Rozdział Dziewiąty: Boisz się wody?
Słów: 5960
Zanim jeszcze zaczęło świtać, Louisa zbudził cichy, zachrypnięty głos przy jego uchu i palce, zaciskające się na jego ramieniu, których dotyk był bardzo delikatny. Zmarszczył zdezorientowany swoje brwi, ale nie uchylał powiek, starając się przyswoić, co właśnie usłyszał, bo słyszał to bardzo niewyraźnie i jakby zza mgły.
- Wychodzę do pracy. Zostawiłem ci klucz.
Był ledwo przytomny, dlatego słowa te z trudem przebiły się przez jego gęste myśli i dotarły do jego świadomości, aby po chwili zniknąć, bo wystarczyło kilka sekund, aby ponownie zapadł w głęboki sen. Wtulił się w niezwykle miękką, puchową poduszkę, będącą miłą odmianą w porównaniu do tej, na której przyszło mu ostatnio spać i nie zastanawiał się nawet, która była godzina i gdzie spędził tę noc.
Miał wrażenie, ze spał naprawdę długo, bo gdy ponownie otworzył swoje oczy, słońce wisiało już wysoko, dzisiejszego ranka świecąc bardzo jasno, a niebo było przejrzyście błękitne. Potarł leniwie swoje powieki, a potem rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował, a które z całą pewnością nie było jego pokojem.
To był pokój Harry'ego.
Gdy to sobie uświadomił, poderwał się do pozycji siedzącej z szybko bijącym sercem. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął wczorajszego wieczoru, bo w pewnym momencie jego powieki stały się ciężkie i po prostu opadły. Jego ciało okrywała naprawdę gruba kołdra w fioletowej poszewce, chociaż wczoraj nie przykrył się nawet kocem.
- Harry? - zawołał zachrypniętym od snu głosem.
Dopiero wtedy też, kiedy odpowiedziała mu cisza, uświadomił sobie, że musiał wyjść do pracy. Mówił mu to rano, ale Louis balansował na granicy snu i rzeczywistości, aby słuchać uważnie, a co więcej, odpowiedzieć mu.
- Chryste - wyszeptał, opadając plecami na materac.
Nie ukrywał, że było mu wstyd, choć nie miał ku temu wielu powodów. Może przyczyna leżała w jego wczorajszym zachowaniu, ale nie mógł nic poradzić na to, jaki był. Przy Harrym mógł czuć się swobodnie i nie wstrzymywać się przed mówieniem tego, co aktualnie miał w głowie, ale zdarzały się chwilę, kiedy jego bezpośredniość i arogancka osobowość wprowadzały go w zakłopotanie mimo jego woli. Nie wiedział wtedy jak się zachowywać, czy powinien brać to do siebie i co powinien odpowiedzieć. Nie był do tego przyzwyczajony, dlatego wczoraj wygłupił się, a Harry prawdopodobnie miał go teraz za nudnego, ograniczonego chłopaka, takiego jak inni, których spotykał, a on nie chciał, aby tak myślał.
Czuł się brudny, śpiąc w swoich ciuchach, więc wstał z małym grymasem na twarzy. Jego wzrok od razu spoczął na kluczach, leżących na szafce. Harry musiał je tam zostawić, aby zamknął jego pokój, a potem prawdopodobnie mu je oddał. Louis chwycił je w dłoń, a potem poprawił kołdrę po swojej stronie, ponieważ była wymięta i powykręcana. Gdy był sam, miał również szansę, aby dokładniej przyjrzeć się jego pokojowi, który był bardzo schludny i całkiem przytulny.
Rozsunął firanę, aby wpuścić do środka trochę słonecznego światła, a klucz przypadkowo wymsknął mu się z dłoni i upadł gdzieś pod łóżko. Przeklął cicho pod nosem i natychmiast opadł na kolana, aby go stamtąd wyciągnąć.
Zajrzał pod łóżko i wyciągnął po niego rękę, a wtedy w oczy rzucił mu się słoik, po brzegi wypełniony monetami i banknotami. Wyglądało na to, że były to jego oszczędności, ale Louis mimo to przyglądał mu się krótką chwilę, oczami swojej wyobraźni widząc Harry'ego, który każdego dnia po pracy wrzuca do słoika kilka monet, odkładając je na swoje marzenia i plany na przyszłość.
Wyciągnął w końcu poszukiwany przez siebie klucz, otrząsnął go z kurzu, który gromadził się pod łóżkiem, a potem opuścił pokój, zamykając drzwi na zamek. Starał się przemknąć korytarzem niezauważony, jednak minął po drodze kilku gości, więc to oznaczało, że zbliżało się południe. Nigdy nie zdarzało mu się spać do tak późnej pory, ale było to spowodowane tylko i wyłącznie tym, że spał w miękkim i wygodnym łóżku.
Niestety, gdy chciał wejść do swojego pokoju, drzwi okazały się być zamknięte. Colin i Ben przebywali prawdopodobnie w barze lub w restauracji, o ile już nie zaplanowali sobie dnia bez niego. Nie mógł więc wziąć długo wyczekiwanego prysznica, zmienić ciuchów na świeże i umyć swoich zębów, a co więcej, wiedział, że gdy tylko spotka kogokolwiek ze swoich znajomych, będą zadawali pytania, a on nie wiedział nawet, jak to wytłumaczyć samemu sobie.
Niewiele myśląc, Louis ruszył w stronę restauracji, ale nie miał na tyle odwagi, aby wejść do środka. Zajrzał do wnętrza przez szklaną szybkę, wypatrując wzrokiem wysokiego, szczupłego kelnera, a kiedy go dostrzegł, jego serce zaczęło bić szybciej. Stał tak dziesięć minut, co chwilę odsuwając się, aby przepuścić gości, wychodzących i wchodzących dwuskrzydłowymi drzwiami. Po tych dziesięciu minutach, Harry w końcu zwrócił na niego swoją uwagę zupełnie przypadkiem, gdy rozglądał się po restauracji, a jego wzrok spoczął na drzwiach wejściowych. Zmarszczył lekko swoje brwi, a Louis poczuł się niesamowicie głupio, że czaił się pod drzwiami, zamiast po prostu wejść. Poczekał jednak, aż Harry do niego wyjdzie, bo kiedy cofnął się za ścianę, zdołał uchwycić jeszcze wzrokiem, jak zbliżał się w jego stronę.
- Louis? - zdziwił się, pojawiając się w holu w swoim czarnym fartuchu i z notesem w dłoni.
- Cześć - Louis uśmiechnął się onieśmielony i podał mu klucze. - Nie wiedziałem, gdzie je zostawić.
- Mogłeś wejść do środka, nie gryzę - powiedział z małym humorem w głosie Harry, odbierając je od niego i zacisnął je w swojej dłoni. - To znaczy gryzę, ale nie mocno.
- Po prostu nie chcę, aby ktokolwiek wiedział, że się znamy.
Między brwiami Harry'ego znowu pojawiła się mała zmarszczka, ale pokiwał w zrozumieniu swoją głową, ssąc swoją dolną wargę.
- Nie wiesz może, czy moi przyjaciele są w środku? Mój pokój jest zamknięty, a ja chciałbym się odświeżyć.
- Jest zamknięty?
- Tak, mamy jeden klucz - westchnął i potrząsnął swoją głową. - Nieważne, chciałbym po prostu odpocząć.
- Weź to.
Ku jego wielkiemu zdziwieniu, Harry oddał mu swoje klucze bez jakiegokolwiek zawahania. Zajrzał do środka restauracji, a potem znowu na Louisa.
- Szybko wczoraj zasnąłeś.
- A ty dzisiaj spałeś jak zabity. Prawda jest taka, że pod poduszką trzymam skarpety, to lepsze niż morfina. - parsknął, drapiąc się po nosie.
Louis odruchowo również podrapał się po nosie, uśmiechając się rozbawiony. Zapatrzył się na krótką chwilę na jego włosy, którym zeszłej nocy pomagał w przejściu małej metamorfozy i zauważył, że wyglądały nawet lepiej, niż przedtem.
- Muszę iść. Możesz wrócić do mnie, a potem oddasz mi klucze. Za godzinę kończę, możemy spotkać się za paleniskami piętnaście po trzeciej?
- Och - Louis zaniemówił, mrugając szybko. Nie był w stanie powiedzieć wiele, bo wciąż był zaskoczony tym miłym gestem. - Tak, możemy... Która właściwie jest godzina?
- Za pięć czternasta. W drugiej szufladzie trzymam bieliznę, nie zaglądaj do pierwszej, bo tam trzymam moją kolekcję prezerwatyw.
Chwilę zajęło zrozumienie Louisowi, że żartował. Mimo to jego policzki oblały się różem, a on pokręcił swoją głową rozbawiony.
- Jesteś głupi.
- Już nie obrzydliwy?
- Wciąż jesteś. Dzięki za wszystko. - powiedział jeszcze, bawiąc się chłodnym metalem między palcami.
Harry wrócił do pracy, a on ruszył z powrotem na pierwsze piętro znacznie pobudzony, do pokoju pod numerem sto trzydziestym czwartym. Kiedy znalazł się z nim znowu, miał ochotę zacząć się śmiać, ponieważ nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek tu wróci, zwłaszcza samowolnie. Czując się nieco swobodniej, rzucił klucze na łóżko, a potem, odtwarzając sobie w głowie jego słowa, z drugiej szuflady wyciągnął świeżą bieliznę, ponieważ chwilowo nie miał dostępu do własnych ubrań. Zobaczył wtedy też coś, co wywarło na nim ogromne wrażenie i znowu go zaskoczyło - wszystko w jego szufladzie było ułożone w kostkę, jedno obok drugiego. Był niemal pewien, że tak prezentowała się również reszta szuflad i szafa, ale nie był na tyle wścibski, aby zacząć grzebać w jego rzeczach.
Na drżących nogach udał się do łazienki, w której zeszłej nocy działo się wiele rzeczy z jego udziałem. Na samo jej wspomnienie, spojrzał na swoje odbicie w lustrze i wtedy też dostrzegł kolczyk w swoim lewym uchu, który zrobił mu Harry. Kompletnie o nim zapomniał, nawet go nie czuł, ale gdy ponownie go zobaczył, mały uśmiech pojawił się na jego twarzy. Podobał mu się.
Wziął długi prysznic w jego wannie, a potem założył swoje ubrania. Usta opłukał wodą wymieszaną z pastą, bo nie posiadał swojej szczoteczki, a potem usiadł na łóżku, czekając, aż wybije godzina piętnasta. W pokoju znajdował się elektryczny zegarek na szczycie szafy, którego wcześniej nie zauważył, więc mógł kontrolować czas.
Szampon Harry'ego pachniał jak on sam - był lekko cytrusowy. Żel do ciała pachniał miętą, i po raz pierwszy w życiu przyznał, że kochał ten zapach tylko na czyimś konkretnym ciele. Gdyby nie był to zapach Harry'ego, Louis nigdy nie zwróciłby na niego szczególnej uwagi.
Gdy przemierzał główny hol, zdarzył się cud - Louis napotkał na swojej drodze Colina, który niczego nieświadomy, wpadłby na niego, gdyby tylko ten nie zwrócił jego uwagi wypowiadając jego imię głośno.
- Colin - rzekł z ulgą. - Gdzie wy byliście? Chciałem wejść do środka, ale pokój był zamknięty.
- Pytanie, gdzie ty byłeś, stary - zaśmiał się chłopak w bardzo dobrym nastroju. - Trzymaj klucz, mam go. Ben zabrał dziewczyny do miasta przed chwilą.
- Nie, ja chciałbym tylko na chwilę, zmienić ciuchy - nieco się speszył. - Pójdziesz ze mną? Nie chce zabierać klucza.
- Nie ma sprawy - Colin zgodził się od razu, nie widząc w tym najmniejszego problemu. - Chodź.
Zaczęli iść do swojego pokoju na parterze, a Louis był coraz bardziej podekscytowany, bo już za kilkanaście minut miał spotkać się z Harrym. Wpadł do środka, niemal od razu przebierając w swojej walizce, a Colin stał w progu i przyglądał mu się badawczo.
- Więc, co tam robiłeś całą noc? Nie widziałem cię odkąd wyszedłeś wczoraj wieczorem z pokoju.
Louis zrzucił z siebie poprzednie ubranie, a potem założył beżową bluzę z kapturem. Nie zapomniał też zabrać tym razem swojej kurtki, narzucając ja na swoje ramiona.
- To nic takiego, wiesz, po prostu chodzę sobie tutaj po lasach - rzucił w pośpiechu.
- A jednak coś - usta Colina wygięły się w uśmiechu. Odprowadził Louisa wzrokiem, jak minął go w progu, nerwowo się uśmiechając. - Spędziłeś noc w lesie, taa?
Jego policzki oblały się rumieńcem. Przez chwilę nawet naszła go ochota, aby wyznać mu prawdę, nie robił przecież złego, nawet się z Harrym nie całowali. Czuł jednak, że nie powinien wspominać o tym nikomu.
- Jakby co, to mnie nie widziałeś.
- Uciekasz przed Benem? - zapytał żartobliwym tonem ciemnowłosy.
- Przy okazji. Mógłbym nie oglądać jego twarzy już do końca swojego życia. W każdym razie, dzięki.
Niemal biegł w stronę wyjścia, po drodze zapinając guziki swojej kurtki, ponieważ godzina spotkania z Harrym już dawno wybiła. Wcisnął klucz od jego pokoju do tylnej kieszeni swoich jeansów i wypadł z budynku, szybko przemierzając błonia i paleniska. Zagłębił się w las długą ścieżką, jaką podążał z Harry pewnej nocy, z każdym krokiem będąc coraz dalej od ośrodka i cywilizacji. Na całe szczęście nie miał nawet okazji, aby odczuć niepokój, bo wtedy dostrzegł Harry'ego, wspartego o mur małego budynku, tuż nad brzegiem jeziora. Widział unoszącym się nad nim dym, co świadczyło o tym, że palił.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie - udało mu się powiedzieć przez szybki oddech.
Harry odwrócił się do niego przodem i pierwszą rzeczą, jaką zrobił, to przebiegł wzrokiem po całej jego sylwetce, zatrzymując go na dłużej na jego nogach, a kiedy zatrzymał się na jego twarzy, kąciki jego ust uniosły się w górę. Ostatni raz zaciągnął się papierosem, którego chwilę potem wyrzucił i z powrotem podniósł, po czym wzruszył swoimi ramionami.
Miał na sobie siwą bluzę z kapturem i zwykle, czarne jeansy.
- Nie mam nawet zegarka, nie przesadzaj.
- Dzięki za skorzystanie z twoich usług, jestem ci wdzięczny wszystko - wyznał Louis szczerze i oddał mu jego klucze.
- Moich usług? - brwi Harry'ego wystrzeliły w górę. - Louis, moje usługi oferują coś znacznie lepszego, a ty wybrałeś pożyczenie sobie moich gaci?
- Przepraszam, że po prostu jestem miły? - żachnął się i lekko zarumienił.
Mimo tego wszystkiego, Louis naprawdę nie wyobrażał sobie Harry'ego stroniącego od sprośnych żartów i gdyby miał nagle tak po prostu przestać, chyba by tego nie chciał. W końcu były to tylko żarty - w rzeczywistości nie chciał go nawet pocałować, nie mówiąc już nawet o dotykaniu jego ciała. I może mogło się wydawać, że żarty te wprowadzały Louisa w zakłopotanie, wyprowadzały z równowagi i doprowadzały go na skraj wytrzymałości, zniechęcały do siebie jego osobę, dlatego oburzał się i upominał go za każdym razem, ale w głębi duszy on naprawdę polubił dogryzanie mu i droczenie się z nim w pewien sposób, który dla niego samego był niezrozumiały.
Harry pokręcił swoją głową i uśmiechnął się szerzej, a potem zachęcił go gestem dłoni, aby szedł za nim, gdy odepchnął się od murku i zniknął za budynkiem. Louis podążył za nim, gryząc wnętrze swojego policzka.
- Gdzie my właściwie idziemy?
- Boisz się wody?
Pytanie Harry'ego zbiło go z tropu. Zamrugał szybko i zmarszczył swoje brwi zdezorientowany, mając złe przeczucia.
- Nie wiem. Dlaczego mnie o to pytasz?
Starał się dotrzymać mu kroku, kiedy przedzierali się przez wysokie trawy między drewnianymi słupkami. Okna w budynku były zabite deskami i nie wydawało się, że miał on być czynny, więc to dało mu pewne wątpliwości.
- Harry?
Zatrzymał się, kiedy tylko jego oczom ukazała się drewniana łódka, tkwiąca na brzegu jeziora, lekko obdarta z czerwonego lakieru.
- O nie. Nie, nie, nie. - zaprotestował od razu, gdy w końcu zrozumiał, jakie miał on wobec niego plany.
Uśmiech Harry'ego poszerzył się na reakcję Louisa, którą zdawał się nieszczególnie przejmować i zaczął wysuwać łódkę wprost do wody.
- Harry, nie. To nie jest miejsce ani pogoda na łódkę, to jest... To najbardziej głupi pomysł, na jaki mógłbyś wpaść. Zaraz po tym pomyśle, żebym ogolił ci głowę.
- Tchórzysz?
- Nie podpuszczaj mnie. Nie jestem tym typem osoby, której, gdy ktoś wmówi, że nie da rady, za wszelką cenę będzie starała się udowodnić, że da.
- Cóż, a jeśli wypłynę na wodę sam i wpadnę do jeziora, ale nie będzie nikogo, kto mógłby mnie uratować?
- Harry, normalnie też bym cię nie uratował. Zostawiłbym cię tam i wrócił do pokoju, żeby zjeść zapiekankę.
Wywołał tym śmiech Harry'ego, który potrząsnął swoją głową, a potem pochylił ją do przodu. Louis mimowolnie uśmiechnął się delikatnie na ten widok, którego był sprawcą. Wykonał niepewnie kilka kroków naprzód, podczas gdy Harry wciąż cicho śmiał się pod nosem z dołeczkami w jego policzkach. W pewnym momencie przerzucił jedną nogę do wnętrza łódki i spojrzał wyczekująco na Louisa.
- Więc jak?
- Nie robię tego, aby ci cokolwiek udowodnić. Boję się po prostu, że zostanę posądzony o bycie ostatnią osobą, która widziała cię przed zaginięciem.
Obaj bardzo dobrze wiedzieli, że była to nieprawda.
- Czy to w ogóle legalne?
- Nie. Te łódki należą do ośrodka, ale ta jedna należy do mnie. Wyciągnąłem ją kiedyś i skryłem w lesie, jesienią ich nie używają.
Louis bardzo powoli wszedł do środka i zachwiał się, ponieważ Harry właśnie odbił ich od brzegu. Złapał za drewniane wiosło i podał je Louisowi, który przyjął je z małym grymasem.
- Nie umiem wiosłować.
- Myślę, że twoje ręce potrafiłyby bardzo sprawnie posługiwać się kijem.
Zacisnął swoje usta i chcąc zanurzyć wiosło w wodzie, z hukiem uderzył Harry'ego w twarz, omal nie wyrzucając go za burtę.
- O, Boże, tak bardzo przepraszam! - udał zmartwienie, zakrywając usta dłonią. Z trudem powstrzymywał się od śmiechu, widząc Harry'ego który zakrywał dłonią głowę z szeorko otwartymi oczami.
- Zrobiłeś to specjalnie! - powiedział z wyrzutem w głosie i spojrzał na swoją dłoń, krzywiąc się. - Jak nabiłeś mi guza, to cię zabiję.
- Naprawdę? Więc mógłbyś na jeden dzień stać się miłym, kulturalnym facetem, który potrafi powstrzymać się od sprośnych komentarzy i dziecinnych żarcików?
- Nie potrafię, taki już jestem. Ale przyznaj, jestem fajny. - uśmiechnął się bezczelnie i chwycił za drugie wiosło, zaczynając wiosłować razem z Louisem w stronę przeciwną od ośrodka.
- Właściwie nie jesteś aż taki zły - rzekł Louis po chwili zastanowienia. - Jesteś nawet dobrym kolegą, ale byłbyś beznadziejny w związku.
Tym razem, słowa Louisa nie wywołały jego uśmiechu. Jego dotychczasowy, mały uśmiech zniknął, a między jego brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Louis miał wrażenie, że wyglądał na zranionego i urażonego, a jego żołądek nieprzyjemnie się zacisnął.
Poczuł poczucie winy, co zdarzało mu się rzadko w jego obecności. Nie wiedział, że Harry miał jakieś granice, słabości, i były rzeczy, na które był wrażliwy, w końcu to był Harry, którego znał. I to była właśnie ta część, kiedy uświadamiał sobie, że tak naprawdę w ogóle go nie znał.
- Ile ty masz w ogóle lat? - postanowił zmienić temat, spoglądając na niego dopiero po chwili.
Harry odwrócił wzrok od ciemniejącego nieba, przenosząc go na Louisa.
- Czterdzieści.
Louis zaśmiał się cicho, wyciągając przed siebie nogi, które zdrętwiały od siedzenia od kilku minut w tej samej pozycji.
- Dwadzieścia cztery - dodał po chwili, uśmiechając się półgębkiem. - Lubię kolor niebieski, gorzką herbatę, mieszkam tu od pięciu lat, ważę siedemdziesiąt cztery kilogramy i mam prawie dwa metry, ale jeszcze tego nie widziałeś, bo nie skorzystałeś z moich usług.
- Też lubię herbatę, ale tak słodką, że aż boli mnie głowa - zaczął powoli Louis, a potem znowu się uśmiechnął, przechylając nieco głowę w bok. Zmrużył jedno swoje oko przez słońce, które nagle przebiło się przez gęste chmury. - Może niektóre rzeczy, które mówisz, są zabawne. Ale nie mów tak o sobie.
Harry spojrzał na niego, również mrużąc jedno oko. Drugie wpatrzone było w Louisa i lśniło w blasku słońca. Rzęsy rzucały cienie na jego policzki, a usta wydawały się być teraz pastelowo różowe i niezwykle miękkie.
Louisa naszła nagła ochota, aby go pocałować. Była tak silna, że gdyby w porę się nie opamiętał, upuściłby wiosło do jeziora.
- Ja nie żartuję, gdy o tym mówię. Ja mówię prawdę, przecież dobrze o tym wiesz.
Zamrugał szybko swoimi oczami, wciąż wpatrzony w jego twarz. Posmutniał, kiedy dotarło do niego, że tym razem Harry nie żartował - mówił to całkowicie poważnie, a po wszystkim odwrócił głowę w bok, spoglądając na swoje odbicie w tafli wody.
- Mieszkasz tu od pięciu lat? To naprawdę długo.
- Jestem tu uwięziony, ale już niedługo się stąd wyrwę, daleko stąd. Kto wie, może nawet wyjadę z tego kraju, jak tylko uzbieram pieniądze na lepszy samochód i lepsze życie. Nie lubię tej pracy i tego miejsca. Nie wiem, co chciałbym robić, ale pragnę o tym nie myśleć. Nie myśleć o przyszłości i móc pozwolić sobie cieszyć się każdym momentem, bez zamartwiania się.
Nawiązał kontakt wzrokowy z Louisem i zaprzestał swoich ruchów, układając wiosło na swoich udach. Również wyciągnął przed siebie swoje nogi, które były znacznie dłuższe od tych Louisa.
Szatyn przywołał w swojej głowie wspomnienie z dzisiejszego poranka, kiedy to przypadkowo odkrył słoik z pieniędzmi pod jego łóżkiem. Teraz już wiedział, że były to jeszcze oszczędności i pracował bardzo ciężko, aby odkładać każdą monetę na nowe, lepsze życie. Sam mógłby tylko o takim pomarzyć.
- A ty?
- Co ja?
- Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden. Rocznik siedemdziesiąty trzeci, mówią, że najlepszy. - wyznał żartobliwie, również przestając wiosłować.
Kącik ust Harry'ego drgnął. Oparł podbródek na dłoni, palcami drugiej zaczynając pocierać swoje usta. Kryształy w jego pierścionkach odbijały od siebie światło, lśniąc w blasku słońca. Louis zapatrzył się na nie, chcąc poznać ich znaczenie i pochodzenie.
- Słucham cię dalej.
- Cóż...
Jego serce prawie podskoczyło mu do gardła, a stres niemal od razu wypełnił całe jego ciało, kiedy tylko usłyszał te słowa z jego ust. Chyba pierwszy raz ktoś słuchał go uważnie i tego, co miał do powiedzenia, więc musiał dobierać słowa rozważnie i wypowiadać je ze świadomością, że ktoś właśnie chciał go wysłuchać.
Zwilżył językiem usta, a na jego twarz wkradł się nieśmiały uśmiech.
- Nie mam ulubionego koloru. Jeszcze. Nie wiem ile ważę i ile mam centymetrów, ale prawdopodobnie nigdy się o tym nie dowiesz. - tu Harry uśmiechnął się, ukazując wszystkie swoje zęby i zmarszczył swój nos, jakby próbował to powstrzymać. - Nie mam planów na przyszłość. Mieszkam sam i też starałem się zbierać pieniądze, aby zacząć nowe życie, ale to naprawdę trudne. Ostatecznie zrezygnowałem, bo naprawdę trudno jest mi się odnaleźć.
- A co z twoimi studiami?
Palce zacisnął mocniej na wiośle i zamilkł na krótką chwilę, ponieważ był to dla niego trudny i bolesny temat. Uśmiechnął się krzywo i wzruszył swoimi ramionami, starając się nie dać po sobie poznać, że coś było nie tak.
- Nie rzuciłem ich. Nie stać mnie na nie.
- Co studiowałeś? - Harry spoważniał, marszcząc swoje brwi.
- Nie śmiej się. Kilka miesięcy mikrobiologię. To nie jest nic ciekawego, wiem. To było chyba coś, co lubiłem w szkole średniej i co mógłbym zgłębiać, ponieważ naprawdę mnie to interesuje.
- Musisz być bardzo inteligentny. Nie będę śmiał się z czegoś, co lubisz. Przecież każdy ma jakieś pasje. Nie miej mnie za takiego.
- Nie mam - powiedział szybko. - Nie o to chodzi, po prostu ludzie są czasami... niezbyt wyrozumiali.
- Ludzie są samolubni, wredni i zawistni. Spotkałeś kiedyś człowieka, który chciałby pomóc ci bezinteresownie, który robiłby coś miłego dla ciebie, nie oczekując niczego w zamian, ponieważ naprawdę przynosi mu radość szczęście drugiego człowieka i chęć niesienia pomocy tak po prostu?
Louis nie miał wątpliwości, gdy nagła myśl wpadła mu do głowy.
Chyba ciebie.
- Albo - ciągnął, oblizując swoje usta i znowu zaczął wiosłować. - Gdy spotykasz człowieka i nie patrzysz na to, co lubi, ile błędów w życiu popełnia, ale widzisz te rzeczy, których nikt nigdy nie zobaczy przez tatuaże, kolczyki albo styl życia. Widzisz, że dba o ten świat, pełen syfu i przesycony nienawiścią, bo stara się pokazać, że nie jest taki jak inni. Powiedz, czy są tacy ludzie, którzy to dostrzegają?
- Myślę, że tak - odparł bardzo cicho Louis, nie poruszając się nawet o milimetr. Zafascynowany wpatrywał się w niego i słuchał jego głębokiego głosu, którego brzmienie było ukojeniem dla jego uszu. - Ale muszą być naprawdę wyjątkowi. Jedni i drudzy.
Po raz pierwszy był świadkiem tego, w jaki sposób człowiek potrafił wyrazić to, co czuł, wkładając wiele w emocji w każde, wypowiedziane przez niego słowo.
- Powiedz mi... - znowu przestał wiosłować i poprawił się na swoim siedzeniu. Jego oczy błyszczały, gdy mówił, jakby wszystko, co wychodziło z jego ust, było jak najbardziej przemyślane i szczere, jakby głoszone przez niego słowa płynęły prosto z jego wnętrza. - Trzymamy w sercu tyle miłości, którą chcemy okazać innym, a dlaczego nie potrafimy tej miłości ofiarować sobie samym? Dlaczego nie potrafimy pokochać siebie tak, jak potrafimy pokochać drugą osobę, dlaczego darzymy siebie taką nienawiścią, chociaż zarzekamy się, że nienawiść powinna być ostatnią rzeczą, o jakiej powinniśmy myśleć? Dlaczego, Louis?
Wbił w niego swoje przenikliwe spojrzenie, jakby doszukiwał się w nim odpowiedzi. A Louis wpatrywał się w niego. Na zewnątrz mógł wyglądać na zagubionego i nieświadomego jego słów, ale tak naprawdę, docierały do niego głębiej, niż mógłby się spodziewać i przenikały do jego serca. Louis słuchał go uważnie, jak jeszcze nigdy. Milczał, choć mnóstwo myśli kłębiło się w jego głowie i miał tak wiele do powiedzenia, ale po prostu lubił go słuchać.
- Nie przejmuj się tym, że nie masz pieniędzy. Najbogatszą rzeczą, jaką możesz posiadać, jest twoja osobowość. - Harry powiedział po dłuższej chwili i chwycił za wiosło.
Spojrzał na niebo, które tym razem przybrało liliowy odcień i rzucało lazurową poświatę na taflę jeziora, teraz mieniącą się wieloma barwami. Jego wyraz twarzy był całkowicie poważny, a nawet lekko zmartwiony. Ściągał brwi bardzo blisko siebie, a jego oczy przesuwały się po sklepieniu ponad ich głowami.
- Robi się chłodno, zaraz zajdzie słońce. Mozemy podpłynąć do brzegu.
Louis dopiero wtedy się otrząsnął i wyszedł z zachwytu, oczarowany płynącymi z jego ust słowami. Bezmyślnie chwycił za ciężkie wiosło i uniósł je w górę, ledwo utrzymując je w swoich drobnych dłoniach. Chcąc wychylić je poza łódkę, przesunął je w prawo, a ono z impetem uderzyło Harry'ego w twarz po raz drugi. Jednak tym razem, Louis usłyszał odgłos łamanej kości i jego głośny krzyk.
- Cholera, chyba złamałeś mi nos!
- Przepraszam! Harry, przepraszam, naprawdę! - zaczął panikować i natychmiast upuścił wiosło, które wpadło do wody.
Rzucił się naprzód do Harry'ego, który trzymał swój zakrwawiony nos z szeroko otwartymi oczami i zaciskał zęby z bólu.
- M-Może nie jest złamany, może to tylko tak... - prawie płakał, zakrywając usta dłonią. - Nie ruszaj się, nie ruszaj, ja podpłynę...!
Chwycił za pozostałe im wiosło i zaczął nieudolnie wiosłować w stronę najbliższego brzegu, podczas gdy Harry próbował tamować intensywne krwawienia rękawami swojej bluzy, przesiąkniętej do połowy brunatną krwią.
Gdy tylko łódka obiła się o brzeg, Louis wypadł na ląd i chwycił Harry'ego pod ramię, przerażony tym, w jakim był stanie. Właściwie to Louis był tym, który panikował najbardziej, Harry siedział cicho i czasami klął pod nosem, zdając się być opanowany.
- Chodź, t-tu na pewno jest jakiś lekarz, może...
Zatrzymał się i z trudem przełknął gulę w gardle, spoglądając znowu na jego twarz.
- Jest aż tak źle?
- Nie, nie jest, jest tylko trochę... Dobrze, jest źle. Może jak pójdziemy...
- Nie - Harry mi przerwał, kręcąc swoją głową i nabrał głęboko powietrza do płuc. - Pójdę sam. Ktoś mógłby nas zobaczyć, pamiętasz?
Mimo tego, że były to jego własne słowa, Louis poczuł zawód. Oprócz tego incydentu, kiedy to Louis złamał mu nos wiosłem, bawił się naprawdę dobrze i nie chciał tak szybko kończyć tego spotkania, ale słońce chyliło się ku horyzontowi, a Harry musiał skorzystać z pomocy lekarskiej, która była nieunikniona. Zabrał więc niechętnie dłoń z jego ramienia i pokiwał głową.
- Tak, masz rację. Naprawdę cię przepraszam.
- Jest okej. Jeszcze nie umarłem.
- Pójdę pierwszy - zasugerował nienaturalnie wysokim z przerażenia głosem.
- Dobrze, tylko szybko - zgodził się Harry i odchylił swoją głowę w tył, zaciskając powieki. - Jeśli chcesz, możesz wpaść do mnie wieczorem.
- Tak, dobrze, ja... Idź z tym na jakieś pogotowie. Na pewno dasz sobie radę sam? Naprawdę przepraszam. Przepraszam, Harry. O, Boże. - mamrotał pod nosem, nie potrafiąc się uspokoić i zgodnie z ustaleniami, roztrzęsiony zaczął iść ścieżką z powrotem w stronę ośrodka.
Co chwila oglądał się za siebie, aby upewnić się, że Harry stał samodzielnie na nogach i nie mdlał. Na całe szczęście zdawał się dzielnie znosić to, że jego nos został brutalnie złamany. Najbardziej Louis obawiał się, że było to o wiele poważniejsze, niż się wydawało, i że nie zobaczy Harry'ego przez najbliższe kilka dni, aż wyjedzie i już nigdy się nie spotkają. A on czuł niewytłumaczalną potrzebę, aby zobaczyć go jeszcze chociaż raz, bo w ciągu ostatnich kilku dni nienawiść zdołała przerodzić się w coś, czego nie potrafił nawet nazwać, ale powoli się do tego przywiązywał.
Przekroczył próg budynku z nieodpartym pragnieniem dowiedzenia się, czy złamanie nosa Harry'ego było poważne, ale niestety będzie musiał poczekać z tym przynajmniej kilka godzin. Dopiero wtedy też uświadomił sobie, że Harry znowu zaprosił go do siebie wieczorem. Było to dla niego niezrozumiałe, bo z całą pewnością miał zaplanowane wiele ciekawszych zajęć na wolny wieczór, a zamiast tego, wybrał Louisa.
A może w końcu stwierdził, że jednak się z nim prześpi, bo nie było nic do stracenia?
Kiedy zaczął się tam tym głębiej zastanawiać, w holu wpadł na Emily, która spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Założyła ręce na biodrach i pokręciła głową.
- Gdzie ty byłeś? Cały, wczorajszy wieczór i dzisiejszy poranek? I jeszcze teraz? - zapytała z wyrzutem. Louis już otwierał swoje usta, aby jej się wytłumaczyć, ale kontynuowała. - Szukałam cię dzisiaj, żeby ci powiedzieć, że jedziemy do miasta. Byliśmy też w tych jaskiniach, tych wiesz...
- Tak, wiem - odparł, nerwowo mnąc w dłoniach rąbek swojej kurtki. - Colin nie był z wami?
- Nie, chciał zostać. A jakie inne, ciekawsze zajęcie miałeś ty?
- Em - westchnął i potarł palcami swoje czoło. Tak naprawdę nie wiedział, co powiedzieć. - Chodziłem po okolicy.
- Po okolicy? - uniosła swoje brwi, niezbyt przekonana. - Z kimś? Przepraszam, że tak mówię, ale ta ostatnia karteczka...
- Ty też im wierzysz? - spytał z urazą. - Nie, nie spałem z nikim. - Jeszcze... - Nie jestem taki. Nie miałem ochoty po prostu przebywać w towarzystwie Bena, a jeśli nawet ty uważasz, że...
- Nie. Loueh, przepraszam, po prostu nie wiedziałam. Naprawdę przepraszam. - powiedziała natychmiast. - Nieważne, zapomnijmy o tym. Już się zamykam.
Odetchnął cicho i objął ramiona swoimi rękoma.
- Może pójdziemy razem na ognisko? - zasugerowała przyjaciółka, zmieniając temat.
- Wieczorem?
Pokiwała swoją głową, a on się zawahał. Wieczorem Harry zaprosił go do swojego pokoju. Nie wiedział jeszcze, czy chciał się tam udać, ale uznał w końcu, że pójdzie, tylko później - nie chciał pozwolić mu myśleć, że Louis odmówi sobie planów z przyjaciółką tylko dlatego, bo mógłby przebywać wtedy w jego towarzystwie.
- Jasne.
- Co ty masz w uchu? - zmrużyła swoje oczy, utkwiwszy wzrok w jego lewym uchu.
Znowu o nim zapomniał. Odruchowo złapał kolczyk między swoje palce i lekko potarł.
- Och, to tylko... tylko kolczyk. Przebiłem sobie... - skłamał. - To idziemy?
- Nigdy nie mówiłeś, że chciałbyś mieć jakiś piercing.
Ponieważ byłem zbyt mało pewny siebie, aby o tym mówić.
- Czyli wyglądam źle?
- Nie. Pasuje ci. - wyznała, kiwając swoją głową z uznaniem. - A teraz chodź, pójdziemy jeszcze po Maddie, bo zostawiłam ją w pokoju - oświadczyła, łapiąc go za przegub i pociągnęła za sobą.
Chociaż Louis szedł za nią, myślami był w zupełnie innym świecie. Odtwarzał w głowie dzisiejsza rozmowę z Harrym i jego słowa, które dały mu wiele do myślenia. Mimo pozorów, jakie stwarzał, był niesamowicie inteligentny i to mu imponowało. I może mogło mu się to tylko wydawać, ale Harry, obnosząc się ze swoją pewnością siebie, tak naprawdę zakładał pewną maskę. Mimo tego, że miał rzeczywisty szacunek do każdego wokół, choć niekiedy zdawać się mogło, że okazywał go niewłaściwie, nie miał go jedynie do samego siebie, i to w niewytłumaczalny sposób napawało Louisa smutkiem.
Usiadł na łóżku Emily w jej pokoju i w ciszy obserwował, jak dziewczyny starannie nakładały na usta pomadki i przeglądały się w lusterkach, jakby to miało sprawić, że staną się piękniejsze. Ich uroda była bardzo delikatna i dziewczęca, ale zdecydowanie nie w guście Louisa.
Niespodziewanie szepty między nimi ucichły a ich spojrzenia spoczęły na jego osobie.
- Co? - zapytał zdezorientowany, spoglądając to na jedną, to na drugą.
- Czy ty malujesz rzęsy?
- Nie?
Lekko zmieszany poruszył się niespokojnie na swoim miejscu.
- A co?
- Zastanawiałam się po prostu, jak to robisz, że są takie długie.
Róż oblał jego policzki i nie miał na to wpływu. Odruchowo dotknął swoich powiek, gdzie mieściły się gęste i ciemne rzęsy, otaczające jego błękitne oczy. Nigdy nie myślał o tym, jak długie były, i że ludzie zwracali na nie uwagę.
- Serio?
- Tak. Mogę czegoś spróbować?
Emily przesunęła się bliżej niego z nieznanymi mu zamiarami, a Maddie oparła podbródek na dłoniach, przyglądając im się z uśmiechem. Było to dla niego naprawdę podejrzane.
Gdy zwrócił swój wzrok na pomadkę w dłoni przyjaciółki, wybałuszył swojego oczy.
- Emily, nie.
- Och, no ale dlaczego? - jęknęła marudnie. - Chcemy tylko zobaczyć, jak będziesz wyglądał. Dziewczyny niesamowicie to pociąga.
- Naprawdę?
Nie do końca przekonany, pozwolił, aby Emily chwyciła między swoje drobne palce jego policzki i zaczęła gładko przesuwać szminką po jego ustach, barwiąc ją na czerwono. Z niesmakiem zerkał w dół, czując nieprzyjemną, gęstą konsystencję o bardzo niemiłym zapachu.
- Jeżeli kiedykolwiek komuś o tym wspomnicie, to was zabije - powiedział z grymasem.
Ku jego zaskoczeniu, Emily podała mu chusteczkę.
- Teraz wytrzyj.
- To po co malowałaś?
Posłusznie starł całą szminkę z ust, jednak nie do końca, bo wtedy Emily wyciągnęła drugą ze swojej torebki.
- Nie pasuje mi ten kolor? - zapytał żartobliwie.
- Nie, tym razem to balsam. Proszę.
Podała mu w końcu małe lusterko. Spojrzał niepewnie na swoje odbicie i tym, co zobaczył, były jego zaczerwienione wargi. Ale tym, co go zaskoczyło, było to, jak bardzo naturalnie wyglądały - połysk nadawał im pełności, a kolor sprawiał wrażenie, jakby całował się z kimś bez przerwy przez kilka godzin.
- Och... - zamrugał szybko, nie potrafiąc odwrócić swojego spojrzenia od własnych ust. Gdyby nie należały one do niego, z całą pewnością nie potrafiłby się im oprzeć. - To wygląda...
- Gorąco - wtrąciła Maddie. - I jeszcze ten kolczyk. Jeśli teraz wyjdziemy, myślę, że już nie wrócisz z nami. - roześmiała się głośno.
- Dajcie spokój... - uśmiechnął się nieśmiało i zacisnął wargi, ktore były bardzo wilgotne, a balsam miał słodki, malinowy smak.
- Jest pewna, że dzisiejszej nocy poznasz jakąś świetną dziewczynę - Emily powiedziała całkowicie poważnie, podnosząc się z łóżka i ubrała swoją kurtkę.
Louis ostatni raz spojrzał w lusterko, a potem wstał, pewniejszy siebie, niż jeszcze przed paroma chwilami. Jego serce przyspieszyło swoje bicie, a na usta wkradł się mały uśmiech, ponieważ pierwszy raz czuł się tak dobrze w swoim ciele. Kiedy wychodził z dziewczynami na ognisko, idąc w środku i trzymając je pod ramię, w głowie już układał wiele scenariuszy, co dzisiaj może się wydarzyć. Co wydarzy się, gdy pójdzie do pokoju Harry'ego.
On naprawdę miał ochotę, aby się całować. Ale to nie mógł być ktokolwiek. Miał ochotę pocałować Harry'ego i żywił nadzieję, że Harry pocałuje go dzisiaj, zapominając na moment o swoich zasadach i o wszelkim szacunku, jakim darzył Louisa. Być może nie będzie mógł oprzeć się jego kuszącym ustom i długim rzęsom. Ponieważ był to jego atut, który zamierzał podstępnie wykorzystać.
Louis naprawdę lubił go całować i odkąd Harry nie pozwolił mu na to kilka dni wcześniej, czuł się sfrustrowany. W końcu widząc go każdego, kolejnego dnia, jego bezczelny uśmieszek, który skradł mu tylko trochę serca, jego żywe, mieniące się zielenią oczy i głęboki, ochrypły głos, powoli ulegał temu coraz bardziej i zatracał się w zauroczeniu, które pojawiło się, gdy pocałował go, nie wiedząc nawet jeszcze, kim on był.
Przez cały czas, który tkwił wciśnięty między Maddie i Emily, rozglądał się po okolicy, czy aby Harry nie stał właśnie w pobliżu i nie czekał na niego. Była to tylko luźna myśl, która wpadła mu do głowy nagle i nie była przez niego odbierana w żaden sposób poważnie. Jednak gdzieś w środku, na dnie jego głowy tliła się cicha nadzieja, że jednak na niego czekał.
- Która godzina? - zapytał cicho, spoglądając na piwo w swoim kubeczku.
Stali nieopodal jednego z ognisk i rozmawiali o bieżących sprawach, takich jak polityka lub uczelnia Emily.
- Wydaje mi się, że dochodzi ósma - odparła przyjaciółka, ocierając się swoim ramieniem o jego. - A co?
- Nic, nie - powiedział wymijająco i znowu się rozejrzał, próbując zrobić to jak najbardziej dyskretnie. - Przejdę się chyba...
- Wrócisz dzisiaj? Nie wiem, co powiedzieć chłopakom. - Maddie poruszyła sugestywnie swoimi brwiami.
A Louis znowu się zarumienił, ale liczył na to, że niczego nie dostrzegą w nikłym świetle rozżarzonego ognia.
- Zobaczę.
Z tym odwrócił się i przeszedł przez błonia z głupim uśmieszkiem. Po drodze wyrzucił do kosza plastikowy kubeczek z niedopitym piwem, bo nie miał ochoty na alkohol, i schował dłonie w kieszeniach swojej kurtki.
Szedł powoli, wypatrując w tłumie znajomych twarzy. Mijając zgromadzonych gości, czuł na sobie uważne spojrzenia wielu z nich. Nie zmienił się przez ostatnie kilka dni prócz kilku szczegółów - w jego uchu tkwił kolczyk, a usta miał wyraźnie nabrzmiałe i przekrwione, co było efektem wcześniej nałożonej szminki. W jego oczach nie było to nic wielkiego, ale w rzeczywistości zmieniało to bardzo wiele i dzisiejszego wieczora nikt nie postrzegał go jako nudnego, drobnego chłopaka z zabałaganionym życiem.
Przypadkiem wpadł na obcego chłopaka i szybko przeprosił, wznawiając swoją wędrówkę, bo było coraz później, a Louis chciał go już znaleźć. Wątpił, że siedział sam w swoim pokoju, skoro połowa gości spędzała czas na świeżym powietrzu. W pewnym momencie, gdy zdesperowany błąkał się po każdym, możliwie dostępnym zaułku, natknął się na parę młodych ludzi, przypartych do bocznej ściany ośrodka, ale wtedy coś sobie uświadomił. Chłopak był wysoki i szczupły, jego włosy opadały na prawą stronę jego głowy, bo lewa była znacznie krótsza, a jego duża dłoń, teraz trzymająca biodro dziewczyny, posiadała dwa, znajome mu pierścionki.
To był Harry.
Louis wsparł się o mur z wystawioną zza niego głową i nie potrafił odwrócić swojego spojrzenia od sceny, która łamała jego serce na pół. Chłopak uśmiechał się tym swoim słynnym uśmiechem, którym potrafił kraść cudze serca, łokciem opierając się o ścianę obok jej głowy i palcami ogarniał jej kosmyki włosów w niezwykle subtelny sposób. Dziewczyna była naprawdę ładna i odwzajemniała nieśmiało jego uśmiech, a kiedy Harry pochylił się, aby ją pocałować, Louis zdecydował, że to dla niego za dużo.
- Ciekawe jak tam twój złamany nos - wyszeptał sam do siebie, mrugając szybko, aby odgonić niechciane łzy rozczarowania.
Pomylił się co do niego, chociaż tak naprawdę nigdy niczego mu nie obiecał. Harry nie robił z nim nawet niczego innego prócz całowania, a każda, spędzona z nim chwila opierała się rozmowie, nie na fizycznych zbliżeniach. Harry lubił się bawić i czerpał z życia pełnymi garściami, i powinno w końcu do niego dotrzeć, że to się nie zmieni. Mógł się spodziewać tego, co oczywiste i nieuniknione. A mimo to, gdy przemierzał drogę do swojego pokoju, mając nadzieję zastać tam któregoś z chłopaków, powstrzymywał się od łez, które były wynikiem jego naiwności i zbyt dużej wrażliwości, którą do tej pory udawało mu się ukrywać. Bo oprócz tego, że był smutny, on był po prostu zły i zawiedziony.
Od autora: Dziękuję za ponad 2K wyświetleń, ponad 440 głosów i ponad 750 komentarzy - wow ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top