Rozdział 10
Środa, 6 października
Libby zwlekła się z łóżka, dopiero gdy Anastasia niemal ją z niego zepchnęła, uprzednio zabierając rudowłosej kołdrę i poduszki. Agenka Ashbee była już wtedy prawie gotowa do wyjścia. By móc zamknąć drzwi, musiała jednak poczekać, aż jej przyjaciółka opuści ten obskurny pokój. Korzystając z przymusowo powstałej wolnej chwili, zajrzała do pobliskiego sklepu i kupiła dwie sporych wielkości kanapki. Nie zdążyła nawet dobrze przekroczyć progu hotelowego pokoju, a już rzuciła przyjaciółce szczelnie zapakowaną w papierową torbę pełnoziarnistą bułkę, sprawdzając przy tym jej refleks. Libby złapała ją lewą, niedominującą ręką, ponieważ w prawej trzymała telefon. Nie sprawiło jej to większego problemu. W szkole średniej miała zbyt wiele wolnego czasu, przez co zaczęła uczyć się wielu pozornie nieprzydatnych rzeczy takich, jak na przykład żonglowanie. Wciąż chodząc po mieszkaniu, czasami zdarzało jej się podrzucać pomarańczami, pomidorami i wieloma innymi przedmiotami.
Anastasia przyjechała do biura szeryfa chwilę po dziesiątej, ale zastała tam tylko jego zastępcę. Bez zbędnych podchodów oznajmiła mu, że pojadą razem do rodziców Alvina, gdyż ma do nich jeszcze kilka pytań, a nie chce, by musieli przyjeżdżać tutaj. Nie protestował, ale gdy tylko skierowała się w stronę drzwi, przez których próg chwilę wcześniej przeszła, Ben zaczął pod nosem przeklinać swojego przełożonego. Zrobił to na tyle głośno, by Anastasia mogła wszystko dokładnie usłyszeć, ale jednocześnie zbyt głośno, by mogła uznać, że nie było to intencjonalne. Zerknęła na Elwooda przez ramię, gdy chwytała za mosiężną klamkę. Był trzy kroki za nią, więc postanowiła chwilę zaczekać, żeby przypadkiem nie zamknąć mu drzwi przed nosem. Nie zaczęła nagle pałać do niego sympatią, ale stwierdziła, że pokaże klasę. W ten sposób chciała zrobić mu na złość.
Według agentki styl prowadzenia auta przez Benjamina Elwooda idealnie pasował do niego samego. Przez gwałtowne zrzucanie stopy ze sprzęgła, samochód szarpał przy każdorazowej zmianie biegów, jak pies nagle powstrzymany przez napięcie smyczy przed rzuceniem się w pogoń. Zastępca szeryfa postępował dokładnie tak samo, bowiem tylko się szamotał, gdy coś go rozjuszało, nie doprowadzając nigdy do pościgu za własnymi poglądami czy celami. W zakręty wchodził gwałtownie, bez wyczucia i jakby ułamek sekundy za późno – zupełnie jak w dyskusje.
Zaparkowali dokładnie w tym samym miejscu, co szeryf dwa dni wcześniej, czyli przed średniej wielkości domkiem jednorodzinnym otoczonym wysokim, metalowym ogrodzeniem. Przez pochyłość terenu Anastasia postawiła stopę w tak niefortunny sposób, że ta się wygięła. Uśpiony chwilowo ból znów się odezwał. Zanim wkroczyli na podwórko Fay'ów, agentka zdążyła wypytać Elwooda o znajomość raportu z sekcji zwłok. Szybko doszła do wniosku, że wszystko dokładnie przestudiował.
Antony Fay ubrany w czarną koszulę przywitał się z zastępcą szeryfa serdecznym uściskiem dłoni, po czym zaprosił ich do domu. Prosił, by nie budzić żony, bo zasnęła pierwszy raz od dłuższego czasu. Nie było to po myśli Anastasii, ale uszanowała to, zobowiązując jednak ojca Alvina do powtórzenia żonie pytań, które zaraz usłyszy. Obiecał, że to zrobi i wprowadził ich do salonu.
Anastasia znów wylądowała na kremowej kanapie, ale Elwood nie usiadł obok niej, lecz wprosił się na jeden z foteli, który z uwagi na nieobecność Vivien i tak był wolny. Bardziej problematyczne było to, że poprosił o kawę, podczas gdy ona chciała załatwić to wszystko szybko. Nie widziała nic przyjemnego w przesiadywaniu w miejscu przesiąkniętym tragedią dłużej, niż było to konieczne.
Rzuciła Benowi niezadowolone spojrzenie, ale nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko sprecyzował, że napój ma być z mlekiem. Ugryzła się w język, żeby nie zganić go, gdy Antony wyszedł z pomieszczenia. W końcu nie zrobił niczego zakazanego. Oczekując na powrót trzydziestokilkulatka, wbiła wzrok w swoje dłonie, które ułożyła na udzie tak, że lewa przykrywała część prawej. Bez pierścionka zaręczynowego na serdecznym palcu była ona dziwnie lekka. Anastasia nosiła go prawie trzy miesiące, z uwagi na co zdążyła przyzwyczaić się już do jego ciężaru. Agentka Ashbee niczego jednak nie żałowała – nawet tych teoretycznie straconych lat spędzonych u boku mężczyzny, za którego i tak nie zamierzała wychodzić, mimo że jej zachowanie wskazywało na coś innego. Tylko o jedną rzecz miała do niego żal, przez który zaraz po wyłączeniu budzika, to samo zrobiła z telefonem. Nie było to odpowiedzialne postępowanie, w końcu nie miała urlopu. Przecież w każdej chwili mógł odezwać się do niej przełożony, żeby upewnić się, że tę sprawę poprowadzi lepiej, niż poprzednią. Pretensji się nie spodziewała, ich bowiem zdążyła wysłuchać już wystarczająco dużo zaraz po tym, jak sprawa Pollarda niespodziewanie się skomplikowała. Postanowiła, że zaraz po wyjściu z tego domu, włączy telefon, a gdy wróci do Kansas City, sprawi sobie służbową komórkę.
Wyprostowała się, gdy Antony wrócił do salonu i postawił wykonaną z białej porcelany filiżankę parującej kawy przed Elwoodem. Całe szczęście, że nie kubek albo dzbanek. Wyciągnęła z kieszeni zlokalizowanej po wewnętrznej stronie kurtki podręczny notes. Wyjęła przymocowany do jego boku za pomocą gumki długopis, w międzyczasie zakładając nogę na nogę, po czym otworzyła go i oparła na kolanie.
– Znał pan Nicole Carmonę lub jej rodziców?
Wysoki mężczyzna zajął miejsce na wolnym fotelu z szerokimi podłokietnikami. Wygiął wąskie usta w podkówkę. Zaraz jednak zmarszczył brwi i oparł łokcie na kolanach, tym samym pochylając ciało w stronę kanapy.
– To ta zamordowana dziewczyna, prawda? – zapytał powoli, wyraźnie zaczynając rozumieć, do czego agentka zmierza.
– Tak, to ona.
– Pewnie stąd kojarzę nazwisko. Nic innego o niej wiem.
– A co z Johnem Shumanem?
– Słyszałem o nim i to nieraz, ale, rozumie pani, nie stanowił towarzystwa, w którym ja czy moja rodzina chcielibyśmy się obracać.
– Ma pan na myśli jego sytuację finansową? – upewniła się.
– Mniej więcej – odparł, prostując się. – Był dość awanturniczym człowiekiem, co Ben z pewnością może potwierdzić.
Anastasia skrzyżowała spojrzenie z zastępcą szeryfa, który odłożył filiżankę na stolik i odchrząknął, dając sobie tym zabiegiem więcej czasu na odpowiedź. Wyglądał jak przyłapany na niesłuchaniu uczeń.
– Oczywiście – rzucił w końcu.
– Widzi pani.
– Miał pan z nim jakiś konflikt?
– Nie.
– Co robił pan wieczorem trzydziestego września?
Antony ściągnął brwi, przez co płytka, pojedyncza zmarszczka na jego czole pogłębiła się. Zastanawiał się tylko chwilę. Na tyle długo, by móc sobie przypomnieć wydarzenia sprzed tygodnia i na tyle krótko, by jego odpowiedź nie śmierdziała kłamstwem na kilometr.
– Byłem na treningu syna – odparł cicho.
– Do której?
– Do osiemnastej.
– W porządku, co robił pan później?
Nieustannie przenosiła wzrok z notesu na twarz rozmówcy. Nie chciała przegapić żadnego zawahania się czy wzdrygnięcia z jego strony. Każde pytanie zadawała, patrząc mu prosto w oczy.
– Odwiozłem kolegę Alvina do domu, pogadałem trochę z jego ojcem i wróciliśmy do siebie.
– Jakiego kolegę?
– Zacka Wilsona.
– Około której wrócił pan do domu?
– Było trochę po dwudziestej.
Zapisała ostatnią informację i zamknęła notes. Nie potrzebowała wiedzieć niczego więcej. John Shuman zmarł między osiemnastą a dwudziestą trzydzieści, a alergen musiał spożyć najpóźniej o dwudziestej. Jeśli ojciec Zacka potwierdzi słowa Antony'ego, to mężczyzna zostanie wyeliminowany z listy podejrzanych tak szybko, jak na nią trafił.
– Proszę powtórzyć pytania o wspomnianych przeze mnie osobach żonie albo niech do mnie zadzwoni i ja to zrobię.
– Powtórzę. Podejrzewa pani, że Alvin... że go...
– Tak – przerwała mu, nie chcąc, by musiał zestawiać imię swojego syna i „morderstwo" w jednym zdaniu. – Jest to praktycznie pewne.
– Czy on... – przełknął ślinę, wycierając dłonie w czarne spodnie i odwracając na moment wzrok. – Czy bardzo cierpiał?
– Nie. – To kłamstwo zawsze gładko przechodziło jej przez gardło. Antony Fay odetchnął z ulgą i tylko to w tym momencie się liczyło. – Kto mógł znać terminy treningów?
– Praktycznie wszyscy, wystarczy sprawdzić to na stronie internetowej.
Nie musiała pytać o to, między jakimi godzinami trwał poniedziałkowy, bo wiedziała to od trenera. Na tym kończyły się kwestie, które chciała omówić, ale Elwood nie wyglądał, jakby w najbliższym czasie zamierzał wyjść. Przez to Anastasia nie uniknęła tak typowych prób uzyskania obietnicy, że znajdzie mordercę, które podejmował ojciec Alvina. Wykręciła się słowami, że zrobi, co w jej mocy, ale nacisk po chwili wrócił, wymagając konkretów. Nie chciała do niczego się zobowiązywać, chociaż nie zakładała, że mogłoby być inaczej. W jej pamięci jednak wciąż tkwiło żywe wspomnienie wczorajszej rozprawy i twarze bliskich ofiarom osób. Nie chciała już nigdy nikomu niczego obiecywać.
Podniosła się z miejsca i pożegnała z Antonym, gdy Elwood mocniej przechylił filiżankę. Świadczyło to o tym, że wypił już co najmniej połowę jej zawartości. Ben poszedł w jej ślady, nieznacznie się ociągając. Pomyślała, że to nawet lepiej, bo po wyjściu z domu będzie miała krótką chwilę dla siebie i swojego telefonu. Na dodatek trafnie założyła, że zastępca szeryfa nie odmówi sobie pogawędki z ojcem Alvina.
Skrzywiła się, gdy komórka zaczęła wibrować w jej dłoni jak szalona. W powiadomieniach jednak nie było żadnych istotnych wiadomości czy prób nawiązania połączenia. Wszystko było od Reece'a. Chwilę przed pojawieniem się Bena u jej boku, dokopała się do SMS-a od Woodarda,w którym informował ją, że ma ważne sprawy do załatwienia związane z nadzorem, który pełni nad tutejszym więzieniem, dlatego to Elwood otworzy biuro. O tym zdążyła już jednak sama się przekonać.
Kolejnym przystankiem była komenda policji. Anastasia chciała zabrać te zniszczone karty pamięci i wysłać je do techników w Kansas City, żeby dokładnie określili, co się z nimi stało. Tutaj jakoś nikt nie potrafił odpowiedzieć jej na to pytanie. Nie łudziła się, że można było odzyskać nagrania z monitoringu, ale jeżeli istniała szansa na zdobycie jakichkolwiek dodatkowych informacji, to zamierzała chociaż spróbować.
Dorian nie protestował, gdy poprosiła o wydanie jej dowodów. Od razu udał się do gabinetu komendanta, a chwilę później zaprowadził ją do niewielkiego pokoju, w którym dzisiaj stacjonował informatyk Eric Barlow. Bez większego zainteresowania i tylko na krótką chwilę podniósł na nich wzrok, gdy przekroczyli próg jego dusznego królestwa. Wheller skrzywił się i, bez pytania kolegi o zgodę, otworzył na oścież okno, które zaskrzypiało zdradziecko. Na łysiejącym mimo dość młodego wieku informatyku nie zrobiło to żadnego wrażenia, zaczął tylko jeszcze intensywniej wpatrywać się w ekran odwróconego tyłem do drzwi wejściowych monitora. Zanim któreś z dwójki intruzów zakłócających jego spokój zdążyło się odezwać, wyjął z białej szafki stojącej nieopodal niego niewielki woreczek strunowy i mocnym ruchem położył go w najdalszym punkcie biurka, do którego mógł sięgnąć bez podnoszenia się z krzesła. To wszystko zrobił, nie odwracając spojrzenia od komputera.
Dorian sięgnął po plastikową torebkę, mrucząc ciche podziękowanie, po czym wskazał Anastasii gestem, że powinni już opuścić to pomieszczenia. Agentka rzuciła pożegnanie w stronę informatyka, ale nie doczekała się odpowiedzi. Jasnowłosy policjant przepuścił ją w drzwiach, po czym zamknął je z cichym kliknięciem. Z podejrzanie wesołym uśmiechem wręczył jej zabezpieczone karty pamięci i wyjaśnił, że Erica bardzo peszy obecność kobiet, szczególnie takich kojarzących się z władzą. Nie skomentowała tego. Wolałaby dowiedzieć się, czy czarny ścigacz, który znów widziała na policyjnym parkingu, należy do Doriana albo chociaż, dlaczego przez cały czas blondyn tak się do niej szczerzy. Już przy poprzednim spotkaniu był uprzejmy, ale teraz zachowanie to uległo wyraźnej intensyfikacji. Zganiła się w myślach za nadwrażliwość, tłumacząc ją sobie niespokojnym snem. Odwzajemniła uśmiech przy pożegnaniu. Przed budynkiem czekał na nią Elwood, który tego dnia poniekąd robił za jej szofera, przez co omal nie zgodziła się na proponowaną na komendzie herbatę.
***
Drzwi do gabinetu Chayse'a były uchylone, dzięki czemu do jego uszu mogło dotrzeć trzaśnięcie, które nagle rozeszło się echem po całym budynku. Nie podejrzewał, by było ono wywołane umyślnie, a za sprawcę obstawiał przeciąg. Podniósł głowę znad stosu papierów, który w trakcie tych paru dni, gdy ogłuszony był morderstwami, magicznie urósł. Zazwyczaj na bieżąco zajmował się dokumentami, bo i tak nie miał żadnego ciekawszego zajęcia, w związku z czym nie był przyzwyczajony do tak dużych zaległości. Zerknął na zegar ścienny zawieszony prawie pod sufitem w linii prostopadłej do biurka. Był dość nowy, ale estetycznie niczym się nie wyróżniał. Klasyczna okrągła tarcza i proste, czytelne cyfry. Czarne wskazówki wskazywały kilka minut po pierwszej po południu.
Powrócił wzrokiem do dokumentów, by kontynuować ich wypełnianie, ale wówczas jego uwagę zwróciły rozmowy dochodzące z poczekalni. Wyprostował się i odłożył długopis, uważnie nasłuchując. Nie mógł rozróżnić słów, ale wcale nie o to mu chodziło. W końcu wyłapał wyższy i jaśniejszy od pozostałych głos. Podniósł się z obrotowego fotela i trochę zbyt szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał się jednak dokładnie przed nimi. Z trudem przełknął ślinę, zastanawiając się, jak powinien zachować się wobec agentki Ashbee. Poprzedniego wieczoru widział ją na skraju załamania i naprawdę nie wiedział, co z tym faktem zrobić. Najchętniej zapytałby, co się stało, ale z drugiej strony nie chciał przywoływać ewentualnych przykrych wspomnień. Na pewno nie tutaj, nie w miejscu, w którym tak łatwo wszystko podsłuchać. Domyślał się również, że Anastasia będzie zachowywać się, jakby ten wczorajszy incydent się nie zdarzył. Chciał w jakiś sposób dać jej do zrozumienia, że nikomu nawet słowem o tym nie wspomniał, ale nie było to możliwe bez poruszania tematu. Wychodząc z pomieszczenia, zdecydował, że będzie bawić się w jej grę, dopóki nie znajdzie odpowiedniego miejsca i okazji do szczerej rozmowy.
Według Anastasii Chayse pojawił się w poczekalni niespodziewanie. Przywykła do tego, że jeśli był w budynku, to właśnie w tym miejscu, a nie pojawiał się znikąd. Witając się z nią i Elwoodem, brzmiał swobodnie. Zapytał, czy dowiedzieli się czegoś istotnego od rodziców Alvina. Chciał być na bieżąco, ale agentka niestety nie mogła powiedzieć mu niczego nowego oprócz tego, że Antony Fay nie darzył Shumana sympatią. Poprosiła Bena, by streścił szeryfowi przebieg tamtej rozmowy, a sama oddaliła się w stronę korytarza, by spokojnie zadzwonić do trenera. Chciała jak najszybciej sprawdzić alibi Antony'ego.
Garry Bradford potwierdził, że ojciec Alvina trzydziestego września był na treningu. Zapamiętał to, bo Antony Fay dość rzadko pojawiał się na basenie. Kolejny telefon wykonała do ojca Zacka Wilsona. Jego numer telefonu miała zapisany od czasu ostatniego przesłuchania chłopca. Mężczyzna odebrał po trzecim sygnale i pewnie odpowiedział na jej pytania, chociaż zadane były one w sposób niesugerujący pomyślnego dla Fay'a rozwiązania. Przemknęło jej przez myśl, że podejrzany mógł uprzedzić znajomego. Z drugiej strony mało prawdopodobne było to, że jakikolwiek rodzic mógłby próbować przeszkodzić w znalezieniu mordercy dziecka i jeszcze dwóch innych osób. Postanowiła jednak, że sprawdzi to podwójnie.
– Nie nudzisz się za tym biurkiem, Parsons? – zapytała od razu po powrocie do pomieszczenia, zatrzymując się naprzeciwko rudowłosego Leona.
– Wolę nie odpowiadać na to pytanie przy szefie.
– Woodard, zatkaj uszy – rzuciła przez ramię, co wywołało uśmiech na twarzy Parsonsa. Szeryf jednak tylko skrzyżował ręce na piersi. – Nie chciałbyś pojechać w jedno miejsce?
– Mogę jechać pod warunkiem, że nie chodzi o dostarczenie pani kawy.
Leon był zdecydowany, pewny siebie i, co najważniejsze, skory do działania. Tysiąc razy bardziej wolałaby pracę z nim niż z Elwoodem. Udzieliła mu konkretnych instrukcji – miał zapytać Zacka Wilsona o to, czy faktycznie z czwartkowego treningu odwiózł go do domu Antony Fay i czy wszedł na jakiś czas do jego domu. Najlepiej byłoby, gdyby informacje te chłopiec przekazał mu w towarzystwie matki, której mógł zadać te same pytania, ale dopiero po uzyskaniu odpowiedzi od kolegi Alvina, i przy nieobecności ojca. Upomniała go, by w razie czego nie naciskał zbytnio na dziewięciolatka. Przed wyjściem z budynku Parsons powtórzył, co ma zrobić i poczekał na potwierdzenie agentki. Dopiero po otrzymaniu go zniknął za drzwiami.
– Chciałabym wysłać karty pamięci do biura FBI w Kansas City – oznajmiła, odwracając się w stronę szeryfa. – Raczej wszystkim nam zależy na czasie, dlatego najlepiej byłoby, gdyby ktoś po prostu je tam zawiózł. Mogłabym zrobić to sama, ale jeśli w tym czasie coś się tutaj wydarzy, to powrót zajmie mi trochę czasu.
W tej chwili, gdy pierwszy raz tego dnia przez dłuższą chwilę patrzyła mu w oczy, Chayse wysłałby tam nawet całe miasteczko, byleby ona nie wyjeżdżała. Nie chciał podchodzić do jej osoby w taki sposób, ale wczorajszego wieczora jego plan trzymania dystansu legł w gruzach.
– Nie ma sprawy, zaraz ktoś pojedzie. Myślisz, że twoim technikom uda się odzyskać z nich te nagrania?
– Nie sądzę, ale może wyjaśnią, jak zostały zniszczone.
Pokiwał głową i zapytał, czy jest jakiś chętny na tę wycieczkę. Foster wystrzelił z siedzenia w górę jak z procy. Mało brakowało, żeby zaczął błagać o to, by to on mógł zostać wybrańcem. Nie robił tego jednak z poczucia obowiązku czy nawet z nudów. Po prostu wpadło mu do głowy, że opowieść o biurze FBI z pewnością zainteresuje sekretarkę, która ostatnio kompletnie przestała go słuchać. W końcu mógłby jej czymś zaimponować. Dla wywołania podziwu na jej twarzy Mark zrobiłby naprawdę wiele, nawet jeśli ta upragniona chwila miałaby trwać tylko kilka sekund.
Anastasia wręczyła smukłemu dwudziestokilkulatkowi woreczek strunowy z kartami pamięci w środku i poleciła, żeby go nie otwierał. Oznajmiła, że uprzedzi odpowiednie osoby o jego przyjeździe i w razie problemów Mark ma powołać się na nią. Przestrzegła go jeszcze przed robieniem głupstw w miejscu jej pracy. Foster opuścił budynek z szerokim uśmiechem przyklejonym do bladej twarzy.
To był odpowiedni moment na próbę podsumowania tego, czego zdołali się dotychczas dowiedzieć. Poprosiła Woodarda i Elwooda, by poszli z nią do gabinetu szeryfa. Ben mimo wszystko brał dość czynny udział w śledztwie, więc czuła, że byłoby to niesprawiedliwe w stosunku do niego, gdyby wszystko omawiała tylko z Chaysem. To, że za nim nie przepadała, nie mogło wpływać na pracę. Po drodze zapytała, czy któryś mógłby przynieść jej szklankę wody. Od rana nic nie piła i powoli zaczynała to odczuwać. Szeryf zobowiązał swojego zastępcę do zrobienia tego, przez co ten zaraz zniknął w pomieszczeniu znajdującym się vis-à-vis gabinetu Woodarda. Najwidoczniej znajdowała się tam kuchnia lub coś na jej kształt.
Chayse zebrał porozkładane na biurku papiery i umieścił je w jego rogu. Oparł się o mebel, po czym zawiesił wzrok na tablicy ustawionej na wprost niego. Spodziewał się, że Anastasia stanie przy swoim dziele, żeby po kolei wskazywać na zdjęcia czy daty, ale ona zamiast tego przysiadła na biurku. Patrzyła w tym samym kierunku co on. Była tak blisko, że niemal stykali się ramionami. Im bardziej chciał zachować między nimi dystans, tym bardziej się on zmniejszał. W tej chwili szeryf skupiał się tylko na tym, by przypadkiem nie zredukować przestrzeni dzielącej ich ciał do zera. Czuł się, jakby Anastasia była wyjątkowo kruchym eksponatem w drogim muzeum, który wolno podziwiać jedynie z daleka, by go nie zniszczyć. Jego rozmyślania na ten temat przerwał Ben, który pojawił się w gabinecie z niezadowoloną miną i szklanką wody w ręce. Anastasia podziękowała, gdy jej ją podał, po czym od razu wypiła połowę jej zawartości.
– Mamy trzy morderstwa. Trzy zupełnie inne ofiary i zupełnie inne miejsca zbrodni – zaczęła, odstawiając naczynie na biurko po swojej prawej, wolnej stronie. – Dwa z nich są upozorowane na zgon z przyczyn naturalnych. Dwa ciała znaleziono w miejscach zacisznych, schowanych przed oczami gapiów, a jedno, pierwsze, zostało demonstracyjnie podrzucone pod szkołę. Co to może oznaczać?
– Że pierwszego morderstwa dokonał ktoś inny – stwierdził po chwili Elwood opierający się barkiem o framugę otwartych drzwi.
Doprawdy nie taką odpowiedź chciała usłyszeć agentka Ashbee. Zeskoczyła z biurka, by powiedzieć mu kilka słów z bliska, żeby na pewno wszystko usłyszał. Zamiast jej głosu do uszu całej trójki dotarł jednak hałas. Wyjątkowo było to coś bardziej przyziemnego niż dźwięk rozbitych marzeń czy nadziei.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top