XXXV. Sceny małżeńskie
Aleksander z radością wrócił do swej młodej żony. Przez niemal miesiąc zajmował się tylko nią. Z rana przyjmowali dostojnych gości, wieczorami wybierali się na bale tudzież wieczorki muzyczne i karciane, a noce spędzali w małżeńskiej sypialni. Opuszczał ją jedynie po to, by odwiedzić swych rodziców i braci lub spotkać się z którąś z sióstr.
Liza i Katia chętnie przyjmowały u siebie najstarszego z rodzeństwa, z którym to były najbardziej zżyte. Dymitra i Mikołaja również kochały, lecz z powodu zbyt dużej różnicy wieku nie były z nimi tak blisko. Aleksander uwielbiał te wizyty, pełne interesujących rozmów z niemieckim mężem Katii, wysoko postawionym pułkownikiem, oraz z małżonkiem Lizy, który obracał się w kręgach bliskich carowi. Uwielbiał też bawić się ze swymi siostrzeńcami i żartować z córeczkami swych sióstr o ich przyszłych małżonkach. Wizyty te sprawiały mu niewymowną radość, lecz za każdym razem, gdy wracał już do domu, miał wrażenie, że Larysa była jakaś nieswoja.
Właśnie przyszedł do ogromnego mieszkania, które wynajmował w eleganckiej kamienicy niedaleko Niewskiego Prospektu, po odwiedzinach u Katii i wielce pasjonującej rozprawie z jej mężem na temat najnowszych wojskowych technik, kiedy lokaj oznajmił mu, by nie udawał się do swej małżonki, gdyż ta bardzo źle się czuła. Zdumiało go to, gdyż jeszcze cztery godziny temu, zanim wyszedł, Larysa tryskała zdrowiem, uznał jednak, że kobiety to dziwne stworzenia i możliwym jest, by nagle zrobiło im się słabo.
Zajął się więc korespondencją. Od dawna nie otrzymał żadnego listu od Eugeniusza, przez co zaczął się ogromnie o niego troskać. Zwierzał się z tego tym kilka razy Larysie, ta jednak zbywała jego zmartwienia, mówiąc, że Eugeniusz to doprawdy osobliwy człowiek i że nie należy się nim przejmować, gdyż odpisze, kiedy będzie miał ochotę.
Aleksander jednak wcale nie był tak spokojny o jego los. Wiedział, że Eugeniusz w gniewie bądź rozpaczy zdolny był do najróżniejszych, głupich i gwałtownych czynów. Obawiał się, że po przyjeździe do Radonieża mógł roztrzaskać swą ukochaną harfę, spalić swoje książki albo, co napawało go ogromną trwogą, zabić się.
Myśl o bladym obliczu Eugeniusza składanym do grobu sprawiła, że aż zatrząsł się z lodowatego zimna, które go ogarnęło. Nie, Jarmuzow nie mógł umrzeć. Przysiągł sobie, że kiedy tylko Eugeniusz wróci ze wsi, wyciągnie go z tego dna i znajdzie mu odpowiednią małżonkę.
Wtem do pokoju wkroczyła Larysa. Była dziwnie zaczerwieniona, a włosy miała w nieładzie, co przykuło uwagę Aleksandra.
— Dzień dobry, Aleksandrze, jak było u siostry?
— W porządku, dobrze się bawiłem. Jej mąż to dobry kompan do rozmów. A ty, co robiłaś?
— Leżałam w łóżku... — westchnęła, przeciągając się. — Okropnie źle się czuję, chyba nici z dzisiejszej wizyty w operze, mój drogi.
— Powinienem spełnić jakąś twoją zachciankę, moje kochanie? — zapytał z troską. — Wiesz przecież, że każde twoje życzenie jest dla mnie święte.
Larysa wbiła wzrok w podłogę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Aleksander próbował domyślić się, nad czym tak intensywnie główkowała. Rzadko widział ją w stanie tak wzmożonego wysiłku umysłowego.
— Chciałabym, żebyśmy zaprosili mojego przyjaciela jutro na obiad, co ty na to?
— A cóż to za przyjaciel, moja droga?
— Lord Ashworth, Anglik. Spotkałam go na kilku przyjęciach, kiedy cię nie było, i cóż, powiedział mi, że bardzo pragnie cię poznać... Obiecałam mu, że mu to umożliwię...
Aleksander zmarszczył podejrzliwie brwi. Nigdy nie słyszał o człowieku o podobnym nazwisku, a spraszanie nieznajomych do domu uważał za przejaw głupoty. Lecz skoro Larysa go znała i ceniła... Może powinien jej zaufać?
— Dobrze, kochanie, zaproś go. A teraz idź się położyć i odpocząć.
— Oczywiście, Saszo. Dziękuję. — Uśmiechnęła się do niego.
Ucałowała go jeszcze w policzek i wróciła do sypialni.
James Ashworth przybył następnego dnia w samo południe, wyelegantowany stosownie do okazji. Larysa wprost oszalała ze radości, gdy wkroczył do ich jadalni, co Aleksander przyjął z podejrzliwością. Nie rozumiał, dlaczego jego żona ekscytuje się tak jakimś angielskim lordem. Musiał przyznać, że wysoki, smukły Anglik o ciemnych, gładko ułożonych włosach i pociągłej twarzy, którą wykrzywiał arogancki uśmieszek, mógł się podobać kobietom, on jednak uważał takich mężczyzn za kanalie pozbawione honoru i przyzwoitości.
— Dzień dobry, panie Ashworth, miło mi pana poznać — przywitał się niechętnie i podał mu dłoń.
— Ależ Aleksandrze, James jest najprawdziwszym lordem!
— A twój brat najprawdziwszym księciem, a jakoś nie przeszkadza ci to w poniżaniu go na oczach wszystkich — odciął się niemiło, chociaż wiedział, że było to niestosowne, zwłaszcza przy niemal obcym człowieku siedzącym obok.
James zmieszał się nieco na tę sprzeczkę między małżonkami.
— Och, Jamesie, wybacz mu. Aleksander odziedziczył tę gorącą, polską krew po swojej matce.
— Nic się nie dzieje, jestem bardzo spokojnym człowiekiem, droga Laryso — odparł z kamienną twarzą.
Aleksander spojrzał na nich pogardliwie. Nie rozumiał, jakim cudem jego żona mówiła sobie po imieniu z jakimś angielskim lordem. Ogarnęła go myśl, że musieli być blisko, kiedy on walczył...
— Co pan właściwie robi w Rosji? Widzi się tu sporo Niemców, Barclay de Tolly jest z pochodzenia Szkotem, ale Anglika jeszcze w Petersburgu osobiście nie poznałem.
— Cóż, zwiedzam i podziwiam wdzięki tutejszych kobiet... — Spojrzał znacząco na Larysę, za co Aleksander miał ochotę skręcić mu kark.
— Och, czyli to taki wyjazd w celu pozyskania kochanek? Co, w Anglii już ich panu brakło?
Nie wiedział nawet, dlaczego Anglik wzbudzał w nim taką nienawiść i obrzydzenie. Czuł jedynie, że na ochotę się go stąd jak najszybciej pozbyć.
— Widać, że nie był pan nigdy w Anglii. Tamtejsze kobiety są okrutnie szpetne. Nie to co mieszkanki kontynentu... — Spojrzał znacząco na Larysę.
Ten wzrok sprawił, że Aleksander nie wytrzymał. Nie zamierzał przyglądać się temu, jak w jego obecności Anglik uwodzi Larysę. Wyrzucenie go również nie wydawało się odpowiednim, gdyż nie chciał, by Ashworth rozpowiadał później krzywdzące plotki na temat jego i Larysy. Było tylko jedno właściwe wyjście z tej sytuacji.
— Bardzo mi przykro, moi drodzy, ale źle się czuję. Chyba za dużo wypiłem u Katii, Heinrich zawsze poi mnie koniakiem... Muszę iść odpocząć. Laryso, mam nadzieję, że zajmiesz się odpowiednio panem Ashworthem i nie przyniesiesz mi wstydu. A teraz wybaczcie, pójdę do siebie — rzekł wyniośle i nie czekając na ich reakcję, wstał od stołu i skierował się ku swojej sypialni. Miał tylko nadzieję, że Larysa będzie zachowywała się w jego obecności odpowiednio.
Stan Kseni, zamiast się polepszyć, przez następne dni zaczął się pogarszać. Wciąż narzekała na to, że kręci się jej w głowie i ma ochotę wymiotować. Spędzała dnie w swoim łóżku, niemal nie wychodząc z sypialni. Siergiej zaczął się martwić, że jego żonę dopadła jakaś śmiertelna choroba, która mu ją odbierze. A nie przeżyłby chyba, gdyby tak krótko po tym, jak uświadomił sobie, że ją kocha, została mu odebrana.
Jego miłość do Kseni rosła z każdym dniem, nie było to jednak gwałtowne, płomienne uczucie, jakie pchało Dymitra ku Irinie. Jego miłość była cicha i spokojna. Na jej widok nie drżał z rozkoszy, nie czuł przyśpieszonego bicia serca, lecz wypełniało go przyjemne ciepło, a na jego twarzy gościł uśmiech. Chciał się nią opiekować, nie czcić ją niczym Dymitr Irinę.
Wszedł do jej sypialni, poważnie zmartwiony, i spojrzał na nią ze smutkiem. Pragnął, żeby jej cierpienie się skończyło, żeby nic już jej nie bolało. Grymas na jej twarzy zdradzał, że jeszcze daleka ku temu droga.
— Jak się czujesz, Kseniu? — zapytał z troską, przysiadając na jej łóżku.
— Nie za dobrze... Mam wrażenie, że zaraz pozbędę się wszystkich wnętrzności. Dlaczego jest mi tak niedobrze, skoro od rana zjadłam tylko kilka suchych kromek i wypiłam trochę wody?
— Nie wiem, Kseniu, nie wiem... — odparł ujmując jej dłoń.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jak ciemno było w pomieszczeniu. Story były zaciągnięte, a na stoliku nocnym paliła się tylko jedna świeca, której mizerny płomień, oświetlający twarz Kseni, sprawiał, że wyglądała jeszcze słabiej niż w rzeczywistości.
— Może powinienem wezwać lekarza? To dziwne, żeby przez tydzień dręczyły cię mdłości. Przecież gdybyś zjadła coś nieświeżego, minęłyby po dniu czy dwóch.
— Myślisz, że to coś poważnego?
— Mam nadzieję, że nie... — westchnął. — Idę do Antona, niech biegnie po doktora. Zaraz wrócę.
Ksenia posłała mu blady uśmiech. Siergiej odszedł od jej łóżka i pobiegł po chłopca na posyłki, którego natychmiast wyprawił po medyka.
Gdy wracał do sypialni żony, w korytarzu wpadł na matkę. Zofia była wyraźnie zmartwiona. Siergiejowi łamało się serce, gdy widział ją w takim stanie. Dałby wszystko, byle tylko nigdy nie musiała już myśleć o przykrościach. Tymczasem od dawna nie troskała się tak, jak teraz, kiedy Ksenia była chora.
— Mamo, czemu jesteś taka smutna?
— Martwię się o Ksenię. To taka dobra dziewczyna... Tak bardzo mnie cieszy, że to ją wziąłeś na swoją żonę. Och, takiej ci było trzeba! Bardzo źle z nią?
Siergiej posłał matce pełen miłości uśmiech. Musiał ją uspokoić. Dbanie o stan jej ducha było dlań najważniejsze, zwłaszcza po śmierci ojca. Zofia nie mogła doświadczyć już niczego złego.
— Nie jest z nią dramatycznie, ale się jej nie poprawia, a to mnie martwi. Ciągle uskarża się na mdłości, a przecież prawie nic nie je. I głowa ją boli, biedactwo. Nic jej nie pomaga. Mamo, dlaczego tak dziwnie się uśmiechasz, co? — zapytał ze zdumieniem, widząc, że w czasie, gdy mówił, wyraz zaniepokojenia na jej twarzy został zastąpiony przez szeroki uśmiech.
— Och, Sieriożko, czy ty naprawdę nie domyślasz się, dlaczego ona tak się czuje, a objawy nie ustają?
— Nie, mamo, nie domyślam się i nie rozumiem, dlaczego tak się cieszysz — odparł rozeźlony.
— Synku, czasem bywasz taki głupiutki! — zaśmiała się.
Jej radosny nastrój coraz bardziej go rozsierdzał. Dlaczego w jednej chwili jej nastrój zmienił się tak gwałtownie? Czyżby i ona była chora?
— Mamo, powiesz mi w końcu, jaką stawiasz diagnozę, czy mam się jeszcze bardziej zdenerwować?
— Będziecie mieli dziecko, Sieriożko! — odparła mu na to rozentuzjazmowana matka i objęła syna. — Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że się jej nie polepsza ani nie pogarsza? Ja, kiedy ty się miałeś urodzić, ciągle miałam nudności przez ponad pół roku!
— Głupoty gadasz, Ksenia nie będzie miała żadnego dziecka — prychnął. — Ani ja, ani ona nie jesteśmy na to gotowi.
Nie chciał wierzyć w to, co mówiła jego matka. Często zdarzało się jej tworzyć różne dziwne historie, uznał to więc za kolejny przykład jej zdolności do konfabulacji. On ojcem? Nie, to mogło być możliwe. Nie nadawał się przecież na ojca. Takiej diagnozy nawet nie brał pod uwagę. Przecież byli małżeństwem w prawdziwym tego słowa znaczeniu tak krótko, ledwo dwa miesiące...
Gdy doktor wreszcie przybył i przystąpił do badania Kseni, drżał ze strachu. Nie mógł jej stracić. Czuł, że nie wytrzyma, jeśli badanie potrwa jeszcze chwilę, mimo iż tak naprawdę minęło może dwadzieścia minut od chwili, kiedy lekarz wszedł do sypialni chorej. Siergiej odetchnął z ulgą, kiedy medyk w końcu ją opuścił. Był wyraźnie w dobrym humorze.
— I co z nią, panie doktorze? — zapytał z niepokojem.
— Och, nic jej nie jest, panie hrabio, pańska małżonka oczekuje dziecka. Wszelkie zmartwienia były zbędne. Gratuluję — odrzekł.
Siergiej ukrył twarz w dłoniach, zdumiony diagnozą, i przygryzł wargę. Nie, nie był gotowy na bycie rodzicem. Nawet nie chciał nim być. Jeszcze nie teraz. Chociaż z drugiej strony, gdyby na świat przyszedł syn, mógłby mu przekazać całą swą materialną i polityczną spuściznę. Po narodzinach dziecka Ksenia i matka zajęłyby się jego wychowywaniem, Nadia może wyszłaby niedługo za mąż, Anastazja pewnie chciałaby pomagać przy maleństwie, a on wreszcie nie musiałby się skupiać na kobietach, lecz zająłby się swymi politycznymi planami na poważnie...
Wszedł do pokoju, zlękniony o stan, w jakim zastanie Ksenię. Nie miał pojęcia, jak małżonka zareaguje na nowiny o potomku, czuł jednak, że nie będzie szczęśliwa. Zląkł się, gdy na nią spojrzał. Wyraz jej twarzy był tak enigmatyczny, że nie potrafił z niej wyczytać, co teraz musiała odczuwać.
— Kseniu, wszystko z tobą dobrze? — zapytał, patrząc na nią z niepokojem.
— Ja... Nie wiem, Sieriożo... Powinnam się cieszyć, ale nie widzę siebie w roli matki, po prostu nie... — jęknęła.
W jej głosie było tyle bezsilności i rozpaczy, że w sercu Siergieja poruszyła się jakaś struna odpowiedzialna za jego wrażliwość i współczucie. Nie myślał, że Ksenia będzie jeszcze bardziej załamana tą sytuacją niż on sam.
Przysiadł obok niej i nachylił się, by ją objąć. Ksenia podniosła się i chętnie do niego przylgnęła. Położyła głowę na jego ramieniu i wciągnęła głęboko w nozdrza jego zapach, co nieco ją uspokoiło.
— Nie bój się, Kseniu, mama nam pomoże. Ja też się boję, ale wierzę, że będzie dobrze.
— W takim razie ja też — odparła cichutko i pocałowała go w policzek.
Ktoś, kto czyta DLR, cieszy się z epizodu Jamesa? Jak myślicie, czy coś tu nawywija? A Ksenia? Stawiacie na chłopca czy dziewczynkę? (KTO CZYTAŁ CAMILLE I JEANA, PROSZONY JEST O NIESPOILEROWANIE!!!)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top