XXXII. Bitwa pod Austerlitz
Minęło już ponad cztery miesiące, odkąd Siergiej i Dymitr opuścili swe domy i wyruszyli na wojnę, lecz wciąż nie mieli okazji wziąć udział w wielkiej bitwie, w której mogliby się wsławić wielkimi czynami, o czym marzył Dymitr. Siergiej zaś sam nie wiedział, czego pragnął. Do rodziny wracać nie chciał, gdyż nie potrafił odnaleźć się jako wielki hrabia w ogromnym domu, do tego dobijała go sytuacja związana z Ksenią. Jednak perspektywa śmierci również nie była dlań kusząca. Gdyby on zginął, kto zrealizowałby jego marzenia o wyzwoleniu chłopów spod pańskiego jarzma? Nie miał przecież syna, który mógłby kontynuować jego misję. Musiał więc żyć.
Dopiero pod koniec listopada pojęli, że niedługo czeka ich wielka, rozstrzygająca losy wojny bitwa, a nie kolejna z niewielkich potyczek, w których dotąd mieli okazję brać udział, a które tak nużyły Dymitra, łaknącego zastrzyku adrenaliny.
Wieczorem pierwszego grudnia siedzieli w obozie, ciesząc się być może ostatnim dniem życia. Wiedzieli już, że nazajutrz stoczą wielką bitwę. Dymitr patrzył w gwiazdy, popijając wódką, i wyobrażał sobie, że dwie najpiękniejsze, najjaśniej świecące to oczy Iriny, która czuwa nad tym, by nic złego mu się nie przytrafiło.
— Wiesz co, Sieriożko, chcę już roztrzaskać Francuzów w drobny mak i wrócić do Irinki. Ta wojna jest taka nudna! Mówili, że będzie tyle okazji, by im pokazać, że wcale nie są tacy wszechmocni, a tu co? Nic! Jakieś drobne potyczki bez znaczenia i tyle.
— Dimo, naprawdę nie mogę uwierzyć, że tak bardzo rwiesz się ku walce. Przecież ty nie nadajesz się do brania udziału w tak wielkiej bitwie. Co tam w bitwie, ciebie nie powinno być w wojsku! Z tą twoją głupią fantazją i porywczością zaraz nabijesz się na bagnet jakiegoś Francuza albo Austriaka i będzie po tobie, a twoja Irinka zapłacze się w Petersburgu — sarknął i rzucił trzymanym do tej pory w dłoni kamieniem gdzieś przed siebie.
— Ksenia za tobą też, ale nie będzie cię to obchodziło, bo chyba przestałeś ją kochać! — odparował Gruszecki, patrząc na niego z wyrzutem. — A jeszcze jakiś czas temu tak cierpiałeś, że jesteś zakochany i nie wiesz, co uczynić!
— Ale co ja mam jej powiedzieć? — warknął Siergiej. — Skoro ja sam już nie wiem, co między nami jest! Raz jest taka milutka i kochana, a zaraz robi się okropna, ciągle narzeka i doprowadza mnie do szału!
— Kochasz ją?
— Ja... Nie wiem, Dimo, nie wiem! — krzyknął, zupełnie zrezygnowany i bezsilny.
Nigdy nie miotały nim tak sprzeczne uczucia, jak odkąd poznał Ksenię. Najpierw szczerze jej nienawidził, by później się nią zauroczyć. Miał wrażenie, że po ślubie stała mu się obojętna, a czasem nawet go irytowała. Widział jednak, jak bardzo związała się z jego rodziną i jak bardzo matka i siostry ją kochały. Czasem ogarniała go nagła potrzeba objęcia jej czy pocałowania, jednak zawsze hamował w sobie te uczucia. Zdawało mu się, że Ksenia go nie lubi i traktuje jedynie jako wybawcę, który poślubił ją z litości. Sam zresztą czasem tak się czuł. Na wojnie jednak każdego dnia zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo mu jej brakuje... Dopiero teraz pojął, że jej łagodny uśmiech, radosny chód, błyszczące, zielone oczy i delikatne dłonie ubogacają jego życie. Że brakowało mu jej inteligencji, wrażliwości, a nawet sprzeczek z nią. Tęsknił za nią i potrzebował jej.
— Ja ci mówię, że ona cię kocha i nie ma się czego obawiać, powiedz jej, kiedy tylko wrócisz! Gdyby nic do ciebie nie czuła, nie zgodziłaby się za ciebie wyjść, nawet dla ratunku. Wiedziała, jaki paskudny zrzęda z ciebie już przed ślubem i chwilami ledwo wytrzymywała. Znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że prędzej wróciłaby do Piotra, niż za ciebie wyszła, gdyby naprawdę cię nie lubiła i uważała za gbura. Ona naprawdę cię kocha, z wszystkimi twoimi wadami i zaletami!
— Bredzisz, Dimo. Odkąd zaręczyłeś się z Iriną, jest jeszcze gorzej... Naprawdę jesteś głupi i nic a nic nie znasz się na świecie. Nie ma czegoś takiego jak miłość, nie w małżeństwie. Matka kocha swe dzieci, rodzeństwo zazwyczaj miłuje siebie nawzajem, ale nic poza tym. Nie da się kochać kogoś, kogo nie zna się od niemal zawsze, z kim nie jest się blisko związanym.
— Oj, ty głupi pierogu! — Dymitr zaśmiał się jak szaleniec i dźgnął go w żebro! — Widzę przecież, że ją kochasz, ale nie chcesz się do tego przyznać i zmyślać jakieś wierutne bzdury. Naprawdę, Sieriożo, aż mi za ciebie wstyd! Gdyby tylko Ksenia się dowiedziała, jakie masz zdanie na temat miłości! Przecież ona tam usycha z tęsknoty za tobą!
Siergiej westchnął. Wiedział, że Dymitr ma rację. Naprawdę kochał Ksenię, chociaż za wszelką cenę starał się to ukryć. Ale dlaczego się wstydził? Dymitr przecież nie wyśmieje jego uczucia, skoro sam kocha.
— Chciałbym ją już ujrzeć... — westchnął i otarł z policzków łzy, które zaczęły po nich niepostrzeżenie spływać. Wstydził się tego, że szlochał. Nie przystało mu to.
— Och, Sieriożko, już niedługo. Wrócisz do niej, wyznasz jej, że ją kochasz i będziecie już zawsze razem.
Siergiej westchnął na jego słowa. Wątpił w to, że będzie kiedykolwiek do tego zdolny. Ale... musiał to uczynić. By być szczęśliwym. Jeśli Ksenia go nie kochała, trudno. Lecz jeśli naprawdę go miłowała... Nie mógł tego zaprzepaścić.
— Dimo, musimy to przetrwać i wrócić do domu. Dla Iriny i Kseni. I dla mojej mamy.
— Damy radę, Sieriożko. — Uśmiechnął się do niego szeroko. — Bo kto, jak nie my?
Siergiej w odpowiedzi posłał mu tylko blady uśmiech. Wierzył, że jego słowa się sprawdzą. Musiały.
Siergiej leżał na ziemi, udając martwego. Nie miał już sił walczyć. Został boleśnie draśnięty w ramię, które niemiłosiernie go piekło, uniemożliwiając mu sprawną walkę bądź ucieczkę. A nie miał zamiaru jeszcze żegnać się z życiem. Miał jeszcze tyle rzeczy do zrobienia... Musiał wyznać swe uczucia Kseni i w końcu sprawić, że los chłopów będzie lepszy.
Jednak, leżąc wśród trupów, wcale nie czuł się, jakby zaraz miał wydostać się z tego piekła i żyć pełną piersią u boku ukochanej rodziny. Widział puste oczy swych kompanów, którzy wczoraj wieczorem jeszcze śmiali się, że po bitwie będą opijali zwycięstwo.
Chociaż przez lata pragnął śmierci, dopiero teraz Siergiej pojął, jak wielki był jej majestat. Zabierała i starych, którzy już od dawna chylili się ku ziemi niczym drzewa, których gałęzie ciężkie były od owoców dobrego życia, i młodych, którzy dopiero wypuścili swe życiowe pędy. Nie oglądała się na wolę swych ofiar. Brała tych, których uważała za sobie należnych. Nawet ci, którzy w jednej chwili radośnie się śmiali, mogli jeszcze tego samego dnia usnąć jej kamiennym snem.
Siergiej tego nie chciał. Gdy myślał o swoim ciele, teraz tak ciepłym, zdrowym i rumianym, które miałoby się rozłożyć i zostać zjedzone przez robactwo, ogarniał go strach połączony ze wstrętem. Wszystko było lepsze od śmierci. Musiał żyć.
Tylko co stało się z Dymitrem? Stracił go z oczu tak dawno temu... Czy jeszcze żył? A może już ktoś odebrał mu życie? Siergiej nie zniósłby świadomości, że Dima, ten wesoły chłopiec, z którym spędził tyle chwil, zarówno smutnych, jak i radosnych, miałby być w gronie ofiar tej batalii. Nie on ze swą nieopanowaną chęcią życia.
Nie, musiał myśleć optymistycznie. Dymitr żył. Nie mogło być inaczej.
Dymitr biegł na oślep przez pole bitwy, wśród huku armat i oparów czarnego pyłu, mając nadzieję, że nikt go nie trafi. Nie mógł znaleźć Sierioży, do tego ktoś trafił go w ramię, przez co był niemal bezbronny. Nie potrafił już patrzeć na to, co go otaczało. Nie tak miała wyglądać wojna, pełna chwalebnych czynów. Otaczające go zewsząd cierpienie sprawiało, że łamało mu się serce. Jak miał zostać mężem Iriny i ojcem, skoro odbierał życie innym, podobnym mu młodzieńcom? Młodzieńcom, którzy też kochali i byli kochani, którzy też tęsknili za ukochanymi?
Dookoła siebie widział tylko trupy poległych. Czerwone plamy krwi na błękitnych mundurach, roztrzaskane czaszki, poodrywane ramiona... Chciał zemdleć, byle tylko na to nie patrzeć. Przerażający huk armat, które nie znały spoczynku i wciąż kontynuowały swą kanonadę pocisków, był nie do zniesienia.
Był już zmęczony. Gdyby nie Irina, najchętniej położyłby się wśród tych wszystkich trupów i umarł. Bo jak miał dalej żyć, skoro widział piekło?
Mgła sprawiała, że ledwo widział. Oblał go zimny pot. Jak miał znaleźć Siergieja w tym zamieszaniu? Obserwował tylko, jak jego rodacy padają pod ciosami francuskich żołdaków, błagając Boga o odpuszczenie im grzechów, jak Francuzi wznoszą dzikie, zwierzęce niemal okrzyki radości. Bitwa dobiegała końca, a oni przegrywali.
Ledwo łapał oddech. Nie miał już pojęcia, w którą stronę biegnie. Stracił poczucie czasu i jedynie słońce wysoko na firmamencie nieboskłonu przypominało mu o tym, że było nieco po południu. Nagle posłyszał ogłuszające rżenie koni i uderzenia bomb. Odwrócił wzrok, by dojrzeć, jak lud załamuje się pod kopytami koni, a żołnierze wpadają do wody. Nagle uświadomił sobie coś tak strasznego, że całego go sparaliżowało.
Aleksander najprawdopodobniej był wśród tych żołnierzy.
Mógł zginąć.
Jego najdroższy Sasza.
Wpatrywał się pełnymi przerażenia oczyma w łamiący się lód i widział już martwe ciało Aleksandra dryfujące w jeziorze. Jego radosne zazwyczaj oczy były w wyobraźni Dymitra przerażająco puste, a z ust spływała strużka krwi. Twarz miał przeraźliwie bladą, niemal przezroczystą.
Nie.
To nie mogła być prawda.
Aleksander nie mógł go zostawić.
Aleksander musiał żyć.
Nagle poczuł przeszywający ból w boku. Przyłożył rękę do miejsca, w które został trafiony, i poczuł ciepłą krew, która z niego wypływała. Nagle oczy zaszły mu czerwienią, głowa stała się niezwykle ciężka, jakby była z ołowiu, a wszystko wokół stało się czarne. Zemdlał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top