Rozdział 18

Piątek, 8 października


Chayse zasypiając, był niemal pewny, że gdy się obudzi, uświadomi sobie, że Anastasii nigdy nie było w jego sypialni, a może nawet w życiu. Jednak pomylił się. Agentka wciąż leżała obok z plecami przyciśniętymi do jego klatki piersiowej. Jej włosy łaskotały go w nos, ale nie odsunął się. Za bardzo podobał mu się owocowy zapach jej szamponu albo odżywki. Zamknął oczy zdecydowany spać dalej, ale wtedy zwątpił, czy poprzedniego wieczora nastawił budzik. Przekręcił się na plecy i ręką, którą jeszcze przed sekundą obejmował Anastasię w talii, sięgnął po leżący na nocnej szafce telefon. Gdyby zwlekał z tym trzy minuty dłużej, budzik rozdzwoniłby się w najlepsze, mimo że dochodziła dopiero siódma rano. Chayse żałował, że już jakiś czas temu zaplanował dzisiejsze wyjście.

Ostrożnie cofnął rękę, na której Anastasia opierała głowę, żeby nie zakłócić jej snu. Potem podniósł się na łokciu i zerknął na jej łagodniejszy profil. Wyglądała wyjątkowo niegroźnie i spokojnie.

Po długim, gorącym prysznicu Chayse zajrzał do sypialni, jak robił to wielokrotnie poprzedniego wieczoru. Chciał się upewnić, że wszystko jest w porządku. Przygotowując sobie śniadanie, postanowił zrobić je również dla Anastasii, chociaż liczył, że wróci przed jej pobudką. Było to jednak mało prawdopodobne, dlatego na blacie wyspy kuchennej zostawił zapasowy komplet kluczy i niewielką kartkę z wyjaśnieniem. Właściwie przykleił kilka samoprzylepnych karteczek w różne miejsca w domu i dopiero po zrobieniu tego wyszedł z czystym sumieniem.

Drogę do domu Genie pokonał w dwadzieścia minut. Zaparkował samochód na podjeździe, po czym wysiadł z niego bez zbędnego pośpiechu. Nie zdążył nawet postawić stopy na ostatnim z pięciu schodków prowadzących do budynku, gdy drzwi wejściowe się otworzyły. Wiatr rozwiał długie włosy kobiety. Wysoka brunetka powitała Chayse'a szerokim uśmiechem i buziakiem w policzek, chociaż moment przed tym nerwowo poprawiła położenie okularów na nosie. To przypomniało mu, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.

***

Genie przywitała znajomego pocałunkiem w policzek. Przejęła ten zwyczaj od matki. Matka zawsze przyjmowała gości akurat, gdy Genie wychodziła do szkoły, więc, chcąc czy nie, zapamiętała to. Jako kilkuletnie dziecko nie rozumiała jednak, dlaczego mamę zawsze odwiedzali mężczyźni, dlaczego nigdy żadnego jej nie przedstawiła i dlaczego zaczęło się to parę miesięcy po śmierci jej ojca. Z czasem poznała powód, ale nastąpiło to zbyt szybko, żeby mogła zrozumieć. Zbyt szybko i zbyt brutalnie. Może właśnie przez tę młodzieńczą traumę nigdy nie zdecydowała się na założenie rodziny. Dzieci wciąż wydawały jej się okrutne, wciąż widziała, jak się z niej śmieją. Z drugiej strony nie chciała zrobić swojej córce czy synowi tego, co zrobiła jej matka, a przecież były do siebie tak podobne. Genie mogła buntować się na wszystkie możliwe sposoby, ale wciąż pozostawała kopią kobiety, która ją urodziła i która zmarła trzy lata temu. Thomas stale jej o tym przypominał. Gdy to się zaczęło, jej brat wiekiem zbliżał się bardziej do dwudziestu niż dziesięciu lat. Może dlatego teraz był normalny. Nie przypominał filmowego starszego brata – nigdy się o nią nie troszczył, nigdy jej nie pomagał, nigdy nie próbował uświadomić ich matce, że źle postępuje. Po prostu istniał, zawsze gdzieś za daleko, by mogła wyciągnąć po niego dłoń.

Jednak Genie była już wystarczająco dorosła, żeby wszystko zrozumieć. Od kilku dni odnosiła nawet wrażenie, że była już wystarczająco dorosła, by w końcu stworzyć z kimś prawdziwą więź. Czas uciekał. Trzydziestka stuknęła jej już pięć lat temu. To naprawdę był ten moment, wszystko właśnie na to wskazywało. Skoro faktycznie czuła się gotowa na takie zmiany, dlaczego tak bardzo potrzebowała czyjejś aprobaty?

– Napijesz się czegoś? – zapytała, gdy jej gość odwieszał kurtkę do szafy.

– Nie, dziękuję, śpieszę się.

Nie poczekała, aż mężczyzna zdejmie buty. Odwróciła się i skierowała do salonu. Tylko w ten sposób mogła ukryć, jak bardzo te słowa ją uraziły. Stanęła naprzeciw starego regału z książkami i udała, że szuka jakiegoś tytułu. Zastanawiała się, czy jej matka też kiedyś tak się czuła. Tak przedmiotowo.

Słysząc coraz głośniejsze uderzanie podeszw o posadzkę, Genie ledwo powstrzymała się od krzyknięcia, żeby ściągnął te cholerne buty. Myła wczoraj podłogi i naprawdę nie miała dzisiaj ochoty robić tego ponownie. Nie odezwała się, gdyż kroki ucichły. Była pewna, że mężczyzna przypomniał sobie o zasadach panujących w jej domu, w końcu czasem tu bywał. Nie pomyślała, że to gruby dywan leżący na samym środku salonu stłumił ten dźwięk. Usłyszała go ponownie, gdy rozległ się już dosłownie za jej plecami. I chociaż chciała się odezwać, słowa ugrzęzły w jej gardle.

Sięgnęła rękami do szyi. Odnalazła to, co pozbawiło ją tchu i w zamian dostarczyło potwornego bólu. Rozpaczliwie próbowała rozluźnić uścisk, włożyć palce za sznur, oddalić go chociaż na chwilę. Otworzyła usta, żeby krzyczeć i łapać powietrze. Ani jedno, ani drugie się nie udało. Z jej gardła wydobył się jedynie jakiś dziwny charkot.

Genie paznokciami raniła sobie skórę na szyi, starając się uwolnić z tego koszmaru. Ciężar na jej plechach zmusił ją do pochylenia się i ugięcia kolan. Uścisk stał się mocniejszy, mimo że się szarpała. Zmieniła taktykę. Teraz wymachiwała rękoma do tyłu, ale jej ciosy nie robiły na napastniku żadnego wrażenia. Łzy napływały jej do oczu, a szyja paliła żywym ogniem, jednak wciąż próbowała. Aż do czasu, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Gdy nad ziemią trzymał ją już tylko sznur, wiedziała, że przegrała. Znowu.

Ale Genie nie myślała o tym, ilu rzeczy nie doświadczyła. Chciała tylko poznać odpowiedź na pytanie, czy ktoś będzie po niej płakać, czy ktoś będzie za nią tęsknić.

– Zawsze byłaś taka naiwna, Genie – wyszeptał przy jej uchu sekundę przed tym, jak jej ciało całkowicie się poddało. Niczego więcej bowiem już tam nie było. Tylko ciało.

Rozluźnił uścisk i pozwolił, żeby swobodnie opadło na podłogę.

***

Anastasia obudziła się wyspana po raz pierwszy od czasu, gdy sprawa Pollarda tak bardzo się skomplikowała. Przeciągnęła się, przy czym uświadomiła sobie, że nic nie blokuje jej ruchów. Chayse'a nie było obok. Gdyby nie fakt, że znajdowała się w jego domu, pomyślałaby, że zwiał, gdy tylko zasnęła.

Wyswobodziła się spod jasnej, ciężkiej kołdry i, przerzucając nogi przez bok łóżka, podniosła się do siadu.

Szczypały ją oczy. Nic dziwnego. Nie zmyła wczoraj mascary. Nie była w stanie tego zrobić. Woda nie dała kompletnie nic i w tamtym momencie agentka musiała przyznać, że producenci tego tuszu do rzęs nie kłamali, nazywając go wodoodpornym. Przetarła powieki, ale to tylko pogorszyło sprawę. Zanim wstała, zamknęła oczy jeszcze na moment. Zero poprawy, wciąż szczypały.

Ścieląc łóżko, zastanawiała się, czy wszystkie posiadane przez szeryfa pościele są takie zwykłe. Może nawet wszystkie są białe jak ta. Szybko uświadomiła sobie, że to podejrzenie może mieć wiele wspólnego z prawdą. Skierowała się do łazienki, żeby ubrać się w dokładnie te same rzeczy co poprzedniego dnia. Z tego też powodu postanowiła wziąć prysznic dopiero w hotelu, chociaż ten tutaj prezentował się o wiele lepiej. W pomieszczeniu dominowały różne odcienie szarości – ściany wyłożone zostały dużymi, prostokątnymi, kamiennymi płytami ciemniejszymi od tych kwadratowych, które pokrywały podłogę. Anastasia nie miała pewności co do materiału, z którego zostały zrobione, równie dobrze mogły tylko imitować kamienne. Pomieszczenie było na tyle duże, że ponure barwy nie wywoływały poczucia zamknięcia, a całość nie wyglądała jak więzienna cela. Taka aranżacja wnętrza przemawiała do niej nawet bardziej, niż utrzymana w jasnych barwach łazienka w jej mieszkaniu.

Po przebraniu się umyła zęby szczoteczką, którą wczoraj w jednej z szafek wykonanych z jasnego drewna znalazł Chayse. Anastasia była przy tym, dlatego zauważyła, że oprócz tej szeryf miał jeszcze dwie inne, również nierozpakowane. Nie pytała dlaczego, chociaż ją to zaciekawiło. Z drugiej strony agentkę Ashbee ciekawiło wszystko, co chociaż trochę wychodziło poza spodziewaną normę.

Odbicie w lustrze uświadomiło jej, że ma zaczerwienione oczy i potargane włosy. Z kolei na twarzy, obok blizny, pojawił się odciśnięty od poduszki nieregularny wzór. Poza tym wyglądała nawet nieźle. Rozcierając dłonią policzek, wróciła do sypialni po telefon. Do ósmej zostało jeszcze kilka minut.

Widząc, że Chayse'a nie ma ani w salonie, ani w kuchni, zawołała go. Odpowiedziała jej tylko cisza. Żeby nie stać jak kołek pośrodku jego domu, postanowiła napić się wody. Jej uwagę przykuła jednak kartka przyklejona do blatu wyspy kuchennej. Oderwała ją szybko, zerkając przy okazji na pęk leżących obok kluczy, do których dołączony był niewielki breloczek. Po przeczytaniu, że Chayse wybrał się na wcześniej ustalone spotkanie i niedługo wróci, podniosła breloczek. Przedstawiał ukazanego z boku kangura, którego łapy nachodziły na drukowane litery „UMKC", pod nimi znajdował się jeszcze mniejszy napis „Roos". Anastasia znała to logo. Należało ono do sportowych drużyn Uniwersytetu Missouri-Kansas City. Wiedziała również, że niedawno zostało zmienione. Mimowolnie zaczęła spekulować, co kiedyś studiował i trenował Woodard.

Odłożyła klucze i przeszła obok wyspy, żeby dostać się do dzbanka z wodą. Był przeźroczysty, więc bez trudu dostrzegła żółty kwadrat przyczepiony po przeciwnej stronie naczynia. Oderwała karteczkę i przeczytała, że szklanki są nad dzbankiem. Położenie wskazane zostało strzałką. Na białym froncie szafki nie było żadnego uchwytu, dlatego po prostu nacisnęła na powierzchnię. Drzwiczki lekko odskoczyły, a wtedy okazało się, że otwierają się do góry.

Anastasia uśmiechnęła się nieznacznie, kiedy na jednej ze szklanek dostrzegła kolejny kawałek papieru, tym razem zielony. Ten z kolei mówił o tym, żeby pamiętała o śniadaniu. Zainspirowana wskazówkami, postanowiła zrobić sobie jakiś ciepły napój, zamiast pić wodę. Dość szybko znalazła szafkę z odpowiednią zawartością i sięgnęła po jedyne pudełko z zieloną herbatą, które Chayse posiadał. Wstawiła wodę w czajniku elektrycznym i zajrzała do lodówki. Tym razem pokręciła głową, gdy natrafiła na wiadomość, która przyczepiona została do plastikowego pudełka. Szeryf dał w niej znać, że przygotował dla niej kanapki, ale może zjeść coś innego, jeśli ma ochotę.

Czekając, aż woda się zagotuje, Anastasia na grupowej konwersacji poinformowała Libby i Maggie, że zrobiła wczoraj coś głupiego. Koleżanka po fachu odpisała, że to nic nowego, podczas gdy pani patolog zapytała, co się stało. Odpisała im dopiero, gdy gotowa do posiłku zajęła miejsce przy wyspie kuchennej. Wiadomość była dość długa, ale Libby skomentowała ją jedynie stwierdzeniem, że Anastasia powinna była wyłączyć hamulce i skorzystać z towarzystwa atrakcyjnego szeryfa. Maggie za to chciała dowiedzieć się, co agentka Ashbee planuje teraz, jak z tego wybrnie. Ale Anastasia nie wiedziała. Liczyła na to, że Chayse nie będzie drążyć tematu, gdy go o to poprosi. Nie chciała, żeby doszło między nimi do czegoś więcej, ale z drugiej strony nie potrafiła się dłużej oszukiwać – podobał jej się. Nie miała jednak pewności, czy chodziło faktycznie o niego, czy o zmianę po byłym narzeczonym. Podejrzewała, że o to drugie.

Tak czy siak, Woodard naprawdę potrafił ukoić jej nerwy i to właśnie napisała przyjaciółkom, gdy zapytały, czy się nim zauroczyła. Anastasia nie myliła pociągu fizycznego z uczuciem. Nie wierzyła w strzały Amora, Kupidyna czy innego nagiego dzieciaka ze skrzydłami. Nie czuła do Chayse'a niczego poza sympatią. Rosnącą, bo rosnącą, ale sympatią. Znała go zbyt krótko, żeby móc patrzeć na niego w jakichś innych kategoriach niż „kolega". Zresztą dopiero co stała się singielką. Nie zamierzała zbyt szybko zmieniać statusu.

Zjadła jedną z dwóch przygotowanych kanapek, wypiła herbatę i zaczęła szykować się do wyjścia. Z domu Chayse'a było jakieś dwadzieścia minut piechotą do hotelu. Wolała to, niż czekać na niego nie wiadomo jak długo, skoro zostawił jej klucze. Wychodząc, założyła na głowę kaptur, chociaż nie padało. Ostatnie, czego by teraz chciała, to żeby ktoś skojarzył ją z miejscem zamieszkania szeryfa i to wracającą w tych samych ubraniach, które miała na sobie poprzedniego dnia.

Dotarła do hotelu przed dziewiątą. Widząc podejrzliwą minę recepcjonistki, udała, że ziewa. Zaczęła nawet narzekać na całodzienną i całonocną pracę, wskazując przy tym na dokumenty, które trzymała w rękach. Równie dobrze mogły być pustymi kartkami, bo recepcjonistka i tak widziała tylko białą stronę. Gdy Anastasia doszła do wniosku, że kobieta chociaż trochę jej wierzy, skierowała się do pokoju.

Zimny prysznic uwolnił jej umysł od wspomnień wczorajszej nocy. Nienawidziła zimnych pryszniców. Żeby zrównoważyć to, że poprzedniego dnia miała na sobie dość szeroką bluzę z kapturem, dzisiaj zdecydowała się na przylegający do ciała prążkowany półgolf. Tylko kolor został ten sam, czarny. Zresztą cały jej strój był monochromatyczny.

Przez to, że założyła spodnie z wysokim stanem, kabura, chociaż wystawała zza paska mniej niż klasyczne, gdyż chowała się do połowy za materiałem ubrania, wbijała jej się w żebra przy każdym pochyleniu się, o siedzeniu nie wspominając. Anastasia jednak do tego przywykła – jakieś osiemdziesiąt procent jej spodni, które nadawały się do pracy, właśnie tym się charakteryzowało. Dzięki temu w krew weszło jej chodzenie z wyprostowanymi plecami. Mimo że sweter włożyła w spodnie, kabura i pokrowiec na kajdanki nie rzucały się w oczy z uwagi na to wszystko i tak było czarne. Jedynym barwnym elementem jej stroju była granatowa wiatrówka z żółtym napisem FBI na plecach, rękawach i piersi. Z uwagi na kolor agentka nie lubiła zakładać jej do czarnych ubrań, ale tego dnia czuła potrzebę naprawienia swojego wizerunku po wczorajszym stroju.

Gdy przyjechała pod biuro szeryfa, jego samochód już stał na parkingu. Teczkę z protokołami przesłuchań Anastasia włożyła do schowka. Wolała mieć je tutaj niż w hotelu, żeby w razie potrzeby móc do nich w miarę szybko zajrzeć.

W budynku powitała ją ciężka atmosfera. Nikt nic nie mówił. Tylko Mark wspomniał, że Woodard prosił, żeby przyszła do gabinetu. Odwiesiła kurtkę w poczekalni i udałą się we wskazanym kierunku.

– Kolejna osoba zaginęła.

Ta wiadomość uderzyła w nią, jeszcze zanim zdążyła zamknąć drzwi. Chayse stał twarzą do okna, przez co do niej zwrócony był plecami. Najwyraźniej nie brał pod uwagę, że wejdzie tu ktoś inny niż Anastasia. Może to właśnie zarządził.

– Kiedy? – zapytała, nie podchodząc bliżej, tylko opierając się o ścianę obok wejścia. Dopiero po chwili zamknęła drzwi.

– Zgłoszenie dostaliśmy jakieś pół godziny temu.

– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? Powinniśmy działać szybko.

– A co by to zmieniło? – Nie musiała widzieć wyrazu jego twarzy, żeby wiedzieć, że był zły. Zły na bezsilność i brak postępów. – Cały czas próbujemy działać szybko, a i tak nic nie mamy.

– Chayse, to...

– Błagam, nie mów, że tak czasem jest – przerwał jej, kręcąc głową z dezaprobatą. – Jeszcze trochę i ten psychopata wybije całe miasteczko.

– Nie sądzę, żeby był psychopatą.

Chayse najpierw spojrzał na Anastasię przez ramię, ale ostatecznie cały się obrócił. Przysiadł na parapecie, czekając, aż agentka powie mu coś więcej. Ta jednak tylko go obserwowała z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jej twarz była bez wyrazu, podczas gdy on nie mógł pozbyć się grymasu niepokoju ze swojej.

– Psychopata to łowca, a on bardziej przypomina ofiarę.

– Jak możesz nazywać mordercę ofiarą – mruknął, rozmasowując skronie. Od tego wszystkiego bolała go głowa. Gdy Anastasia w odpowiedzi prawie się uśmiechnęła, pomyślał, że ona na pewno jest łowcą.

– Chodzi o jego sposób działania, modus operandi – podjęła, wolnym krokiem podchodząc do tablicy. – Psychopaci są pewni siebie i mają przesadne poczucie własnej wartości. Poza tym szybko się nudzą, potrzebują dodatkowej stymulacji, dlatego zabijanie często jest dla nich zabawą. Tak samo uciekanie przed sprawiedliwością. Gdyby to był psychopata, chwaliłby się tym, co robi.

– Nie wiem, czy mnie to pociesza. Chyba nie zawęża kręgu podejrzanych.

Odszedł od parapetu i przysiadł na biurku. Teraz Anastasia była niemal na wyciągnięcie ręki. Nie mógł zdecydować się, w jaki sposób powinien ją traktować. Z drugiej strony wiedział, że to nie czas na takie przemyślenia.

– Możliwe jednak, że cierpi na jakieś zaburzenia osobowości – oznajmiła po chwili przyglądania się zdjęciom, odwracając się twarzą do Woodarda. – Możliwe, że to one warunkują wybór ofiar. Nie mam jeszcze pewności, ale jeśli to prawda, pomogłoby to w ustaleniu motywu, a potem sprawcy.

– Kiedy będziesz mieć pewność?

– Nie wiem, Chayse – odparła, bezwiednie wzruszając ramionami. – Muszę to wszystko jeszcze raz przeanalizować, może skonsultuję te podejrzenia z kimś bardziej doświadczonym.

Pokiwał głową na znak, że rozumie. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie wiedział, czy ustalenie tego faktycznie tak bardzo by pomogło, czy to nie przypadkiem tylko kolejny ślepy trop. Myślał nad tym jeszcze przez chwilę i ostatecznie zbliżył się o krok do Anastasii.

– Ładnie wyglądasz – stwierdził ciszej, delikatnie chwytając jej podbródek między kciuk a palec wskazujący po to, by na niego spojrzała.

– Dziękuję, po prostu się wyspałam

– Cieszę się.

Uśmiechnął się, a ją z nerwów ścisnęło w dołku.

– Oby to starczyło na kilka kolejnych dni – odparła, odsuwając się kawałek, przez co zabrał dłoń z jej twarzy. – Możemy zapomnieć o tym, co wczoraj się wydarzyło? Nie chcę, żeby to wpłynęło na naszą współpracę.

– Możemy, ale nie musimy.

– Chayse, proszę. Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło.

– Nazwałaś to kryzysową sytuacją.

Ta odpowiedź na moment zbiła Anastasię z tropu, przez co zaniemówiła. Nie mogła się zdecydować, czy to było uprzejme przypomnienie, czy kpina. Szeryf schował dłonie do kieszeni, a ona postanowiła tego nie drążyć. To naprawdę nie był odpowiedni moment na takie rozmowy.

– Kto zaginął? Musimy ustalić okoliczności. Potem powinniśmy jechać na komendę. Może patrole coś widziały, bo jeździły, prawda?

– Denerwujesz się?

– Słucham?

– Pytałem, czy się denerwujesz. – Wyjął ręce z kieszeni i położył je na wyraźnie zaznaczonej dzisiaj talii agentki. Przyciągnął ją do siebie, przez co oparła dłonie na jego klatce piersiowej. Inaczej by na niego wpadła. – Zazwyczaj nie mówisz tak szybko.

Stała tak chwilę, patrząc prosto w jego niebieskie oczy, które bardziej niż z bezchmurnym niebem kojarzyły jej się z soplami lodu. Sposób, w jaki kontrastowały z jego śniadą karnacją i ciemnobrązowymi włosami, z dnia na dzień urzekał ją coraz bardziej.

– Denerwuję się, że nic nie robimy – odparła powoli i wyplątała się z jego uchwytu.

Może i Chayse jej się podobał, ale w hierarchii wartości Anastasii praca zawsze stała bardzo wysoko, a nawet zajmowała honorowe miejsce. Agentka naprawdę zaczynała się niecierpliwić, ale nie chciała naskakiwać na szeryfa. Nie trudno było domyślić się, że po prostu szukał jakiejś chwili, w której nie musiałby myśleć o tym, co dzieje się wokół. Powoli tracił grunt pod nogami. Nie potrafiła mieć mu tego za złe. W końcu ona to zaczęła.

– Rodzice tego chłopaka sami przyjechali na komendę, żeby zgłosić zaginięcie – oznajmił po chwili bardziej rzeczowo, po czym skierował się do drzwi. – Najlepiej jechać tam, żeby wszystkiego się dowiedzieć. Przy okazji zapytamy o patrole.

– To znowu jakiś dzieciak? – rzuciła, gdy przepuszczał ją w przejściu.

– Nastolatek.

Wychodząc z budynku, Anastasia zapomniała o kurtce, ale Foster zawołał ją, zanim zdążyła wejść do samochodu szeryfa. Podał jej wiatrówkę, za co szczerze mu podziękowała. Przytłoczona nową beznadziejną wiadomością, nie zauważyła nawet, że odczuwała większy chłód, niż wtedy, gdy tu przyjechała.

Na komendzie powitał ich Dorian Wheller z kubkiem kawy w dłoni. Ledwo zdążył powiedzieć, kto zaginął i już przerwał mu telefon. Policjant odebrał, po czym z dziwnym wyrazem twarzy odszedł kawałek od swoich poprzednich rozmówców. Chayse wymienił z Anastasią zaniepokojone spojrzenie, a następnie stwierdził, że może znaleziono ciało Angeliny. Agentka Ashbee nie sądziła, żeby reakcja Whellera spowodowana została właśnie tym.

Gdy wysoki blondyn do nich wrócił, jego twarz była trochę bledsza, niż powinna. Swoim charakterystycznie zachrypniętym głosem oznajmił, że zaistniały nowe okoliczności i wszyscy powinni pojechać w jedno miejsce. Wyraźnie nie zamierzał powiedzieć gdzie, czego Chayse nie potrafił pojąć. Dorian nie dawał przekonać się w żaden sposób, mimo że nigdy nie cechował go upór.

Na parkingu policjant zaproponował, żeby wszyscy pojechali radiowozem, ale na to z kolei Anastasia nie chciała przystać. Uzasadniła to stwierdzeniem, że przecież później z Woodardem będą mieli kilka spraw do załatwienia. Przez to ściągnęła na siebie wzrok Whellera, który był nie tyle poirytowany, co niepewny. Po szybkim zjechaniu spojrzeniem gdzieś niżej niechętnie się zgodził.

– O co może mu chodzić? – zapytała Chayse'a, zapinając pas.

– Nie wiem. Dorian zazwyczaj jest bezpośredni.

Nie odzywali się do siebie zbyt dużo podczas podróży za służbowym samochodem Whellera. Chwilę przed parkowaniem, Anastasia zauważyła jednak, że Chayse pobladł, jak Dorian niedawno. Zmarszczyła brwi, pytając, czy coś się stało. Nie odpowiedział. Zatrzymał się tuż za radiowozem i pośpiesznie wyszedł z auta. Agentka Ashbee nie goniła go, gdy praktycznie podbiegł do kolegi. Szła normalnym tempem, wciskając zaciśnięte pięści do kieszeni służbowej kurtki. Zaparkowali dość spory kawałek od podjazdu beżowego domu jednorodzinnego. Nic dziwnego, bo wokół niego właśnie rozstawiała się ekipa telewizyjna, co mogło oznaczać tylko jedno. Anastasię bardzo ciekawiło, skąd te dziennikarskie hieny tak szybko zdobyły informacje. Spodziewała się, że kiedyś się zjawią, ale niekoniecznie przed nią na miejscu zbrodni.

Pociągnęła Chayse'a za ramię, gdy zbyt długo popychał się z Dorianem. Chciała wejść do domu, zanim kamery zostaną włączone, a drobna brunetka o śniadej karnacji zacznie gadać do mikrofonu. Mężczyźni zakończyli swoją dyskusję wrogim spojrzeniem, po czym Wheller poszedł przodem. Szybko przemknął kilka kroków od dziennikarki. Następnie uniósł żółtą taśmę, która nie dopuszczała mediów do domu bliżej niż na kilka metrów, żeby ułatwić przejście szeryfowi i agentce.

W budynku było zaskakująco dużo ludzi. Anastasii najpierw w oczy rzucił się rudowłosy Leon Parsons, a potem Warren Horton. W lewej dłoni tego drugiego dostrzegła kajdanki. Warren skrzyżował z nią spojrzenie na moment przed tym, zanim zaczął mówić. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top