Wpis III Jak się ląduje na cztery łapy

Oberstdorf (tym razem mamut) 19.02.2012
Maciek

   Nic nigdy nie było, nie jest i nie będzie proste. Gdy miałem piętnaście lat, nie łatwo było poradzić sobie z presją i przyzwoicie skoczyć, pokazać się od jak najlepszej strony. Teraz z trudem trzymam długopis, ręka mi się trzęsie, ale wiem, że dla własnego dobra muszę to napisać. Jutro nie bez obaw spojrzę kolegom w oczy. To wszystko moja wina...
   Każdy dzień jest walką o kolejny okres zaufania od kibiców i mediów, a ja roztrwaniam to wszystko, na co pracowali moi koledzy. Nigdy nie było to moim problemem, więc dlaczego wszystko nadchodzi teraz, z jakiego powodu stałem się najsłabszym ogniwem drużyny?  Duża czy mamucia skocznia, to teraz nieistotne, na obu zawaliłem.
  Ale może zacznę od początku, albo przynajmniej od momentu zakończenia ostatniego wpisu.
   Gdy po turnieju było parę słabszych konkursów, a każdy artykuł dziennikarzy ociekał jadem i sarkazmem, Kamil się przebudził lub, jak kto woli po prostu wygrał. To było w Zakopanem. Zimno, śnieg, silny, wręcz porywisty wiatr, a u podnóża skoczni morze biało-czerwonych flag, śpiew i doping kibiców. Polskich kibiców, którzy jeszcze rok temu przypływali na fali małyszomanii, teraz przybyli tu dla nas, razem z nami przeżywali skok nowego lidera. W zamian za to, Kamil dał im powód do radości i dumy. Znokautował rywali, był najjaśniejszą gwiazdą na polskim niebie.
  Nie trzeba było długo czekać, polecieliśmy do Włoch, Val di Fiemme przywitało nas wyjątkowo łagodną aurą, pierwszego dnia pozwoliło nam zapunktować, drugiego Kamil znów odniósł spektakularne zwycięstwo, o którym na nowo rozpisywały się wszystkie media. I było tak piękne...
  Pojechaliśmy na niemiecki maraton, zaczęło się feralnie w Willingen. Konkurs indywidualny nie był jeszcze najgorszy, parę marnych punktów się nazbierało. Natomiast rywalizacja drużynowa była popisem i najlepszym przykładem, tego, że jestem za słaby. Skakałem najkrócej z drużyny, dlatego biorę na siebie odpowiedzialność za siódme miejsce naszej ekipy. Gdybym choć raz przekroczył linię trzydziestego metra...
  W innych krajach z całą pewnością nie dostałbym kolejnej szansy, ale u trenera Kruczka wszystko jest możliwe, tak więc dostałem kolejną okazję, aby się wykazać.
  Gdybym napisał, że jej nie wykorzystałem, byłoby to dużym niedociągnięciem. Po raz kolejny skakałem najbliżej. Zarówno Krzysiek jaki i Piotrek skakali po dwieście metrów, co prawda Wiewiór swoją próbę zakończył upadkiem, ale i tak nazbierał więcej punktów ode mnie. On naprawdę poleciał, zazdrościłem mu tego, dla mnie lot na taką odległość był nieosiągalny.
   Kamil po konkursie podszedł do mnie, uśmiechnął się i poklepał po plecach. Powiedział kilka miłych słów, zapewnił, że pretensję można mieć tylko i wyłącznie do niego. Nie popisał się jako lider. Może i tak było, ale... czułem, że wina leży po mojej stronie.
   Wybrałem się do naszego nowego psychologa, który przywitał mnie z otwartymi ramionami. Zaczął mówić, że to naturalne, że czuję się zagubiony. To zdarza się nawet najlepszym. Nie dał mi dojść do słowa, nie mogłem mu powiedzieć, że ja po prostu czuję się słaby. Za słaby do tej drużyny.

     Kończy się luty, do końca sezonu zostało jeszcze tylko parę konkursów w Pucharze Świata. Kiedy patrzy się na kwalifikację generalną nie jest źle, Kamil jest w pierwszej dziesiątce, Piotrek trzeciej, ja w połowie czwartej. Tylko jest jeden problem. To dobre wyniki jak na Polskę. Ale do świata nam jeszcze daleko.
    No właśnie... świat gna. Austriacy i Norwedzy rządzą w drużynowej rywalizacji. Schlierenzauer czy Bardal? Ten czy tamten. Nam pozostaje tylko patrzeć na nich z niemym podziwem i dążyć do takiego poziomu. Niemcy mówią o porażce, ale ich miejsca nadal są wyższe niż nasze. Im też jest ciężko ich stary mistrz stracił formę. W niemieckich mediach coraz więcej mówi się, że Martin powinien wziąć przykład z Adama i dać sobie spokój ze skakaniem. To przykre, gdy żywą legendę odsyła się na przedwczesną emeryturę.
   U nas najchętniej i kibice, i dziennikarze zwolniliby trenera, tak, tak. Za słaby sezon. Marudzą, że samym błędem było zatrudnianie go. Wielcy znawcy mówią, że tak słaby skoczek, który na mamucie osiągał 110m nie może być dobrym szkoleniowcem. Jednak oni sami, nigdy nawet na tej cholernej belce nie usiedli, nie widzieli, drżących na wietrze chorągiewek.Nie trzęśli się z zimna w wietrznym Kussamo, czy chociażby nie czekali na wiadomości, czy w końcu uda się przeprowadzić konkurs. A nawet gdyby coś takiego przeżyli, to nie zdają sobie sprawy, jak silna więź jest pomiędzy nami a trenerem. Jakim ogromnym zaufaniem go darzymy. Jest dla nas jak ojciec lub starszy brat, który udziela cennych rad, nie tylko w tematyce związanej ze skokami. My go potrzebujemy!

     Nie jeden raz, gdy miałem łzy w oczach podchodził i kładł mi rękę na ramieniu, albo siadał obok mnie i nic nie mówił, ja też mogłem wtedy zachować milczenie. Myślę, że nie tylko ze mną porozumiewał się bez słów, że takie niewerbalne rozmowy przeprowadzał z każdym i to one najwięcej dają. Cieszę się, danym mi przez niego kredytem zaufania, ale... nie wiem czy na niego zasługuję...

    Maciek rzucił długopis w kąt pokoju. Był wściekły... nie, raczej bezsilny. Przeczesał palcami włosy. Coś zabrzęczało obok niego. Leniwie sięgnął telefon. Ojciec dzwonił, ale on nie miał ochoty z nim teraz rozmawiać.  Jedno słowo za dużo i kłótnia gotowa. Odrzucił połączenie i zaczął uderzać  palcami w parapet. W pokoju był sam.
   Wstał i wyszedł z pokoju. W holu było ciemno i pusto. Ze wszystkich pokojów dochodziły krzyki, radosne nawoływania w różnych językach. Jeszcze parę lat temu, to go tłumiło, zamykał się w sobie. Teraz czuł się częścią tego dziwnego, kolorowego i trochę zbyt głośnego świata. Uśmiechy kolegów z drużyny i rywali dodawały mu odwagi. Jeszcze niedawno był gotowy przyznać, że jest dobrze, jednak teraz znowu nie czuł się dobrze. Złe skoki odbiły się na jego samopoczuciu.
   To dlatego wszedł do pokoju ze spuszczoną głową. Wszyscy siedzieli na środku.
- Zapraszamy - mruknął Piotrek - układamy puzzle. 1000 kawałków.
   Maciej nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- To nie jest zabawne. To podwyższony stopień trudności - poparł Wiewióra, Kamil i klepnął ręką miejsce ob

I to kolejna część. Oddaję ją w wasze ręce. Mi samej trochę łza się kręci, kiedy po raz kolejny czytam lun oglądam te stary wywiady. Pamiętam, że mama się śmiała, że w piłce to my i może mamy orły, ale w skokach mamy dzielnych i mądrych chłopców. Teraz to już nie ,,chłopcy", obiektywnie patrząc od ponad pięciu lat nic się nie zmienia. Skaczą w polskiej drużynie cały czas ci sami. Tylko od czasu, do czasu, jakiemuś młodszemu udaje się wskoczyć na chwilę do czołówki, aby po chwili znowu zniknąć. Związek już nie powinien się tym zainteresować, tylko po prostu coś z tym zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top