Rozdział Drugi: Przypadki chodzą po ludziach, pocałunki... też
Słów: 3042
Pierwszy wieczór w ośrodku minął im zanim się zorientowali. Wycieńczenie po podróży było wszechogarniające, dlatego ten pierwszy dzień spożytkowali po prostu odpoczywając. Jednak już po nastaniu świtu, jako pierwszy oczy otworzył jeden z piątki przyjaciół, spoczywając w swoim łóżku od ściany, tuż obok obszernych, przeszklonych drzwi, wychodzących na taras. Na imię miał Louis Tomlinson i przez pierwsze kilka minut po uchyleniu powiek, wpatrywał się mętnie w sufit. Nie myślał o niczym konkretnym, chociaż jego myśli od wczoraj zaprzątały wątpliwości dotyczące całego tego wyjazdu, którego autorem pomysłu był Ben oraz Colin. Louis wyraźnie podkreślał swoje stanowisko kilkakrotnie, nastawiony negatywnie do tej propozycji. Ostatecznie zgodził się, ale nawet na krok nie opuszczało go przeczucie, że była to zła decyzja. Musiał mieć przecież za co opłacić czynsz, na który najzwyczajniej w świecie nie było go stać.
Z cichym westchnieniem przekręcił się na drugi bok i wyjrzał na zewnątrz. Milimetry nad ziemią unosiła się gęsta mgła, spośród której wyłaniały się pojedyncze korony drzew, dębów, sosen i świerków, tonących w mroku. Pogoda nie zachęcała do opuszczenia ciepłego łóżka ani do zdjęcia z ciała cienkiej kołdry, ale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później będzie musiał udać się do łazienki i na śniadanie. Nie miał najmniejszej ochoty tułać się po okolicznych pokojach gier, kręglach, barach czy salonach spa. A przecież wyjazd ten miał być niezapomnianą przygodą i oderwaniem od rzeczywistości.
Godzinę po Louisie obudził się Colin. Zobaczył rozbudzonego już przyjaciela, który tępo wpatrywał się w sufit, więc ten nie miał szans, aby udawać już, że wciąż spał. Mógł tylko przez kolejne dwa tygodnie udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku i że bawił się najlepiej na świecie.
Gdy jak ostatni obudził się Ben, wszyscy zgodnie ustalili, że udadzą się na śniadanie wspólne, wraz z dziewczynami, które wpadły do ich pokoju przed dziewiątą. Restauracja hotelowa miała dwa poziomy; kolory ścian były chłodne, a meble w kolorze kawy z mlekiem. Wystrój oddziaływał na człowieka niezbyt przyjemni i nie wywoływał najlepszych emocji, w wyniku czego Louis spochmurniał i zrobił się jeszcze bardziej śpiący, gdy błękit ścian zaatakował go ze wszystkich stron.
Zajęli miejsca przy ścianie, a nad stolikiem wisiał olejny obraz łodzi na sztormie, który budził dziwny niepokój. Cała piątka wpatrywała się w niego bez konkretnego powodu, co samo to już sprawiało, że gęsia skórka pojawiała się na ciele. Z transu wyrwał ich głos kelnerki, więc natychmiast zwrócili na nią swój wzrok.
- Poproszę... Omlet z warzywami. Do tego kawę. - wymamrotała Maddie, po czym rozejrzała się po twarzach przyjaciół. Gdy zapadła cisza, dodała: - Razy pięć.
Kobieta z ostrymi rysami twarzy i wysoko upiętymi, burgundowymi włosami zanotowała wszystko w małym dzienniczku, po czym odwróciła się i bez słowa odeszła w stronę lady. Louis wychwycił spojrzenie Bena, które ulokowane było w kończącej się w połowie jej ud spódniczce i z całą siłą, jaką posiadał, nadepnął go na stopę pod stołem.
- Podsłuchałem rozmowę jakiegoś starszego małżeństwa, gdy wyszedłem na papierosa - odezwał się Colin w tym samym czasie, w którym Ben otworzył szeroko swoje usta z bólu, więc nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. - Co powiecie na to, żeby dzisiaj zabalować? Na weselu?
Na jego słowa, Louis otworzył szerzej swoje oczy i zanim którekolwiek z nich mogłoby odpowiedzieć, powiedział stanowczo:
- Nie ma mowy.
Wszystkie pary oczu natychmiast skupiły się na nim.
- Uderzyłeś się w głowę? - zakpił Ben, unosząc brwi w górę. - Chyba po to tu przyjechaliśmy.
- Daj spokój, to nawet nie jest nic złego - dodała Emily łagodniejszym tonem. - Nikt się nawet nie zorientuje, tam będzie cały tłum ludzi.
- Co jeśli jednak? - pokręcił głową z rezygnacją.
- Po to tu przyjechaliśmy, żeby się bawić. Nie zwracać uwagi, czy nam wolno czy nie. Czy możesz pozwolić sobie na to każdego dnia?
- Nie, ale...
- Właśnie - przerwał mu ponownie blondyn. - Więc kiedy masz okazje, żeby wyrwać się ze swojego monotonnego życia, to korzystaj.
Chociaż mieli całkowitą rację, Louis wciąż czuł potworne brzemię, które ciążyło mu na sumieniu. Za to, co planowali, mogli trafić nawet do więzienia - w końcu wpraszanie się na czyjąś prywatną uroczystość, korzystanie z jedzenia i alkoholu za darmo i rozmawianie z obcymi dla siebie ludźmi nie było raczej powszechnie akceptowalne. Nie zamierzał jednak więcej zabierać głosu w tej sprawie, przekonany, że jeśli jeszcze raz to zrobi, to nastawi przeciwko sobie swoich przyjaciół, co jeszcze bardziej zniszczy ich relacje, a co wpłynie na resztę ich pobytu tutaj.
Spuścił wzrok na stolik, oglądając niezbyt zainteresowany ulotki, a gdy podniósł go zaledwie chwilę później, zobaczył, że każdy bez wyjątku wypatruje czegoś przy ladzie.
- Co? - zapytał zdezorientowany, podążając za ich spojrzeniami. Bardzo łatwo mógł odgadnąć, o co tak naprawdę chodziło. Nad ladą pochylał się wysoki, szczupły brunet, ubrany na czarno, który właśnie prowadził zaciekłą konwersację z kelnerką, na której twarzy teraz błąkał się delikatny uśmiech. Ale tym, co prawdopodobnie skupiło na nim całą ich uwagę, była ilość tatuaży, jaka pokrywała całe jego ręce, odsłonięte przez rękawy czarnej koszuli podwiniętej do łokci, oraz jego szyję, gdzie docierały ponad postawiony wysoko kołnierzyk. Miał również przebite uszy, a jego twarz pozostawała nieskalana piercingiem czy najmniejszym tatuażem.
Taki wizerunek był rzadko spotykany przez nich w mniejszym miasteczku, z którego się wywodzili, nie do końca zamożnym, za to bardzo pobożnym. Gdyby wytatuowany chłopak odważył się pokazać tak publicznie, prawdopodobnie zostałby zwytykany palcami.
- Już nie lubię gościa.
Zniesmaczony głos Bena przerwał ciążącą ciszę. Louis spojrzał na niego z małą zmarszczką między brwiami, bawiąc się palcami na swoich udach.
Tak naprawdę nigdy nie oceniał ludzi po tym, jak wyglądali i jakie mogli sprawiać wrażenie. Nieznajomy mu chłopak był mu więc całkowicie obojętny, nie zwróciłby na niego szczególnej uwagi, gdyby mijał się z nim w pośpiechu gdzieś na ulicy albo w sklepie. Ale w rzeczywistości mógł okazać się być bardzo miły, a to, jak wyglądał, mogło stwarzać tylko pewne pozory.
- Dlaczego?
- Nigdy tak nie miałeś, że spojrzałeś na kogoś raz i już wiedziałeś, że się nie polubicie?
Mimo wszystko, Louis w duchu przyznał mu rację, dlatego nie odpowiedział, nie chcąc wdawać się z nim w zbędną dyskusję. Za to Maddie cały czas wpatrywała się w mężczyznę, który poświęcał całą swoją uwagę swojej rozmówczyni i nie zauważył nawet kilka, uporczywych spojrzeń, skupionych na jego osobie.
- Podoba ci się ten facet, co nie? - zwrócił się do dziewczyny.
- Nie - ta zaprzeczyła niemal od razu. - Po prostu nie spotkałam jeszcze nikogo, kto ma tyle tatuaży.
- Jasne. Pewnie już myślisz o tym, jakby to było się z nim pieprzyć. - droczył się z nią Ben przez śmiech.
Co dziwne, rozbawiło ją to, jakby było to najnormalniejszą rzeczą, o której usłyszała. Takie żarty nie leżały w naturze Louisa, który próbował wytrwać do końca śniadania, a później mógł bez wyrzutów sumienia opuścić restaurację. To dopiero pierwszy poranek, a on już dusił się w ich towarzystwie i niesmacznych docinkach, które zawsze niespecjalnie go bawiły. Porzucił więc myśli o tym, jak bardzo czuł się obco w ich towarzystwie, oparł policzek na dłoni i czystym przypadkiem jeszcze raz spojrzał na mężczyznę, który tym razem opierał się plecami o ladę, a ich spojrzenia się spotkały. Gdy to się stało, Louisa ogarnęło naprawdę dziwne i obce uczucie. Oczy mężczyzny, nawet z oddali, były przeszywające, a spojrzenie, jakim go darzył, niezwykle intensywne. Trwało to zaledwie kilka sekund. Czuł się nieswojo, więc w końcu jako pierwszy odwrócił wzrok i udawał, że wcale nie wprawiło go to w zakłopotanie.
Dał sobie czas, aby odreagować i gdy minęło kilka chwil, kątem oka zerknął na niego jeszcze raz. Ostatnim, co ujrzał, zanim odwrócił się i odszedł z dłońmi w kieszeniach spodni, był jego rozbawiony uśmiech, malujący się na jego ustach. Mógł więc śmiało odprowadzić go wzrokiem i utrwalić sobie w głowie jego wygląd, sylwetkę oraz poskręcane na końcach włosy.
Po śniadaniu nie miał za wiele czasu na odpoczynek, bo o jedenastej Emily i Maddie chciały zwiedzić okolice, a za nimi poszła reszta.
***
Ubrał białą koszulę i włożył ją w swoje ciemne jeansy, podtrzymywane przez czarny, skórzany pasek na jego biodrach. Nie robił nic więcej z włosami, jak prosto po wysuszeniu przebiegł po nich kilka razy grzebieniem, aby choć trochę je okiełznać. Zasada na dzisiejszy wieczór była prosta: bawić się tak, jakby jutra miało nie być. Dla Bena była to zasada główna każdej imprezy, ale zupełnie inaczej postrzegał to sam Louis. Nigdy nie był na czyimś weselu, więc nie czuł się dobrze z tym, że uda się na pierwszą tego typu uroczystość w swoim życiu bez zaproszenia, ot tak, bo chciał się dobrze bawić. Jak miał się dobrze bawić, skoro gryzło go sumienie za każdym razem, gdy o tym myślał?
Z ciężkim poczuciem winy udał się razem z Benem, Colinem, Emily oraz Maddie do głównej sali na pierwszym piętrze, skąd osiągalne dla ich uszu były odgłosy rozmów gości i muzyki, świadczącej o tym, że zabawa już dawno się zaczęła. Niestety, nic nie zwiastowało tego, że Louis, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie, również pozwoli sobie na chwile szaleństwa i przestanie zadręczać się tym, co nieistotne. Natłok myśli wręcz nie pozwalał mu na zadbanie o własny komfort.
Nie spodziewali się zastać kogoś przy dwuskrzydłowych drzwiach do sali, więc nie zdziwiło się, gdy tak też było - korytarz opustoszał na rzecz tego, co działo się w środku, dzięki czemu piątka przyjaciół bezproblemowo mogła dostać się do środka. Wewnątrz sceneria była żywa i radosna, wesoła atmosfera ciążyła w powietrzu i udzieliła się im niemal od razu, nakłaniając do tego, aby na dobre zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Nawet Louis, gdy tylko znalazł się wśród tego wszystkiego - uśmiechniętych, roztańczonych gości, złotych zdobień i dekoracji, z których słynął ośrodek, a którymi był urzeczony, oraz niespotykaną ilość jedzenia i alkoholu, widniejącą na podłużnych stołach - uśmiechnął się półgębkiem.
Może nie będzie aż tak źle...
- Nawet nikt na nas nie spojrzał - zawołał roześmiany Ben, odwróciwszy się w ich stronę. - Możemy robić co nam się żywnie podoba.
- W takim razie... - odezwał się Colin, sięgając po pokaźną butelkę wiśniowego likieru ze stołu, po czym uniósł ją w górę. - Może na rozgrzewkę. Mam ochotę schlać się tak, że zapomnę, jak mam na imię.
Wszyscy zaśmiali się zgodnie, kiwając głowami, a w ich ślady poszedł Louis, bo czuł, że tak powinien. A jednak, mimo całego rozluźnienia, momentami zdarzało mu się odczuwać niepokój. Na całe szczęście wlewał w siebie coraz większą ilość alkoholu, a im więcej, tym bardziej rozluźniony się czuł. Gdy pewien procent jego krwi stanowił alkohol, a w głowie zamroczenie tylko w połowie wypełniało jego umysł, stwierdził, że to najwyższy czas, aby trochę zwolnić.
Rozejrzał się po tłumie zupełnie obcych sobie ludzi i to właśnie wtedy również stwierdził, że to było za wiele. Niewiele myśląc czym prędzej przecisnął się między ludźmi w stronę tarasu, aby zażyć świeżego powietrza. Gdy tylko chłodny podmuch powietrza uderzył w jego twarz i sprawił, że na chwilę stracił oddech, orzeźwienie sprawiło, że natychmiast wytrzeźwiał. Plecami przywarł do muru budynku i wziął kilka głębszych wdechów, a z każdym kolejnym czuł się jednocześnie coraz lepiej, ale również coraz gorzej. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać i wrócić do swojego pokoju, do jedynego miejsca, które obecnie nie sprawiało, że czuł się w jakiś sposób przytłoczony.
Niechętnie wrócił do środka tylko po to, aby przedostać się do wyjścia na drugim końcu sali i wyjść, jednak w tym samym momencie dostrzegł Maddie oraz Emily, które zmierzały prosto w jego stronę. Nie chcąc zostać zauważonym, jego pierwszym odruchem był bieg w przeciwną stronę, aby tylko skryć się za którymś stołem lub tłumem ludzi. Natrafił na pojedyncze drzwi kilka metrów od niego, więc pobiegł w tamtą stronę i niezauważenie prześlizgnął do środka. Zamknął za sobą drzwi i właśnie wtedy wypuścił drżący oddech z płuc, opierając czoło o drewnianą powłokę i czując niespotykaną ulgę. Na te kilka chwil mógł odetchnąć w spokoju i nigdy nie czuł się lepiej, niż właśnie w tym momencie. Żałował, że zgodził się na głupi pomysł Bena. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak właśnie to miało być jego planem na ich dwutygodniowy pobyt tutaj.
Jak Louis mógł kiedykolwiek pomyśleć, że coś sprawi, że poczuje się lepiej i zapomni o swoich problemach?
Po kilku chwilach stanął prosto i dopiero wtedy zorientował się, że w pomieszczeniu, w którym się znajdował, panował całkowity mrok. Nie był w stanie dostrzec żadnego źródła światła, więc kiedy tylko do jego uszu dobiegł dźwięk nieznanego pochodzenia, dochodzący kilka metrów od niego, znieruchomiał.
- Halo? Ktoś tu jest? - zapytał cicho, starając się dostrzec coś w ciemności, jednak na próżno.
Odpowiedziała mu cisza, ale był niemal pewien, że nie był tutaj sam.
- Kto tu jest? - powtórzył nieco głośniej, niepewnie wyciągając rękę przed siebie. Cofnął ją bardzo szybko, gdy nie natrafił na czyjąś sylwetkę czy chociażby ścianę, więc to dało mu pewne wątpliwości.
Gdy miał już zrezygnować i cofnąć się z powrotem do drzwi, ponownie usłyszał ten sam odgłos. Usłyszał ruch po swojej prawej stronie, a następnie dźwięk stawianej powoli stopy na twardym gruncie. Odruchowo obrócił głowę w prawo, nie wiedząc, czego się spodziewać, ale dziwne przeczucie nie pozwalało mu się poruszyć nawet o milimetr. Stał i czekał, powietrze na kilka chwil stało się nieruchome i gęste, tak jakby czas również się zatrzymał i każda sekunda płynęła niczym minuta.
- Shh...
Louisa przeszedł dreszcz, przez kręgosłup aż po czubki palców u stóp. Jego serce zaczęło bić jak oszalałe, ale wciąż nie poruszał się, bo chciał, niemal pragnął zaznać tego, co za chwilę się stanie, czymkolwiek to nie będzie. Po raz pierwszy w swoim życiu był tak żądny przygody i może to przez procenty w swojej krwi, a może z czystego znużenia swoim naiwnym i nudnym życiem, które prowadził. Było to niezaprzeczalnie ekscytujące, bo chociaż Louis od wielu lat odmawiał sobie wielu rzeczy, teraz nie odmawiał sobie niczego - gotów zginąć był, żeby poczuć, że żyje. Mógł stąd uciec właśnie w tym momencie, a jednak tego nie zrobił. Został.
Nagle poczuł na swojej twarzy gorący, miętowy, lekko cytrusowy oddech, a do jego nosa dotarł zapach piżma i cynamonu, który w mgnieniu oka ukoił wszystkie jego zmysły i wywrócił jego żołądek do góry nogami. Zaciągnął się nim, a on wypełnił jego płuca. Stamtąd przedostał się do każdego zakamarka jego ciała i w najodleglejsze odmęty jego świadomości. Nie chciał go stamtąd wypuszczać, ale mimowolnie rozchylił swoje usta, a zaledwie chwilę później stała się rzecz, której nie oczekiwał w swoich najśmielszych snach.
Louis poczuł gładkie i aksamitne usta, które miękko potarły jego własne. Nogi się pod nim ugięły, gdy tylko tak się stało, a on automatycznie wstrzymał swój oddech. Jednak nie odsunął się, nie zaprotestował i po prostu pozwalał, aby osoba powtórzyła ten gest, bo skrycie tak bardzo tego pragnął. Uczucie to było nie do opisania, gdy po raz drugi poczuł motyle muśnięcie, więc tym razem oddał je, pewien tego, czego chciał. Wykazanie inicjatywy z jego strony zapoczątkował kolejny ruch warg, a co za tym szło - Louis posmakował ich całych, spijając z nich słodkie pocałunki. Namiętne i słodko-gorzkie, a im dłużej trwały, tym pragnął więcej.
Nigdy nie doznał takiego uczucia podczas pocałunku z drugą osobą, ale na te kilkanaście sekund odpłynął w zupełnie inny świat, a w głowie już tworzyła się wizja postaci, którą właśnie całował, i która całowała jego. Odruchowo uniósł rękę wyżej (bo, ku jego zaskoczeniu, osoba naprzeciwko była niezaprzeczalnie wyższa przynajmniej o głowę), aby położyć dłoń na policzku nieznajomej osoby, a gdy dotarł nią do jej szczęki, przywarł nią całą do ciepłej skóry. Pod palcami poczuł ostry akcent, jakim kończyła się żuchwa, a pod kciukiem, którym potarł brodę, poczuł... szorstki zarost.
Zarost.
Gdy to sobie uświadomił, odskoczył jak oparzony, rozłączając ich usta z głośnym mlaśnięciem.
Właśnie zdał sobie sprawę, że całował mężczyznę.
Właśnie całował się z mężczyzną, z obcym mężczyzną.
Najgorsze jednak było to, że sprawiło mu to przyjemność, że czerpał z tego pocałunku satysfakcję, a usta te były najbardziej miękkimi i słodkimi ustami, jakie całował. Niewiele się to jednak miało do sytuacji. Był przerażony i to było jedyne, o czym myślał, więc zanim zdołał z siebie coś wykrztusić, zrobił kilka kroków w tył. Roztrzęsiony chwycił za klamkę i zaczął nią agresywnie szarpać, a gdy udało mu się otworzyć drzwi, odwrócił się i wybiegł, nie dając nawet szansy nieznajomemu dostrzec swoją twarz we wpadającym do środka świetle z dużej sali. Ciężko dyszał i próbował odnaleźć wyjście, nie zwracając uwagi na mijanych ludzi, a kiedy w końcu dotarł do dwuskrzydłowych drzwi, wypadł przez nie na korytarz z wielką ulgą.
Nie myślał o tym, aby powiadomić któregoś ze swoich przyjaciół, chciał po prostu znaleźć się w swoim pokoju. Gdy oddalił się na odległość kilkunastu metrów od miejsca, gdzie odbywała się uroczystość, zwolnił, ale nie przestawał iść przed siebie, a jego ruchy były niemalże mechaniczne. Wbiegł do swojego pokoju i od razu udał się do łazienki, gdzie przemył twarz lodowatą wodą. Gdy podniósł głowę i spojrzał na swoje odbicie w lustrze, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, były jego lekko nabrzmiałe i zaróżowione od pocałunku usta. Na samo wspomnienie krew natychmiast napłynęła mu do policzków, a gorący rumieniec oblał jego szyję. Jak to możliwe, że nie zorientował się wcześniej, że był to mężczyzna? Czy nie powinien czuć delikatnych, słodkich perfum, kiedy poczuł zupełnie co innego? Czy usta kobiety nie powinny się różnić od ust mężczyzny, czy tak naprawdę... nie miało to żadnego znaczenia?
Nagle postanowił, że będzie starał się o tym zapomnieć. W końcu był to tylko pocałunek, nic nieznaczące zbliżenie, które mógł rzucić w niepamięć. Nie obawiał się przecież, że ktoś się o tym dowie, a osoba, którą całował, nie wiedziała nawet, kim jest. On sam nie znał jej tożsamości, więc to jeszcze bardziej ułatwiało mu sytuację i chociaż wciąż cały drżał z nadmiaru emocji, jakie nim władały, był w stanie to znieść. Po uprzednim doprowadzeniu się do porządku, wziął długi, gorący prysznic. Stojąc pod strumieniem wrzącej wody, odchylał głowę w tył i pozwalał, aby wypełniała jego usta, głównie dlatego, że chciał pozbyć się śladu ust, który miał wrażenie, że odcisnął się na jego wargach. A Louis chciał czy nie, nie potrafił oszukiwać samego siebie, że mu się nie podobało. Stanowiło to chyba największą przeszkodę.
Gdy wrócił do pokoju, nie zastał w nim jeszcze nikogo, więc miał pełne prawo, aby wyciągnąć karton taniego wina z szafki, którą schował tam Ben wraz z Colinem na zapas, i usiąść na swoim łóżku, aby pogrążyć się bardziej. Był po prostu zdesperowany, aby się napić i zapomnieć, mimo że dobrze wiedział, że uczucie przytłoczenia powróci ze zdwojoną siłą, gdy tylko wytrzeźwieje. Niewiele jednak miało się to do jego zamiarów, więc sięgnął jeszcze po sok w kartonie, ułożył się wygodniej i odkręcił korek, zanim pociągnął łyk taniego wina.
- Na zdrowie, Louis.
Od autora: Przepraszam że musieliście tyle czekać, miałam małe zwątpienie twórcze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top