XXXIV. Aleksander

Jean od pamiętnej rozmowy z Dymitrem nieco wydobrzał. W połowie lutego czuł się niemal tak dobrze, jak przed wyruszeniem na wojnę. Włączył się aktywnie w prowadzenie domu. Chodził z Gruszeckim do lasu, gdzie pomagał mu rąbać drewno, a później opalać dom. Wieczorami snuł wraz z przyjacielem marzenia o tym, co uczyni po powrocie do domu, lecz jeszcze nie czuł się gotów na to, by opuścić Rosje. 

Któregoś dnia, gdy wrócili z lasu, usłyszał przerażające krzyki dobiegające z piętra. Przerażony pobiegł do pokoju Iriny. Zastał ją tam szlochającą i jęczącą z bólu. Na ten widok ścisnęło mu się serce. 

— Chyba się zaczęło... — jęknęła. — Przynieś wodę i płótna. I nożyce...

Dymitr jęknął z bezradności i pobiegł po to, co mu nakazała. 

Kolejne godziny były dla Iriny przerażającym koszmarem. Pamiętała, jak wielkim bólem było dla niej wydanie na świat Poluszki. Teraz cierpienie okazało się nieporównywalnie większe. Jej dziecko musiało być bardzo duże. 

Jęczała i płakała, krzyczała i ściskała rękę Dymitra, chcąc, by ten ból w końcu ustąpił, lecz on tylko się wzmagał, rozrywając jej ciało od środka. Miała wrażenie, że zaraz umrze. Czuła, że jeszcze chwila, a naprawdę opuści ten świat wraz ze swoim dzieckiem. Niczym Nadia...

Zaraz jednak spoglądała na pełną otuchy twarz Dymitra i powstrzymywała się od takich myśli. Musiała wytrzymać. Dla niego. Przecież tak bardzo cieszył się na myśl, że zostanie ojcem. 

Wargi zagryzła do krwi, a łzy sprawiły, że niczego już nie widziała, ale jej dzieciątko wciąż nie chciało się urodzić. Irina modliła się cicho, by było już po wszystkim. Nie mogła tego dłużej znosić. 

W końcu poczuła ogromną ulgę. Po chwili w pokoju rozległ się dziecięcy szloch, lecz Irina tylko uśmiechnęła się blado i zapadła w półsen, ogromnie wyczerpana porodem. 

Obudziła się dwie godziny później. Pokój został wysprzątany i tylko jej zakrwawiona koszula zdradzała, że niedawno na świecie pojawił się mały człowieczek. Dymitr siedział w fotelu tuż obok jej posłania i wpatrywał się w małe zawiniątko, które trzymał w rękach. Irina uśmiechnęła się. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. 

— Boże, Irinko, on jest taki... Taki... Śliczny... Mój własny synek... — wyszeptał ze wzruszeniem Dymitr i przytulił malca do siebie.

Po chwili podał go Irinie, która przycisnęła dziecko do piersi i zaczęła je gładzić po delikatnych, złotych włoskach, identycznych jak jej własne. Chłopiec radośnie zakwilił, kiedy zaczęła kołysać go w ramionach. Nie mogła się na niego napatrzeć. Był po prostu idealny. 

— Maleńki mój, będziesz najbardziej kochaną istotką na tym świecie, ja i twój tatuś dołożymy ku temu starań — wyszeptała i ucałowała jego czółko. — Jak damy mu na imię?

— Czy mógłby być Aleksandrem, po moim biednym Saszy? — zapytał.

— Tak, kochany. To śliczne imię. — Uśmiechnęła się łagodnie i spojrzała na dziecko. — No co, Saszeńko? Idziesz jeszcze do tatusia?

Dymitr wziął synka w ramiona i zaczął do niego szczebiotać. Irina tylko przyglądała im się z uśmiechem. Wiele przeżyła, ale w końcu miała przy sobie swojego Dymitra oraz ich dzieciątko i była naprawdę szczęśliwa. 

Dymitr wprost oszalał na punkcie dziecka. Kiedy tylko nie zajmował się domowymi obowiązkami, przesiadywał obok jego kołyski i gładził go po drobnej buzi. Saszeńka był jego największym szczęściem. 

Już dawno stracił nadzieję na to, że jeszcze kiedyś w jego życiu zagości radość. Zdawało mu się, że czeka go już tylko sromota zakończona śmiercią z ręki wrogiego żołnierza. A tymczasem miał przy sobie swoją Irinkę, najcudowniejszą istotę na świecie, i ich dziecko, najpiękniejsze maleństwo, jakie kiedykolwiek widział. Jego własnego synka, którego miał z całego serca miłować i chronić go przed złem tego świata. Nie mógł się już doczekać przygód, które ich czekały. 

— No co, Saszuniu — szczebiotał, przyciskając synka do siebie. Ten patrzył na niego swoimi dużymi, zielonymi ślepkami, jakby chciał przewiercić ojca na wylot. — Jesteś najśliczniejszy na świecie. Kiedy będziesz duży, tata nauczy cię strzelać. Będziemy razem polować na kaczki i jeździć konno. Też to widzisz? No, będzie wspaniale, mówię ci, maleństwo. 

Saszka tylko zakwilił w odpowiedzi. Dymitr uznał to za potwierdzenie jego słów. 

W tej chwili do pokoju weszła Irina. Spojrzała na nich z uczuciem i ucałowała obu po kolei. Dymitr uśmiechnął się i położył głowę na zgięciu talii żony. 

— Jak się czujesz, najdroższa? — Spojrzał na nią z troską. — Nie boli cię już tak?

— Już mniej. Jeszcze tydzień, dwa i wszystko będzie normalnie. Strasznie duży jest, to dlatego tak mnie teraz wszystko boli. 

— W końcu odziedziczył siłę po tatusiu! — zaśmiał się Dymitr i złożył kolejny pocałunek na czole dziecka. 

Irina westchnęła ciężko. Kochała swojego Saszeńkę całym sercem, ale gdy patrzyła na to, jak Dymitr trzyma go w objęciach, przypominała sobie Eugeniusza i Poluszkę. Mąż trzymał ich córeczkę w taki sam sposób...

Sasza skleił jej połamane serce, ale jego podobieństwo do Polusi sprawiało, że znów było ono gotowe się połamać. Miał w końcu takie same włoski i podobne rysy twarzy jak jego tragicznie zmarła siostrzyczka.

Irina starała się nie myśleć o tamtej tragedii, lecz na widok Saszy wracała do niej ze zdwojoną mocą. Musiała uczynić wszystko, by taka sytuacja się nie powtórzyła, a Saszy nigdy nie stało się nic złego. Musiała go chronić za wszelką cenę. 

— Tak, po tatusiu. Będzie takim wspaniałym człowiekiem jak ty, mój najdroższy — szepnęła. 

Dymitr uśmiechnął się na takie słowa i wystawił głowę w jej kierunku. Irina zrozumiała aluzję i pocałowała go czule. W końcu naprawdę czuła się szczęśliwa. Miała przy swoim boku ukochanego i ich malutkie dziecko, które rozjaśniało swoim uśmiechem każdy ich dzień. Wojna dobiegła końca i wszystko wskazywało na to, że niedługo wrócą do życia w pałacu. W jej głowie zaczęły się nawet rodzić nieśmiałe plany doprowadzenia do tego, by Ludmiła rozwiodła się z Dymitrem, a ona sama doprowadziła swe małżeństwo z Eugeniuszem do końca. Wtedy i on mógłby znaleźć lepszą kobietę, z którą mógłby stworzyć szczęśliwą rodzinę. Bo... zasługiwał na to. Dopiero wojna i macierzyństwo pozwoliły jej dostrzec, że Eugeniusz wcale nie był zły, że chciał tylko jej dobra, a śmierć dziecka tak go załamała, że nie wiedział już, co czynił. Ale było już za późno na żal.


Oki, to ten rozdział taki krótki, bo w sumie nie wiedziałam, jakie słodkie scenki z Saszą jeszcze napisac, jodoform, nie zabij mnie, jak czymś rzucisz, to dopiszę XDDD No i cóż, wyliczyłam, że zostały tu 4 rozdziały i epilog do końca...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top