XXXVII. Kłótnia
Fiodor nie miał pojęcia, dlaczego ojciec wezwał go do siebie. Wiedział jedynie, że chciał mieć to jak najszybciej za sobą.
W drodze do gabinetu Aleksego Kirryłowicza rozmyślał nad tym, czego mogła dotyczyć rozmowa, którą chciał przeprowadzić z nim Aleksy. Ostatnimi czasy zachowywał się przecież wzorowo, nie licząc może utyskiwania na Dymitra przy obiedzie. Dla Praskowii był nadzwyczaj grzeczny i uprzejmy, nie zabierał bliźniaków na alkoholowe eskapady, a na Irinę zupełnie nie zwracał uwagi.
A może nie chodziło wcale o nic złego? Może ojciec znalazł mu w końcu małżonkę? Po zerwaniu zaręczyn z Anną nie był już z nikim, a od tamtej pory minął już przecież rok. Czyżby ojciec kogoś dla niego znalazł? Jeśli tak, to kogo? Wszystkie znane mu panny w jego wieku lub nieco młodsze były albo biedne, albo brzydkie, albo zaręczone. Znając ojca, zapewne wybrał dla niego najbogatszą, ale i najszpetniejszą dziewczynę, jaką znalazł. Nie, żeby to szczególnie obchodziło Fiodora. Ważnym dla niego był posag przyszłej małżonki, jej wdzięki grały rolę drugorzędną. Jeśli byłaby piękna, mógłby ją przez jakiś czas dochowywać jej wierności, brzydką zdradziłby od razu.
Aleksy stał przy swoim biurku z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Jego płowe włosy komicznie kontrastowały z poczerwieniałą od gniewu twarzą. Fiodor był coraz bardziej zagubiony. Przecież niczego złego nie uczynił. Chyba że...
— Jesteś z siebie dumny? — Aleksy odezwał się surowo, przerywając mu rozmyślania.
Fiodor łypnął na niego oczyma, wciąż nie rozumiejąc, co miał na myśli jego ojciec.
— Och, czemuż to nasz papcio jest dzisiaj taki zdenerwowany?
Policzki Aleksego przybrały jeszcze czerwieńszą barwę. Sapnął jak wściekły, dziki zwierz.
— Jeszcze nie wiesz?
— Nie, nie czytam ci w myślach.
— Ty... ty... podły, wyrodny synu! — krzyknął tak głośno, że Fiodor aż się zatrząsł.
Nigdy chyba jeszcze nie widział ojca w takiej furii. Oczy świeciły mu dziko, ręce trzęsły się z silnego wzburzenia, a lico co rusz jeszcze bardziej się rumieniło. Aleksy Kirryłowicz przypominał teraz raczej rozwścieczonego dzika niż wytwornego arystokratę, którym był na co dzień.
— Ależ ojcze, co się stało? — Fiodor spojrzał na niego nie bez zdumienia.
Pragnął dowiedzieć się tego jak najprędzej i zniknąć. Patrząc na stan ojca czuł jednak, że wcale nie będzie to takie proste.
— Jeszcze masz czelność się pytać? Przegrać tyle pieniędzy w karty, Fiodorze! Żebym ja musiał spłacać twoje długi, kiedy trzeba szykować posag dla Iriny! Zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele byłeś winien?!
Fiodor ze świstem wypuścił powietrze z płuc. A więc o to chodziło. O jego drobne gierki, których nigdy nie spłacał na czas, a długi rosły i rosły. Sam nie wiedział nawet, ile jeszcze powinien oddać. Grał dalej, licząc na to, że los się do niego uśmiechnie i wygra z tymi, których był dłużnikiem, a wtedy nie będzie musiał im zwracać pieniędzy. Niestety, nigdy mu się to nie udawało.
— Przyznaje się szczerze, że nie wiem.
— Jedną dziesiątą tego, co zamierzałem przeznaczyć na posag Iriny. Jak mogłeś, Fiodorze? Doprowadzisz mnie do ruiny!
— Och, ojcze, nie przesadzaj. Wyolbrzymiasz, to nie mogła być aż tak spora kwota — prychnął.
— W takim razie otwórz szufladę i sprawdź rachunki.
— Nie potrzebuję sprawdzać w szufladzie. W każdym razie, wciąż uważam, że przesadzasz.
Tego stwierdzenia Aleksy nie mógł już znieść. Ręce zatrzęsły mu się tak gwałtownie, że gdyby trzymał w dłoni kieliszek, jego zawartość niechybnie zaraz znalazłaby się na podłodze. Oczy błysnęły takim gniewem, że Fiodor naprawdę się zląkł. Włosy opadły mu na czoło.
— Jak Boga kocham, spłaciłem wszystkie twoje długi z ostatnich pięciu lat! — wrzasnął Aleksy Kirryłowicz. — Jeśli nie potrafisz grać, nie rób tego! A ty dalej się w to bawisz i tylko kalasz nasze nazwisko, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nie stać nas na takie wybryki! — zrobił przerwę, by nieco się uspokoić. Położył dłonie na biurku i poprawił uczesanie. — To się nie godzi, synu. — Spojrzał na niego ze śmiertelną powagą. — Dlatego podjąłem pewną decyzję.
— Doprawdy? — Młody Wołkoński, widząc, że ojciec się uspokoił, w jednej chwili odzyskał rezon. — Cóż to za decyzja?
— Odbieram ci wszystkie pieniądze — oświadczył oschle Aleksy Kirryłowicz. — Od dzisiaj będę miał pieczę nad twoimi wydatkami.
Fiodor poczuł się, jakby ktoś uderzył go w brzuch. Świat bez pieniędzy nie miał dlań żadnej wartości. Jak miał bawić się z przyjaciółmi w szynkach, grać w karty, kupować drobne prezenty dla swych kochanek i upijać się do nieprzytomności, kiedy był pozbawiony środków finansowych?
— Nie możesz... — wyjąkał, jakby brakowało mu powietrza.
— Nie mogę? Chcesz się przekonać? Zaraz pójdę do Baryńskiego, żeby od jutra nie uwzględniał pieniędzy na twoje wydatki. Sam do tego doprowadziłeś, synu!
— Ale... Nie możesz, nie pozwalam ci! Takiemu miernemu Gruszeckiemu ojciec daje tyle pieniędzy, a nie jest nawet jego dziedzicem, a ty mnie od zawsze szczędziłeś na wszystkim! Gdzie na tym świecie jest sprawiedliwość?! On ma kochających rodziców, narzeczoną i pieniądze, a ja, wyżej od niego urodzony, nie mam nic!
Aleksy Kirryłowicz prychnął.
— Cóż, synu, to nie moja wina, że nie umiesz zadbać o pieniądze ani narzeczoną. — Wzruszył ramionami.
Fiodor miał ochotę krzyczeć, widząc obojętność ojca. Nie miał nigdy dobrych relacji z Aleksym, lecz nie spodziewał się po nim takiego okrucieństwa. Przeszyła go fala ogromnej złości, z którą nie potrafił sobie poradzić. Miał ochotę uderzyć go, a najlepiej pozbawić życia, lecz obawiał się, że przemocą osiągnąłby odwrotny skutek do zamierzonego. Uderzył więc pięścią o stół, powodując, że po pokoju rozniósł się głuchy rumor.
— Nienawidzę cię! — wrzasnął. — Zawsze byłem dla ciebie gorszy, bo nie byłem synem Praskowii! Myślisz, że nie wiem, jak pozbyłeś się mojej matki? Wszystko pamiętam!
— A co ty niby możesz wiedzieć o śmierci swojej matki, co? Miała nie po kolei w głowie, to się zabiła, ot co!
— Nie jestem głupi, ojcze! Może byłem małym dzieckiem, ale widziałem, jak Praskowia wychodzi w nocy z twojego pokoju, i to nie raz! Umiem przecież liczyć! Bliźniacy urodzili się pięć miesięcy po waszym ślubie, siedem po śmierci matki. Masz coś jeszcze na swoje usprawiedliwienie?
Twarz Aleksego przybrała wyraz dzikiego zwierza, który zaraz miał rzucić się na swą ofiarę. Jego oczy przypominały oczy węża. Fiodorowi zdawało się, że ojciec zaraz oplecie się na jego szyi jak boa i udusi go.
— Nie bredź, Fiodorze — syknął. — Uroiłeś sobie coś w tej główce.
— To przez was popełniła samobójstwo! Zastraszyliście ją! Nienawidzę was, nienawidzę! — krzyczał Fiodor, lecz Aleksy Kirryłowicz nie zwracał na to uwagi.
— Nie wiem, czego się najadłeś, że masz teraz halucynacje, synu. A teraz wybacz, muszę iść do Iriny. Niedługo już nie będzie z nami mieszkała, rozumiesz więc, że chcę spędzić z nią jak najwięcej czasu.
To rzekłszy posłał synowi ostatnie, pogardliwe spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Fiodor krzyknął głośno i opuścił pomieszczenie, całkowicie zdruzgotany. W jego sercu już zaczął kiełkować plan zemsty.
Wiem, że ten rozdział jest paskudnie krótki, ale jakoś no... Nie wiem, nie szedł mi i wiem, że lepszego na ten moment nie spłodzę. Wybaczcie mi. Ostatni rozdział chyba umknął paru osobom, więc zapraszam i do niego <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top