Rozdział Piąty: Przez obojętność, do nienawiści

Słów: 3506

Następnego dnia, Louis za wszelką cenę starał się unikać Harry'ego, jak tylko było to możliwe. Zaprzysiągł sobie, że kiedy tylko się na niego natknie w holu lub w restauracji, natychmiast odwróci spojrzenie i albo uda, że go nie zauważył, albo jak najszybciej ucieknie jak najdalej. Nie miał najmniejszej ochoty patrzeć na niego po tym wszystkim, a świadomość, że będzie musiał przebywać w tym samym budynku, co on przez najbliższe dni, wręcz go przerażała.

Trudno było wyjaśnić komukolwiek, dlaczego zachowywał się nieswojo i co chwila oglądał się, jakby wyszukując kogoś wzrokiem.

- Kochasz się w nim?

Louis zamrugał szybko i spojrzał na Emily, z której ust padły te słowa. Znieruchomiał na krótką chwilę, dopóki nie dostrzegł, że jej wzrok utkwiony był w Maddie.

Przecież nie zwróciła się do niego, to było niedorzeczne, że w ogóle mógł tak pomyśleć.

- Nigdy nie widziałam seksowniejszego kelnera. Nigdy. - wyszeptała dziewczyna, opierając policzek na dłoni i rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w coś ponad ramieniem Louisa.

Nie chciał się odwracać. Tak bardzo nie chciał tam patrzeć, ale ciekawość była silniejsza - bardzo niepewnie obejrzał się za siebie, a kiedy jego wzrok spoczął na mężczyźnie w czarnym fartuchu, który właśnie podawał zamówienie jednemu z klientów, wrócił do poprzedniej pozycji z czerwonymi policzkami.

- Odpuść go sobie. Wygląda na zboczeńca. - wymamrotał, palcem wodząc po krawędziach porcelanowego kubka.

- Louis obrońca uciśnionych? - Ben uniósł swoje brwi w górę.

- Nie. Po prostu sam mówiłeś, że byś go nie polubił.

- Ale to nie znaczy, że Maddie nie mogłaby go polubić. Zajmij się swoim życiem.

Louis zmrużył swoje oczy, mierząc się z nim przez chwilę spojrzeniami, zanim jako pierwszy urwał kontakt wzrokowy.

- Obiecałam sobie, że w końcu znajdę sobie chłopaka, że tutaj nie będę się hamowała i wyrwę jakiegoś super gościa... - westchnęła Maddie, w końcu odrywając wzrok od Harry'ego, po czym przeniosła go na Louisa. - Ten kelner jest strasznie przystojny. Myślicie, że mam u niego szansę?

Szansę na seks, jak najbardziej, pomyślał ironicznie Louis. Z trudem powstrzymał się przed tym, aby nie wypowiedzieć tego na głos, ale wtedy mogliby zadawać pytania, a on uznał to za nieistotne wydarzenie, żeby kiedykolwiek i komukolwiek o tym wspominać.

- Idę do łazienki - powiedział cicho i bardzo szybko wstał, w momencie, w którym Harry zbliżył się do ich stolika z tacą wypełnioną kilkoma szklankami.

Jednak Louis na niego nie patrzył, więc nie dostrzegł, czy ten zwrócił na niego uwagę, niemal biegnąc oddalił się od stolika w stronę toalet. Zamierzał przesiedzieć w kabinie kolejne kilka minut, w ciągu których Harry mógł już dawno oddalić się od jego znajomych i zapomnieć, że Louis przyszedł tutaj z nimi. Chyba zapadłby się pod ziemię, gdyby zaczepiłby go na oczach jego znajomych.

Zanim wrócił, schował się za rogiem i zajrzał do środka, czy aby na pewno mężczyzna zniknął z pola jego widzenia, a gdy tak się stało, zajął swoje poprzednie miejsce. Wciąż był lekko spięty i nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o zeszłym wieczorze, kiedy to poczuł się niezwykle upokorzony.

Zmarszczył swoje brwi, gdy pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był uradowany uśmiech Maddie. Zaczął robić się coraz bardziej podejrzliwy, bo nikt nie zdawał się być tym zaskoczony, a co więcej, wyglądali na całkiem zadowolonych.

- Czy coś mnie ominęło?

- Nie zgadniesz.

- To chyba nie to o czym myślę? - zapytał z przerażeniem w głosie. Gestem dłoni wskazał za siebie, bo wiedział, że wszyscy zrozumieją, o co mu chodziło. - Czy ty... I on...?

- Cóż, może. Wyglądał na równie zainteresowanego. - wyznała zachwycona, a do jej policzki zapłonęły żywym rumieńcem. - Puścił mi oczko. 

Louis za to poczerwieniał ze złości i przygryzł dolną wargę prawie do krwi. Palce dłoni wplótł w swoje gęste włosy i zacisnął je na nich, mając ochotę wyrwać ich całą garść.

- Świetnie - powiedział tylko, siląc się na spokojny ton. Na krótki moment złapał kontakt wzrokowy z Benem, którego spojrzenie przeszywało go. Zaczął się więc zastanawiać, czy to on bardziej nienawidził Bena, czy to Ben był tym, który nienawidził go bardziej?

Nie chciał nawet znać szczegółów dotyczących psychicznie niezrównoważonego kelnera i oczarowanej nim Maddie, ale wiedział, że nie wróżyło to niczego dobrego. Chciał ją ostrzec, ale nie słuchała, więc nic więcej nie mógł zrobić.

***

Założył swoją o rozmiar większą, bordową bluzę z kapturem i logiem uniwersytetu, do którego uczęszczał i już wtedy uznał, że był gotowy do wyjścia. Dzisiejszy wieczór był dość chłodny, ale nie na tyle, aby ubierać kurtkę. Szedł z Emily pod ramię w stronę ogniska, do miejsca, gdzie najbardziej wzniecał się ogień i razem z nią przysiadł na drewnianej ławce tuż obok paleniska, aby nieco ogrzać swoje dłonie.

- Co ci jest? - zapytała ledwo słyszalnie, tak, aby tylko on był w stanie to usłyszeć.

Louis spojrzał na nią zaskoczony, nie spodziewając się rozpoczynać jakiejkolwiek rozmowy o jego samopoczuciu. Jeszcze nie poruszali tego tematu, odkąd tutaj byli, ale przyznał, że miłe go to zaskoczyło.

- Ben nie daje mi spokoju. Wkurza mnie to. - wyszeptał przy jej uchu, mając tę świadomość, że słuchała uważnie i nie ulatywało jej żadne słowo. - Poza tym wszystko w porządku.

- Jesteś pewien? - pochyliła się, aby spojrzeć mu głęboko w oczy. - On jest po prostu zazdrosny.

- O mnie?

- Myślę, że tak. Nie przejmuj się nim, Louis. Przecież jesteśmy tu wszyscy razem. Zachowujesz się bardzo nieswojo, jak nie ty.

Wewnętrznie głęboko westchnął, a w rzeczywistości jedynie wymusił uśmiech, aby przekonać ją, że przecież nic się nie działo.

- Jest okej.

- To przez tę sytuację w domu... prawda?

Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy, a wcześniejszy entuzjazm, na jaki było go stać, uleciał z niego, zanim zdołał go okazać.

Już otwierał swoje usta, aby udzielić jej przeczącej odpowiedzi, kiedy między nich wcisnął się Colin, tym samym rozdzielając tę dwójkę i nie pozwalając na dalsze kontynuowanie rozmowy. Może to i lepiej. Louis nie musiał wyjawiać jej prawdziwych powodów swoich zmartwień, a tym samym sam nie musiał znowu tego roztrząsać i wracać do rzeczy, o których miał przecież zapomnieć na te dwa tygodnie.

Zaczął pocierać o siebie swoje lekko skostniałe dłonie i rozejrzał się wokół, po zebranych tutaj gościach, obsłudze hotelowej i części personelu, którzy pełnili pieczę nad wszystkim, co się działo w pobliżu ognisk.

Wstał i zaczął przechadzać się po okolicznych błoniach, a kiedy i to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu - nie odnalazł nic interesującego, nie poznał nikogo ciekawego i jeszcze bardziej się wyziębił - postanowił, że wróci do hotelu. Wtopił się bardziej w swoją miękką i ciepłą bluzę, chcąc pozostać niezauważonym i przemknął do budynku, gdzie przynajmniej było ciepło. W środku odetchnął z ulgą i podążył wzdłuż korytarza do swojego pokoju, bo burczenie w brzuchu stawało się coraz bardziej uciążliwe, a wiedział, że w kieszeni swojej walizki miał schowane ciasteczka.

Niespodziewanie się zatrzymał, gdy dobiegły go dwa, przyciszone głosy, coraz bardziej wyraźne, im bliżej był głównego holu. Korytarze świeciły pustkami i nie spodziewał się zastać kogokolwiek w środku, podczas gdy przed ośrodkiem tyle się działo.

- Mam przerwę - usłyszał niski, ochrypły głos, który już dobrze znał. Na sam jego dźwięk żółć podchodziła mu do gardła. - Za dziesięć minut muszę wracać.

- To nic, zdążymy - drugi głos należał do kobiety i również wydawał mu się dość znajomy. - Dlaczego w ogóle pracujesz na dwie zmiany? Przemęczasz się...

Prowadzony ciekawością, wychylił czubek nosa zza ściany i dostrzegł Harry'ego, który plecami przyciśnięty do ściany obejmował jedną z kelnerek. Louis rozpoznawał ją. Kilka razy obsługiwała ich i przypadła nawet do gustu Benowi, który prawie nie odklejał od niej świdrującego wzorku.

Kobieta bawiła się kołnierzem jego koszuli, a potem przyssała się do ust mężczyzny, który najwyraźniej jej uległ i pozwalał, aby jej dłonie wędrowały po całym jego ciele, odpinając jeden guzik przy kołnierzyku czarnej koszuli. Louis zakrył usta dłonią w obawie, że zaraz zwróci śniadanie. Chciał odwrócić spojrzenie, ale nie potrafił, a dostanie się do swojego pokoju było niemal niemożliwe - musiałby przejść obok nich, aby dostać do pod numer trzydziesty siódmy. Miał jeszcze szansę, aby zawrócić i z powrotem dołączyć do znajomych na ognisku, jednak wtedy jego niezdarność musiała dać o sobie znać, bo kiedy dłonią podparł się o ścianę, przypadkowo strącił z niej obraz, który w ostatniej chwili złapał. I niestety, narobił przy tym więcej hałasu, niż podejrzewał.

Miał wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu. Dźwigał w dłoniach duży, ciężki, olejny obraz z pozłacanymi ramami, a na korytarz wpadł Harry wraz z kobietą, którzy jeszcze przed chwilą oddawali się miłosnym uniesieniom. Oboje mocno zdezorientowani popatrzyli się na Louisa, który zaczął przyglądać się obrazowi, udając wielce zainteresowanego.

- Jestem fanem sztuki - wymamrotał, cały czerwony spoglądając na nich kątem oka. - Tak tylko patrzyłem... Ładny.

Zwilżył językiem swoje wargi i pokiwał z uznaniem głową. Niczego nie ułatwiał mu szok wypisany na twarzy obojga, bo prawdopodobnie zastanawiali się, co on do cholery wyprawiał. Był więc zmuszony, aby jak najszybciej zniknąć im z oczu, dlatego bardzo niezdarnie zawiesił obraz z powrotem na swoim miejscu, co było niesamowicie trudne przez jego drżące i mokre od potu dłonie.

- Piękny - wyszeptał sam do siebie, po raz ostatni rzucając okiem na obraz, przedstawiający wzgórza Szkocji.

Wstrzymał swój oddech, gdy przeciskał się obok nich, ale na jego nieszczęście znowu nawiązał kontakt wzrokowy z Harrym, chociaż tak bardzo próbował tego uniknąć. To sprawiło, że przebrnął przez korytarz jeszcze szybciej, niż pozwalała mu na to jego kondycja, a kiedy znalazł się w swoim skromnym apartamencie, ze zbyt cienką pościelą, skrzypiącym materacem i ciasną łazienką, zaczął trzeć dłońmi swoją twarz jak szalony, aby wyzbyć się całego wstydu.

***

Nazajutrz, z samego rana Louis mógłby spać do południa, gdyby nie obudziły go głośne śmiechy z sąsiednich łóżek. Zakrył więc głowę poduszką, będąc przekonany, że to Ben usilnie próbuje wyciągnąć go z łóżka lub Colin opowiedział coś bardzo śmiesznego, jednak śmiechy nie ustawały, a z każdą chwilą stawały się coraz bardziej donośne.

W końcu, po kilku minutach, podczas których nie udało mu się ponownie zapaść w sen, zdjął poduszkę z głowy i posłał krzywe spojrzenie kolegom.

- Co jest? - spytał zdezorientowany, unosząc się na łokciach. - Z czego się tak śmiejecie?

- To ty nie wiesz? - Ben wesoło pomachał mu przed twarzą małą, wymiętą karteczką.

- Co to jest? - Louis zmarszczył swoje brwi i leniwie podniósł się do pozycji siedzącej. - To nie moje.

- Och, ale to jest zaadresowane do ciebie. Wprawdzie mówiąc wszyscy zauważyliśmy, że zniknąłeś wczoraj, ale nikt nie spodziewał się, że bawiłeś się aż tak dobrze!

Zaadresowane do niego? Ale co?

W tym samym momencie do pokoju wpadły Emily oraz Maddie. Ta pierwsza wylądowała w ramionach swojego chłopaka i nie obyło się bez złapania w rękę karteczki, którą trzymał. Odczytała jej treść, a jej oczy rozszerzyły się kilkakrotnie.

- Louis?

- Co to jest?!

Coraz bardziej zdenerwowany, Louis w końcu podniósł się z łóżka i wyrwał jej karteczkę z dłoni, chcąc się w końcu dowiedzieć, z czego wszyscy się tak śmiali. Wyprostował karteczkę, aby po chwili przebiec wzrokiem po niechlujnie zapisanych literach.

Musimy powtórzyć wczorajszą noc, Louis ;)

- Nigdy bym cię o to nie podejrzewał, Louis - rzekł Ben z udawaną powagą.

Louis był w zbyt ciężkim szoku, aby cokolwiek z siebie wykrzesać. Czytał liścik w kółko od kilkunastu sekund, a złość szybko zaczęła się w nim wzbierać.

- Jaką noc, do cholery?! Jaką noc?! - zawołał, wściekły mnąc papier w dłoni i zaczął szybciej oddychać. - To... To jakaś pomyłka! Ja z nikim nic... nie!

- Jesteś pewien? Może za bardzo odleciałeś? - nabijał się również Colin, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. - No daj spokój, Louis, zdarza się ludziom sypiać z nowo poznanymi osobami. To się nazywa korzystaniem z życia!

- Nie, nie, nie. Ja tego tak nie zostawię.

Tak, jak stał, wypadł z pokoju i obrał sobie za cel restaurację, ponieważ Louis bardzo dobrze wiedział, kto był nadawcą liściku. Ściskał go w swojej prawej dłoni i niemal drżał z targających nim emocji. Mijał po drodze gości, którzy posyłali mu zdziwione spojrzenia, ale nie dbał o to. Nie myślał nawet o przebraniu swojej kraciastej piżamy, myślał tylko o tym, aby zetrzeć mu jego bezczelny uśmiech z twarzy, który zapamiętał w odpowiedzi na okazanie swojego obrzydzenia jego niemożliwą propozycją. Chciał uderzyć go mocno w twarz i w końcu ujrzeć malujący się na niej ból, zamiast uniesionych w górę kącików ust, rozbawienia i nonszalancji, sprawić, aby pożałował, że kiedykolwiek odważył się być tak bezczelnym dupkiem.

Ujrzał go, gdy akurat opuszczał kuchnię z dwoma talerzami w dłoniach, w swoim czarnym fartuchu, obwiązanym wokół jego bioder.

- Ty! - zawołał Louis, krocząc prosto w jego stronę.

Harry, usłyszawszy jego głos, zatrzymał się i powiódł spojrzeniem do Louisa, który był coraz bliżej niego. Już za chwilę znalazł się naprzeciwko, wyglądając, jakby dopiero co wstał z łóżka - jego włosy były splątane i poburzone, pod oczami widniały sińce, a na sobie wciąż miał piżamę. W rzeczywistości tak właśnie było, ale sprawiało to, że było to jeszcze bardziej oczywiste.

- Co ty sobie wyobrażasz, co? Jesteś obrzydliwy. Brzydzę się takimi jak ty, ty... Świnio. - wyrzucił, patrząc na niego z obrzydzeniem. Chciał wyładować na nim całą, tlącą się w nim złość. Uniósł w górę karteczkę, którą dziś rano rzekomo Ben i Colin znaleźli wsuniętą pod drzwi ich pokoju. - Mówię o tym. Niczego nie było i nigdy niczego nie będzie! Robisz to, bo nie poszedłem z tobą do łóżka i teraz po prostu się mścisz! Skąd ty w ogóle znasz moje imię?!

Gdy skończył, wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i wyczekiwał jego reakcji, nie zauważywszy nawet, że cała uwaga gości w restauracji skupiła się na ich dwójce. Harry słuchał go ze stoickim spokojem, a po chwili zamrugał szybko i palcem potarł powiekę w prawym oku. Kciukiem otarł również swój policzek ze śliny Louisa, a kąciki jego ust w ironiczny sposób uniosły się ku górze.

To chyba jakieś żarty.

- Właśnie pozbawiłeś jednego z klientów jego posiłku, a mnie prawie pozbawiłeś wzroku. Słuchu też.

Na jego słowa, rumieńce zaczęły palić twarz Louisa. Palcami automatycznie powędrował do swoich ust. Może przesadził i stracił nad sobą kontrolę, ale to nie była jego wina.

- A teraz wybacz, idę po nowy posiłek. Powinieneś się wstydzić. - rzekł z udawanym przejęciem, ściszając swój głos do konspiracyjnego szeptu. - Wstydź się.

Louis stał oniemiały i odprowadził go wzrokiem. Nie docierało do niego to, co właśnie się stało, ale sytuacja ta była tak absurdalna, że nie potrafił wykrzesać z siebie nic więcej. Harry przed zniknięciem w kuchni, odwrócił na moment głowę i puścił Louisowi oczko, a to jeszcze bardziej go rozwścieczyło.

Gdy dotarło do niego, że zrobił scenę na środku całej restauracji i teraz stał w samej piżamie w otoczeniu gości, którzy nie posiadali się z wrażenia, nagle zapragnął zapaść się pod ziemię. Czy wygarnięcie mu wszystkiego było warte tego wszystkiego, skoro mógł znaleźć on teraz więcej powodów, aby uprzykrzać mu życie? Dlaczego w ogóle to robił, skoro nawet się nie znali?

Wtargnął do swojego pokoju trzaskając drzwiami i nie patrząc na nikogo, zajął miejsce na swoim łóżku, siadając do wszystkich tyłem. Przysunął do siebie walizkę i roztrzęsiony zaczął przekopywać ją i wyrzucać z niej wszystkie rzeczy.

- Co ty robisz? Louis, co się stało? - zaniepokoiła się Emily, która tak naprawdę nie widziała nic zabawnego w całej tej sytuacji.

- Mam dość, wszyscy są tu jacyś popieprzeni! Włącznie z nimi! - wskazał dłonią na śmiejących się nieopodal Bena i Colina. - Będę spał w lesie!

- W lesie?

- Tak, w lesie! Znajdę sobie wygodne drzewo z dużą gałęzią i przynajmniej będę z daleka od wszystkich!

- Niczego sobie nie znajdziesz - próbowała go uspokoić dziewczyna, siadając na jego łóżku. Obejrzała się przez ramię, posyłając dwóm chłopakom pogardliwe spojrzenie, a oni natychmiast przybrali na twarz powagę. - Może to nieporozumienie.

- Tak, nieporozumienie - burknął Louis, zaciskając swoją szczękę z wzrokiem wbitym w gołe niebo przez dużą szybę. - Masz ochotę na spacer?

- Jasne, z tobą zawsze - zgodziła się z małym uśmiechem, niemal od razu odpędzając ciemne chmury znad jego głowy. Jej wsparcie sprawiło, że poczuł się nieco lepiej. - Wrócę do siebie i ubiorę się, a ty mi wszystko opowiesz jeszcze raz.

- Widzimy się za dziesięć minut, najpierw możemy iść na śniadanie, bo umieram z głodu - pokiwał swoją głową swoją głową i odprowadził spojrzeniem Emily. Gdy wyszła, napotkał chłodne spojrzenie Bena, na którego twarzy po rozbawieniu nie było śladu. - Co?

Ten nie odpowiedział, tylko bez słowa odwrócił się do niego tyłem i zajął się własnymi sprawami. Zdawał się nie żywić do Louisa sympatii, ale ze szczerą wzajemnością.

Louis doprowadził do porządku siebie i swoje włosy, po czym korytarzem ruszył pod pokój dziewczyn. Zdążył już zauważyć, że Ben nie był zachwycony tym, że jego dziewczyna umówiła się na spacer z najlepszym przyjacielem, ale musiał zrozumieć, że nie była rzeczą, którą mógł sobie przywłaszczyć, i że miała prawo do posiadania przyjaciół, nie tylko przyjaciółek.

Znalazł się pod drzwiami pokoju i w tym samym momencie Emily wyszła na zewnątrz, ubrana w duży, fioletowy sweter z wełny i brązowe sztruksy. Uśmiechnęła się na widok Louisa i złapała go pod ramię, razem z nim zmierzając w stronę restauracji.

- Nie, nie - powiedział szybko, gdy zorientował się, gdzie mieli się znaleźć. - Możemy iść do baru? Nie chcę teraz jeść tam.

- Dlaczego nie? - zdziwiła się, marszcząc swoje brwi.

- Mam ochotę na zwykłe tosty, a ty nie? Poza tym, tam jest zbyt tłoczno. Zróbmy wyjątek od reguły i zjedzmy w barze.

- W porządku. Dziwnie się zachowujesz, ale niech będzie.

Odetchnął z ulgą w myślach, rad że udało mu się wybrnąć z tej sytuacji, bez tłumaczenia jej, co tak naprawdę się dzisiaj wydarzyło. Mogła nie uwierzyć, a co więcej, mogła go wyśmiać i stanąć po stronie Bena, który twierdził, że między nim a jego tajemniczym wielbicielem musiało coś zajść. W gruncie rzeczy nie było to niczym złym, Louis nie został posadzony o morderstwo lub o coś, czego mógłby się wstydzić każdy, młody człowiek w tych czasach. Wyglądało na to, że bawił się ostatnio całkiem nieźle i wyluzował, idąc do łóżka z nowo poznaną osobą, co oczywiście było dalekie od prawdy. Nie chciał, aby ludzie twierdzili inaczej, miał swoją godność i dumę, i to ona nie pozwalała mu na chociażby minimalne kontakty z chłopakiem z baru z bardzo odpychającą aparycją i paskudnym charakterem.

Podczas jedzenia jajek na tostach, niespodziewanie do baru wpadła Maddie. Odszukała wzrokiem Emily i od razu się przy niej znalazła, niemal trzęsąc się z emocji.

- Musimy porozmawiać! - powiedziała pośpiesznie, wyraźnie uradowana. - Szukam cię po całym ośrodku!

Emily wywróciła swoimi oczami i westchnęła głośno, pochylając się do przyjaciółki.

- Nie teraz. To coś ważnego?

- No... Dla mnie tak. Wiem, że to nie jest nic takiego, ale biegnę tutaj prosto z restauracji. Wiesz, z kim umówiłam się na dzisiejszy wieczór?

Po usłyszeniu ich słów, Louis zrobił się cały czerwony i prawie zakrztusił się swoim posiłkiem. Zacisnął dłonie w pięści, na początku starając się udawać, że nie słuchał, ale nie potrafił dłużej tłumić tego w sobie.

- Co?!

Niezrozumiałe spojrzenia obu dziewczyn wylądowały na nim.

- Z tym kolesiem z restauracji? - dodał spokojniej, aby nie wzięły go za szaleńca. - Widziałem go z innymi dziewczynami.

- Starasz się mi go obrzydzić? - Maddie zmrużyła swoje oczy i zacisnęła usta w wąską linię. - Wiem, że mu się podobam, a on mi. Nie widzę przeszkód, aby się z nim umówić.

- Nie, to nie tak... - próbował się bronić, cicho wzdychając.

- Faceci są jak zawsze. Mogłeś się przynajmniej nie wypowiadać i zachować to dla siebie. - rzekła oschle i jeszcze raz spojrzała na Emily, z którą wymieniła małe uśmiechy. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.

- Nie, spędzimy babski wieczór kiedy indziej. Leć, mała.

Louis obserwował to z wielką gulą w gardle, ale obiecał sobie je już się więcej nie odzywać. Najwyżej to Maddie skończy ze złamanym sercem i urazem, bo cholernie przystojny, czarujący facet z tatuażami, postanowił się zabawić jej kosztem. Nic mu było do tego.

Zignorował więc uważne spojrzenie Emily, która chyba coś podejrzewała, i dokończył swój posiłek, skupiając na nim całą swoją uwagę. Na całe szczęście nie poruszali już tego tematu, ale Louisa do końca dnia nie mogło opuścić dziwne uczucie w żołądku, który ściskał się na samą myśl o Maddie i o Harrym. O mały włos, a sam nie zostałby jego ofiarą, ale odnalazł w sobie na tyle zdrowego rozsądku, aby mu się postawić. Miał szansę ostrzec też koleżankę, ale ta nie chciała go słuchać, więc była to jedynie jej niemądra decyzja.

Wczesnym wieczorem, kiedy słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, Louis udał się na drugie piętro, gdzie znajdował się telefon. Wykręcił odpowiedni numer i przyłożył słuchawkę do ucha, oczekując odpowiedzi.

- Tak słucham? - odezwał się w końcu dziewczęcy głos po drugiej stronie.

Louis oblizał swoje usta, zanim odpowiedział.

- Hej, Suzanne. Tu Louis.

- O nie - dziewczyna wydawała się być niezbyt ucieszona dźwiękiem jego głosu. - Czego chcesz?

- Chciałem po prostu zapytać, co u was. Czy wszystko dobrze?

- Tak, jeśli chodzi ci o to, to radzimy sobie. Dzięki za troskę.

- A jak mama? - zapytał ze ściśniętym gardłem, opierając czoło o ścianę obok. Ze zdenerwowania gryzł swoją dolną wargę aż do krwi, której metaliczny smak czuł w ustach.

- Dobrze - odparła po chwili dziewczyna imieniem Suzanne. W jej głosie odczuwalne było wahanie, co Louis niemal natychmiast wychwycił. - Nie najlepiej, ale jednak lepiej. Dzięki, że dzwonisz.

Ta informacja uspokoiła jego skołatane nerwy. Wypuścił drżący oddech z płuc i zacisnął swoje powieki, aby po chwili szeroko je otworzyć. Wyjrzał na zewnątrz, spoglądając na drzewa, gęsto usłane jedne obok drugich tuż przy jeziorze. Tam rozpościerał się już mrok, przez który przebijał się srebrny blask księżyca, powoli zastępujący słońce. Louis miał nadzieję, że to był znak, że chociaż było źle, była jeszcze szansa na to, aby mogło być dobrze. Że dobro jeszcze nadejdzie, zastępując całe nieszczęście, jakie go napotkało, i że czekało na niego tuż za następnym zakrętem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top