Rozdział 10: Ona....cierpi....

Fox

Czekałem na Pierdziela z innymi. Martwiłem się o siostrę. Coś było nie tak... Gdy Maciek i jego koledzy przyszli weszliśmy do domu starca zwanego egzorcystą. Siedział na krześle.... A raczej nie siedział. Facet był martwy.

- Co jest!? - odezwał się jeden z kolegów Pierdziela.

- Volt spokojnie... - rzekł Maciek.

- Twoja koleżanka to zrobiła!? - pytali w szoku.

Nie mogłem tak dłużej i krzyknąłem:

- MOJA SIOSTRA NIE JEST MORDERCĄ! -

Propo mojej siostry.... Właśnie wyszła z kuchni egzorcysty. Z nożem. Oblizując krew ze swych koralowych ust. Czemu zwracam na to uwagę? Bo moja siostra jest dziwna.

- Masz coś Kate? - spytał Drago

- To krew egzorcysty. Obrzydliwa. Prawdopodobnie jego też opętało przez co nasza siostra może być w gorszych problemach niż uważaliśmy. - odpowiedziała siostra bliźniaczka Vixen.

Kate

Po tym co powiedziałam wszyscy byli załamani. Szczególnie Maciej.

- T to g gdzie o ona...? - spytał właśnie Pierdziel ze łzami w oczach.

- Nie wiem - powiedziałam.

Poszliśmy za śladami krwi i tym tropem szliśmy w poszukiwaniu Vixen. Znaleźliśmy ją. Leżała na ziemi i zwijała się z bólu. Cierpiała. Ale... Po chwili zaczeła się śmiać. Śmiała się i wstała. Spojrzała na nas. Oczy miała calutkie czarne. Miała łzy w oczach... Nie... To nie łzy... To była jakaś ciecz... Czarna jak smoła. Z ust wypływała ta sama ciecz. Vixen dalej się śmiała. Nie. To nie była ona... Wszyscy byli przerażeni. Jednak Pierdziel zrobił coś czego nikt się nie spodziewał. Podszedł do niej. Jednak... Zaatakowała go. Rozcieła mu policzek i uciekła. Rozdzieliliśmy się. Ja poszłam z pierdzielem do domu a chłopaki szukać Vixen. Zaczełam opatrywać Maćka.

- Czyś ty zgłupiał?! Ona jest niebezpieczna! - Krzyknęłam

- A ale N natalka n nigdy nie b była a agresywna... - rzekł drżącym głosem i ze łzami w oczach

- Wiem ale ona to nie ona... Demon ją opanował i nie jest sobą... -

- W takim razie trzeba pokonać tego demona! - powiedział zdeterminowany.

- Ale to może tylko egzorcysta! A on jest M A R T W Y! -

Posmutniał.

- Bardzo ci na niej zależy..? -

- ... T tak... -

- Dlaczego? -

- Ja... -

Water

Byłem bardzo przejęty. Szukaliśmy Vixen i wiem że to absurd ale ja ją kocham. Mam nadzieję że się znajdzie



















Dans un framboisier, devant les curieux
Perdu dans la tête, pendant des heures
Nous avons cueilli les framboises qui étaient arrivées ce soir-là.
Vos doigts étaient aveuglément ensanglantés de leur jus.

Le méchant butor rugissait avec sa basse comme s'il faisait peur aux fleurs
Des bosses rouillées au soleil étaient réchauffées par une feuille malade,
Des pendentifs étincelaient sur les toiles d'araignées en lambeaux
Et un scarabée velu marchait en arrière sur le dos.

C'était étouffant de framboises, que tu as reniflé,
Et notre chuchotement a seulement aspiré leur parfum,
Quand j'ai retiré mes lèvres de la main qui m'était offerte
Fruit, infusé du parfum de votre corps.

Et les framboises sont devenues un outil de caresse
Le premier, le surpris dans tout le paradis
Elle ne connaît d'autre ivresse qu'elle-même,
Et il veut se répéter encore et encore pour sa propre bizarrerie.

Et je ne sais pas comment c'est arrivé dans quel scintillement
Que tu as touché mes lèvres à mon front moite,
J'ai attrapé tes mains - tu as abandonné en concentration
Et la feuille de framboisier était toujours là.


=================================To tyle w tym rozdziale. Tłumaczenie tekstu:

W ma­li­no­wym chru­śnia­ku, przed cie­ka­wych wzro­kiem
Za­po­dzia­ni po gło­wy, przez dłu­gie go­dzi­ny
Zry­wa­li­śmy przy­by­łe tej nocy ma­li­ny.
Pal­ce mia­łaś na oślep skrwa­wio­ne ich so­kiem.

Bąk zło­śnik hu­czał ba­sem, jak­by stra­szył kwia­ty,
Rdza­we guzy na słoń­cu wy­grze­wał liść cho­ry,
Złach­ma­nia­łych pa­ję­czyn skrzy­ły się wi­sio­ry
I szedł ty­łem na grzbie­cie ja­kiś żuk ko­sma­ty.

Dusz­no było od ma­lin, któ­reś, szap­cząc, rwa­ła,
A szept nasz tyl­ko wów­czas na­ci­chał w ich woni,
Gdym war­ga­mi wy­gar­niał z po­da­nej mi dło­ni
Owo­ce, prze­po­jo­ne wo­nią twe­go cia­ła.

I sta­ły się ma­li­ny na­rzę­dziem piesz­czo­ty
Tej pierw­szej, tej zdzi­wio­nej, któ­ra w ca­łym nie­bie
Nie zna in­nych upo­jeń, oprócz sa­mej sie­bie,
I chce się wciąż po­wta­rzać dla wła­snej dzi­wo­ty.

I nie wiem, jak się sta­ło, w któ­rym oka­mgnie­niu,
Żeś do­tknę­ła mi war­gą spo­co­ne­go czo­ła,
Po­rwa­łem two­je dło­nie - od­da­łaś w sku­pie­niu,
A chru­sniak ma­li­no­wy trwał wciąż do­oko­ła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top