Rozdział 16


Chayse omal nie wpadł na Anastasię, gdy ta nagle przystanęła kilka kroków po przekroczeniu progu drzwi wyjściowych. Podążył za jej spojrzeniem skierowanym w prawo. Na prawie pustym parkingu, w niedużej odległości od wejścia do budynku, znajdował się czarny, lśniący od deszczowych kropli sportowy samochód. Woodard nie mógł rozpoznać marki, bo widział tylko bok pojazdu. Dopiero w drugiej kolejności dostrzegł smukłego mężczyznę opierającego się o tylne drzwi auta. Szary garnitur kontrastował z trzymanym przez niego czerwonym bukietem róż.

– A myślałam, że ten dzień nie może być gorszy – wymamrotała Anastasia, po czym obróciła się, żeby spojrzeć na szeryfa. – Poczekasz na mnie w samochodzie? To zajmie tylko chwilę.

– Poczekam tutaj.

Westchnęła ciężko, ale nic nie powiedziała. Sprzeczka z Chaysem tylko pogorszyłaby sprawę. Chciała mieć już z głowy rozmowę z byłym narzeczonym. Po prostu.

Gdy tylko ruszyła w jego kierunku, zrobił dokładnie to samo. Wyglądał na bardziej zmęczonego niż zazwyczaj, ale mimo tego przez cały czas się do niej uśmiechał. Wcale nie czuła się dobrze z tym, że zaraz będzie musiała zniszczyć jego nadzieje. Zatrzymała się, gdy znalazł się na wyciągnięcie ręki. Chciał podejść bliżej, ale wtedy się odsunęła, co skutecznie go powstrzymało.

– Reece, zrozum, że już nic między nami nie będzie... – zaczęła łagodnie. Zranił ją, ale nie miała zamiaru się na nim mścić. Pragnęła tylko, żeby dał jej spokój, bo w innym wypadku żadne z nich nie będzie w stanie się pozbierać.

– Wiesz, że nadal cię kocham – przerwał jej, starając się wcisnąć w jej ręce bukiet. Zaprzestał tej czynności, gdy zauważył plastry. Wolną ręką chwycił lewą dłoń Anastasii. Trochę za mocno, bo skrzywiła się z bólu. – Co to jest? Co ci się stało?

– Nic takiego, wypadek przy pracy – odparła, odsuwając się od niego jeszcze kawałek i krzyżując ramiona na piersi. – To nie jest w tej chwili ważne. Proszę cię, Reece, po prostu odpuść, nic z tego nie będzie.

– Przez tę jedną sprawę? Naprawdę, An?

Westchnęła, gdy nie nazwał jej Nastyą. Rezygnował z tego zdrobnienia tylko wtedy, kiedy chciał jej się przypodobać. Patrzenie w jego zielone oczy, które przy źrenicy zmieniały kolor na brązowy, i zachowanie względnego spokoju wcale nie było proste. Chciała jednocześnie krzyczeć, płakać i błagać, żeby nie zadawał jej już tych pytań, ale wciąż tylko stała, obserwując, jak co rusz któryś z mięśni jego twarzy drga. Nie wątpiła ani w szczere intencje Reece'a, ani w jego słowa, ale niczego to nie zmieniało. Podjęła decyzję. Jedną z trudniejszych w życiu, ale podjęła. Nawet jeśli uczucie do niego wyparowało już dawno temu, to wciąż była między nimi silna, budowana latami więź. Chociaż po dwóch stronach oceanu, dorastali razem. Mimo przerw zawsze do siebie wracali, bo żadne z nich nie potrafiło związać się z kimś innym. Ale to wszystko było naiwne i dyktowane strachem – bo po co rezygnować z czegoś znanego i sprawdzonego, nawet jeśli przestało to właściwie funkcjonować? Każde z nich było bezpieczną opcją dla drugiego, wyuczonym nawykiem. Nałogiem, który nie dawał się porzucić. Dla Anastasii wmieszanie się Reece'a w sprawę Pollarda było terapią szokową, po której nastąpił odwyk. Bolesny i niesamowicie prawdziwy. Zrozumiała, że przecież nie musi tak żyć, może się obudzić, jeśli tylko się postara. Wciąż jednak nie potrafiła tak po prostu zostawić go na dnie. Chciała, żeby też zrozumiał, żeby po prostu wszystko ułożyło się pomyślnie zarówno dla niej, jak i dla niego, ale nie dla nich.

– Nie, Reece, nie tylko przez to. Gdyby wcześniej między nami było dobrze, nie potrafiłabym znieść tych wszystkich rzeczy.

Chayse nie wiedział, co Anastasia miała na myśli, i wydawało mu się, że nieznany blondyn tak samo. Ze zwieszoną głową wyglądał jak zbity pies. Dłuższą chwilę nic nie mówił, jakby czekając na wyrok, który nie chciał nadejść. Chayse wciąż stał niedaleko wejścia, dlatego doskonale wszystko słyszał. Szeryf zaczynał się niecierpliwić i wcale nie z uwagi na to, że Anastasia powiedziała, iż ta rozmowa potrwa tylko chwilkę, podczas gdy wcale się na to nie zapowiadało. Niecierpliwił się, bo nie potrafił określić, czy nadal czuła coś do tego Reece'a. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia w związku z tym, że podsłuchiwał prywatną rozmowę – w końcu i tak nikt nie zwracał na niego uwagi, chociaż wiedziano o jego obecności.

– Jeśli mówisz o tych...

– Tak, mówię o nich.

– Cóż, nie miałem pojęcia, że o nich wiedziałaś.

Przewróciła oczami. Znów był sobą, a raczej tym, kim stał się, gdy jego kariera nabrała rozpędu. Znów nie widział w sobie niczego złego. Znów ona była winna.

– Nawet gdybym nie wiedziała, niczego by to nie zmieniło. To my się zmieniliśmy, Reece. – Czuła, że jeszcze chwila i do jej głosu wkradnie się drżenie. Ścisk w klatce piersiowej powoli sięgał gardła. – Mamy inne priorytety.

– Możemy się dotrzeć. An, kochanie, mamy przed sobą całe życie – odparł z wyraźną prośbą w głosie, intensywnie jej się przyglądając.

Zamknęła oczy, gdy sięgnął dłonią do jej gładszego policzka, chociaż jego dotyk już nie koił jej nerwów. Może były zbyt zszargane. Może to faktycznie była jej wina.

– Nie, Reece... – zaniemówiła, gdy po otwarciu oczu okazało się, że mężczyzna jest niebezpiecznie blisko. Położyła dłonie na jego klatce piersiowej i odepchnęła go stanowczo, lecz nie z dużą siłą. Większa ilość loków opadła na jego czoło, ale, wbrew swojemu zwyczajowi, nie poprawił ich. – Długo myślałam, że idziemy w tym samym kierunku. Mieliśmy walczyć o sprawiedliwość, pamiętasz? Obiecaliśmy sobie, że nie staniemy się tacy, jak wszyscy w tych branżach. Co się z tym stało, Reece? Zostawiłeś mnie samą na polu bitwy. Zdradziłeś nasz, a jednak tylko mój, światopogląd, gdy najbardziej cię potrzebowałam.

Reece odwrócił wzrok od jej oczu. Dlaczego musiała taka być? Taka dumna i uparta. Zerknął na nią jeszcze raz i tym razem to jego niewidzialna dłoń złapała za szyję. Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział łzy w jej oczach i na policzkach. Za to w jego pamięć doskonale wryło się wspomnienie, gdy widział je po raz pierwszy. Na lotnisku, gdy kończyła się jej wymiana uczniowska, gdy oboje byli pewni, że już nigdy się nie spotkają. Musiała go wtedy naprawdę kochać. Nawet gdy opowiadała, skąd ma bliznę, była spokojna. Smutna, ale spokojna. Mimo że znał ją naprawdę długo, ten widok pozostawał tak nietypowy, jak za pierwszym razem. Świadomość, że to on doprowadził ją do takiego stanu, pozwoliła mu w końcu odrzucić broń.

– Po prostu nie było wystarczających dowodów... – Wziął głębszy oddech, gdy znów zamknęła oczy, byleby nie musieć na niego patrzeć. – Ale przepraszam, może to ty masz rację, An. Może popełniłem błąd w tej sprawie. Na pewno popełniłem go w naszym związku, ale wygląda na to, że nie ma już nic, co mógłbym zrobić.

– Nie ma – przyznała, szukając czegoś w kieszeniach kurtki.

– Wybaczysz mi kiedyś? – zapytał, wyciągając w jej stronę paczkę chusteczek. Uśmiechnął się blado, gdy podniosła na niego wzrok. – Zależy mi na tobie.

– Już dawno ci wybaczyłam, Reece. Po prostu nie wiem, czy będę w stanie o tym zapomnieć. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli normalnie ze sobą rozmawiać. – Przetarła oczy chusteczką i starła łzy z policzków, ale wciąż pojawiały się nowe. – Chciałabym... Mimo wszystko nie chciałabym wyrzucać cię z mojego życia, bo stanowisz jego ogromną część.

Nie protestowała, gdy przyciągnął ją do swojej klatki piersiowej. Brodę oparł o czubek jej głowy, a ona położyła dłonie na jego plecach. Chociaż Reece nigdy głośno by się do tego nie przyznał, od jakiegoś czasu czuł, że Anastasia nie zostanie panią Drayson. Może czuł to nawet podczas oświadczyn. W którymś momencie wszystko poszło nie tak.

– Też chciałbym utrzymywać z tobą kontakt. Jeśli nie teraz, to chociaż za jakiś czas.

Ale chciał czegoś jeszcze i to w tej chwili. Nachylił się po to, gdy tylko Anastasia odsunęła się od niego kawałek. Wyczuwając jego zamiar, odchyliła się i zagrała to po swojemu. I chociaż dla Chayse'a pocałunek w policzek ostatnio stał się podpisem, swoistym naznaczeniem, to dla Reece'a stanowił jego przeciwieństwo – unik, oswobodzenie i koniec. Przecież w ten sposób udaremniła ostatnią podjętą przez niego próbę. Tak przypieczętowała tę decyzję. Nie życzyła mu bezpiecznej drogi, ale wszystkiego dobrego. Nie wzięła kwiatów, ale nieświadomie wciąż ściskała w prawej dłoni paczkę chusteczek.

Właśnie tyle pozostało jej z tego związku. Paczka chusteczek.

Mijając szeryfa w drodze do jego samochodu, rzuciła tylko, że mogą jechać. Nie podniosła na niego wzroku, chociaż czuła, że jej spojrzenie nie było już tak szkliste, jak wcześniej. Za bardzo obawiała się, że zobaczy na jego twarzy litość czy współczucie, że Chayse zacznie pytać o jej samopoczucie. Anastasia w nie potrafiła nazwać emocji, które nią targały. Zdawała sobie sprawę jedynie z tego, że ta rozmowa z Reecem była dla niej swoistym katharsis. Wsiadając do białego Jeepa, wciąż powtarzała sobie, że teraz będzie już tylko lepiej, bo jakże mogłoby być gorzej?

– Wszystko w porządku? – zapytał Woodard, przekręcając kluczyk w stacyjce.

– W porządku.

U Anastasii zawsze wszystko było w porządku, nawet jeśli nic nie układało się po jej myśli. Tak po prostu musiało być. Inne odpowiedzi w ogóle nie były brane pod uwagę.

Pod komendę policji dotarli w kilka minut. Pomieszczenie, w którym urzędowali technicy, znajdowało się na pierwszym piętrze, tak samo, jak większość pokoi, w których pracowali policjanci. Agentka za przykładem szeryfa krótko witała się ze wszystkimi napotkanymi funkcjonariuszami. Niektórych z nich już nawet kojarzyła.

Chayse kładł dłoń na klamce drzwi prowadzących do odpowiedniego gabinetu, gdy zaczepił go postawny czterdziestolatek. Serdecznie poklepali się po plecach. Po tym szeryf skierował uwagę kolegi na Anastasię, przedstawiając ją jako mózg operacji. Nie dała po sobie poznać, jak bardzo to określenie jej się nie spodobało. W trakcie swojej pracy zdążyła już bowiem zauważyć, że mózg operacji bardzo często po czasie znaczy tyle, co kozioł ofiarny.

– Warren Horton.

– Agentka specjalna Anastasia Ashbee. Miło pana poznać, poruczniku.

Uścisnął wyciągniętą dłoń agentki Ashbee. W jej oficjalnym tonie wyczuwał szacunek. Zresztą co się dziwić, wyglądała na młodszą nawet od jego byłej żony, więc to oczywiste, że powinna go szanować. Przytrzymał przez chwilę jej rękę, żeby tym samym utrzymać kontakt wzrokowy. Agentka cały czas była spokojna, a nawet lekko się do niego uśmiechnęła. Wtedy ją puścił, nie mogąc się zdecydować, czy jej pewność siebie mu imponuje, czy go irytuje.

Anastasia, oficjalnie się przedstawiając, chciała po prostu zachować dystans, jak to zresztą miała w zwyczaju. Drugie zdanie podyktowane było świadomością, że to właśnie temu mężczyźnie Chayse nad ranem zlecił nadzorowanie przesłuchań imprezowiczów z domu Kimberly Crossley. Istniało duże prawdopodobieństwo, że coś w protokołach, które nie były jeszcze gotowe, jej się nie spodoba. Z tego powodu postarała się o dobre pierwsze wrażenie. Dzięki temu Horton przynajmniej od razu nie nastawi się do niej negatywnie i może będzie w stanie dłużej wysłuchiwać jej uwag. Chociaż tego nie znosiła, to przywykła do faktu, że we wciąż typowo męskim świecie, w którym się obracała, czasami naprawdę warto było zrobić użytek ze swojej kobiecości. Przecież kilka uśmiechów czy miły ton nic jej nie kosztowały, a mogły dostarczyć wielu przydatnych informacji. Nic oprócz podskórnej irytacji i posiniaczonej godności, rzecz jasna. Gdyby była mężczyzną, to prawdopodobnie wcale nie musiałaby zniżać się do takich zagrywek. Już sama informacja, że pracuje w FBI, stawiałaby ją w roli autorytetu albo chociaż wzbudzała szacunek. Tak dla większości ludzi wciąż pozostawała jedynie plątającą się po męskim placu zabaw dziewczynką, która przecież nie może mieć racji. Naiwnie i po omacku.

Horton, gdy tylko puścił jej dłoń, od razu odsunął się o krok i otaksował ją wzrokiem, nawet się przy tym nie kryjąc ani nie spiesząc. Zupełnie, jakby była na sprzedaż. W tej chwili Anastasia naprawdę cieszyła się, że ubrała zwykłą, czarną bluzę z kapturem, więc niekoniecznie miał na czym zawiesić oko. Przekraczając próg biura technika, wciąż czuła na sobie lepkie spojrzenie brązowych oczu policjanta, których odcień łudząco przypominał kolor jego włosów. Przelotnie widziała Warrena na komendzie już wcześniej, ale dopiero teraz faktycznie go poznała. Miała nadzieję, że nie będzie musiała spotykać go zbyt często.

Z kolei wychodząc z pomieszczenia, trzymała w lewej ręce kartki z wykazem połączeń Angeliny Yates, w prawej różowy zakreślacz, który chwilę wcześniej wyjęła z kieszeni, a w zębach nakrętkę od tego pisadła. Szukając powtarzających się numerów telefonów, przypomniała sobie słowa jednej z nauczycielek, która przepowiedziała jej, że kiedyś udławi się tego typu kawałkiem plastiku. Początkowo ją to nawet zraziło. Potem wróciła do tego nawyku, który często dyktowany był koniecznością – po prostu brakowało jej trzeciej ręki, żeby móc elegancko otwierać długopisy i inne takie przedmioty. Niezainteresowana bilingami część jej uwagi skupiała się na tym, żeby na nikogo nie wpaść. Anastasia była zbyt zaaferowana tymi dwiema czynnościami, żeby jakakolwiek myśl dotycząca Hortona mogła chociaż zapukać do drzwi jej umysłu. Nawet schodząc po schodach, zaznaczała odpowiednie ciągi cyfr. Ignorowała przy tym uwagi Chayse'a na temat tego, że on nie będzie jej łapać, jeśli się potknie. Miała bowiem już niemałe doświadczenie w tego typu sportach ekstremalnych.

Wychodząc na parking, zauważyła za to, że czarny ścigacz stał na swoim miejscu, podczas gdy ona nie spostrzegła obecności Doriana na komendzie. Może jednak wcale nie należał do niego albo policjant był czymś zajęty i dlatego się z nimi nie przywitał.

W drodze w okolice domu Kimberly Anastasia dzwoniła już pod zaznaczone numery, na bieżąco dopisując obok nich, do kogo należą. Zdążyła sprawdzić trzy, zanim dojechali na miejsce, z czego właścicielką jednego okazała się rudowłosa Crossley. Dziewczyna brzmiała już trzeźwiej i nawet zaczęła przepraszać agentkę za swoje zbyt ofensywne zachowanie. Anastasia jednak nie chciała tego słuchać, więc ucięła jej monolog krótkim: „Nic się nie stało". Miała ważniejsze rzeczy na głowie niż wyrzuty sumienia jakiejś nieznajomej dziewczyny. Upewniła się tylko, że Kimberly nie przypomniała sobie niczego w sprawie Angeliny, po czym zaznaczyła, żeby w razie jakichkolwiek zmian w tej sprawie, dzwoniła pod ten numer.

– Wciąż nie mogę dodzwonić się do ostatniej osoby, z którą Angelina rozmawiała – oznajmiła, gdy szeryf parkował na Highland Avenue, niedaleko skrzyżowania tej ulicy z Cliff Drive. – Jeśli nie odbierze, gdy skończymy robotę tutaj, to zadzwonię do technika, żeby ustalił, kto jest właścicielem tego numeru.

– Może to ktoś z imprezowiczów, kto akurat jest przesłuchiwany albo odsypia?

– Niewykluczone.

Chayse po wyjściu z samochodu po raz pierwszy zwrócił uwagę na to, jak bardzo boki jego auta ubrudzone zostały błotem. Przecież jeździł dzisiaj powoli, nie miały prawa tak się pochlapać. Co go podkusiło, żeby kupować biały samochód? Chyba tylko to, że te służbowe również były tego koloru, dzięki czemu Jeep w miarę do nich pasował. Różnicą między nimi było to, że na jego pojeździe zielony pasek i napis były naklejone, a nie namalowane. Spodziewał się bowiem, że szybciej straci posadę szeryfa, niż wymieni samochód.

– W tej okolicy telefon Angeliny logował się po raz ostatni, więc możliwe, że zgubiła go gdzieś tutaj. Idziesz w stronę skrzyżowania czy jej domu?

– Skrzyżowania – odparł, nie namyślając się długo. – Nie oddalaj się za bardzo, okej?

– Okej – rzuciła przez ramię.

Musieli wyglądać komicznie, przemieszczając się powolnym krokiem wzdłuż i wszerz ulicy z głowami skierowanymi ku ziemi. Żadnemu z nich jednak do śmiechu nie było. Znalezienie telefonu w tym miejscu mogło oznaczać, że to stąd dwudziestolatka została uprowadzona. To z kolei wskazywałoby na to, że morderca wiedział, gdzie Angelina przebywa i że nie stała się ona przypadkową ofiarą. Ta droga była wyjątkowo rzadko uczęszczana, więc nie stanowiła dobrego terenu na wyczekiwanie, aż jakiś losowy człowiek się napatoczy. Poza tym nie można było wykluczyć, że w komórce Yates znajdowały się jakieś istotne wiadomości. Mogła znać grasującego w Lexington zbrodniarza, mogła na jego prośbę wyjść z domu Kimberly.

Chayse zaszedł kilkadziesiąt metrów za skrzyżowanie, po czym stwierdził, że przecież Angelina nie pomyliłaby drogi do domu. Obrał kurs powrotny, drugi raz lustrując wzrokiem asfalt i pobocza. Stan jezdni nie był najlepszy, a z uwagi na szalejącą przez całą noc ulewę, dodatkowo pokrywały ją kałuże. Zerknął w stronę miejsca, w którym on i agentka się rozdzielili. Anastasia nie wyglądała, jakby zamierzała wracać, przy czym i tak oddaliła się mniej od niego. Po chwili zrozumiał, dlaczego tak wolno szło jej sprawdzanie terenu. Do każdej kałuży, schylając się, wtykała wygięty lekko przedmiot, który trzymała w prawej dłoni. Chayse rozejrzał się wokół, żeby znaleźć podobny kij, ale na marne. Mamrocząc pod nosem o braku szczęścia, najpierw podciągnął rękawy kurtki, a potem rozpiął guziki przy rękawach służbowej koszuli i podwinął je. Większość kałuży była płytka, dlatego nawet ich nie sprawdzał. W niektórych musiał zatopić całe palce, co skutkowało nieprzyjemnym spotkaniem z wyjątkowo zimną i brudną wodą.

Kilkanaście metrów od miejsca rozstania z agentką przestał żałować, że wziął z niej przykład. Gdy tylko natrafił na płaski, prostokątny przedmiot wyjął go tak gwałtownie, że nawet podciągnięte rękawy nie uratowały go przed pochlapaniem się. W tej chwili nie miało to jednak najmniejszego znaczenia – w końcu trzymał w dłoni telefon niemal na sto procent należący do Angeliny Yates. Nie dało się go włączyć, zresztą nic dziwnego. Żadna, nawet wodoszczelna, komórka nie poradziłby sobie z tak długim leżakowaniem w wodzie.

– An! – Gdy odwróciła się twarzą do niego, zamachał urządzeniem. Odrzuciła kij na pobocze i po chwili spotkali się przy Jeepie. – Znalazłem.

– Świetnie, oby jakoś nam pomógł – odparła bez większego entuzjazmu, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kurtki woreczek strunowy.

Zamknęła go z telefonem w środku i schowała do zewnętrznej, zapinanej na zamek kieszeni po lewej stronie, wcześniej wyjmując jej zawartość. Podała szeryfowi paczkę chusteczek, którą dostała od Reece'a. W czasie, gdy on osuszał dłonie, zdezynfekowała własne specjalnym żelem, którego jedną sztukę miała w każdej kurtce i torebce. Chayse przyjął przezroczystą buteleczkę z wdzięcznością.

– Jestem ciekaw, co jeszcze nosisz w kieszeniach – stwierdził, gdy schowała już chwilę wcześniej wyjęte rzeczy.

– Moja godność często tam ląduje.

– Całe szczęście, że nie duma, bo już nic innego by się nie zmieściło.

– No proszę, komuś tu się żart wyostrzył. – Uśmiechnęła się szczerze rozbawiona. – Jestem z ciebie dumna, Chayse.

– Staram się.

Ucieszył się, że zdołał rozweselić ją chociaż na moment. Dzisiaj była wyjątkowo ponura, jednak nie dziwił jej się. Też nie miał najlepszego humoru. Sprawa nie posuwała się do przodu, zniknęła kolejna osoba – w takich warunkach ciężko było zachować pogodę ducha.

Anastasia jeszcze raz zatelefonowała pod numer, którego właściciel jako ostatni kontaktował się z Angeliną, ale z tym samym skutkiem, co wcześniej.

Wrócili na komendę, żeby oddać znalezioną komórkę. Czekając, aż technik ustali personalia osoby, która zdecydowała się nie odbierać połączeń od agentki, za radą Warrena Hortona odwiedzili policyjną stołówkę. Zapłacili za śniadanie jak w normalnej knajpie, ale przynajmniej nie musieli znowu jeździć w tę i z powrotem. Dopiero zapach jedzenia przypomniał Anastasii, że tego dnia jeszcze nic nie jadła, chociaż na nogach była od dobrych sześciu godzin.

Kilkadziesiąt minut później agentka i szeryf pukali do drzwi niejakiego Trevora Rogersa. Jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się, że to znajomy blondyn średniego wzrostu, który tej nocy otworzył im drzwi do domu Kimberly Crossley. Anastasia zacisnęła zęby, wyrzucając sobie w myślach, że nie wylegitymowała tego chłopaka wcześniej. Może dwie godziny snu jednak wcale jej nie służyły.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top