~3~


Hej ho, gangsta~

Jak się macie? Ja właśnie zaczęłam ferie, yay.
Komentarze i głosy (bardzo) mile widziane - to motywuje, wiecie?

Ah, tak nawiasem, powinnam Was zapytać o coś istotnego... 

Mianowicie, powoli zbliżamy się do końca i mam do dodania jeszcze jeden rozdział, gdzie znajduje się scena +18 i taki mały bonus, też nie całkowicie niewinny, więc proste pytanie: CHCECIE TO PRZECZYTAĆ CZY OCENZUROWAĆ I USUNĄĆ TE PIKANTNIEJSZE SCENY, HM? Co wolicie, czo?

Liczę na Wasze komentarze, kochani~

Dziękuje za uwagę. 

/KiRa~

___________________________

Aryman jednak nie dostosował się do porad swojego ojca, które nakazały mu odnaleźć Abbadona i wyznać mu swoje uczucia.

Przynajmniej nie od razu.

Młody demon skierował swoje kroki do Jeziora Płomieni, które stało się jego prywatną oazą spokoju.

Usiadł na ziemi, opierając głowę na podwiniętych do torsu kolanach, rozmyślając.

Co by się zmieniło, po tym jakby wyznał Abbowi swoje uczucia? – ta myśl nie dawała mu spokoju.

Czy były Anioł Miecza traktowałby go jakoś inaczej?

Nagle prychnął, niedowierzając w swoją niepewność i niedomyślność.

Przecież oni już od dawna zachowywali się jak para.

Mieszkali razem, sypiali w jednym łóżku, jedli wspólnie posiłki, spędzali wspólnie czas, głównie na treningach, ale w miedzy czasie cały czas rozmawiali i...

- Jestem takim debilem. – zaśmiał się, odgarniając przydługą grzywkę z twarzy.

Oprócz tego, że zaczną uprawiać seks (nie miał co do tego żadnych wątpliwości) i okazywać sobie uczucia, słowami, gestami oraz spojrzeniami, to nic nie ulegnie zmianie.

- Witaj, płomiennowłosy.

Aryman spojrzał w bok, natrafiając na błyszczące inteligencją oczy Cienia, wierzchowca Abbadona.

- Hej. – przywitał się, głaszcząc go po ciemnym pysku. – Coś się stało?

- Wyczuwam od ciebie niepokój. – zarżał cicho. – Abbadon jest zmartwiony twoją nieobecnością.

- Wybacz, że go martwię. – westchnął, wstając i przytulając się do szyi Cienia. – Postaram się to zaraz naprawić, przyjacielu. Daj mi jeszcze tylko chwilę, ok?

- Czy coś cię martwi? – łeb zwierzęcia trącił go lekko.

- Nie, już nie, Cieniu. – odpowiedział, głaszcząc ciemną grzywę. – Dziękuje za troskę. Jesteś najlepszy.

Cień zadrżał z zadowoleniem, pozwalając Arymanowi na dalsze pieszczoty.

- Abbadon przebywa w waszych komnatach. – dodał wierzchowiec. - Idź już, płomiennowłosy, nie każ mu dłużej czekać.

Czerwonowłosy wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym roześmiał, całując chrapy Cienia.

- Jeszcze raz dziękuje.

I zniknął.

Gdy Aryman pojawił się w sypialni, nie spodziewał się ujrzeć siedzącego na ich łóżku Abbadona, który wyglądał jak zmęczony życiem wędrowiec, chowając głowę w objęciu swoich dużych rąk.

Młodszy demon rozejrzał się niepewnie po skromnie urządzonym pokoju, gdzie znajdowało się tylko ogromne łoże oraz wielki regał na książki, szukając zagrożenia, jednak nic nie znalazł.

Zaniepokojony ukląkł przed nie zwracającym na niego uwagi Aniołem.

- Abb...? – zapytał nieśmiało, próbując odnaleźć spojrzenie bruneta. – Co się dzieje?

Były Anioł Miecza uniósł sztywno głowę, wpatrując się w czerwonowłosego zamglonym spojrzeniem.

- Wróciłeś...? – zachrypiał, prostując się niezręcznie. – Jesteś głodny? – zapytał nie odpowiadając. Wstał z łóżka, usilnie nie spoglądając w fiołkowe tęczówki. – Uszykuje coś do zjedzenia...

- Siadaj na tyłku i słuchaj, dupku. – rozkazał mu młodszy, ciągnąc bruneta z powrotem na miejsce.

Anioł spojrzał na niego z zaskoczeniem, posłusznie milknąc i czekając na dalsze słowa.

Aryman wziął głęboki, drżący oddech, tracąc całą swoją wcześniejszą pewność siebie.

- Kocham Cię. – oznajmił, decydując się na nieowijanie w bawełnę. – Kocham Cię, ty głupi dupku.

Spuścił wzrok na swoje drżące dłonie, milknąc na chwilę, po czym kontynuował:

- Kocham Twoje zimne srebrne oczy, które przyprawiają mnie o dreszcze. Kocham Twoje wąskie usta, które wykrzywione w uśmiechu powodują szybsze bicie mojego serca. Kocham Twoje kruczoczarne włosy, w które uwielbiam wtykać nos, gdy zasypiam. – szybkie spojrzenie na nieczytelną twarz Abbadona. - Wprost ubóstwiam Twoją ostrą szczękę i brwi, które są bardziej wymowne niż cokolwiek. Wielbię Twój nos, który marszczy się zabawnie przy czytaniu. Kocham również Twoje silne ramiona w które mogę się wtulić, bo wiem, że jestem w nich bezpieczny. Uwielbiam Twój tors, którego używam jako poduszki i Twoje długie nogi, które owijają się wokół mnie jak węże w nocy. Nie myśl, że o tym nie wiem. – zaśmiał się nerwowo. – Kocham także Twoje cyniczne poczucie humoru. I cierpliwość jaką do mnie masz. Oraz troskę i opiekuńczość, naprawdę. Dziękuje Ci za nie. – ściśnięcie pięści. – Kocham także Twoje oddanie dla przyjaciół, odwagę, siłę, niezależność, opanowanie, honor, słabość do kakao... - uniósł wzrok na srebrne tęczówki. – Kocham Twoje wszystko. – wdech. - Kocham Cię całego takim jakim jesteś, Abbadonie.

Gdy Anioł Zagłady nie odezwał się słowem, Aryman wstał z gulą w gardle z zamiarem szybkiego ewakuowania się, by być tylko z dala od niego.

Silna dłoń, która zacisnęła się delikatnie na jego nadgarstku, zatrzymała go, przyciągając do umięśnionego torsu.

Ze zduszonym sapnięciem usiadł na kolanach Anioła, który objął go stanowczo.

- Nie cierpię, kiedy znikasz bez słowa. – słowa Abbadona były skierowane wprost do ucha demona. –Nie cierpię, gdy się smucisz. Kiedy płaczesz. Gdy źle się czujesz. Nie cierpię tego, że się nie doceniasz. Nie cierpię, gdy nie mogę Ci pomóc. Gdybym mógł zawsze trzymałbym Cię w ramionach, chroniąc przed całym światem. Ale wiem, że nie mogę. Wiem, że nienawidzisz być uwięziony. Wiem o Tobie wszystko. Znam Cię od zawsze. I pokochałem Cię bez pamięci już w dniu Twoich narodzin, gdy uśmiechnąłeś się do mnie tym uroczym, bezzębnym uśmiechem, roztapiając moje zlodowaciałe serce.

Abbadon odsunął się od czerwonowłosego, by móc spojrzeć w jego zszokowane fiołkowe oczy.

- Kocham Cię, Arymanie. – oznajmił uśmiechając się szczerze. – Kocham najbardziej na świecie.

Po czym nachylił się i złożył na wargach młodszego pełen uczucia pocałunek, wyrażający więcej niż wypowiedziane wcześniej słowa i obietnice.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top