XXXVI. Pożegnania
Dymitr już nigdy miał nie wyrzucić tej nocy z pamięci. Już zawsze miał pamiętać puste oczy Fiodora, które patrzyły na niego z wyrzutem, krew na podłodze, i ogromny ciężar jego ciała.
Nie myślał, że zawleczenie zwłok do ogrodu, w dodatku z pomocą Jeana, tak bardzo wyczerpie go z sił. Fiodor był naprawdę ciężki.
Pół nocy kopali we dwóch dół, w którym miał spocząć ten, który pozbawił Dymitra i Irinę szczęścia. W Gruszeckim było coraz mniej wyrzutów. Gdyby nie intrygi Fiodora, wciąż by żył, a on i Irina id dawna byliby małżeństwem. Sam sobie zawinił.
Zaczynało świtać, gdy wrócili do domu. W progu powitała ich niewyspana Irina, pod której oczyma widniały śliwkowe sińce.
— Irino, wszystko z tobą dobrze? — zapytał, patrząc na wyssaną z życia kobietę.
— Udało się? — wysapała cicho. — Udało się?
— Tak, tak, idź spać.
— Ale kiedy nie potrafię... — westchnęła.
Dymitr westchnął ciężko i przycisnął ją do piersi. Nie zamierzał pozwolić, by Irina zadręczała się jeszcze Fiodorem. Sam prosił się o śmierć, a oni nie mogli już niczego uczynić. Przynajmniej w końcu byli bezpieczni. W Petersburgu nikt nie będzie za nim tęsknił. Wołkońscy zapewne pomyślą, że Fiodor znów się gdzieś zapodział, a reszta społeczeństwa zupełnie się nim nie przejmie.
— Będzie dobrze, Irinko, Nic nam się nie stanie — wyszeptał.
— Ja... Chyba się już wybiorę w drogę powrotną... — rzekł nagle Jean.
— Jesteś pewien?
— Tak. Za długo już u was jestem... Nadużywam waszej gościnności.
— No dobrze... — westchnął Dymitr.
Nie chciał, by Jean go opuszczał. Naprawdę go polubił. Nie był może jak Sierioża czy Sasza, ale przez te trzy miesiące zdążyła się między nimi zawiązać nić porozumienia. Ale Jean musiał wrócić do swojej żony i dzieci. On liczył się w tym wszystkim najmniej.
Poszedł do kuchni po jedzenie dla de Beauforta, napełnił też jego bukłaki wodą na kilka dni i przekazał mu zapasy. Jean wszystko starannie pochował. Dymitr widział ogromny smutek goszczący w jego oczach. Sam poczuł, jak zaczyna chcieć mu się płakać. Objął de Beauforta i pozwolił, by kilka słonych kropel spłynęło po jego policzkach.
— Do zobaczenia, Jeanie. Wróć szczęśliwie do swoich maluchów. A kiedy już będziesz w Paryżu, musimy koniecznie się spotkać.
— Oczywiście. — Uśmiechnął się do niego Jean. — Bądź zdrów. Będę pisał.
Trwali tak jeszcze przez chwilę w uścisku, aż Jean skierował się ku drzwiom i odszedł. Dymitr patrzył, jak jego przyjaciel znika w mroku i śniegu, być może już na zawsze.
Irina coraz bardziej nie rozumiała Dymitra. Im więcej czasu upływało, odkąd wydarzył się ten okropny wypadek z Fiodorem, tym bardziej Dymitr gasnął. Nic go już nie cieszyło. Jedynie mały Saszka stanowił dla niego jakiekolwiek pocieszenie, co napawało Irinę pewnym pocieszeniem. Miała nadzieję, że Dymitr niedługo wróci do swojego poprzedniego stanu, że znów będzie wesoły i pełen energii.
Któregoś dnia siedział z Saszką w bawialni. Łaskotał malca i całował go po jego małej główce. Irina robiła nowe ubranko dla dziecka na drutach i co jakiś czas przyglądała się maleństwu i jego ojcu.
— Opowiem ci teraz o twoim wujku Saszy — zaczął z czułością Dymitr. — Wujek Sasza był najlepszym, najukochańszym bratem tatusia. Był takim odważnym żołnierzem! Tatuś bardzo go kochał. Gdyby tylko żył, byłby twoim wujkiem... — załamał głos. Chwilę zajęło mu dojście do siebie. Gdy się opanował, podjął: — No, tak, mój Saszuniu, będziesz taki wspaniały jak on. Tatuś ci to obiecuje, a tatuś nigdy nie kłamie.
Irina przyglądała się im jeszcze przez chwilę, aż Sasza zasnął. Dymitr poszedł więc do sypialni, gdzie ułożył synka do kołyski, i wrócił do bawialni. Westchnął ciężko i wbił wzrok w podłogę.
— Dimo, ostatnimi czasy dzieje się z tobą coś złego? Mógłbyś mi to wyjaśnić? Martwię się.
— Nic się nie dzieje, nie martw się — odparł jej gniewnie.
— Przecież widzę. Nie kłam!
— No dobrze — westchnął ciężko i posłał jej smutne spojrzenie. — Ja... muszę iść do wojska.
— Co? — Irina jęknęła.
Nie rozumiała jego decyzji. Mieli przecież już na zawsze być razem i wychowywać wspólnie Saszkę z dala od złego świata. Dlaczego Dymitr chciał zniszczyć to, co sobie wymarzyli?
— Ja nie mogę tak, Irino... Z każdym dniem coraz bardziej denerwuję się, że stanie się coś złego, że tu przyjdą i mnie zabiorą. A w wojsku będę bezpieczny...
— Dimo... Nie zostawiaj mnie tu samej! Nie poradzę sobie bez ciebie. Przecież sam mówiłeś, że on na to zasłużył... Proszę cię, kochany...
— Chciałbym, kochanie, ale nie mogę. Decyzja już zapadła. Nie zmienię zdania.
Irina próbowała go jeszcze przekonywać, lecz na nic się to zdało.
Nastał maj, gdy Dymitr uznał, że przyszedł czas, by się pożegnać. Irina prosiła, by nie jechał, lecz on zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Czuł, że musi to uczynić, by oczyścić swoje sumienie. Nie mógł inaczej żyć.
Spojrzał z czułością na Aleksandra i przycisnął go do siebie. Chłopczyk popatrzył na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczkami. Ojciec pogładził maleństwo po policzku i przycisnął go do siebie.
— Kocham cię, Saszunio. Zaczekaj na tatusia. Bądź grzeczny i nie dawaj się mamusi we znaki.
W odpowiedzi dziecko zakwiliło. Dymitr posłał mu blady uśmiech i odłożył je do kołyski.
Wziął stojące w korytarzu bagaże i zszedł na parter. Tam czekała już na niego Irina. Uśmiechała się blado, markując zbierające się w kącikach jej oczu łzy. Dymitr nie mógł znieść tego widoku. Mówił sobie, że musi być silny, ale nie potrafił. Przycisnął ją mocno do siebie i zaczął gładzić kobietę po włosach. Ta cicho szlochała.
Gdy pomyślał, że są tak blisko po raz ostatni, że ujrzą się dopiero za wiele miesięcy, na chwilę zwątpił w swą powinność. Już zbyt wiele lat spędził na froncie. Zasłużył sobie na spędzenie czasu z rodziną. Nie powinien już nigdzie wyjeżdżać.
Nie, nie, nie. Musiał iść na front i powalczyć o swoje sumienie. Dla dobra ojczyzny. Tylko w ten sposób mógł zmyć z siebie grzechy.
— Nie płacz, wrócę przecież — szepnął cicho.
Irina nic mu nie odrzekła. Położyła dłonie na jego policzkach i zaczęła po nich przesuwać, jakby widzieli się po raz pierwszy. Badała dokładnie każdy skrawek jego skóry, jakby chciała zapamiętać wszystkie drobne szczególiki. Nagle przycisnęła swoje usta do jego warg i zaczęła go całować, długo i czule. Jej ruchy pełne były desperacji, jakby obawiała się, że już nigdy się nie spotkają.
— Kocham cię — wyszeptała, gdy się w końcu od niego oderwała. — Ciebie i tylko ciebie. Pamiętaj o tym, co by się nie działo.
Dymitr skinął jej głową. Posłał jej ostanie spojrzenie i odszedł. Miał nadzieję, że spotkają się już niedługo.
O matko, jak mnie ten rozdział bolał. Psychicznie. Po prostu nic nie chciało iść. ALe jak dobrze jutro pójdzie, to napiszę dwa ostatnie rozdziały, a dziś lecę jeszcze epilog dokończyć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top