Rozdział Trzeci: Nie wiedząc, ale czując
Słów: 1878
Z sińcami pod oczami, odznaczającymi się na bladej i zmęczonej twarzy, Louis za wszelką cenę starał się nie usnąć i tym samym uniknąć spotkania swojej twarzy z talerzem owsianki. Wzrok zawieszony miał na jednym punkcie, ale co jakiś czas błądził nim po ścianach i twarzach gości, którzy przychodzili na śniadanie do restauracji, w pełni sił i uśmiechnięci. Niestety, sam Louis nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Potworny ból, z którym obudził się tego ranka, rozrywał mu czaszkę. Wprawdzie mówiąc nie udałby się tutaj, gdyby Ben nie ściągnął go z łóżka o dziesiątej rano w bardzo dobrym humorze. Zdawało się, że wczorajsza zabawa dla całej czwórki była udana. Gdy po północy kładł się spać, szczelnie ownięty w kokon zrobiony z kołdry, oni wciąż przebywali poza pokojami.
- Nie miałam okazji zapytać... Co się wczoraj stało, że zniknąłeś? - zapytała nagle Emily, spoglądając na Louisa znad swojej pomarańczy, którą właśnie nożykiem obierała ze skórki.
- A właśnie - zaciekawił się również Ben nieco uszczypliwym tonem, mrużąc podejrzliwie swoje oczy. - Nikt nie wiedział, co się stało.
Louis wziął głęboki oddech, przeklinając siebie w duchu, że przez ten czas nie zdołał wymyślić żadnej wymówki, którą się wykręci. Przecież próba ucieczki wczorajszego wieczora była tak spontaniczna, że nawet nie pomyślał, aby kogokolwiek o tym powiadamiać. Ale w między czasie, zupełnie nieplanowanie, wpadł do ciemnego pomieszczenia i tam przeżył coś niezwykłego, więc ucieczka była nieunikniona. W końcu niecodziennie posuwał się do tak intymnych zbliżeń z mężczyznami.
Tak. Louis wciąż o tym pamiętał, nie zapomniał - mimo usilnych prób - i zaczął tracić nadzieję, że kiedykolwiek będzie w stanie wyrzucić to ze swojej pamięci. Było wręcz odwrotnie, miał wrażenie, że coraz częściej o tym myślał, zastanawiał się i analizował. Nie zamierzał jednak nigdy nikomu o tym powiedzieć - była to jego słodka tajemnica.
- Ktoś coś na mnie wylał, wyszedłem na balkon, mając nadzieję, że wyschnie, ale tylko się podziębiłem. Wróciłem do pokoju. - odparł spokojnie, wzruszając swoimi ramionami, po czym sięgnął po łyżkę i wsadził sobie do ust pierwsza porcję owsianki jak gdyby nigdy nic.
- Wielka szkoda - dodał sucho Ben, nieprzekonany jego wyjaśnieniami. Nie kupił tego, a co więcej, stawał się wobec Louisa coraz bardziej podejrzliwy. Oprócz tego, że był natrętny i wiecznie namawiał go, aby puścił wodze szaleństwa i w końcu się zabawił, to było jeszcze coś, czego Louis nie potrafił odgadnąć. Z całą pewnością jednak nie było to pozytywne uczucie. - Emily też wczoraj zniknęła.
- Na chwilę, szukałam go - obroniła się natychmiast blondynka, wywracając oczami
Louis przesunął wzrokiem po twarzach ich wszystkich i oparł policzek na dłoni, zaczynając głęboko zastanawiać się nad tym, jak pozornie wiele ich dzieliło, ale tak naprawdę jeszcze więcej łączyło.
Znał ich dobrze i wiedział, że za tymi uśmiechami kryło się coś więcej, coś niedostrzegalnego na pierwszy rzut oka, czego nikt nigdy by sobie o nich nie pomyślał, gdyby przyszło mu się mu z nimi zmierzyć. Każde z nich miało swoją historię. Historię, która ukształtowała ich i wpłynęła na to, kim teraz byli.
Maddie nie byłą brytyjką, była córką tragicznie poległego żołnierza, po którego śmierci wraz z matką przeniosła się z Massachusetts do Liverpoolu, gdy miała osiem lat. Była uzależniona od alkoholu w wieku szesnastu lat i nigdy nie zaznała prawdziwej miłości. Emily wiodła pozornie szczęśliwe życie: miała oboje rodziców, dom, wykształcenie i dużo pieniędzy. Nie miała tylko jednego - miłości, której brakowało jej przez całe życie, i której nikt nie chciał jej dać. Była pewna, że Ben kochał ją szczerze i bezgranicznie, ale nie wiedziała, że prawdziwym powodem, dla którego z nią był, były pieniądze. Był pewnym siebie, nieustraszonym chłopakiem z tatuażem na karku, który oznaczał przynależność do pewnych siebie i całkowicie oddanych . Colin może i wiódł szczęśliwe życie - miał w końcu wszystko, czego dusza zapragnie! - ale znali się zbyt krótko, aby mogli poznać, co wydarzyło się w jego życiu, że stał się taki, jaki obecnie był.
Louis również posiadał swoją historię.
- Idę już do pokoju - oznajmił nagle, odsuwając od siebie miskę z prawie nienaruszoną owsianką. Był o krok od zwrócenia jej na stół, bo była tak obrzydliwa. - Widzimy się później.
Odszedł od stołu w stronę wyjścia z restauracji, nie oglądając się za siebie. Był zmęczony fizycznie i mentalnie, a w dodatku nikt nie mógł okazać mu zrozumienia, bo nikomu dotąd nie zwierzył się, co tak naprawdę wczoraj zaszło w obawie, jak zareagują. Był zmuszony do tłumienia tego w sobie i poradzenia sobie z tym samemu.
Gdy znalazł się w holu, skręcił w prawo, z luźno opuszczonymi po obu stronach ciała rękoma. O tej godzinie pensjonat tętnił już życiem, więc był pełen nadziei, że zniknie w tłumie gości i nie będzie rzucał się w oczy. Jego plany zostały brutalnie naruszone, gdy nagle zakręciło mu się w głowie, bo wpadł na kogoś znacznie wyższego i silniejszego.
Natychmiast przeprosił, zażenowany cofając się o krok i zamrugał szybko. Gdy uniósł głowę, aby odruchowo spojrzeć na twarz osoby, z którą się zderzył, rozpoznał w nim mężczyznę, którego widział tutaj wczoraj w restauracji, i z którym to nawiązał kontakt wzrokowy. Teraz znowu się to stało: Louis chcąc czy nie, przez kilka sekund lustrował go wzrokiem, jego odsłonięte tatuaże, kolczyki w uszach i ciemne ubrania, aby po chwili natrafić na jego intensywnie zielone oczy. Miał wrażenie, jakby potrafił odczytać jego myśli przez jego niesamowicie przenikliwe spojrzenie. Miał lekko zmarszczone brwi, a jego dolna warga tkwiła między jego zębami.
Tym razem, prócz czarnej koszuli, wokół bioder ciasno obwiązany miał czarny fartuch. To oznaczało, że musiał tutaj pracować, więc nie był jednym z klientów, tak, jak podejrzewał, a Louis będzie napotykał go każdego, kolejnego dnia w restauracji, której nagle zapragnął unikać z niewiadomego mu powodu.
- Przepraszam - powtórzył, odsuwając się, gdy dotarło do niego, że mimo przeprosin, nie poszedł w swoją stronę, a chłopak w swoją.
Ten mierzył go wzrokiem jeszcze krótką chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, aż w końcu zupełnie bez słowa, minął Louisa, jakby to, co się właśnie stało, było nieistotne, a kontakt wzrokowy, jaki utrzymywali przez kilkanaście długich sekund, nigdy nie miał miejsca. Być może zapomniał o tym tak szybko, jak to się stało, ale nie Louis.
Louis odprowadził go spojrzeniem, stojąc pośrodku holu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Tak po prostu miał teraz kontynuować swoją wędrówkę i wrócić do pokoju, usiąść na łóżku i żyć dalej? A może powinien wrócić do znajomych w restauracji i nie odłączać się od nich już więcej, bo zawsze, gdy to robił, kończyło się to kompletnie niespodziewanymi sytuacjami?
W końcu wybrał tę pierwszą opcję i wrócił do pokoju, gdzie przez następne pół godziny siedział na łóżku i wpatrując się w zszarzałe, wyblakłe niebo, rozmyślał. Tak bardzo, choć przez chwilę pragnął nie myśleć, pragnął zaprzestać rozmyślania o wielu, nieistotnych sprawach, które nie miały mieć większego wpływu na jego życie, o gdybaniu i o marzeniach, które i tak nigdy się nie spełnią, a myślenie o nich zajmowało tylko jego cenny czas. Pragnął nie zadręczać się chociaż jeden raz, ale mimo to i tak zawsze to robił.
***
Już przed piątą zaczęło się ściemniać. Kilka metrów od ośrodka, na polanie, na której widniała drewniana altanka i wokół niej, odbywało się właśnie małe przyjęcie, które ktoś zorganizował z okazji czyichś urodzin. Na szczęście Louis wraz z Benem, Colinem, Maddie i Emily mieli już inne plany, niż wypraszanie się na czyjeś przyjęcie, więc nie będzie zmuszony do udawania, że czuł się z tym dobrze. Mieli wybrać się do okolicznej piwiarni, oddalonej o zaledwie kilkanaście mil. Znajdowała się na obrzeżach terenu, w którym znajdował się ośrodek, skąd mogli wyruszyć prosto do jaskiń, które dziewczyny tak bardzo chciały zwiedzić.
Zanim jednak wybrali się w podróż, Louis postanowił przeznaczyć chociaż pół godziny dla samego siebie. Odłączył się od grupy, która szykowała się i rozmawiała, bo chciał pobyć sam ze swoimi myślami, które niestety były nieuniknione. Zbyt wiele myślał i powinien się z tym pogodzić, nawet jeśli było to nieco uciążliwe.
Ubrany jedynie w przetarte jeansy oraz kurtkę z jeansu, przechadzał się brzegiem jeziora, ulokowanego po drugiej stronie ośrodka. Wzdłuż brzegu ciągnęła się kamienna ścieżka, wyściełana mchem, a rząd drewnianych ławek imponował mu pod względem walorów artystycznych, jakich zdołał się tutaj dopatrzeć. Miejsce to było przecież ucieleśnieniem pragnień każdego, skrytego romantyka.
Utkwił wzrok w oddalonej sylwetce mężczyzny, który plecami przyległ do drzewa i pochylał się nad brzegiem jeziora, a między palcami trzymał papierosa. Wyglądał na głęboko zamyślonego, a przerywanie mu było ostatnią rzeczą, jakiej teraz chciał. Niestety chłopak stał mu na drodze, więc postanowił pójść przed siebie jak najbardziej niezauważony.
Nie musiało minąć wiele czasu, aby zwrócił tym na siebie jego uwagę, ponieważ Louis właśnie mijał go, z zaplecionymi na piersi rękoma i oczami utkwionymi gdzieś w ziemi. Jednak w momencie, w którym znajdowali się zaledwie metr od siebie, ich oczy spotkały się przez zupełny przypadek. Wzrok miał badawczy, ale wyraz jego twarzy natychmiast spoważniał. Wyprostował się, nawet na moment nie odwracając spojrzenia i włożył papierosa między swoje usta, zanim odepchnął się od pnia drzewa.
Louis nieświadomie zaczął szybciej oddychać, nie wiedząc nic o jego zamiarach. Powinien zatrzymać się, czy może kontynuować swoją wędrówkę i udawać, że wcale go nie zauważył? Może powinien przeprosić za zakłócanie porządku, za bezczelnie wgapianie się, za to, że wpadł na niego na korytarzu czy po prostu przeprosić... bo tak?
Dlaczego on ciągle na niego wpadał?
- Poczekaj - odezwał się nagle głębokim głosem, wypowiadając słowo bardzo powoli. Barwa jego głosu była wręcz zapierająca dech w piersi.
Louis drgnął, a jego nogi jakby wrosły się w ziemię, gdy przystanął. Posłusznie nie poruszył się nawet o milimetr, nie umiejąc nawet odwrócić swojego spojrzenia. Mężczyzna był coraz bliżej, krocząc w jego stronę lekkim, nonszalanckim krokiem, a gdy znalazł się na tyle blisko, że ich twarze dzielił zaledwie metr, wyciągnął przed siebie dłoń.
To, co nastąpiło później, było ostatnim, czego Louis się spodziewał. Chłopak o niespotykanie zielonych oczach, wyplątał coś z kosmyków jego włosów, a on pomyślał, że zaraz wyciągnie białego królika z kapelusza albo bukiet kwiatów zza jego ucha.
- Miałeś we włosach liścia - rzekł spokojnie, unosząc jedną brew w górę i pokazał mu drobny, uschnięty listek. Złapał trzymanego w ustach papierosa między palce i wypuścił dym z płuc gdzieś w bok.
- Och...
Dłoń Louisa odruchowo powędrowała do jego włosów. Palcami zaczął przeczesywać jeden, mały kosmyk, a jego policzki zapłonęły żywą czerwienią, gdy wciąż stał jak idiota i ściskał swoje włosy, z których przed chwilą zupełnie obcy mu mężczyzna wyjął listka, który znalazł się tam prawdopodobnie dlatego, bo przechadzał się tuż pod koronami drzew.
To była chyba najbardziej zaskakująca i szalona sytuacja, jaka wydarzyła się ostatnio w jego życiu.
Nie wiedział, co mógłby jeszcze powiedzieć. Głos ugrzęzł mu w gardle, gdy tylko chciał wypowiedzieć jakieś słowo, więc zaniemówił na długą chwilę, będąc pewien, że jego twarz w tym momencie wyglądała naprawdę zabawnie. Zdawało mu się, że trwało to kilka, długich minut, ale minęło niespełna kilka sekund, gdy mężczyzna wycofał się, wracając na swoje poprzednie miejsce. Szedł tyłem, co Louis zauważył, a drugą rzeczą, jaką zauważył bardzo wyraźnie w świetle zachodzącego słońca, była podłużna blizna na jego twarzy. Nigdy by nie pomyślał, że zapragnie dowiedzieć się, jaka była jego historia.
Otrząsnął się dopiero po chwili. Zamrugał szybko i gdy tylko spostrzegł, że mężczyzna już dawno zostawił go samego i zmierzał właśnie w przeciwnym kierunku, Louis również postanowił zawrócić. Nieco zmieszany odwrócił się i skierował się do budynku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju, a najlepiej w samochodzie Bena, wciśnięty między Maddie i Emily. Nigdy tak bardzo nie pragnął ich towarzystwa, jak właśnie w tym momencie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top