XXX. Wojna na horyzoncie

Lato dobiegało końca, a wraz z nim czasy pokoju w Europie. Żołnierze z całego kontynentu wiedzieli już, że niedługo przyjdzie im rzucić swe życie na szalę, by walczyć o dobro ojczyzny.

Na początku w stawce liczyły się tylko Anglia i Francja, dwóch odwiecznych wrogów, których zatarg sięgał mroków średniowiecza i nic nie wskazywało na to, by kiedyś ta sytuacja miała ulec zmianie. Wszyscy władcy europejscy wiedzieli, że jeśli chce się układać z Francją, pewnym jest, że stanie się wtedy śmiertelnym przeciwnikiem Anglii. 

Aleksander I próbował lawirować między zaprzysięgłymi wrogami, mając nadzieję na to, że uda mu się dla siebie ugrać jak najwięcej, wkrótce jednak okazało się to niemożliwe. Malta stała się kością niezgody między nim a Anglią, gdyż zarówno Brytyjczycy jak i Rosjanie mieli na nią zakusy. Wtedy też zdecydował porozumieć się z Francją. Niestety, Napoleonowi proponowany sojusz zbytnio nie odpowiadał, do tego obraził on rosyjskiego ambasadora, co nie mogło mu ujść na sucho. Te wydarzenia w połączeniu z bestialskim mordem na księciu d'Enghien, który wstrząsnął arystokratami całej Europy, oraz z koronacją cesarską i koronacją na króla Włoch sprawiły, że car dłużej się nie wahał i zawiązał alians z premierem brytyjskim Pittem. 

Dymitr cieszył się na nadchodzącą wojnę, choć jednocześnie okrutnie przykrą była mu myśl, że będzie musiał zostawić swą drogą Irinę samą w Petersburgu, gdzie była narażona na ewentualne awanse ze strony innych młodzieńców. Był więc wielce uszczęśliwiony, gdy po powrocie do Petersburga jej rodzice postanowili wyprawić wielki bal z okazji ich zaręczyn. Dzięki temu wszyscy w stolicy wiedzieli już, że Irina jest jego i tylko jego. Dziwiła go nieobecność Eugeniusza na balu. Dopiero później dowiedział się, że Jarmuzow wyjechał na lato do Radonieża i jeszcze nie wrócił, na co odetchnął z ulgą. Irina była bezpieczna.

W końcu jednak nadszedł dzień, w którym przyszło mu pożegnać się z ukochaną i wyruszyć na wojnę. Jednocześnie nie mógł się doczekać starcia i obawiał się tego, co go czeka. Do tej pory nigdy nie był jeszcze na froncie, jedynie bawił się w wojnę na poligonie. Był jednak pewien, że cokolwiek by się nie wydarzyło, on powróci do domu cały i zdrowy, by ożenić się z Iriną i wieść szczęśliwe życie. Bóg nie mógł przecież być dla niego tak okrutnym, by zabrać go z tego świata, kiedy dopiero zaczynał żyć pełną piersią. 

Irina leżała w swoim pokoju, cała we łzach, gdy do niej przyszedł. Loki miała zmierzwione i nieuczesane, nie ubrała się nawet w żadną suknię, lecz wciąż odziana była w koszulę nocną. Przez to jej matka nie chciała wpuścić młodego Gruszeckiego do sypialni dziewczyny, ta jednak odrzekła, że Dymitr koniecznie musi do niej przyjść, a jej odzienie nie jest w tej chwili najważniejsze. Gruszecki został więc wpuszczony do alkowy swej narzeczonej. Usiadł przy niej na łóżku i ujął jej dłoń. Ta zaszlochała na ten gest.

— Cichutko, kochana moja, nie płacz mi tu — wyszeptał uspokajająco i ucałował ją w skroń, ta jednak wciąż łkała. 

— Dimo, dlaczego musisz jechać? Nie możesz zostać ze mną? Przecież ja potrzebuję cię bardziej niż Rosja! Ona sobie bez ciebie poradzi, ja nie...

— Ależ Irinko, przecież nic mi nie będzie, nie dam im się zabić, obiecuję ci. — Spojrzał na nią z miłością i podniósł delikatnie jej podbródek, by móc wpatrywać się w jej oczy.

Pełne były łez. Dymitra zabolało na to serce. Jego Irinka nie mogła przecież tak się smucić. Nie po to Bóg stworzył te piękne oczy, by teraz zalewały się łzami. 

— Nie wierzę ci. Nawet nie wiesz, kiedy ktoś cię trafi i umrzesz... Nie masz przecież na to wpływu... A ja bez ciebie nie przeżyję. 

— Ależ Irinko... Będzie dobrze, wrócę — odrzekł i pocałował ją w czoło, jednak dobrze wiedział, że miała rację.

Mimo to nie zamierzał rezygnować z wojny. Chciał udowodnić sobie i innym, że nie był tylko głupim hulaką Dimą, który pragnie jedynie kobiet, alkoholu i dobrej zabawy, a kimś więcej, szlachetnym wojownikiem o swą ojczyznę, gotowym dla niej na wszystko. Jego ojciec musiał być z niego dumny, gdy wróci z pola bitwy.

— Obiecujesz? — Podniosła się i spojrzała na niego z nadzieją, ale i jakimś dziwnym żalem, którego Dymitr nie potrafił nazwać. — Bo ja naprawdę nie wiem, co uczynię, jeśli cię stracę...

— Oczywiście, że wrócę, Sieriożka tego dopilnuje. — Uśmiechnął się. 

Wyrzekłszy te słowa, nachylił się do niej i złączył ich wargi w długim, czułym pocałunku. Nie chcieli się od siebie oderwać, jakby lękali się, że to ich ostatni pocałunek, zaczynali więc pełen miłości, namiętny taniec ust raz po razie. W końcu jednak oderwali się od siebie, a Irina przylgnęła do jego piersi.

— Z jednej strony chciałabym, żebyś już poszedł, bo każde twoje spojrzenie sprawia, że zaczynam myśleć, jak okropnie będę za tobą tęskniła i wywołuje we mnie ból... Ale z drugiej strony obawiam się, że już cię nie ujrzę i nie chcę cię wypuścić...

— Będzie dobrze, najdroższa, obiecuję ci — wyszeptał.

Poczuł, że dłużej już nie wytrzyma, patrząc na nią zalaną łzami. Musiał stąd jak najszybciej wyjść, inaczej gotów był oszaleć z bólu,

— Chciałabym ci wierzyć...

— Obiecuję — odrzekł i wstał. Odwrócił od niej spojrzenie, by jeszcze bardziej nie rozrywać swego serca, które już i tak niemiłosiernie go bolało. — Do zobaczenia, Irinko... Wrócę tak szybko, jak będę mógł — rzekł jeszcze i wyszedł.

Irina chciała coś odrzec, lecz nie zdążyła, a na pobiegnięcie za nim brakło jej sił, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Rzuciła się tylko na łóżko i szlochała, przerywając łkanie modlitwą o to, by wojna jej go nie odebrała. Musiał do niej wrócić. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby być inaczej.

Siergiej był niemożebnie wdzięczny losowi, że jego ojciec umarł, a on mógł mieszkać z rodziną w pięknej posiadłości. W końcu starczało im na jedzenie, mógł kupić dziewczętom i matce nowe suknie, a nawet oddawać nieco biedniejszym od niego. Uśmiech na twarzy Zofii, gdy mogła wystroić się w zdobną toaletę i pójść w niej do cerkwi, był dla Siergieja najpiękniejszym widokiem.

Nawet uczęszczanie na nabożeństwa nie było teraz dla niego tak okropną męczarnią, skoro obok niego stały uśmiechnięte kobiety jego życia. I Ksenia.

To ona stała się teraz jego największym problemem. Nie chodziło mu nawet o samą jej osobę, lecz o uczucia, jakie w nim budziła. Czasem, gdy matka wciąż o nią pytała, nienawidził swej biednej małżonki. W inne dni ciągnęła go do niej jakaś dziwna tęsknota i tylko myśl, że Ksenia wyszła za niego jedynie dla ratunku przed Brusiłowem, powstrzymywała go od pobiegnięcia do niej i wyznania, że kocha ją całym sercem i pragnąłby zacząć wszystko od początku. 

Do tego wszystkiego matka co rusz wypytywała go o potomstwo, co jeszcze bardziej go dobijało. Pragnął wyznać jej prawdę o tym małżeństwie, wiedział jednak, że złamie jej to serce. Miotał się więc między miłością a nienawiścią, między szczęściem a rozpaczą i sam nie wiedział, co począć. Nadchodzącą wojnę przyjął więc z ulgą. W końcu coś miało oderwać jego umysł od myśli o matce i Kseni.

Nie myślał jednak, że pożegnanie z nimi będzie dlań tak trudne. 

Matka siedziała w salonie i szlochała, pocieszana przez Nadieżdę. Anastazja błąkała się po domu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, a Ksenia przycupnęła w kącie, dziwnie zamroczona.

Siergiej o tym nie wiedział, lecz i ona nie potrafiła określić, co wobec niego czuła. Czasem zdawał się jej najlepszym człowiekiem, jakiego znała, pełnym dobroci, współczucia i czułości. Innym razem był opryskliwym, okrutnym gburem, który wcale nie się z nią nie liczył. Bolało ją to niemożebnie. Nieraz marzyła, by przestał się tak zachowywać i pozwolił się jej pokochać, bezgranicznie i bezwarunkowo. Trudno jej było wyobrazić sobie, jak będzie wyglądało ich życie po jego wyjeździe.

Musiała przyznać, że odziany w mundur wyglądał bardzo urodziwie. Dopasowana kurtka podkreślała jego szczupłą sylwetkę, a wysoka czapka dodawała mu powagi. 

Najpierw podszedł do matki, która szlochała już od rana. Łamało mu to serce, nie mógł jednak nic zaradzić na to, że musiał udać się na wojnę. Nie był co prawda wielkim patriotą, nie chciał jednak wyjść na tchórza, wycofując się w ostatniej chwili. 

Pociągła, chuda twarz Zofii zalana była łzami. Oczy miała całe w cieniutkich, czerwonych żyłkach, co nieco przerażało Siergieja. Gdy pomyślał, że to on jest przyczyną takiego stanu rzeczy, natychmiast ogarnęły go wyrzuty sumienia. 

— Mamusiu, nie szlochaj tak, wiesz przecież, że wrócę... Nie mogę zostawić was tutaj samych — wyszeptał i przycisnął ją do siebie.

— A jednak to czynisz, Sieriożko. Proszę, nie wyjeżdżaj... Na co ci ta wojna, co? Tylko starą matkę pognębisz. I biedna Ksenia zostanie bez męża, jak możesz być tak samolubny?

Na wspomnienie o Kseni poczuł jakieś dziwne ukłucie w sercu. Nie rozumiał tego.

— To nie jest samolubne postępowanie, mamo, muszę pilnować Dimy. On beze mnie się tam zabije. A teraz już dłużej nie płacz, proszę. — Ucałował ją w czoło. — Zostaniesz tu z dziewczętami, będę do was pisał, a za kilka miesięcy wrócę. Nawet się nie obejrzysz, a ja znów tu będę.

— Obyś miał rację, synku — jęknęła i wypuściła go z objęć, nie mogąc dłużej znieść tulenia się do niego z myślą, że jej jedyny, ukochany syn za kilka miesięcy może leżeć w zimnym grobie.

Siergiej podszedł do Nadieżdy, która również cichutko szlochała. Przytulił ją i położył głowę na jej ramieniu. Czuł, jak drobne ciało dziewczyny trzęsie się od płaczu. Nic nie mówili, wiedząc, że słowa są zbędne. 

— Wróć, proszę — wyszeptała w końcu Nadia i złożyła na policzku brata pocałunek.

— Oczywiście, Nadieńko. A ty zajmuj się mamą, w końcu teraz będziesz tu najstarsza — spróbował się zaśmiać, lecz zamiast śmiechu z jego gardła wydostał się dziwny jęk.

— Ja też chcę się przytulić! — krzyknęła Anastazja i podbiegła do brata.

Ten wziął ją na ręce, ignorując fakt, że wcale nie była już tak mała i lekka, i przycisnął mocno do piersi. Nie wyobrażał sobie, by nigdy więcej nie miał już ujrzeć swojego małego skrzata. Przysiągł sobie, że do niej wróci i będzie jej znów dogryzał i czekał na dziecięcą zemstę. Wiedział, jak bardzo będzie mu tego brakowało.

— Przywieź nam jakiś order, Sieriożko, żebyśmy były z ciebie dumne! — zaśmiała się rozkosznie i nachyliła się do niego, by obsypać jego twarz pocałunkami. 

Siergiej tylko na to się zaśmiał.

— Oczywiście, skrzacie. 

— Mamusia będzie się wtedy tak bardzo cieszyła! I pozabijaj tych niedobrych Francuzów, co to wojnę wywołują, na co im to! Odechce się im walczyć, kiedy zobaczą cię na polu bitwy, w morderczym szale! 

— Tak będzie, Nasteczko moja. Przywiozę order i powieszę go na ścianie w twoim pokoju, co ty na to?

— Nie, Sieriożko, głupiutki. — Spojrzała na niego z politowaniem. — Jak już będziesz miał medal, to musisz go trzymać dla swoich dzieci z Ksenią! Oddasz go kiedyś swojemu dziedzicowi na pamiątkę, mój kochany Sieriożko.

Na te słowa młodzieniec spłonął czerwienią tak intensywną, że i Kseni udzielił się jego wstyd i pokraśniała. Nastka tylko się zaśmiała.

— No co, czemu się tak rumienisz? Przecież to normalne. Jak się ma takie cenne skarby, to się je oddaje dzieciom!

— No dobrze, już ty mój skrzacie, a teraz złaź, boś ciężka — zachichotał i wypuścił ją z ramion. 

Nastka posłała mu jeszcze szatański uśmiech i pobiegła pocieszać matkę. Siergiej zaś podszedł do Kseni, z którą pożegnanie, najtrudniejsze dla niego, zostawił sobie na koniec. Nie miał pojęcia, jak powinno ono wyglądać. Z jednej strony nie pragnął być zbytnio wylewny, gdyż nie wiedział, na jak wiele może sobie w stosunku do niej pozwolić, lecz nieczułe pożegnanie w obecności matki mogłoby wzbudzić w Zofii różne dziwne podejrzenia, a nie mógł dopuścić do tego, by matka dowiedziała się, że ich małżeństwo wcale nie zostało zawarte z miłości.

Ujął więc jej dłonie i złożył na nich delikatny pocałunek. Uznał, że to odpowiedni sposób okazania jej uczuć. Ona spojrzała tylko na niego z jakąś dziwną tęsknotą w oczach, Siergiej jednak nie pojął, co miała ona oznaczać. 

— Kseniu, kochana, opiekuj się nimi wszystkimi. I dbaj o siebie. — Rzekłszy to, nachylił się do niej, by wyszeptać: — I proszę, odwiedź czasem Wierę. Pamiętaj, dawaj jej tyle, by starczyło na jedzenie i jakieś ubranie dla dzieci, nie więcej niż pięćdziesiąt rubli w miesiącu. To i tak dużo. No i zrób tak, żeby mama się nie dowiedziała.

— Oczywiście, kochany, kiedy wrócisz, wszystko będzie w najlepszym porządku, obiecuję, że o to zadbam. — Uśmiechnęła się łagodnie i objęła go ramionami.

Siergiej był zdumiony tym gestem, gdyż nie myślał, że małżonka czuła do niego coś więcej niż zwykłą sympatię. Ogarnęła go nagle jakaś dziwna potrzeba dania jej jakiegoś dowodu swych uczuć, nie był jednak gotów, by pocałować ją tak, jak małżonek winien jest całować swą żonę. Ucałował ją więc w czoło i oderwał się od niej, czując, że dłużej nie wytrzyma w takim rozstrojeniu nerwowym. 

— Żegnajcie, najdroższe — wyszeptał jeszcze, hamując łzy, i wyszedł. 

Teraz czekała go wojna.


Taki przejściowy rozdział. Na szczęście już się zaczną złe rzeczy, jak ja na to czekam! Znaczy, ekhem, żadne złe rzeczy, co ja mówię...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top