy wymalowanym na twarzy. Betts wyszedł z pomieszczenia już kilka minut wcześniej.

– Chciałabym jeszcze raz z nim porozmawiać. Możesz go przyprowadzić?

Policjant kiwnął głową i zniknął z jej pola widzenia. Zamknęła oczy, żeby przetrzeć palcami powieki. Następnie spróbowała rozluźnić spięty kark, przez który zaczynała boleć ją głowa, jednak szybko się poddała. W uszach wciąż dzwoniły jej słowa Shepherda. Wmawiała sobie, że do poniedziałku zostało jeszcze dużo czasu, a ona przecież jest coraz bliżej rozwiązania. Potrafiła świetnie oszukiwać, ale niestety nie samą siebie.

– Czego jeszcze pani ode mnie chce? – zapytał Rogers podenerwowany, gdy tylko ją zobaczył. – Nie wystarczy, że musiałem spędzić noc w celi?

– Usiądź, proszę. – Ruchem głowy dała znać Dorianowi, żeby zostawił ich samych. – Gdybyś od początku mówił prawdę, nic takiego by się nie wydarzyło.

– A szeryf mówił prawdę?

Blondyn zajął wskazane miejsce. Przycisnął plecy do oparcia krzesła i wyciągnął nogi przed siebie. Uparcie jej się przypatrywał, ale utrzymała obojętny wyraz twarzy. W końcu uczyła się tego przez lata.

– Mam do ciebie kilka pytań. Załatwmy to szybko.

– Jak pani sobie życzy. – Skrzyżował ramiona na piersi, mocno napinając przy tym mięśnie.

– Znasz Roberta Morissona?

– Chodziliśmy do jednej szkoły, ale on był dwa lata niżej.

Dopiero teraz do Anastasii dotarło, że ją i Rogersa dzieli tylko pięć lat różnicy. Z jakiegoś powodu czuła się od niego starsza o co najmniej dwa razy tyle.

– A ostatnio miałeś z nim jakiś kontakt?

Rogers zamilkł na moment. Naprawdę wyglądał, jakby głęboko zastanawiał się nad odpowiedzią. Anastasia nie była jednak pewna, czy po to, żeby znowu mu czegoś nie zarzuciła, czy po prostu chciał jej pomóc, powiedzieć prawdę.

– Niespecjalnie, ale widziałem go na imprezie Kimberly. Zapamiętałem, bo to do niego niepodobne.

– Kimberly go zaprosiła?

– Raczej nie. – Przeczesał palcami jasne włosy. – W szkole nie był zbyt lubiany. Chyba nic nie zmieniło się w tej kwestii.

– To skąd wziął się na jej urodzinach?

Chłopak wzruszył ramionami i znów nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Zaczynała się niecierpliwić, miała jeszcze trochę do zrobienia tego dnia. Wiedziała jednak, że ludzie mówią znacznie więcej, gdy zapada niezręczna cisza, niż gdy są nieustannie wypytywani.

– Połowa ludzi, którzy tam balowali, nie była zaproszona.

– Powiedziałeś, że nie był i nie jest zbyt lubiany, a jednak słyszałam, że koleguje się z Philipem Kelleyem.

Wybuch śmiechu chłopaka potwierdził jej obawy. Chciała jednak, żeby sam jej to powiedział. Nie przywołała go do porządku, pozwoliła mu się uspokoić. Czekała, nie spuszczając z niego wzroku.

– Philip nie znosi takich gości jak Morisson. Pieprzony synalek sędziego myśli, że jest kimś lepszym.

– Chyba za nim nie przepadasz – stwierdziła nagle, żeby nie pokazać, jak bardzo zdziwiła ją ta informacja. Nikt jej nie mówił, że Kelley pochodzi z takiej rodziny, a przecież napomknęła o swoich podejrzeniach Woodardowi i Hortonowi.

– Wolałbym kumplować się z Robem niż z nim.

– Mogę prosić cię o bezwzględną szczerość, Trevor? – zapytała niemal konspiracyjnym szeptem, kładąc łokcie na biurku i opierając brodę na złożonych dłoniach.

Tym razem to ona jego zainteresowała. Już wcześniej zauważyła, że Rogers lgnął do bycia w centrum uwagi jak ćma do światła. Szczególnie jeśli tę uwagę poświęcały mu kobiety. Miała nadzieję, że odpowiednia strategia wystarczy do tego, żeby chłopak zdradził jej brudne sekrety młodszej części miasteczka.

– Jasne, że tak.

– Robert był tylko nielubiany?

– No... – zaczął niepewnie, znów przeczesując palcami włosy i uciekając spojrzeniem w bok.

– Trevor, prosiłam cię o coś.

Wahał się jeszcze chwilę, ale dodała mu otuchy ciepłym uśmiechem i zapewnieniem, że nikt nie dowie się o ich rozmowie.

– W szkole robiono mu różne żarty.

– Był szykanowany?

– Co? Nie, to nie było takie poważne – zapewnił szybko, prostując się na krześle. Zaraz jednak na jego piegowatej twarzy pojawiło się zwątpienie. – Nie brałem w tym udziału, nie wiem do końca.

– W porządku. Kto robił te żarty?

– Najwięcej Philip.

– Trevor, może wiesz, czy Philip był kiedyś agresywny w stosunku do Roberta?

– Nie wiem, ale nigdy nie widziałem Roba z podbitym okiem czy czymś w tym rodzaju. – Wyraźnie czekał na jakąś odpowiedź ze strony agentki, ale ona nie nadchodziła. Teraz to on zaczął się niecierpliwić. – Co do Philipa... nie sądzę, żeby chciał brudzić sobie ręce.

Anastasia mimowolnie pomyślała, że zabijanie czasami może obejść się bez „brudnych rąk".

– Philip zachowuje się w taki sposób też do innych ludzi czy tylko do Roberta?

– Do Roba i innych odludków z gorszych rodzin.

To wykluczało Alvina Fay'a. Jego rodzice z pewnością nie należeli do biednych.

– To wszystko. Dziękuję, Trevor. Przykro mi, że spędziłeś noc na dołku.

Ostatnim zdaniem chciała skłonić go do wyjawienia czegoś, co ewentualnie zataił. Chłopak nie wyglądał jednak, jakby nagle dopadły go wyrzuty sumienia.

– Dlaczego pytała pani o Roberta?

– Zaginął.

– Kurwa... – jęknął Rogers, niemal kopiąc w zamknięte drzwi. – Czy to się nigdy nie skończy?

– Skończy się. Idź i uważaj na siebie.

Pokiwał głową i posłusznie opuścił pomieszczenie, a ona chwilę potem zrobiła to samo. Natrafiła na Doriana przy automacie z ciepłymi napojami. Powiedziała mu, że warto przesłuchać Kelley'a, a potem wyjaśniła dlaczego. Komuś musiała. Horton nie traktował jej poważnie, a Chayse... no cóż.

Chwilę później Dorian położył jej teorię na łopatki. Philip Kelly był obserwowany od poprzedniego wieczora do momentu zgłoszenia zaginięcia Morissona. Nie mógł mu nic zrobić. Podobno siedział cały czas w domu. Nie potrafiła powstrzymać się od zadania pytania, kto go obserwował. Wiadomość, że Elwood się tym zajmował, jakoś pozwoliła jej przypuszczać, że Kelley mógł się niepostrzeżenie wymknąć. Dodatkowo nietypowo Ben sam czatował pod domem Philipa, chociaż pracownicy biura szeryfa mieli wspierać patrole policji, a nie robić takie rzeczy. Nocne obserwacje w pojedynkę niemal zawsze kończyły się zaśnięciem, a czasem nawet gorzej.

W końcu Anastasia wyrzuciła samej sobie, że tak usilnie szuka czegoś na kogokolwiek, w tym momencie akurat na chłopaka Carmony, żeby odgonić od siebie myśli o winie Chayse'a. Mimo tego i mimo uzyskanych od Doriana informacji, i tak chciała przesłuchać Philipa. Jej podejrzenia nie były całkiem bezpodstawne. Zdecydowała jednak, że najpierw porozmawia z Elwoodem.

Dorian próbował przekonać ją, żeby podzieliła się swoimi przemyśleniami z Warrenem Hortonem. Nie zamierzała tego robić, ale porucznika i tak chciała znaleźć. Miała z nim do zamienienia kilka słów na temat prowadzenia obserwacji.

– Gdzie właściwie jest Horton? – zapytała, wchodząc Whellerowi w słowo.

Dorian na moment zastygł w bezruchu. Może liczył na to, że jakimś cudem stanie się dzięki temu niewidzialny. Gdy ponowiła pytanie, przetarł dłonią twarz i zrobił bezradną minę.

– Przesłuchuje Chayse'a.

– Chyba żartujesz.

Nie musiała pytać, gdzie to się odbywa. Zdążyła już zobaczyć tutejszy pokój przesłuchań. Pognała w stronę schodów. Pokonywała po dwa stopnie naraz, żeby szybciej dotrzeć na wyższe piętro. Policjant złapał ją za łokieć i odciągnął od drzwi na moment przed tym, jak nacisnęła klamkę.

– Nie możesz tam tak po prostu wejść.

Przewróciła oczami i wyszarpała rękę.

– Och, Dorian, nie zamierzam nawet udawać, że mnie to obchodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top