Rozdział Siódmy: Historia Złotej Róży
Słów: 3920
Ta noc dla Louisa nie była łatwa. Był zmęczony tym wszystkim, co działo się w jego życiu, bo kiedy już wydawało się, że jeszcze mogło być dobrze, coś nagle postanowiło po raz kolejny wszystko zepsuć, uświadamiając mu, jak nieszczęsne wiódł życie, będące bezwzględną niedolą.
Przekręcał się z boku na bok i rozmyślał, podczas gdy wszyscy inni zdążyli już wrócić do swoich łóżek, zadowoleni i upojeni zabawą minionego wieczoru. Mieli jak najwięcej powodów, skłaniających ich ku temu, aby świętować - było młodzi, spragnieni przygód, szaleni, nie dotykało ich tu nieszczęście na miarę nieszczęść, jakie zdołały spotkać ich już w życiu.
Pozornie przecież nie wydarzyło się nic nader złego. Wątpliwościom został tylko poddany cały ten proces, jaki zachodził w jego głowie, powolny i niezaprzeczalnie bolesny, kiedy toczył wewnętrzną walkę z samym sobą. Mógł odpuścić i uciec, porzucić swoją budzącą się sympatię do Harry'ego - choć wciąż nie do końca rozumianą. Ale mógł też pozwolić sobie poznać go lepiej, nie od razu uznając, że zakochał się w nim poprzez jeden pocałunek, nie wiedząc nawet, kim on był. Pocałunek nic nie znaczył, ten jeden, jak i ten kolejny. Pocałunki były tylko pocałunkami, były zbędne w poznawaniu siebie i odkrywaniu samych siebie.
To był tylko pocałunek, powtarzał sobie. Ale nie mógł siebie długo okłamywać. To był pocałunek, o którym chciał zapomnieć, ale nie potrafił i myślał o nim cały ten czas, aż do wczorajszego wieczora. Ponieważ wczoraj, gdy poczuł tak dobrze znany mu już smak ust, intensywną woń cynamonu, cytrusów, mięty i piżma, szlachetne rysy twarzy, nie zdające się pojawiać u mężczyzn bardzo często - były bowiem bardzo osobliwe i niesamowicie urokliwe - jego serce się zatrzymało. Zatrzymało się na ten krótki moment, bo sprawca jego dotąd wybujałej fantazji o tym, że być może, pewnego dnia spotka te usta jeszcze raz i zasmakuje ich, siedział właśnie obok i spełniał jego najskrytszą wizję. A on? Uciekł jak tchórz, przerażony tym, co właśnie odkrył.
Odkrył, kim było jego tajemnicze zauroczenie, odkrył, że nienawidził go, ale adorował jednocześnie, odkrył, że choć minęło niespełna kilka dni, zdołały mu one namącić, ponieważ za kolejne kilka dni wróci do domu i opuści White Hills już na zawsze. Co miał zatem zrobić?
Gdy zaczęło świtać, Louis zdał sobie sprawę, że nie zmrużył nawet oka. Zaczął przysypiać dopiero wtedy, gdy zbliżała się szósta, ale sen zaszczycił go jedynie na godzinę, bo kilka minut po siódmej zbudziły go odgłosy gości, przewijających się przez korytarz. Uchylił zmęczone powieki, wbijając wzrok w żółte firany i leżał tak jeszcze chwilę, zanim zmusił się do wstania. Niechętnie odrzucił na bok cienką kołdrę, która była jego jedynym źródłem ciepła i udał się pod prysznic, gdzie ponad piętnaście minut stał i rozkoszował się wrzącą wodą. Właśnie wtedy podjął jedną z najważniejszych - może i najgłupszą - decyzję w swoim życiu. Po długich refleksjach doszedł w końcu do porozumienia z samym sobą, więc kiedy tylko ubrał się i wyszczotkował zęby, z adrenaliną, buzującą w jego ciele, udał się do restauracji na drugim piętrze.
Bezmyślnie pchnął ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi, wychodzące do przestronnego pomieszczenia. Wtedy też zalało go nagłe orzeźwienie, bo uświadomił sobie, co właśnie robił, i że nie miał nawet żadnego, konkretnego planu. Rozejrzał się po stolikach i porozmieszczanych gościach, którzy nie zwracali na niego najmniejszej uwagi, więc niepewnie ruszył w stronę lady. Niestety nie było nikogo, kto mógłby go obsłużyć, więc chcąc nie chcąc, wyminął ją, aby bez niczyjego zezwolenia wejść na zaplecze. Miał jednak nadzieję zastać tam wytatuowanego kelnera, który w tych godzinach powinien być w pracy.
Gdy miał już pchnąć kolejne, tym razem pojedyncze drzwi od kuchni, natknął się na kelnerkę z czerwonymi włosami, zaskoczoną jego widokiem. Trzymała pokaźną tacę w dłoniach, a na widok Louisa na jej twarzy pojawił się grymas.
- Tutaj nie można wchodzić.
W tej samej chwili zza drzwi wyłoniła się najpierw duża dłoń, która podtrzymywała drzwi, a dopiero potem ciemne, poskręcane włosy, czarna koszula i zielone oczy. Spoczęły na Louisie, nie kryjąc zdziwienia.
- Ja do Harry'ego - wytłumaczył od razu Louis, czując, jak się czerwienił. - Możemy porozmawiać?
- Skoro do ciebie... - rzuciła dziewczyna, kręcąc swoją głową i wyminęła ich, spiesząc do stolika na sali.
Louis zerknął na nią, a potem znowu na Harry'ego. Nie wydawał się być zadowolony jego widokiem.
- Chciałem porozmawiać.
- Nie mogę teraz - rzekł dość oschle brunet, marszcząc swoje brwi.
- Ale to będzie tylko chwila, obiecuję.
- Nie mam czasu, Louis.
Louis otworzył swoje usta, chociaż nie wiedział, co powiedzieć. Uczucie wstydu zalało go całego, a w sercu poczuł ukłucie, ale przecież nie zabolały go jego słowa. Tak naprawdę nie wiedział, o czym chciał z nim porozmawiać. Nie wiedział, co sobie myślał, gdy szedł tutaj w godzinach jego pracy z samego rana i odwracał jego uwagę, podczas gdy ten na głowie miał roznoszenie zamówień.
- Racja. No tak, właściwie to ja... Już będę szedł. - powiedział nieskładnie, mając wrażenie, że jeszcze chwila i jego głos by się załamał. - Wybacz.
Odwrócił swój wzrok i sam wycofał się po chwili, ukrywając dłonie w kieszeniach swoich spodni. Gdy wyszedł z restauracji, wypuścił długo wstrzymywany oddech z płuc. Czuł na karku uważne spojrzenie Harry'ego, który dzisiejszego dnia był zupełnie inny, niż był wczoraj. Może był zły na niego za to, że Louis uciekł, bo liczył na coś więcej z jego strony?
Czy to, co się wczoraj wydarzyło, stało się naprawdę, czy była to jedynie istna konfabulacja, wymysł jego głowy, bo na tle szarości swojej codzienności, brakowało mu przygód, nawet tak pozornie budzących lęk przed własnymi uczuciami?
Uczucia bywały zdradliwe. Louis nie ufał samemu sobie i właśnie dlatego wczoraj, gdy uciekł z samochodu Harry'ego zaraz po tym, jak ten go pocałował, potrzebował zostać sam. Miał w głowie mętlik, w końcu niecodziennie dopuszczał się tak intymnych zbliżeń z mężczyznami. I nie codziennie odkrywał, że sprawiało mu to przyjemność.
Zatrzymał się nagle na środku korytarza i przyległ plecami do ściany, bo od natłoku myśli aż zakręciło mu się w głowie. Palcami dotknął swoich ust, pocierając swoją dolną wargę i skubiąc ją.
Tak dawno się nie całował.
I chociaż wiedział, że całowanie nowo poznanego faceta było niestosowne i wbrew jego wszystkim regułom, zapragnął więcej. Kiedy już zasmakował jego ust, chciał zrobić to ponownie, a każdy, kolejny raz sprawiał, że trudniej było mu się oprzeć. To deprywacyjne pragnienie doprowadzało go do szału.
Louis chciał się całować.
Niestety, Harry nie chciał z nim rozmawiać i nie przejawiał nawet najmniejszej ochoty do oglądania go, więc wiedział, że będzie musiał odpuścić. Mógł się tego spodziewać. Był postrzegany jedynie jako obiekt seksualny, co Harry jasno dał mu do zrozumienia wcześniej. Lubił się bawić i to by było na tyle z ich krótkiej znajomości.
Trudno, pomyślał, wracając do swojego pokoju jeszcze zanim ktokolwiek się obudził. Zapomni o tym najpóźniej do następnego poranka. Przynajmniej taką miał nadzieję.
***
Słońce zaszło wyjątkowo wcześnie tego wieczora, ale była to bardzo sprzyjająca okoliczność dla piątki przyjaciół. Ich planem było udanie się na ognisko tuż nad brzegiem jeziora, ale nie chcieli dołączać do innych gości. Zamiast tego, rozpalili własne, skromniejsze ognisko nieco dalej wśród drzew, z daleka od ciekawskich spojrzeń i grożącej im reprymendy od personelu, że mogli wywołać pożar. Louis zadbał o to, aby ognisko otoczone było kamieniami i nie było mowy o wydostaniu się ognia na zewnątrz.
Gdy wszystko było już gotowe, usiadł na uschniętych gałęziach i igłach sosen, wyciągając przed siebie stopy i tym samym prostując swoje nogi. Ben razem z Colinem dzielili między sobą małe zawiniątko.
- Chcesz blanta? - zapytał Colin Louisa, wyciągając je w jego stronę.
- Nie, dzięki - odparł po chwili wahania, powracając spojrzeniem do iskrzącego się ognia. Czuł się jak gruszka w koszu jabłek, jako jedyny nie paląc ani nie pijąc, bo nawet dziewczyny podkusiły się o własne skręty.
Cała czwórka zaopatrzyła się w nie tuż przed wyjazdem, ale Louisowi było szkoda pieniędzy, aby tak po prostu wyrzucać je w błoto. Czasami miał ochotę zmienić zdanie i poprosić o jednego, ale wtedy znowu zmieniał zdanie i stwierdzał, że przecież nic mu to nie da. Nie miał ochoty na zabawę, jeszcze nie dzisiaj.
A może jednak to tanie wino z kartonu?
- Louis, dlaczego nie bawisz się z nami? Baw się z nami. - Emily, śmiejąc się w niebo głosu podpełzła do niego na ziemi i niespodziewanie przytuliła się do jego boku. Zaskoczony objął ją w pasie i uśmiechnął się rozbawiony.
- Dobrze się czujesz?
- Całkiem w porządku - odparła uśmiechnięta, wciskając twarz w zgięcie jego szyi. Kiedy poczuł jej gorący oddech na swojej nagiej skórze, zadrżał, skrępowany próbując ją od siebie odsunąć. Miał tę świadomość, że w każdej chwili Ben mógł to zobaczyć, a co pociągało za sobą konsekwencje, na których samo wyobrażenie drżał ze strachu.
Dla pewności spojrzał ponad jej ramieniem, upewniając się, że na całe szczęście nikt na nich nie patrzył. Nieco pewniej więc złapał ją za ramiona i odsunął, aby spojrzeć uważnie na jej twarz. Była lekko zaczerwieniona, oczy miała zaciśnięte, jednak jej usta wyginały się w mało świadomym uśmiechu.
- Em, jesteś pijana - wyszeptał z niedowierzaniem. - Albo raczej na haju. Nie powinnaś była tego robić tutaj...
- O to w tym chodzi, Louis. O dobrą zabawę. - zarechotała, zaciskając palce na jego karku i spojrzała na niego spod rzęs, pochylając się w jego stronę. - Po to tu przyjechaliśmy.
Oniemiały wpatrywał się w nią i kiedy myślał, że już gorzej być nie mogło, okazało się, że mogło. W jednej chwili dziewczyna przycisnęła swoje usta do warg Louisa, załączając je w najbardziej odrażającym pocałunku, jakiego kiedykolwiek mógł doświadczyć. Czuł się tak, jakby całował swoją własną siostrę.
Z trudem odessała się od niego, kiedy odskoczył od niej jak oparzony, a jego włosy chaotycznie opadły mu na twarz. Emily zamrugała szybko i podparła się dłonią o ziemię, palcami drugiej przeczesując swoje splątane blond włosy.
- Wróć może lepiej do pokoju - zasugerował, a jego głos był lekko drżący. Nie potrafił otrząsnąć się po tym, co przed chwilą miało miejsce, ale starał się potraktować to jako pijacki wybryk i puścić to w niepamięć. - Powinniśmy już wszyscy wracać, jest po dziewiątej.
Odwrócił swoją głowę w bok i w końcu nie wytrzymując, rękawem swetra otarł swoje usta z jej śliny i smaku jej szminki, która się tam odcisnęła. Powstrzymał się przez wydaniem z siebie zdegustowanego odgłosu i pomógł jej wstać, ponieważ słysząc jego słowa, wszyscy postanowili iść za jego radą.
- Dasz sobie radę? - zapytał zmartwiony, pocierając jej plecy. Emily wyglądała na zawstydzoną swoim postępowaniem, ale jednocześnie zmęczoną na jakiekolwiek przeprosiny. Był pewien, że będzie przepraszała go za to rano. - Wygaszę ognisko.
Na jego miejscu znalazł się Ben, który przycisnął do siebie ledwo przytomną dziewczynę i spojrzał na Louisa spojrzeniem tak chłodnym, że prawie zamienił go w lodowy posąg. Po tym odwrócił się do niego plecami i nic więcej już nie powiedział, kierując się do ośrodka i udając najbardziej troskliwego chłopaka na tej planecie.
Louis prychnął i tak, jak oświadczył, zaczął gasić ogień oraz likwidować jakiekolwiek ślady po ich małym imprezowaniu. Porozrzucał kamienie w różne miejsca i sam ruszył ścieżką, wydeptaną tutaj przez nich wcześniej. Podążając nią, oślepiło go nagle światło latarki, którą trzymał najprawdopodobniej Colin.
- Szlag - przeklął cicho, mrużąc swoje oczy. - Nie w oczy, Colin.
Złapał się chropowatej powierzchni pnia drzewa i w tym właśnie momencie latarka zgasła. Louis spojrzał przed siebie, doszukując się w ciemności przyjaciela i musiał przetrzeć swoje oczy, kiedy w tonącym w mroku lesie ujrzał twarz Harry'ego. Uśmiechał się rozbawiony i bawił się latarką, z jedną ręką wciśniętą w kieszeń swoich czarnych jeansów.
- Och, to ty - odetchnął cicho Louis z zalewającą go ulgą, odpychając się od drzewa. - Już się bałem, że jakiś pracownik.
- Generalnie rzecz biorąc, jestem pracownikiem. Co tu robisz?
Ponownie zapalił swoją latarkę, uniósł ją w górę i skierował promień światła wprost na twarz Louisa, jakby odbywał jakieś ważne przesłuchanie. Wyglądał śmiertelnie poważnie i ściągnął lekko swoje brwi, ręką opierając się o jeden z pni.
- Czuję zioło - wyszeptał, przeszywając go spojrzeniem. Był o głowę wyższy, więc mógł wydawać się przez to o wiele straszniejszy, gdyby tylko Louis nie zdołał go już poznać.
Stał z założonymi na piersi rękoma i wpatrywał się w niego z wysoko uniesionymi w górę brwiami.
- Naprawdę? A skąd ty wiesz, jak pachnie zioło?
- To proste - prychnął, kręcąc swoją głową. Na krótki moment na jego twarzy zagościł uśmiech, a potem znowu powróciła śmiertelna powaga rodem z detektywistycznych powieści. - Zmagałem się już z takimi sprawami.
- Dobra, powiedz mi lepiej, co ty tutaj robisz? - westchnął Louis, opuszczając ręce po bokach swojego ciała. Wyminął Harry'ego i kontynuował swoją drogę, będąc pewien, że chłopak pójdzie za nim.
Usłyszał za sobą dźwięk łamanych gałęzi, więc miał rację.
- Jeśli ci powiem, to mi nie uwierzysz. Nie wiem czy wiesz, ale idziesz w złą stronę.
- Ach tak? Więc gdzie teraz idę?
- Idziesz w stronę lasu. Im głębiej wchodzisz, tym trudniej będzie ci się oprzeć legendzie.
- Legendzie?
Zdziwiony przystanął i spojrzał na niego zdezorientowany.
- Nigdy nie słyszałeś o historii złotej róży? - mały, rozbawiony uśmiech wkradł się na twarz Harry'ego i dokładnie wyeksponował jego pełne, gładkie usta. - To legenda tego miejsca. Kto nie słyszał o miłości...?
- Obiło mi się o uszy, ale nie zagłębiałem się. Pomyślałem po prostu, że to nie jest coś, co powinienem wiedzieć.
Uniósł wzrok, którym wcześniej błądził po okolicy i napotkał oczy Harry'ego, wpatrzone prosto w jego własne. Zatrzymali się obaj, a Harry skierował światło latarki wprost na swoją twarz, w efekcie czego wyglądał niesamowicie zabawnie, jakby miał zacząć opowiadać zaraz jakąś straszną historię.
- Powinieneś to wiedzieć - powiedział bardzo poważnie i oblizał swoje usta. Rozejrzał się na boki, po czym powrócił spojrzeniem do Louisa. - Mówią, że kiedyś, właśnie tu, gdzie teraz jesteśmy, wydarzyła się rzecz straszna. Lata temu.
- Tu? - szepnął Louis, na krótki moment spoglądając na ziemię pod swoimi stopami. Nagle wiatr zwiał mocniej, więc zacisnął palce na brzegach swojej bluzy i owinął ją ciaśniej wokół swojego ciała.
- Tak - Harry skinął twierdząco głową. - To historia o miłości... tragicznej miłości. Ta legenda mówi, że para młodych ludzi zakochała się w sobie, pomimo tego, że nie mogli. Nie mieli na to wpływu i w tajemnicy przed wszystkimi spotykali się w lesie co drugą noc. Nie było świadków, świadkami były tylko drzewa i gwiazdy.
- Dlaczego nie mogli?
- Bo oboje byli z różnych światów. Przynajmniej tak uważali bliscy dziewczyny, którzy woleli decydować sami o tym, co dla niej najlepsze. Kochali się tak mocno, że miłość ta była zbyt bolesna, aby znosić zakazy i zaostrzony rygor, który wobec niej zaczęto stosować. Pewnej, piątkowej nocy, gdy księżyc był w pełni i oświetlał ścieżkę, którą zwykle podążali razem, jakby chciał im pomóc, postanowili uciec. Wiedzieli, że to nie będzie łatwe, ale jednocześnie wiedzieli, że nie mają innego wyjścia.
Louis słuchał go z zapartym tchem i lekko rozchylonymi ustami, nawet nie wiedząc, kiedy zaczął wsłuchiwać się w jego głos jak w najczystszą melodię. Był oczarowany jego cichym głosem, który przebijał się przez świszczący w oddali wiatr i poruszane przez niego szumiące liście.
- Ale on od początku wiedział, że to skazane było na porażkę. Ona była zbyt wyjątkowa i zbyt ważna, aby jej bliscy tak po prostu dali jej odejść. A on nie chciał dopuścić do tego, aby ich rozdzielili, aby zabrali ją z daleka od niego. Postanowił więc ją zabić.
Jego ostatnie słowa były wypowiedziane z niebywałym spokojem, jakby było to coś normalnego. Mała zmarszczka pojawiła się między brwiami Louisa, a dreszcz przeszedł po jego karku.
- Zabił ją?
- Kochał ją, ale nie chciał, aby była nieszczęśliwa. Postanowił więc podarować jej złotą różę, która symbolizować miała wieczną miłość, oddanie, lojalność. Tym chciał zaprzysiąc jej swoją miłość. Gdy udało im się uciec na odległość kilku mil, on nagle zatrzymał ją i powiedział, że ma dla niej podarunek. Że jeśli im się nie uda, to nie będzie miało znaczenia i nie zmieni jego uczuć do niej, że gdziekolwiek ona będzie, on zawsze będzie ją kochał. Wyjął więc złotą różę zza pleców i wręczył jej. Ujęła ją w swoją w dłoń, niczego nieświadoma, wtedy jej kolce poraniły jej palce, a trucizna w niej zawarta przedostała się do jej serca, które zatrzymało się w momencie, w którym oboje zostali złapani, a ukochana bezwiednie opadła wprost w jego ramiona na oczach jej bliskich. Zanim jednak jej usta opuściło ostatnie tchnienie, zdołał wyszeptać do jej ucha: „Wrócę po ciebie, kochana. Wrócę”.
Wraz z ostatnimi słowami, ściszył swój głos do teatralnego szeptu.
Louis stał oniemiały i wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Miał tak wiele pytań, ale nie potrafił wykrztusić z siebie żadnego słowa, bo w jego gardle urosła potężna gula.
Harry również się w niego wpatrywał, a po chwili zgasił latarkę. Zaczął się nią bawić, opierając się plecami o pień drzewa i milczał, zdając się również zastanawiać właśnie nad tym, co wypadło z jego ust. Historia ta wzruszała i szokowała nie tylko Louisa.
- Wierzysz, że wydarzyło się to naprawdę?
- Wierzę, że jego uczucia do niej były szczere - wyznał Harry całkowicie poważnym głosem.
- Co się z nim później stało? Zabił ją na oczach ich bliskich. Obiecał przecież, że po nią wróci. Obiecał.
Harry ponownie włączył latarkę i powiódł wzrokiem w głąb lasu, marszcząc swoje brwi.
- Dlatego jest to legenda. Czujesz tę woń kwiatów, która raz po raz unosi się tutaj? Od tamtej pory, od chwili jej śmierci, w co drugą noc, ona szuka go, błąkając się po okolicznych lasach, pozostawiając po sobie podmuchy chłodnego wiatru i zapach róży, którą w tą pamiętną noc wręczył jej ukochany. Mówią, że on upaja i ludzie zakochują się.
- Chodźmy stąd - odezwał się nagle Louis, gdy poczuł przebiegający po jego karku dreszcz.
Harry chyba musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się z satysfakcją i ruszył za Louisem, który szybko zaczął iść z powrotem w stronę ośrodka.
- Boisz się? Daj spokój, to wydarzyło się wieki temu.
- Po prostu nie lubię takich bajek - bąknął, nerwowo rozglądając się na boki. Niemal drgnął, gdy gałązka złamała się, gdy na nią nadepnął, a jej echo rozniosło się echem po okolicy.
Niespodziewanie długie palce zacisnęły się na zgięciu w łokciu Louisa, który przystanął na ten zaskakujący gest. Gdy spojrzał na Harry'ego, ten wydawał się być lekko zmieszany. Louis również nie wiedział, jak zareagować. Patrzyli na siebie kilka sekund w ciszy, aż w końcu Harry wzruszył swoimi ramionami obojętnie i przyciągnął go bliżej siebie.
- Będzie ci raźniej, jak będziesz szedł bliżej.
Louis nie mógł zrobić nic innego, jak po prostu pokiwać twierdząco swoją głową. Odwrócił ją z powrotem i kontynuowali wędrówkę, tym razem bliżej siebie, a jego serce biło jak oszalałe. Nie zaprzeczył nawet, że się bał, bo nie widział w tym najmniejszego sensu. Nie wierzył w duchy, a zwłaszcza w miejskie legendy, ale jak miał się nie bać, kiedy Harry opowiadał mu o duchu kobiety, która co drugą noc przeszukuje lasy za ukochanym, a oni znajdowali się w miejscu, w którym prawdopodobnie mogło się to wszystko wydarzyć?
- Boisz się, że zobaczysz ducha? Boisz się. - droczył się z nim chłopak. - Na pewno boisz się też ciemności.
- Nie - odrzekł Louis, starając się brzmieć na pewnego siebie. - To bardzo ładna historia. Historia miłości dwojga ludzi, którzy nie mogli być razem. To smutne. Ona szuka go, ponieważ był jej prawdziwą miłością. A ty się boisz?
- Miłości?
Louis przystanął i spojrzał na niego marszcząc brwi.
- Ciemności.
- Nie, duchów też się nie boję.
Harry również się zatrzymał pod pretekstem przeszukania swoich kieszeni i wyjęcia z nich kluczy. Louis natychmiast schował drugą rękę w drugą kieszeń swojej bluzy i przygryzł wnętrze swojego policzka.
- Uważaj na nią. Tak, jak róża posiada kolce i kiedy nieodpowiednio ją złapiesz, zrani cię jak nic nigdy.
Louis był niemal pewien, że teraz nie mówił o ciemności.
Podniósł swoją głowę i ponownie napotkał oczy Harry'ego. Wtedy też zalało go dziwne uczucie, które sprawiało, że miał nieodpartą chęć go pocałować. Pragnienie to było tak silne, że nic nie było w stanie sprawić, że minie. Wpatrywał się w niego kilka chwil, po czym zrobił dwa kroki naprzód - wystarczająco, aby znaleźć się tak blisko niego, że mógłby z łatwością dosięgnąć jego ust.
Nie miał przecież nic do stracenia.
Harry nawet na chwilę nie spuszczał z niego swojego uważnego spojrzenia, ale kiedy tylko Louis uniósł podbródek (co kosztowało go niesamowicie wiele, bo był niższy przynajmniej o brodę), a ich usta były milimetry od siebie, odwrócił głowę w bok i zacisnął powieki.
Zanim Louis mógł zareagować na ten nagły ruch, jego wargi musnęły kącik ust Harry'ego, a rumieniec zażenowania napłynął do jego policzków.
- Nie całuj mnie.
- Dlaczego? - zapytał cicho, spoglądając na pieprzyki na jego szyi. Chciał się odsunąć, ale po tym nie potrafił spojrzeć mu w oczy.
- Może zachowuję się jak dziwka, ale ty nią nie jesteś. Nie zasługujesz na to, aby być tak traktowanym, a ja mam do ciebie szacunek.
Ciche słowa Harry'ego zabolały. Nie myślał tak o nim, przynajmniej nie teraz. Odkąd poznał go bliżej, zaczął żywić do niego sympatię i czuł coraz mniejsza potrzebę oceniania go. Harry był, wbrew pozorom, miły i zabawny, wydawał się być nawet inteligentny, posiadający dużą wiedzę, mimo że się z tym nie obnosił.
Posłusznie jednak odsunął się i dotknął palcami swoich ust, które bolały i piekły, gdy nie tkwiły w słodkim pocałunku. Wiedział jednak, że nie odważy się pocałować go pierwszy ponownie już nigdy więcej. Musiało minąć kilkanaście, długich sekund, aby w końcu odważył się na niego spojrzeć. W tym samym momencie, w którym ich oczy się spotkały, Harry odwrócił spojrzenie i wziął głęboki oddech.
Zdecydowanie nie tego się spodziewał.
- Przepraszam...
- Wracajmy.
Nic więcej nie mówiąc, Louis zgodził się i ruszył za nim prosto do budynku. Myślał o tym, co dzisiaj powiedział mu Harry, ale nie tylko o mrożącej krew w żyłach legendzie, ale to, co usłyszał o nim samym. Przede wszystkim nie potrafił wyzbyć się uczucia upokorzenia tym, że Harry nie pozwolił mu się pocałować.
A przecież jeszcze wczoraj to on był tym, który chciał całować jego, a nawet więcej.
- Dlaczego wczoraj mnie pocałowałeś? - zapytał nagle, gdy znaleźli się już we wnętrzu ośrodka. Harry posłał mu mocno zdziwione spojrzenie z boku, bawiąc się pękiem kluczy na cienkim kółeczku.
Obaj zatrzymali się w tym samym czasie. Tym razem to spojrzenie Louisa było przeszywające, bo starał się go rozgryźć. Zdawało mu się, że odkąd obaj dowiedzieli się, że tajemniczą osobą, którą obaj całowali w schowku, byli oni sami, Harry był dla niego jakby milszy. Dzień właśnie dobiegał końca, a on był na siebie zły, że nie poruszył tego tematu i nie mieli okazji o tym porozmawiać. Bo twierdził, że mieli o czym.
- Po prostu teraz poznałem cię lepiej i myślę, że wolę być twoim kolegą.
Było nie do opisania, jak bardzo absurdalnie to brzmiało.
- Kolegą? - powtórzył po nim głupio Louis, próbując zrozumieć, dlaczego tak myślał. Zmarszczył lekko swoje brwi i zdenerwowany zaczął bawić się palcami dłoni w kieszeniach bluzy.
Czy poznanie go bliżej było wystarczające, aby zrezygnować z zaproszenia go do swojego łóżka, chociaż zwykle nie miał przed tym oporów? To dlatego nie chciał rozmawiać z nim dzisiejszego poranka i był dla niego oschły?
- Taa - wymamrotał, oglądając się za siebie i potarł dłonią swój kark. - Muszę iść. Mam coś jeszcze do załatwienia.
- Okej, ja... ja też muszę wracać...
Louis przyglądał mu się jeszcze moment, jakby starał się zrozumieć, co działo się w jego głowie. Harry był niezwykle tajemniczy, a nim przewodziła silna chęć, aby poznać jego wszystkie sekrety. Uniósł swoją szczupłą i zadbaną dłoń, aby pomachać mu, gdy powoli wycofał się w przeciwną stronę od tej Louisa.
Zdawał się spieszyć, ale mimo tego poświęcił Louisowi te kilkanaście minut. Może nie było to nic wielkiego, ale w głębi duszy Louis naprawdę to doceniał. Odprowadził wzrokiem jego oddalającą się sylwetkę, gryząc dolną wargę, a potem znowu dotknął swoich ust.
Wciąż nie rozumiał jego zachowania, które odbierał sprzecznie, i w efekcie którego był bardziej zagubiony, niż jeszcze wczoraj. Ale przed nim było jeszcze kilka dni spędzonych tutaj, których nie zamierzał zmarnować. Postara się odkryć tajemnice, które nie dawały mu spokoju, bo ten bezczelny, zbyt pewien siebie, wytatuowany kelner z restauracji zaintrygował go i wątpił, że mógłby zostawić wszystkie, tlące się w głowie pytania bez odpowiedzi. Z całą pewnością White Hills kryło więcej sekretów, niż mógłby przypuszczać.
Od autora: Jestem niezadowolona z tego rozdziału, ale następny będzie o wiele dłuższy i znacznie lepszy, promise x x x x x x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top