XXXIII. Powrót do domu
Gdy otworzył oczy, Dymitr czuł się, jakby zaraz miała mu wybuchnąć głowa. Jego nozdrzy dobiegł obrzydliwy smród potu, krwi i moczu. Po chwili zrozumiał, gdzie leżał. W lazarecie.
Miał nadzieję, że nigdy tu nie trafi. Starsi, bardziej doświadczeni w boju druhowie niedoli często mówili, jak okropnym miejscem był lazaret i jak wielu wracało z niego z infekcjami, które później zabijały ich w krótkim czasie. Miał nadzieję, że jego taki los nie spotka.
Podniósł się nieco na posłaniu, lecz zaraz opadł, sycząc z bólu. W boku niemiłosiernie go piekło. Zacisnął zęby, by stłumić napływające do oczu łzy. Nie mógł zachować się jak płaczliwa panienka.
Dopiero po chwili minęło pierwsze otumanienie. Otworzył szerzej oczy, by dostrzec sylwetkę rosłego huzara, który siedział w kącie. Od razu rozpoznał w nim brata. Twarz miał przeoraną szramą, lecz poza tym nic złego mu się nie stało. Dymitr nie mógł w to uwierzyć. Myślał już, że Sasza zginął w jeziorze.
— Saszko! — wrzasnął głośno, zupełnie nie przejmując się tym, że kilku innych rannych zażywało właśnie snu. — Saszeńko mój! Ty żyjesz!
— Czemu miałbym nie żyć? — zachichotał, zbliżając się do brata. — To o ciebie wszyscy drżeli, ja przecież mam już wprawę i nikt by nie sądził, że dam się zabić!
— To... To nie twój oddział był na tym lodzie, który zbombardowali Francuzi?
— Nie — zaśmiał się, patrząc na niego pobłażliwie.
— O matko, to ja zacząłem się zamartwiać, że mój Saszeńka tam zginął i mnie trafili, a ty mi się tu teraz śmiejesz! Mogłem przez ciebie umrzeć! — wykrzyknął ze złością. Cały aż trząsł się z gniewu.
— Nie moja wina, żeś taki głupi. Przecież twój Saszka zawsze sobie poradzi.
— No tak... — westchnął Dymitr.
Nagle ogarnęło go zdumienie, że wokół nich było tak spokojnie. Nikt się nie radował ze zwycięstwa, nikt nie śpiewał pieśni. Dlaczego panowała tu taka cisza? I gdzie był Siergiej?
— Saszko, czemu nikt się nie cieszy?
— A czemu mielibyśmy się cieszyć, skoro przegraliśmy?
— Przegraliśmy? Ale jak to... Tyle krwi miałoby pójść na marne? — jęknął Dymitr.
Dlaczego ponieśli klęskę? To zdawało się niemożliwe! Przecież mieli kordony wojska nieprzebranie większe niż Francuzi, a po złączeniu sił z Austriakami byli niemal nie do pokonania! Do tego odznaczali się ogromną bitnością i nie obawiali się podejmować ryzyka. Jakim sposobem Francuzi odnieśli zwycięstwo?
— Cóż, tak już jest na wojnie, Miteńko. Car nasz uciekł z pola bitwy, powiadają, że jest już gdzieś przy granicy z Galicją, chociaż ja w to wierzę. Nie dałby rady tak szybko tam dotrzeć.
— O Boże... Cóż za poniżenie narodu rosyjskiego! Trzeba się na nich zemścić! Ci Francuzi z piekła rodem nie mogą dłużej przelewać rosyjskiej krwi!
— Dima, ty żyjesz! — Rozległ się nagle krzyk Siergieja.
Gruszecki niemal podskoczył z przerażenia.
— Ja miałbym nie żyć, Sieriożko? No wiesz ty co! — odrzekł mu z rozbawieniem. — Chodź no tu.
— No bo nigdzie cię nie mogłem znaleźć. Ktoś mi mówił, że cię trafili i został z ciebie trup.
— Bo prawie tak było. — Wyszczerzył zęby. — Ale ja przecież jestem nie do zdarcia, Sieriożko mój, nie do zdarcia!
— Nie, Dymitrze, jesteś po prostu piekielnym głupcem, a głupi ma zawsze szczęście. Nie wiesz nawet, jak się o ciebie martwiłem!
Dymitr uśmiechnął się szeroko do Siergieja. Oczywiście, musiał się o niego zamartwiać. Inaczej nie byłby sobą.
— No i widzisz, niepotrzebnie! Nie bój się, nic by mi się nie stało. Mam dla kogo żyć. Ty też. Zobaczysz, wrócimy teraz do domu, ja ożenię się z Irinką, ty powiesz Kseni, jak bardzo ją kochasz, a Saszeńka będzie miał dziecko z tą swoją Larysą i będzie wszystko jak w bajce!
Wszyscy trzej zaśmiali się na te słowa. Wizja przyszłości, jaką roztaczał przed nimi Dymitr, malowała się w samych jasnych barwach.
— Dziękuję ci, ciociu. — Irina uśmiechnęła się do Tatiany Aleksandrowny, oddając jej ogromny wolumin o Aleksandrze Newskim. — Ta książka była naprawdę wspaniała. To prawdziwa sztuka, zawrzeć tak wiele informacji, jednocześnie zachowując tak piękny, literacki styl.
— W takim razie możesz sobie zachować tę książkę. U nas w domu i tak nikt tego nie czyta — zaśmiała się.
Odkąd Dymitr wyjechał, Irina bardzo często bywała u swoich przyszłych teściów. Wprost uwielbiała rozmowy z Tatianą Aleksandrowną, która była nie tylko piękną, ale i bardzo mądrą kobietą. Dało się z nią pomówić na więcej ciekawych tematów niż z Praskowią Łukjanowną, co było dla Iriny niezwykle cenne, bowiem dyskusje z matką najczęściej ograniczały się do sporów o to, która suknia lepiej by na niej leżała i który kolor lepiej pasuje do jej cery i włosów.
— Och, dziękuję! Bardzo mnie to cieszy, ciociu! Będę mogła teraz czytać ją do woli.
— Na zdrowie, dziecko, czytaj, ile chcesz, bo karmienie umysłu jest bardzo ważne, choć obawiam się, że mój Dima bardziej interesuje się innymi sprawami — westchnęła ciężko.
— Och, on bywa naprawdę inteligentny — odrzekła Irina, wspominając na rozmowy, jakie prowadzili w bibliotece przed jego wyjazdem. — A i ta jego głupota i nieokrzesanie, które na co dzień ukazuje, mają swój urok.
— Nie spodziewałam się nigdy, że dla kogoś to będzie stanowiło jego zaletę — zachichotała — ale cieszę się, że cię te jego cechy nie zrażają. Naprawdę.
Irina miała coś odrzec, lecz przeszkodziły jej w tym drzwi, które otwarły się nagle z impetem. Zamarła, gdy ujrzała Dymitra w mundurze. Był nieco szczuplejszy, niż gdy wyjeżdżał, włosy mu urosły tak, że sięgały za uszy, a na twarzy widniało kilka zadrapań, ale oczy świeciły jak dawniej. Chciała do niego podbiec i rzucić mu się na szyję, lecz zdumienie nie pozwalało jej uczynić ani kroku.
— Mamusiu! Irinko! Tak się cieszę! — krzyknął młodzieniec i dopadł do ich stóp, po czym zaczął składać gorączkowe pocałunki na dłoniach obu kobiet. — W końcu was widzę... Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mi was brakowało!
— Ciebie nam także, kochanie — odparła Tatiana i wyciągnęła ku niemu ręce, chcąc, by ją objął.
Dymitr usiadł obok matki i wtulił się w jej pierś, jak to miał w zwyczaju czynić jako mały chłopiec. Przy niej czuł się znów beztroskim dzieckiem, nie mężczyzną, który dopiero co wrócił z wojny. Pragnął znów wrócić do tych czasów, gdy był małym chłopcem i co wieczór leżał z matką w łóżku, wysłuchując jej opowieści o historii Polski i Rosji. Westchnął z zadowoleniem, gdy matka zaczęła przesuwać dłonią po jego włosach i całować go po głowie.
— Mamusiu, to było straszne... Myślałem, że Saszka nie żyje... Ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. No, prawie, bo przegraliśmy...
— Nie martw się, synku, dla mnie i tak jesteś bohaterem — odrzekła Tatiana. — Saszka poszedł do Larysy, tak?
— Tak. Nie mógł się doczekać, aż ją ujrzy, powiedział, że potem przyjdzie.
— To dobrze. Zostawię was samych, na pewno stęskniłeś się za Iriną, nie będę wam przeszkadzała — rzekła i wstała.
Dymitr nie protestował przeciwko jej wyjściu. Nie wstydził się okazywania Irinie uczuć w towarzystwie matki, musiał jednak przyznać, że bez obecności Tatiany zdawało się to zdecydowanie wygodniejsze. Podszedł do Iriny i objął ją ramieniem, po czym przycisnął ją do piersi. Jej drobne, ciepłe ciało tak blisko niego było najpiękniejszą rzeczą, jaką był w stanie sobie wyobrazić. Pragnął, żeby już zawsze byli razem i chronili się wzajemnie przed złem tego świata.
— Tak się cieszę, że wróciłeś... Martwiłyśmy się z twoją mamą...
— Widzę, że bardzo się lubicie. W życiu bym nie pomyślał, że cię tu zastanę!
— Tak, jest cudowną kobietą. Bardzo mnie cieszy, że będzie moją teściową, lepszej bym sobie nie mogła wymarzyć — odparła z uśmiechem i nachyliła się, żeby go pocałować.
Te miesiące bez jego bliskości były dla niej trudne do zniesienia. Jego czułe, delikatne pocałunki sprawiły, że po chwili zapomniała już o tym, że nie widziała go od pół roku i zaczęła myśleć tylko o tym, jak bardzo go kocha i nie może doczekać się ślubu. Nie mogąc się nasycić jego czułościami, pozwoliła mu zasypać swoją twarz pocałunkami. Nie było na tym świecie nic droższego jej sercu ponad te dowody uczucia ze strony ukochanego. Kochała i była kochana, a to wypełniało ją ogromnym szczęściem, które ogrzewało całe jej życie, sprawiając, że było ono lepsze i łatwiejsze do zniesienia w trudnych chwilach.
Siergiej nie mógł powstrzymać drżenia rąk, gdy wchodził do domu. Nie obawiał się spotkania z matką i siostrami, lecz wizja wyznania Kseni prawdy o swych uczuciach napawała go przerażeniem. Co, jeśli ona go nie kochała? Jeśli tylko zbłaźni się w jej oczach swym wyznaniem? Po co w ogóle miał jej o tym mówić?
Nie, nie mógł tak myśleć. Ksenia zasługiwała na to, by wiedzieć, co do niej czuł, nawet jeśli sama nie odwzajemniała tej miłości. Nie mogła przecież od niego odejść, jeśli nie chciała, by ojciec wydał ją za Anatola, a lepszego kandydata na męża niż on sam też nie znalazła. W najgorszym razie ich relacja mogła się tylko nieznacznie pogorszyć, w najlepszym — mógł zyskać niewyobrażalne szczęście.
Zaprowadzono go do salonu, gdzie siedziały wszystkie cztery kobiety. Siergiej ze smutkiem pomyślał, że matka schudła od lata. Obawiał się, że to z tęsknoty za nim. Wszystkie były jakieś przygaszone, lecz gdy tylko go ujrzały, ich oczy błysnęły szczęściem. Zerwały się z kanapy i podbiegły do niego, po czym rzuciły mu się na szyję. Siergiej był tak tym wszystkim zdumiony i przytłoczony, że nie wiedział już, która trzyma go za ręce, która wepchała się pod jego ramię, a która uwiesiła na jego szyi.
— Dziewczęta, udusicie mnie — zaśmiał się. — Mamo...
— Mój syneczek, taki przystojny w mundurze...Jestem z ciebie dumna, Sieriożko. — Ucałowała go soczyście w policzek i wtuliła się w jego pierś.
Siergiej przycisnął ją do siebie na tyle, na ile było to możliwe, gdyż nieco przeszkadzały mu w tym uczepione do niego dziewczęta. Tylko Ksenia stała z boku, z rękoma założonymi za plecy, i przyglądała im się z jakąś dziwną melancholią wymalowaną na twarzy.
— Sieriożko, naprawdę ci ślicznie w tym żołnierskim kubraczku — zaśmiała się Anastazja — ale jakoś dziwnie schudłeś. Już nie jesteś grubasem, tylko najprawdziwszą śmiercią!
— Nastka! — skarciła ją matka.
— No przepraszam no... — jęknęła.
— Nic się nie stało, Nasteczko, ale teraz mnie wypuść, bo naprawdę zaraz tu padnę bez tchu.
— No dobrze, zrzędo — odparła z uśmiechem i wypuściła go z uścisku.
Również matka się od niego oddaliła. Teraz miał przed sobą tylko Nadię. W nieco skromnej, ale doskonale uszytej sukni wyglądała niemal jak nie ona. Zdawało mu się, że jej policzki nieco się zarumieniły, a oczy świeciły pełnym szczęścia blaskiem.
— Nadieńko, wyglądasz dzisiaj tak ślicznie! Powiedz mi, czy przez ostatnie miesiące pojawił się w twoim życiu jakiś miły kawaler?
— Żaden — odparła z rozbawieniem. — Nie chcę iść za mąż, Sieriożo.
— Nie będziesz się tu marnowała, koniec dyskusji. Czy mógłbym zostać na chwilę sam z Ksenią? Albo nie, pójdę z nią pomówić do siebie.
— Oczywiście, Sieriożko. — Zofia uśmiechnęła się podejrzanie.
Siergiej doskonale wiedział, co chciała mu przekazać. Wziął Ksenię za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. Spojrzał na nią, gdy weszli do pomieszczenia. Zdawało mu się, że od lata bardzo wypiękniała. Czyżby to tęsknota za nim sprawiła, że tak ślicznie teraz wyglądała? A może to starania matki? Zauważył, że nieco się zaokrągliła, co bardzo go zdumiało, nigdy bowiem nie zwracał zbytniej uwagi na krągłości dam. Lico też miała jakieś inne, jakby nabrała więcej kolorów.
Spodziewał się po Kseni wszystkiego, lecz nie tego, że gdy tylko zamknie drzwi, ta rzuci się mu na szyję i zacznie go całować. Przeszył go rozkoszny dreszcz. Nie posądzał jej nigdy o taką gwałtowność. Zastanawiał się, czy powinien się jej poddać, czy może przejąć nad nią kontrolę. Położył dłonie na jej talii i przysunął ją do siebie. Nie spodziewał się, że mogła go ogarnąć taka żądza. Chciał więcej i więcej. Uderzyła go dziwna myśl, że mógłby nigdy nie przestać całować tych kuszących ust.
Gdy się od niej oderwał, dostrzegł, że oblała się intensywnym rumieńcem. Uznał, że dodawało jej to mnóstwo uroku.
— Kseniu... Czy ty mnie kochasz? — zapytał, gładząc delikatnie jej policzek.
Był gładki i przyjemny w dotyku. Odkrył, że taki rodzaj pieszczot sprawia mu ogromną przyjemność.
— Tak... Od dawna, ale bałam ci się o tym powiedzieć... — wymamrotała, spuszczając wzrok ze wstydem, co wielce zdumiało Siergieja. Czy ten pocałunek nie starczył jej za dowód jego miłości? — Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać, po prostu bardzo za tobą tęskniłam i samo... tak wyszło... Wybacz... Pójdę już.
— Ależ Kseniu... Czy ty nie rozumiesz, że ja ciebie też kocham? — zapytał.
Nie czekał na jej odpowiedź. Nie chciał. Skoro wszystko stało się już jasne, nie musiała mu odpowiadać. Przysunął ją do siebie i znów ją pocałował. Czuł, że Ksenia była tym zdumiona, lecz po chwili przyzwyczaiła się do tej sytuacji. Jego katusze związane z uczuciem do żony wreszcie dobiegły końca. Mógł przysiąc, że na pocałunku się nie skończy.
Ten moment, kiedy chcesz napisać śmierć wielką literą. Poziom spaczenia przez Elisabeth lvl extra hard.
Z dedykacją dla mania2610, największej shipperki Sieni <3
Ale, to be honest, wymiotuję szczęściem, cukrem i tęczą, tutaj kolorowo, w CiJ kolorowo i mam wrażenie, że można z nadmiaru cukru w tych scenach zwymiotować. Nie umiem w nie tak jak w smutne rzeczy. Dlatego heh, rozkręcam na dniach machinę zła. Niedługo padną tutaj kolejne trupy. Tak, w liczbie mnogiej. Przyjmuję zakłady co do ich tożsamości. Podpowiem, że faceci. O dziwo w moich morderczych planach kobietom w Gruszy się jakoś nie dostaje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top