Rozdział 21


Chayse siedział na metalowym krześle w pokoju przesłuchań i to po tej niewłaściwej stronie. Skute kajdankami dłonie co chwilę przenosił z kolan na stół pochodzący z tego samego kompletu co siedzisko. Uparcie wbijał wzrok w lustro weneckie umieszczone za plecami zadającego mu pytania Warrena. Zastanawiał się, czy stamtąd Anastasia obserwuje jego reakcje. Nie potrafił jednak uwierzyć, że odmówiłaby sobie tej przyjemności wbicia mu szpili jednym ze swoich przeszywających pytań albo uwag. Podejrzewał, że agentka wkroczy do akcji, jeśli Horton zawiedzie. Może właśnie z tego powodu niechętnie rozmawiał z przyjacielem, który traktował go, jakby złapał go na gorącym uczynku.

Warren uderzył otwartą dłonią w stół, żeby skupić wzrok podejrzanego na sobie. Nie potrafił ukryć satysfakcji, gdy Chayse na skutek tego działania się wzdrygnął. Irytacja jednak wróciła na jego twarz tak szybko, jak na moment z niej zniknęła. Jasne oczy szeryfa zdawały się z niego kpić.

– Milczeniem sobie nie pomagasz – stwierdził porucznik twardym głosem.

– I tak mi nie wierzysz, Warren – odparł bez żadnego wyrzutu, prawie obojętnie. Znajdował się w tak beznadziejnym położeniu, że nie potrafił nawet myśleć o udzielaniu wyjaśnień. – Chciałbyś, żebym przyznał się do winy, a tego nie zrobię.

– To na pewno złagodziłoby wyrok, przecież wiesz. Chcę dla ciebie dobrze, Chayse, w końcu jesteśmy kumplami.

Woodard prychnął. Te słowa połączone z tonem, który najwyraźniej miał na celu wciśnięcie go w krzesło, dały komiczny efekt. Westchnął ciężko i oparł łokcie na stole. Na moment schował twarz w dłoniach. Miał nadzieję, że gdy je zabierze, obudzi się w swoim łóżku. Szeryf seryjny morderca. Czy nie o tego typu sensacji opowiadał mu Warren przy piwie? Zawsze chciał odkryć coś podobnego. Zaskakujące tylko, że jego kosztem.

W końcu opadł z powrotem na oparcie krzesła i wyciągnął nogi przed siebie, przy czym zupełnie przypadkiem lekko kopnął policjanta. Czterdziestolatek odsunął się gwałtownie, przez co po pomieszczeniu rozszedł się nieprzyjemny dźwięk metalu przesuwanego po kafelkach. Podłoga wyłożona była dużymi, szarymi płytami, które kojarzyły się Woodardowi z jego własną łazienką. Żałował, że przez kajdanki nie może schować dłoni do kieszeni.

– Już nie jesteśmy, Warren. Sprzedałeś mnie dla rozgłosu i awansu.

Porucznik zmarszczył grube brwi. Zacisnął pięści, żeby nie posłać ich w stronę podejrzanego. Trwało to tylko moment. Chwilę później już przecierał lewą ręką kwadratową szczękę. Krótkie włoski wbijały mu się w skórę. Ze złości było mu gorąco. Czuł wypieki na twarzy, a uniesiony w górę jeden z kącików ust szeryfa potwierdzał ich obecność. Warren naprawdę myślał o tym, żeby go zdzielić. Może nawet by to zrobił, gdyby nie stojący przy drzwiach policjant. Miał nadzieję, że komendant nie obserwował całej tej sceny przez szybę.

– Zamordowałeś cztery osoby i porwałeś jeszcze dwie. Jak śmiesz mnie obrażać?

W trakcie wypowiedzi porucznika otworzyły się drzwi, ale nie te prowadzące do pomieszczenia, w którym można było przyglądać się przesłuchaniu. Chayse odwrócił głowę, dopiero gdy zobaczył na twarzy Warrena dziwny grymas. Gniew mieszał się na niej z rozczarowaniem.

Dorian stojący za Anastasią na korytarzu wzruszył bezradnie ramionami, patrząc na porucznika. Nie potrafił powstrzymać agentki przed wtargnięciem tutaj i nawet niespecjalnie chciał to robić. Nie pochwalał podejścia Warrena do całej tej sprawy. Anastasia zamknęła mu drzwi przed nosem w chwili, gdy robił krok w stronę wejścia.

– Dlaczego nie dziwi mnie, że nie pytasz o to, gdzie są te porwane osoby, Horton? – zapytała, udając naprawdę zainteresowaną. – Poza tym miło, że poczekałeś na mnie z przesłuchaniem.

– Już bym je dawno temu skończył, gdyby nie niechęć do współpracy naszego podejrzanego. – Jakimś cudem powstrzymał się od warknięcia.

Anastasia uniosła brwi, zastanawiając się, czy na pewno dobrze wszystko usłyszała. Naszego? Miała ochotę się roześmiać, ale zamiast tego po raz pierwszy od wejścia tutaj spojrzała na szeryfa. Wbijał wzrok w biurko. Przez krótki moment wydawało jej się, że przestał oddychać.

Chayse w myślach powtarzał sobie, że musi mieć się na baczności. Nie chciał, żeby Anastasia wciągnęła go w jakąś swoją grę. To mogłoby skończyć się dla niego tragicznie. Chwila nieuwagi i będzie stracony. W końcu tak łatwo przychodziło jej mamienie go. Najmądrzejszym posunięciem wydawało mu się unikanie jej wzroku, a nawet widoku. Miał nadzieję, że agentka zostanie przy drzwiach.

– W takim razie ja spróbuję go przekonać – rzuciła, podchodząc do krzesła porucznika. Patrzyła na niego z góry. – Możesz zrobić sobie przerwę.

– Nie sądzę, żebym jej potrzebował – odparł z uśmiechem jeszcze sztuczniejszym od tego, który Anastasia posyłała matce podczas rodzinnych zjazdów. – Kto wie, może czegoś się od ciebie nauczę.

– W porządku, zacznijmy od zdjęcia tego żelastwa z rąk szeryfa.

– Nie będę siedzieć w jednym pomieszczeniu z mordercą, który ma swobodę ruchów.

– To wyjdź – prychnęła, przewracając oczami.

Horton zadarł głowę, żeby obrzucić agentkę nienawistnym spojrzeniem, ale ona nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wpatrywała się w Woodarda, który nie ruszył się nawet o milimetr, odkąd tu weszła. Może myślała, że samym wzrokiem przekona go do mówienia. Dobre sobie. On próbował już próśb i gróźb, a i tak niczego od Chayse'a nie wyciągnął. Nie sądził, żeby agentka Ashbee zdołała coś zdziałać w tej sprawie. Co innego, gdyby zjawiła się tu w jakiejś krótkiej spódniczce. Wtedy na pewno miałaby większą siłę przebicia od niego.

Ciszę przerwał dopiero stojący przy drzwiach wysoki policjant. Oznajmił, że to on ma kluczyk do kajdanek. Porucznik pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy jego wieloletni współpracownik podał agentce sporny przedmiot.

Anastasia stanęła po lewej stronie Chayse'a. Chłodnymi dłońmi delikatnie muskała jego skórę. Zdawało mu się, że nawet dłużej, niż to było konieczne. Zaczęło się od tego, że musiała trochę zmienić ułożenie jego trzymanych na stole rąk, żeby dostać się do zamka w kajdankach. Potem z kolei jego nadgarstki padły ofiarą tej podłej gry. Nie mógł powstrzymać się od uniesienia na nią wzroku chociaż na krótki moment. Wyglądała, jakby sprawdzała, czy poranił sobie ręce tymi bransoletkami dla przestępców. Dopiero po tym je zdjęła. Był pewien, że potrafiła zrobić to szybciej, bardziej zdecydowanie. Wybrany przez nią sposób przypominał pieszczotę. Więc taką miała strategię, naprawdę zamierzała go omamić.

Okrążyła od tyłu Chayse'a i podała Hortonowi kajdanki. Najwyraźniej nie planował zwolnić jej miejsca, a żadnego wolnego krzesła w pokoju nie było. Nie wiedziała, jak długo zajmie ta rozmowa. Nie zamierzała stać przez cały czas, za bardzo obawiała się, że to, co usłyszy, może zwalić ją z nóg. Nawet jeśli szeryf ani trochę nie pasował do jej ustaleń, nie miała żadnej pewności, że Warren Horton się myli.

Przysiadła na rogu biurka, uważnie przypatrując się Woodardowi, który wbijał spojrzenie w uwolnione dłonie. Nie była to zbyt profesjonalna pozycja, gdyż teraz Anastasia znajdowała się na wyciągnięcie ręki domniemanego seryjnego mordercy. Z jakiegoś powodu mu ufała. Zdawała sobie sprawę, że może za to słono zapłacić. Intuicja jednak podpowiadała jej, że Chayse jest dobry. Po prostu. Postrzegała go jako z natury dobrego człowieka. Naprawdę niewielu takich ludzi spotkała w swoim życiu, co więcej, sama do nich nie należała. Na co dzień stykała się ze złem, brodziła w nim, nurkowała i wsiąkała w nie coraz bardziej. Chayse w żadnym stopniu nie przypominał jej tej nieprzeniknionej otchłani.

– Może chcesz się czegoś napić?

Horton parsknął. Zacisnęła zęby, ale nie skierowała na niego spojrzenia. Siedziała w taki sposób, że widział tylko kawałek jej profilu. Szeryf nie zareagował.

Zapach perfum Anastasii przypominał Chayse'owi, jak poprzedniej nocy całował ją po szyi. Zamknął oczy, ale wówczas wspomnienie stało się bardziej żywe. Nie było żadnej ucieczki, umysł nie zamierzał mu tego popuścić. Właśnie dlatego miał nadzieję, że agentka zostanie przy drzwiach. Może wtedy byłoby mu łatwiej.

– Na pewno chce ci się pić. Nie wiadomo, ile czasu ten gnojek już cię tu trzyma.

Anastasia uśmiechnęła się nieznacznie, gdy za jej plecami rozległ się hałas. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że Horton podniósł się na równe nogi, uderzając rozwartymi dłońmi w blat. Chayse zerknął najpierw na policjanta, a potem na agentkę. Pomyślał, że jest naprawdę dobra w tym, co robi. Tak dobra, że na moment zwątpił, czy pogrywa z nim, czy z Warrenem.

– Przesadziłaś, Ashbee. Masz przesrane – warknął Horton, po czym wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.

– To jak, napijesz się czegoś? Woda może być? – zapytała wciąż tym spokojnym, miękkim tonem, który miała zarezerwowany właśnie na takie rozmowy.

Przytaknął. Faktycznie zaschło mu w gardle. Anastasia pierwszy raz od dawna oderwała od niego wzrok, żeby skierować go na wysokiego policjanta stojącego przy wyjściu. Ten kiwnął głową na znak, że zaraz zrealizuje zamówienie. Potem wyszedł i zostali zupełnie sami. Żadne z nich jednak nie wiedziało, czy ktoś podgląda ich zza weneckiego lustra.

– Jak się czujesz?

Z trudem przełknął ślinę. Anastasia ściskała lewą dłonią prawą zwiniętą w pięść, która leżała na jej spoczywającym na biurku udzie. Garbiła przez to lekko ramiona. Jednocześnie nieznacznie uniosła jedną brew. Zdawało mu się, że w jej zupełnie czarnych w tym świetle oczach widzi troskę.

– Zrobiłaś głupstwo, An – stwierdził cicho, ignorując jej pytanie. Wolnym ruchem wyciągnął rękę w stronę jej dłoni. Nie ruszyła się, chociaż równie dobrze, gdyby się postarał, mógłby dosięgnąć do pistoletu, który miała przy boku. Musiała mu naprawdę ufać. – Będziesz mieć kłopoty.

Rozdzielił jej dłonie, czemu dokładnie się przyglądała. Podejrzewał, że takie nerwowe ściskanie ich sprawia jej niepotrzebny ból. Uśmiechnął się lekko, gdy zauważył, że kabura z bronią była porządnie zapięta. Wyjęcie z niej pistoletu wcale nie byłoby tak proste, jak początkowo myślał. To dobrze. Nie chciał, żeby ktoś w przyszłości wpadł na poważnie na taki pomysł. Teraz przekonał się, że Anastasia kontroluje sytuację, nawet gdy wszystko wskazuje na coś innego.

– To nieważne – odparła, gdy skrzyżował ramiona na piersi. Znów patrzyła mu prosto w oczy. Wyraz jego twarzy nie był już taki chłodny. – Ważne, żebyś powiedział mi prawdę. Wierzę w ciebie, Chayse. Teraz ty uwierz we mnie. Zrobię wszystko, żeby wyrok był sprawiedliwy.

Zanim zdążył coś powiedzieć, drzwi na korytarz ponownie się otworzyły. Szeryf skrzywił się, widząc średniego wzrostu komendanta. Mimo że dobiegał sześćdziesiątki, wciąż był w niezłej formie. Tylko pofarbowane na głęboką czerń włosy nadawały mu lekko prześmiewczego wyglądu. Za każdym razem, gdy tylko Chayse go gdzieś spotykał, w jego głowie pojawiała się myśl, że nie wszyscy potrafią się starzeć.

– Agentko Ashbee, moglibyśmy pomówić na osobności? – zapytał komendant, kciuki zahaczając o szlufki spodni. W odróżnieniu od wszystkich policjantów nie nosił paska, gdyż zazwyczaj całe dnie spędzał w swoim biurze. Nie potrzebował przyczepiać broni czy kajdanek. Czasami nie trudził się nawet, żeby zakładać mundur.

– Oczywiście – odparła swobodnie, a szeryfowi wydawało się, że mógł dosłyszeć w jej głosie pewną dozę wesołości.

Anastasia wyminęła się w drzwiach z policjantem niosącym Woodardowi szklankę wody. Naczynie przejął jednak Horton zajmujący jej miejsce w pokoju przesłuchań i od razu demonstracyjnie opróżnił jej zawartość. Zatrzymała się i poczekała, aż na nią spojrzy, a wtedy przewróciła oczami. Zrównała krok z nowym znajomym, zanim ten zdążył spostrzec, że podejrzanie długo nikt za nim nie idzie. Domyśliła się, że to komendant, któremu poskarżył się Horton. Tacy ludzie jak Warren nie potrafią załatwiać swoich spraw samodzielnie.

Trafiła do samego gabinetu farbowanego bruneta. Najbardziej w tej całej sytuacji ciekawił ją fakt, dlaczego znajdował się on na drugim piętrze, a nie na pierwszym jak wszystkie pozostałe. Czuła się trochę, jakby została wezwana na dywanik do dyrektora, chociaż taka sytuacja nigdy nie miała miejsca w jej życiu. Wszystko przez to, że komendant usiadł na swoim biurowym fotelu wyglądającym zaskakująco wygodnie, a jej nie zaproponował tego samego. Splotła luźno dłonie za plecami, czekając, aż mężczyzna zacznie coś mówić. Denerwowała się tylko tym, że Horton na pewno wrócił do nakłaniania Chayse'a do przyznania się do winy, a ona nie mogła tego obserwować.

– Nie chciałbym kwestionować pani metod działania, agentko Ashbee. Jestem pewien, że doskonale wie pani, co robi.

Anastasia czekała na jakieś „ale". W końcu to po nie tutaj przyszła. Komendant zdawał się stresować. Co chwilę składał dłonie w wieżyczkę, a potem rozluźniał je i wycierał w granatowe spodnie. Kilka razy bezwiednie przejechał językiem po spieczonych wargach. Może czekał na jej reakcję. Pewnie Horton nagadał mu coś na temat jej niewybrednych odzywek. Z tego też powodu teraz zamierzała milczeć i udawać, że wcale jej się nie śpieszy. Chwilowo.

– Jest to dość nieprzyjemna sytuacja, ale muszę panią o niej poinformować. Jeden z moich pracowników zgłosił mi, że jest przez panią dość – zamilkł na moment, wyraźnie nie wiedząc, jak dobrać słowa –nieprzyjemnie traktowany i...

– Nawet jeśli, to nie przyjechałam tutaj, żeby chwalić pańskich podwładnych i głaskać ich po głowach. Jestem tu, by pomóc, a, żeby to zrobić, muszę mieć możliwość działania. Pański pracownik mi ją odebrał – stwierdziła, wzruszając ramionami. Całą złość zdusiła w sobie, przez co jej głos brzmiał niemal tak spokojnie, jak podczas rozmów z niektórymi podejrzanymi. Dołożyła do niego jednak trochę więcej mocy i pewności siebie. – Proszę wybaczyć, ale wolę rozwiązać śledztwo, niż pilnować tego, żeby na pewno nikt nie poczuł się urażony, szczególnie jeśli ta osoba za nic ma moją pracę. Nie przez przypadek to ja tu trafiłam. Myślę, że to najwyższy czas, żebyście to zrozumieli.

Przemyślała cały ten monolog, jeszcze zanim nazwała Hortona gnojkiem. Naprawdę nie trudno było zgadnąć, że w końcu poleci na skargę. W inny sposób nie potrafił sobie z nią poradzić, a wyraźnie jej tu nie chciał. Jeśli liczył na to, że przez takie coś jego szef skontaktuje się z jej przełożonym, to naprawdę nie wiedziała, jakim cudem dochrapał się stopnia porucznika.

– Rozumiem, ale mój pracownik stwierdził również, że zbytnio spoufala się pani z podejrzanym.

Ten zarzut był już ciekawszy, jednak równie niezaskakujący co poprzedni. Komendant wwiercał w nią spojrzenie zielonych oczu. Jego z natury przyjazny wyraz twarzy nie zmienił się zanadto od początku tej rozmowy. Nosił teraz tylko mniejsze znamiona stresu, a większe niepewności.

– Nie ma nic złego w tym, że chcę, by poczuł, że kogoś naprawdę interesują jego słowa. Nie oszukujmy się, porucznik Horton stał na całkowicie wygranej pozycji, zanim zdecydował się przedstawić całemu miasteczku, a nawet stanowi, szeryfa Woodarda jako mordercę. – Poczekała, aż komendant dojdzie do siebie po usłyszeniu nazwiska policjanta. Chyba nie sądził, że Anastasia długo będzie udawać, iż nie wie, kto ją podkablował. Ludzie tutaj naprawdę jej nie doceniali, co potwierdzało się z każdym kolejnym poznanym człowiekiem i przeprowadzoną rozmową. – Stracił jego zaufanie, chociaż, posiadając je, mógłby ugrać o wiele więcej. Ktoś musi naprawiać to, co on chrzani. Też wolałabym móc nie tracić na to czasu.

Poznaczona zmarszczkami twarz komendanta przez moment wyrażała zaskoczenie. Swoją postawą pozwolił jej na taką bezpośredniość. Gdyby był bardziej zdecydowany, zachowałaby dwa ostatnie zdania dla siebie z obawy, że jednak może chcieć zatelefonować do jej przełożonego. Naprawdę nie wiedziała, na co ten człowiek liczył. Chyba nie na przeprosiny, skoro była jedyną osobą szukającą czegoś poza łatwymi rozwiązaniami. Pozostali zdawali się stale zapominać, że nie mają do czynienia z kilkoma osobnymi morderstwami, ale z serią. Z serią, która skrzętnie ukrywa swoją motywację.

– Czy to wszystko? – zapytała, gdy cisza zaczęła się nieznośnie przedłużać. – Chciałabym już wrócić do przesłuchania. Wciąż mamy dwie zaginione osoby.

Chwilę później wyszła z gabinetu komendanta i wróciła do pokoju przesłuchań. Horton momentalnie zamilkł, widząc ją w drzwiach. Nie skomentowała faktu, że Chayse znów miał na rękach kajdanki. Nie chciała tracić więcej czasu. Dała szeryfowi już wystarczająco dużo powodów do zastanowienia, gdy na moment zostali sami. Byli w tym razem, a przynajmniej chciała, żeby w to nie wątpił. Jeśli jej zaufa, to prawdopodobnie będzie zachowywać się swobodnie, a od tego tylko krok do błędu. Była przekonana, że jeśli Chayse jest winny, to znajdzie na niego coś mocniejszego niż głupia czapka. Jeśli nie, nie pozwoli go osądzić, nawet jeśli będzie wiązało się to ze sprzeciwieniem się Shepherdowi i zostaniem tu dłużej niż do poniedziałku. Pragnęła sprawiedliwości. W razie potrzeby była gotowa szukać zgody na prowadzenie działań gdzieś wyżej niż u swojego przełożonego.

Teraz zamierzała przejść do prawdziwych pytań.

– Co robiłeś w nocy z dwudziestego ósmego na dwudziestego dziewiątego października? – zapytała, wyjmując notes z kieszeni.

Jej zdecydowany ton zaskoczył bardziej Hortona niż Woodarda. Szeryf zdążył ją trochę lepiej poznać. Powoli zauważał, kiedy ma do czynienia z Anastasią, a kiedy z agentką Ashbee. Nie wątpił w zdecydowanie i przenikliwość tej drugiej tak samo, jak w to, że ta pierwsza chce mu pomóc. Już wcześniej dostrzegł, że obie lubią grać, niekoniecznie jednak na tych samych zasadach.

– Jakie to były dni tygodnia?

– Wtorek i środa.

– To pewnie spałem i nikt nie może tego potwierdzić – odparł swobodnie. W gruncie rzeczy po raz pierwszy dzisiaj dawał Warrenowi to, co policjant chciał usłyszeć, chociaż nie robił tego z uwagi na niego. Nie zamierzał jednak długo patrzeć na jego wygięte ku górze kąciki ust. – Z kolei trzydziestego września cały wieczór przesiedziałem w barze razem z tym o to porucznikiem Hortonem i Dorianem Whellerem.

Anastasia zerknęła na Warrena, który wyraźnie poczerwieniał. Nie wiedziała, czy ze wstydu, czy ze złości. Potem wróciła spojrzeniem do niebieskich oczu Chayse'a, które wpatrywały się w nią z niemałą satysfakcją. Na jego miejscu dodałaby na końcu: „szach mat". Pochyliła się nad biurkiem, żeby zapisać tę informację w notesie, ale ledwo zdążyła dotknąć długopisem kartki i już musiała zmienić obiekt zainteresowań.

– Nie przypominam sobie, żebyś był tam cały wieczór – mruknął Horton, najwyraźniej sięgając głęboko do pamięci. Agentce nie wydawało się, żeby powiedział to z czystej złośliwości. Wstał i gestem ręki pokazał, żeby ona zajęła krzesło, po czym skierował się pod ścianę znajdującą się naprzeciw drzwi. Teraz dobrze widział wszystkie osoby znajdujące się w pomieszczeniu. – Poszedłeś jakoś przed dwudziestą. Nie chciałeś nawet wypić z nami po piwie, bo następnego dnia miał przyjechać właśnie ktoś z FBI.

Usiadła i zapisała to wszystko, co jakiś czas podnosząc wzrok na Chayse'a. Marszczył brwi i wbijał spojrzenie w blat stołu. Nie wiedziała, kogo chciał pogrążyć poprzednim wyznaniem. Zaczęła nawet podejrzewać, że faktycznie poczuł się aż tak pewnie, że już w pierwszej swojej istotnej wypowiedzi popełnił błąd. To było jednak wręcz nieprawdopodobne.

Kajdanki kilkukrotnie zahałasowały, zanim ktoś zdecydował się znowu zabrać głos.

– To do której tam byłeś, Chayse? – zapytała łagodniej niż wcześniej. Oparła przedramiona na biurku i nieznacznie pochyliła się w stronę podejrzanego, jakby to tylko jej miał zdradzić ten sekret.

Zagryzł dolną wargę, napotykając jej spojrzenie. Oczywiście, przecież to nie mogło być takie proste.

– Teraz sobie przypominam, że faktycznie wyszedłem trochę wcześniej. Przed dwudziestą.

– Może do kogoś dzwoniłeś?

Rzuciła mu koło ratunkowe, ale nie mógł się nim posłużyć. Pokręcił przecząco głową.

– Jak daleko z tego baru jest do domu Johna Shumana, Horton?

– Dziesięć minut samochodem maksymalnie. Bardziej siedem.

– Czyli w teorii miałeś sposobność, żeby przynieść Shumanowi ciasto, Chayse. – Na jej barki nagle spadł wielki ciężar. Mimo tego się wyprostowała. – Patolog określił, że alergen został spożyty najpóźniej o dwudziestej. Daje to mało czasu na działanie, ale dla chcącego nic trudnego, prawda?

Szeryf przeniósł spojrzenie na Hortona, który chwilowo nie przyglądał się jemu, lecz Anastasii. Najwidoczniej nie spodziewał się tego od niej usłyszeć. Woodard z kolei zaczął zastanawiać się, czy za doborem słów i tonu głosu kryje się naprawdę jakaś strategia. Może to wszystko było kłamstwem i podejrzewała go już wcześniej. W końcu raz wspomniała, że mordercą prawdopodobnie jest ktoś znający się na prowadzeniu śledztw. Przecież doszedł już kiedyś do wniosku, że Anastasia niczego nie robi przypadkowo. Może wczorajszy wieczór też zaplanowała.

– Co z trzecim października? Przypomnę, że była to niedziela.

– Rankiem załatwiałem sprawy w sądzie, dlatego jeździłaś z Benem. Potem zajmowałem się papierkową robotą w biurze. Byłem przez ten czas sam, bo normalnie nie pracujemy w ten dzień. Potem zjawiliście się wy, ale nie pamiętam...

– Trafiłam na waszą rozmowę po szesnastej. Co robiłeś po tym, jak pojechałam do hotelu?

Chayse poczuł, że naprawdę traci grunt pod nogami. Każde jego alibi kończyło się krótko przed godzinami, w których popełnione zostały zbrodnie. Mieszkanie w pojedynkę miało jeden ogromny minus – brakowało kogoś, kto mógłby potwierdzić obecność w domu. Zamknął oczy. Chciał przetrzeć palcami powieki, ale jego jedna podnoszona właśnie ręka niespodziewanie ruszyła drugą. Wciąż nie przyzwyczaił się do kajdanek.

– Pojechałem do domu.

– Może jednak zostałeś jeszcze trochę, żeby popracować?

Westchnął ciężko. Oczywiście, gdyby został, monitoring dałby mu alibi. Każde kolejne pytanie uświadamiało mu tragiczność jego położenia. Tak samo każde zmieniało jego zdanie o agentce Ashbee. Raz chciała go pogrążyć, raz ratować, podczas gdy on chciał po prostu wrócić do domu i żeby Genie żyła.

– Nie, pojechałem do domu. W nocy z szóstego na siódmego października, gdy zaginęła Angelina, też spałem i też nikt nie może tego potwierdzić. Normalni ludzie w nocy śpią, do cholery – warknął w stronę uśmiechającego się głupkowato Hortona. Zaczął zastanawiać się, jak wiele dowodów potrzeba, żeby skazać kogoś za morderstwo.

– W takim razie zostaje nam tylko jedna data – rzucił porucznik, niemal klaszcząc w dłonie. Ostatecznie tylko zatarł ręce. – Co robiłeś wczoraj od dwudziestej do dzisiaj, gdy cię zgarnęliśmy.

Chayse z trudem przełknął ślinę, a Anastasia w tym samym momencie zacisnęła zęby. Ich kontakt wzrokowy trwał znacznie dłużej niż podczas innych zadawanych tutaj pytań. To, co widziała na twarzy szeryfa, wcale jej się nie podobało. Grymas bezradności niespodziewanie zamienił się w troskę. Gdyby powiedział prawdę, nie wyparłaby się jej. Wiedziała, że jeśli jednak tego nie zrobi, to ona też nie będzie w stanie tego z siebie wydusić. W końcu i tak nie mogła zapewnić mu żadnego alibi.

– Byłem w domu – odparł w końcu, niechcący przenosząc wzrok z oczu Anastasii na jej usta, których kąciki na moment zadrżały. – Wczoraj zaczęliśmy pracę o trzeciej, więc chciałem położyć się wcześniej i to odespać.

Anastasia zwiesiła głowę, żeby dopisać coś w notesie. Zagryzła wargę. Miała ochotę błagać Chayse'a, żeby powiedział, że byli razem, chociaż wiedziała, co potem by o niej mówiono. Żałowała, że wyjątkowo nie obudziła się w nocy i nie zobaczyła, czy spał obok, czy nie. Miała lekki, czuwający sen. Była niemal pewna, że gdyby Chayse wyszedł, to by o tym wiedziała. „Niemal" to jednak znacznie za mało, żeby oczyścić kogoś z zarzutów o dokonanie morderstwa.

Nie potrafiła skupić się na pozostałych pytaniach, pałeczkę całkowicie oddała Hortonowi. Jego harce nie trwały jednak zbyt długo, w końcu dla niego wszystko było jasne. Nieobecnym wzrokiem patrzyła, jak wyprowadzają Chayse'a z pokoju przesłuchań i prowadzą na dołek. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, zanim porucznik postara się o wsadzenie go do aresztu śledczego. Teraz była winna Woodardowi przysługę. Tylko w jeden sposób mogła spłacić ten dług.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top