Rozdział Czwarty: Pokój 134

Słów: 2664

- Możemy jechać - westchnął, stając w progu i spoglądając na całą czwórkę. Starał się oczywiście nie dawać po sobie poznać, że coś się wydarzyło, ale jak zwykle niezbyt mu to wychodziło. - Mogę siedzieć z tyłu?

- Co ci jest? - zdziwił się Colin, zasuwając właśnie szklane drzwi, wychodzące na zewnątrz.

- Nic. Po prostu chcę odmiany.

Wiedział, że nie brzmiał zbyt przekonująco, ale niestety było to jedynym, na co było go stać. Bez zbędnych pytań i rozwodzeń się nad tym, dlaczego Louis w ciągu ostatnich kilku dni zachowywał się nieco dziwnie, wszyscy wpakowali się do samochodu, gdy słońce już dawno schowało się za horyzontem.

- Mała zmiana planów tak w ogóle. Okazało się, że dzisiaj otwarte jest tylko do dwudziestej, a to chyba za krótko dla nas. Pojedziemy do jakiegoś sklepu, kupimy co trzeba i urządzimy sobie małe przyjęcie w naszym pokoju. Co wy na to?

- Jak najbardziej za - zgodziła się natychmiast dziewczyna Bena, Emily, bo tak naprawdę nie potrafiła mu odmówić. - Będzie chyba nawet lepiej, będziesz mógł więcej wypić, bo nie będziesz prowadził.

Po ich krótkiej wyprawie po alkohol, który był niezbędny w ich wieczornych planach, wrócili do trzyosobowego pokoju wraz z dziewczynami.

Louis rozsiadł się na swoim łóżku, przytulając się do poduszki, miejsce obok niego zajęła Emily, bo Ben razem z Colinem usiedli na ziemi, przygotowując kieliszki. Maddie za to położyła się na łóżku Colina, czując do tego nieme przyzwolenie. Rozmawiali i pili coraz więcej. Z każdym kieliszkiem usta coraz rzadziej im się zamykały, a atmosfera była coraz weselsza.

W pewnym momencie Louis wsparł się o Emily, opierając policzek o jej ramię, co nie umknęło uwadze Bena, który posłał mu chłodne spojrzenie. Właśnie dlatego Louis zmarszczył swoje brwi zdezorientowany, ale mimo to odsunął się od przyjaciółki, aby nie robić niepotrzebnego zamieszania i nie wdawać się z nim w nim w większy konflikt. Nie robił nic złego, w końcu Emily była jego przyjaciółką od kilku lat.

To był jednak dobry pretekst dla Bena, aby pozbyć się niechcianego osobnika. Kiedy zupełnie przypadkowo stłukł jedną ze szklanek, z której chwilę wcześniej wypił sok, zwrócił się do Louisa:

- Mógłbyś udać się do hotelowej kuchni i poprosić o szklankę? Tylko jedną, na pewno nie będą mieli z tym problemu.

- Dlaczego akurat ja? - obruszył się Louis.

- Ponieważ widzę, że i tak się nudzisz. Ta krótka wędrówka do restauracji będzie dla ciebie chyba bardzo emocjonującym przeżyciem.

Louis patrzył na niego przez chwilę z niedowierzaniem i z trudem powstrzymywał się od tego, aby powiedzieć mu, co tak naprawdę o nim myślał. Nie obchodziły go konsekwencje, nigdy nie pragnął zmiażdżyć czyjejś twarzy tak bardzo, jak właśnie w tym momencie.

Wiedział jednak, że to nigdy nie było dobre rozwiązanie, więc po prostu odpuścił. Zacisnął szczękę i wstał bez słowa protestu, po czym jak najszybciej opuścił ich pokój.

- Frajer. Kretyn. Idiota. Dupek. Wstrętny, obrzydliwy, bezczelny chuj. - mamrotał pod nosem z dłońmi zaciśniętymi w pięści, podczas drogi do restauracji. Nie wiedział, czy jeszcze tego wieczoru wróci do pokoju, bo chciał zrobić na złość Benowi, ale jednocześnie​ wiedział, że chłopak chciał się go tylko pozbyć.

Na przekór swojemu sumieniu postanowił wrócić, choć stracił już ochotę na alkohol i na towarzystwo kogokolwiek. Gdyby miał wybór, wybrałby swojego łóżko i sen na spędzenie idealnego wieczoru. Nie mógł nic poradzić na to, że był bardzo spokojny i do szczęścia wystarczyło mi niewiele.

Przekroczył próg restauracji kilka minut po dwunastej, jednak nikogo w niej nie zastał. Krzesła poustawiane były do góry nogami na stolikach, zasłony były zasunięte, a blaty błyszczały świeżo przetarte. Sala świeciła teraz pustkami, pozbawiona gości, którzy już dawno przebywali w swoich pokojach lub w pomieszczeniach przeznaczonych do całodobowej rozrywki.

Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu tabliczki z oznaczeniem kuchni, jednak nie wiedział, gdzie takowej szukać. Podrapał się po nadgarstku, nie wiedząc, co powinien ze sobą zrobić i kiedy miał już wycofać się i wrócić do swojego pokoju, z pomieszczenie zza lady wyłonił się wysoki chłopak, którego Louis już bardzo dobrze rozpoznawał. Zdawał się nie zauważyć Louisa, przemierzając krótki odcinek drogi do stolika, ze ścierką w dłoni i z butelką z płynem w drugiej. Gotów, aby zacząć dokładnie wyczyścić stoliki pochylił się nad jednym z nich, ale nagle zaprzestał swoich ruchów i obejrzał się przez ramię.

- Cześć. Dzień dobry. - zaczął Louis mocno speszony, bawiąc się palcami swoich dłoni.

Mężczyzna na znak, że go słuchał, wyprostował się i odwrócił całkowicie w jego stronę. Ręce skrzyżował na piersi, a Louis dopiero wtedy zauważył, że tym razem miał na sobie czarną koszulę z postawionym kołnierzykiem i z krótkim rękawem, który opinał się na jego lekko umięśnionych ramionach. Ssał górną wargę i intensywnie marszczył swoje brwi.

Louis miał tylko nadzieję, że nie pamiętał już o sytuacji z popołudnia, a przynajmniej że nie zdołał zapamiętać, jak wyglądał. Sam, gdy sobie o tym przypomniał, poczuł zalewający jego twarz i szyję gorący rumieniec, bo była to niemożliwie najbardziej żenujący moment w jego życiu.

- Chciałem zapytać, bo... Pan tu pracuje, prawda? Potrzebuję wypożyczyć jedną szklankę, oczywiście oddam. - obiecał, gryząc wnętrze swojego policzka ze zdenerwowania. Nie lubił takich sytuacji, zwłaszcza że uporczywy wzrok mężczyzny nie pozwalał mu się skupić i rozpraszał go. - Nie byłoby z tym problemu?

- Nie. Nie byłoby problemu. Zwykłą?

Louis był zaskoczony jego odpowiedzią, więc zajęło mu kilka sekund, aby odpowiedzieć.

- Tak.

Czekał na niego kilka chwil, gdy ten wrócił się do pomieszczenia, które musiało być kuchnią. Co dziwne, Louis poczuł ogarniającą go ulgę. Ten facet był bardzo onieśmielający i coś w jego spojrzeniu sprawiało, że Louis czuł się o wiele mniejszy, niż w rzeczywistości był. Nie zdarzało mu się to przy każdej osobie, którą napotkał - zazwyczaj ludzie byli mili i chętni do rozmowy, uśmiechnięci. Rzadko zdarzało się, aby milcząc nie czuli się z tym niezręcznie, bo cisza zazwyczaj była niezręczna. Dla tego mężczyzny cisza zdawała się być czymś więcej, niż tylko brakiem słów, a Louis nie wiedział, czy bardziej go to denerwowało, czy interesowało.

- Proszę.

Louis odebrał od niego szklankę, wyrywając się z zamyśleń, a jego wzrok na krótki moment spoczął na jego dłoni, gdzie kilka palców zdobiły sygnety. Do nadgarstka docierały liczne tatuaże, ale nim Louis miał szansę przyjrzeć się im bliżej, mężczyzna zabrał rękę i z powrotem chwycił ścierkę

- Dziękuję - powiedział cicho, jednak nie poruszył się.

- Potrzebujesz jeszcze czegoś?

- Nie, ja... Nie. Chyba nie. - pokręcił swoją głową, obserwując, jak sprawnie wycierał blaty ścierką, przykładając się do tego bardzo starannie.

Ten, czując na sobie wzrok Louisa, odwrócił się w końcu i ponownie na niego spojrzał. Jeden kącik jego ust uniósł się w górę i oblizał swoje wargi, po czym oparł się tyłem o jeden ze stolików.

- Nie nudzisz się tutaj zbytnio?

- Ja? - Louis zamrugał szybko, zaskoczony jego pytaniem. Odruchowo chciał odpowiedzieć, że nie, ale prawda była taka, że się nudził. - To zależy.

- Jeśli się nudzisz mogę dotrzymać ci towarzystwa.

Towarzystwa?

Louis zmarszczył brwi.

- Towarzystwa?

- No - mężczyzna wzruszył swoimi ramionami. - Po prostu jakbyś chciał. Pokój sto trzydzieści cztery jest zawsze otwarty, więc wybór należy do ciebie. Wpadnij.

Tomlinson patrzył się na niego jeszcze przez chwilę i jedynym wnioskiem, do jakiego doszedł, było to, że po raz pierwszy widział jego uśmiech. Był lekko rozbawiony i tworzył małe wgłębienie w jego lewym policzku, a jego rysy twarzy dzięki temu znacząco złagodniały.

Cóż, było to całkiem miłe.

Nie potrafił wykrztusić z siebie nic więcej, więc po prostu zrobił kilka kroków w tył, po czym bardzo powoli wycofał się z restauracji. Zorientował się, że jego dłonie drżały dopiero wtedy, gdy kroczył holem w stronę pokoi gości, ale wiedział, że nie było to spowodowane strachem czy ciężkim szokiem. Była to chyba ekscytacja, coś nowego, czego tak dawno nie zaznał, ale chyba to... polubił?

Wrócił do pokoju po trzydziestu minutach, choć czas ten zdawał mu się być o wiele krótszy, niż w rzeczywistości się okazał. Do środka wszedł z rumieńcami na policzkach, bo niezauważenie przez tą całą sytuację zaczął się rumienić.

- Tej mógłbyś nie stłuc, bo jest z restauracji - bąknął, podając szklankę Benowi.

Tym razem zajmował jego miejsce na jego łóżku tuż obok Emily, więc Louis zmuszony był usiąść na podłodze. Nie omieszkał nie okazać swojego niezadowolenia, ale nie odezwał się ani słowem, myśląc już tylko o tym, aby jak najszybciej stąd uciec. Podciągnął kolana pod brodę i zaczął przysłuchiwać się rozmowie przyjaciół.

- O co chodzi? - zapytał zdezorientowany, niezbyt włączony w rozmowę.

- Ponoć kiedyś tutaj wydarzyło się morderstwo, lata temu. W tych lasach. To brzmi przerażająco, jak już się o tym pomyśli. - wyznała Emily i skuliła się na myśl o snujących się po okolicznych lasach duchach.

- Cóż, to pewnie tylko legenda.

- To jest legenda, ale wcale nie zmyślona, Louis. Ludzie tutaj wciąż jeszcze pamiętają, mieszkańcy miasteczka znają tę historię na pamięć!

Oczywiście, zaśmiał się w myślach. Takie rzeczy przecież się zdarzały. Był pewien, że prawie każde miejsce na świecie było zbroczone czyjąś krwią, ludzie cały czas umierają w różnych okolicznościach i nie było powodu, dla którego miał uważać to za rzecz nadzwyczajną. Poza tym, skoro było to lata temu, tym bardziej nie było się czego bać.

- Jak tam sobie chcesz. Możesz mi nie wierzyć, ale zobaczymy, kto jeszcze będzie bladł ze strachu, bo odwiedzi go duch martwej kobiety - oburzyła się przyjaciółka.

- Jak chcecie, możemy nawet teraz iść jej poszukać! Będzie fajnie! - zawołał Colin, zrywając się ze swojego miejsca. - Chyba, że boicie się tak, jak Emily.

- Wcale się nie boję!

Louis westchnął cicho pod nosem i podniósł się z podłogi, dotykając swoich pośladków które bolały od twardej podłogi. Uznał, że to najwyższy czas, aby wymknąć się z pokoju.

- Może dołączę do was za kilka minut? Idźcie już, a ja tylko skorzystam z toalety. - złapał za klamkę, spoglądając na nich pytająco. - Dobra?

- Jasne, ale nie każ nam czekać długo, Loueh - nakazała Emily, posyłając mu słodki uśmiech.

Odwzajemnił go, modląc się, aby nie wyszedł z tego grymas i zamknął się w łazience na kilka długich minut, odliczając czas, w jakim przyjaciele mogli oddalić się od pokoju na wystarczającą odległość, po czym spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Skórzany pasek był lekko wyświechtany i wyblakły, ale służył mi bardzo długo i wciąż działał bez zarzutu.

Zbliżała się pierwsza w nocy, więc najciszej, jak potrafił, wymknął się z pokoju, przekręcając klucz w zamku. Korytarze świeciły pustkami, a głucha cisza wypełniała każdy kąt z powodu panującej już ciszy nocnej. Starał się ostrożnie stawiać stopy na miękkim dywanie wzdłuż holu i uważnie przyglądał się wygrawerowanym numerom na drzwiach pokoi, szukając tego odpowiedniego. Jego pokój znajdował się pod numerem trzydziestym siódmym, więc był pewien, że będzie musiał udać się przynajmniej na pierwsze piętro.

Nie zastanawiał się nawet nad tym, co on właściwie wyprawiał. Oszalał, z całą pewnością oszalał. Był na granicy desperacji i chyba właśnie to skłoniło go do tak radykalnych działań - z całą pewnością rozsądny Louis nigdy nie wpadłby na to, aby pójść do pokoju nieznajomego mężczyzny, który ot tak zaprosił go dla zapewnienia towarzystwa.

Co oni będą właściwie robić? On nawet nie wiedział, jak miał na imię!

Droga do pokoju sto trzydziestego czwartego zajęła mu kilka, długich minut. W międzyczasie zdążył dotrzeć już na pierwsze piętro i minąć pokoje droższe i z całą pewnością bardziej luksusowe, wśród których znajdował się jeden, poszukiwany przez niego pokój. Gdy ukazał się jego oczom, dopiero wtedy zrozumiał, co tak naprawdę robił i jak bardzo niemądre to było. Tak po prostu uciekł z daleka od swoich znajomych po tym, jak najpierw ich okłamał, a teraz przyszedł tutaj, wyobrażając sobie... właściwie co?

- Pieprzyć to.

Zanim zdołał to dokładnie przemyśleć, zapukał do drzwi kilka razy. Jego serce biło jak szalone i obawiał się, że za chwilę wyskoczy z jego piersi lub w ogóle przestanie bić. Gdy nie uzyskał odzewu, ponownie zapukał, tym razem głośniej, ale znów odpowiedziała mu jedynie cisza. Ale nie po to szedł tutaj taki kawał drogi, o mało nie mdlejąc ze zdenerwowania, że ktoś go przyłapie, aby teraz zostać z niczym. Zacisnął swoje usta i bez zbędnego czekania, po prostu nacisnął klamkę, która ustąpiła.

Pchnął niepewnie drzwi do środka, a dopiero po chwili wychylił przez nie swoją głowę. W pokoju paliło się światło, jednak sam pokój był pusty. Był w o wiele lepszym stanie niż pokój, który wynajmował Louis. Przede wszystkim było o wiele przestrzenniej, zamiast drzwi wychodzących na taras miał drzwi balkonowe, skryte za blado różową firaną, po lewej stronie stało duże, dwuosobowe łóżko, wyglądające na naprawdę miękkie i wygodne, o którym Louis mógł tylko pomarzyć.

Przez chwilę nawet zaczął się zastanawiać, czy wszedł do odpowiedniego pokoju czy przypadkiem mężczyzna go nie okłamał, rzucając sobie tak po prostu, aby przyszedł, bo był pewien, że nie przyjdzie. Zażartował sobie kosztem Louisa, który był naiwny i nawet sam nie wiedział, na co liczył. Dłonią wsparł się o dębową komodę, stojącą tuż przy drzwiach, bo usłyszał właśnie odgłos czyichś kroków, dobiegających zza łazienkowych drzwi. Serce znów podskoczyło mu do gardła, żołądek się zacisnął, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i mimo tego, że miał jeszcze szansę do ucieczki, nie potrafił z niej skorzystać. Stopy jak gdyby wrosły mu się w ziemię.

Gdy drzwi się uchyliły i do pokoju wszedł mężczyzna z restauracji, teraz przebrany w luźne, wyciągnięte ciuchy, ręcznikiem wycierając swoje mokre włosy, jego wzrok dopiero po chwili zatrzymał się na Louisie. Na jego twarzy wymalowane było zaskoczenie, bo pewnie nie spodziewał się, że Louis okaże się rzeczywiście taki głupi, aby tutaj przyjść. Zamiast jednak go wyśmiać albo wyrzucić, jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

- Przyszedłeś.

- No tak - głos Louisa był nienaturalnie wysoki i chwiejny. - Przepraszam, pukałem, ale...

- Nie, to ja nie słyszałem, to okej - uspokoił go i rzucił ręcznik wprost na swoje łóżko.

Pozostawił swoje wilgotne włosy samym sobie, nie sięgając nawet po grzebień, bo jego cała uwaga natychmiast skupiła się na Louisie. Ruszył w jego stronę z nieznanymi Louisowi zamiarami, ale nie podobał mu się cały obrót tej sytuacji. Niepewnie wykonał krok w tył, mrugając szybko.

- Po co właściwie miałem przyjść?

- Jak to? Nie wiesz? - zdziwił się mężczyzna, zatrzymując się tuż przed nim. Zdmuchnął kilka włosów, opadających mu na twarz i podparł się ręką o ścianę tuż obok Louisa, który stał przyciśnięty plecami do drzwi, spięty i skrępowany. - No przecież to oczywiste.

- Ale co?

- Chyba nie sądzisz, że będziemy grać w karty? - zadrwił, unosząc brwi w górę. Złapał między palce dekolt koszulki Louisa, który na ten gest prawie zachłysnął się powietrzem. - Całkiem ładny jesteś.

Dopiero wtedy zrozumiał. Już wszystko wiedział. Wiedział, dlaczego został zaproszony do jego pokoju, w jakim celu miał przyjść tutaj właśnie o tej godzinie, wiedział, dlaczego mężczyzna go tak obserwował.

- Ty... Ty jesteś obrzydliwy... - wykrztusił na jednym tchu, obserwując, jak z każdą sekundą jego uśmiech się poszerza. - T-to... To obrzydliwe, ohydne, niemożliwe!

- Tak, wiem. Słyszałem to już. Więc jak?

- Nigdy w życiu!

Louis strącił jego rękę ze swojego ramienia, które tam ulokował i spojrzał na niego zdegustowany. Robiło mu się niedobrze i nagle zaczął żałować, że tutaj przyszedł. Miał ochotę się rozpłakać, ale zrobi to dopiero wtedy, gdy będzie sam.

Mężczyzna zdawał się być zaskoczony jego postawą i jego słowami.

- Jesteś obrzydliwy.

- To też już mówiłeś. Właściwie to jestem Harry.

- Harry? Chyba frajer.

Chwycił za klamkę, gotów, aby jak najszybciej opuścić pokój, w którym prawdopodobnie działo się tak wiele rzeczy, że gdy tylko próbował to sobie wyobrazić, zbierało mu się na wymioty. Odsunął się od Harry'ego i kiedy miał już wychodzić, ten złapał go za przedramię.

- A ty mi się nie przedstawisz?

- Nie mam na to najmniejszej ochoty - syknął i wyszarpnął swoją rękę z uścisku jego dłoni.

Nie patrzył więcej na niego, wypadł przez uchylone drzwi na korytarz i nie oglądając się za siebie, zaczął niemal biec do swojego pokoju. Oddychał płytko, a w jego oczach wezbrały się łzy upokorzenia. Nigdy nie przypuszczał, że zniży się do takiego poziomu, aby zgodzić się na spotkanie z męską prostytutką, a spotkanie to nie okaże się zwykłym spotkaniem. Jak głupi musiał być, aby nie zorientować się, że dostał zaproszenie na zwykły seks.

Wściekły wtargnął do swojego pokoju, gdzie nie było ani dziewczyn, ani Bena i Colina, ale może to i lepiej. Mógł bez hamowania się ukryć twarz w poduszce i zacząć wrzeszczeć, ile sił miał w płucach. Bo to jedyne, na co w tym momencie było go stać. Wykończony przekręcił się na bok i wbił wzrok w drzwi tarasowe, mając nadzieję, że gdy rano otworzy oczy, znajdzie się z powrotem w swoim domu. Domu, którego tak nienawidził, ale nigdy nie pragnął wrócić do niego tak, jak teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top