XXVIII. Pod gruszą

Przez kolejne dni Irinę z coraz większą siła wypełniała ta dziwna ekscytacja, która towarzyszyła jej od momentu przyjazdu do Jabłońska. Wiedziała już, że miała ona związek z Dymitrem. Co rusz mijali się w korytarzu, posyłali sobie sobie pełne zauroczenia spojrzenia i niby przypadkowo muskali swoje dłonie. Sporo czasu spędzali też w bibliotece, w której czytali wspólnie kroniki i rozprawiali nad ich treścią.

Irina czerpała z przebywania z nim niewymowną radość. Schlebiały jej jego komplementy, bawiły jego żarty. Ciągle jednak czegoś jej brakowało.

Wyznania miłości.

Sama obawiała się powiedzieć mu o swych uczuciach, wychowana w przeświadczeniu, że to mężczyzna powinien starać się o kobietę, nigdy na odwrót. Dawała mu więc dyskretne znaki, że jest w nim zakochana, mając nadzieję, że dostrzeże, jak bardzo go kocha.

Któregoś ranka siedziała w swoim pokoju i rysowała, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Zza ściany dobiegł ją głos hrabiny Gruszeckiej. Z chęcią zezwoliła jej wejść. Rozmowy z Tatianą były dla niej zawsze czystą przyjemnością.

Uwadze Iriny nie uszło, że już od samego ranka Tatiana prezentowała się niezwykle wytwornie. Miała na sobie długi, jedwabny szlafroczek, który włóczyła za sobą po ziemi. Włosy spięła w eleganckiego koka, a w jej uszach błyszczały diamentowe kolczyki. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że przed nim stoi hrabina z prawdziwego zdarzenia.

— Irinko, kochanie, mogę z tobą porozmawiać?

— Oczywiście, ciociu — odparła z uśmiechem i wstała, po czym rozłożyła się na łóżku.

Do innych znajomych swych rodziców nie ośmielała się zwracać tak pieszczotliwie, lecz Gruszeckich znała od tak dawna, że było to dla niej zupełnie normalne. 

Tatiana usiadła obok niej na łóżku. Z bliska na jej twarzy dało się zauważyć dość dużo zmarszczek, lecz wciąż była jeszcze piękna. Irina wiele by oddała, by w wieku pięćdziesięciu lat. wyglądać jak hrabina Gruszecka. 

— O czym ciocia chciała pomówić?

Kobieta uśmiechnęła się do niej promiennie i poprawiła dekolt swojej podomki.

— O moim Dimie.

Irina lekko zesztywniała, słysząc imię ukochanego. Jedynie jej ojciec wiedział o afekcie dziewczyny, lecz nikomu więcej nie wyjawiła swej tajemnicy. Nie chciała, by ktoś jeszcze o tym wiedział. Tylko ojcu ufała na tyle, by zawierzyć mu swe uczucia.

— Co chce ciocia wiedzieć o Dimie? Ciocia przecież lepiej go zna...

— Och, nie o to mi chodzi, dziecinko. Zauważyłam, że ostatnio bardzo się do siebie zbliżyliście. To chłopczysko opowiada na wszystkie strony o swoich ekscesach, ale jeśli ma powiedzieć o tym, co naprawdę czuje, to milczy, okropny! Nic z niego nie wyciągnę! Próbowałam, lecz nie przyniosło to żadnego skutku... Uznałam więc, że zapytam ciebie. Czy coś między wami jest? Wiem, że to pytanie jest nieco nie na miejscu i mogłaś poczuć się nieco urażona, kochanie. Wybacz, my, Polacy, jesteśmy bardzo bezpośredni. 

Irina zmieszała się na jej słowa. Nie była pewna, czy winna mówić matce Dymitra o swym afekcie wobec niego. Nie wiedziała, czy Tatiana popierała ich ewentualny związek, a gdyby tak nie było, poznanie przez nią prawdy mogłoby być wielce niekorzystne.

— Nie wiem, czy powinnam pani o tym mówić... — jęknęła w końcu, spoglądając na nią niepewnie. — Chyba nie...

— Ależ dziecinko, nie ma się czego bać — odparła uspokajająco. — Ja... Uważam cię za bardzo dobrą i uroczą dziewczynę, która mogłaby go wyciągnąć z tej bezdennej rozpusty, w jaką wpadł, odkąd się od nas wyprowadził. Zawsze miałam cię za śliczną i rozsądną, a także bardzo inteligentną. Lepszej małżonki dla mojego Dimy bym sobie nie mogła wymarzyć. 

Na te słowa dziewczyna odetchnęła z ulgą. Podniosła się z miejsca i zaczęła spacerować po pokoju, jakby chciała rozładować napięcie, które w niej narosło. Skoro Tatiana popierała ich ewentualny związek, mogła jej wszystko wyznać. Zaraz usiadła i ujęła dłoń kobiety.

— Tak, ciociu. Ja... zdałam sobie sprawę już jakiś czas temu, że bardzo go kocham. Co prawda o moją uwagę starał się jeszcze książę Jarmuzow, lecz nigdy nie brałam go pod uwagę. To bardzo mądry, urodziwy i szlachetny człowiek, lecz nie potrafił wzbudzić w moim sercu tego... tego płomienia, który zapłonął w nim za sprawą Dymitra. Czasem zastanawiam się, dlaczego się w nim zakochałam. Bywa taki głupiutki, a raz, kiedy przyszłam do Kseni i Siergieja, leżał pijany na podłodze i wygadywał jakieś dziwne rzeczy... Ale kiedy nie pije, jest taki dobry i czuły! I mówi nieraz takie inteligentne rzeczy... Bywa też cudownym partnerem do dyskusji... I tak dobrze tańczy! Chociaż bywa okropnie zazdrosny! Gdyby pani wiedziała, jaką scenę zazdrości urządził księciu Jarmuzowowi, gdy tańczył ze mną na tamtym balu, kiedy Aleksander i Larysa wywołali skandal!

— Tak, to bardzo podobne do Dimy — zaśmiała się. — Ach, co ja mam z tymi moimi synami! Podali się w naszych polskich przodków, zdecydowanie. Dobrze, że chociaż dziewczynki są spokojne. Niestety obawiam się, że i Nikołaszka będzie taki sam jak Dima i Sasza...

Wtem rozległo się gorączkowe pukanie do drzwi.

— Księżniczko, czy mogę wejść? — Dobiegł je głos Dymitra.

Jego matka zachichotała na to dobijanie się do pokoju dziewczyny. Irina spojrzała na nią, prosząc ją o pozwolenie, na co rozbawiona Gruszecka tylko skinęła głową. 

— Proszę, niech pan wchodzi! — krzyknęła.

Na te słowa drzwi się otwarły. Gdy tylko ujrzał Irinę w towarzystwie jego matki, natychmiast do nich podbiegł i przysiadł na łóżku dziewczyny.

— Och, dwie najpiękniejsze damy, jakie dane było mi ujrzeć w swym życiu, obok siebie, cóż to za widok! — roześmiał się i ucałował matkę w policzek.

Kobiety posłały mu tylko rozbawione, a nawet nieco litościwe spojrzenia.

— Co tu chciałeś, Dimo?

— A ty co robisz u księżniczki Wołkońskiej, mamo? — zapytał chytrze.

— Nic takiego, kobiece ploteczki, jak można by się po nas spodziewać. A teraz ty mi odpowiedz.

— Chciałem zabrać księżniczkę na spacer. Mogę? — Spojrzał na matkę błagalnie, płonąc rumieńcem.

— To nie mnie powinieneś pytać o pozwolenie, synku, a księżniczkę. Ja nie mam nic przeciwko.

— Och, a pani, księżniczko?

— Bardzo chętnie się z panem wybiorę, proszę tylko dać mi pół godziny, bym mogła się odpowiednio ubrać.

— Oczywiście, księżniczko! — wykrzyknął i zostawił je same.

Hrabina Gruszecka uśmiechnęła się tylko do Iriny i zostawiła ją samą. Ta, która do tej pory odziana była w brzydką jej zdaniem dzienną suknię w beżowym kolorze, wstała z łóżka i kazała sobie przyszykować spacerowe odzienie. Gdy pokojówka je przyniosła i pomogła się jej ubrać, założyła na głowę delikatną, jedwabną chusteczkę w kwiatki, owinęła wokół ramion identyczny szal i wyszła z pomieszczenia.

Dymitr już na nią czekał, dziwnie podniecony. Zdało się jej, że jego stan wzmógł się, gdy podała mu rękę. 

Wyszli z pałacu na zalaną przez słońce ścieżkę. Prowadził ją przez wydeptane przez nich w dzieciństwie ścieżki wśród pól zboża. Błękitne, bezchmurne niebo zdawało się niemal tak radosne, jak oni sami. Irina nie mogła nasycić swych oczu zielenią widocznych z daleka drzew.

Co jakiś czas mijali pracujących w swych gospodarstwach chłopów, do których radośnie się uśmiechali. Poddani Gruszeckich bardzo ich cenili, gdyż byli panami surowymi, choć sprawiedliwymi i nigdy nie karali nikogo chłostą, co było dla nich szczególnie ważne.

Widzieli też zwierzęta, które przebiegały im drogę. Dostrzegli wśród nich kilka szarych zajęcy, dwa jeże, a nawet sarnę, która musiała przybłąkać się z pobliskiego lasu. Irinę cieszył ich widok, podobnie jak harmonijny śpiew ptaków, które przysiadły na niedalekich drzewach.

Dziewczyna zastanawiała się, dokąd prowadzi ją Dymitr. Nie była tu już od dawna i nie pamiętała, dokąd wiodły polne drogi. Nieco rozbolały ją już nogi, do tego słońce, choć piękne, niemiłosiernie paliło ją w oczy. 

— Już niedaleko, księżniczko — rzekł jej Dymitr, który spostrzegł jej nieco skwaszoną minę.

Na te słowa uśmiechnęła się delikatnie do niego. 

W końcu ujrzeli na horyzoncie kilka drzew. Irina rozpoznała wśród nich starą, wysoką gruszę, z której kiedyś spadła. Nie zdumiała się, kiedy Dymitr się przy niej zatrzymał. Zdziwiła się za to, gdy wziął ją za ręce i spojrzał na nią z jakąś dziwną tkliwością.

— Pięknie tu, prawda? Nic a nic się nie zmieniło, odkąd pani spadła z tego drzewa — zaśmiał się z pewną nostalgią. — Pamiętam, jaka pani była wtedy dzielna. Nic a nic pani nie płakała! A większość takich dziewczynek już dawno by się rozszlochało. I ten paskudny Fiedia, który pani nie pomógł, do dziś mu tego nie wybaczyłem!

— Nie przepada pan za moim bratem, prawda?

— Za Fiodorem akurat nie, mam wrażenie, że on nie ma żadnych zasad moralnych.

— Cóż, nie sposób się z panem nie zgodzić... Ale nie wypada mówić mi źle o bracie, nawet jeśli to prawda. Po co mnie pan tu przyprowadził? — zapytała, chociaż powoli zaczęła się domyślać, jaki powód ich tu sprowadził.

Dymitr nagle jakby stracił mowę. Nie patrzył na nią, rozluźnił uścisk ich dłoni i mruczał coś pod nosem. Irina zupełnie go nie poznawała. Gdzie podział się ten rozgadany, pełen brawury młodzieniec?

— Co się panu stało? Dlaczego pan milczy? — zapytała, patrząc mu w oczy.

— Zdaje się pani... Po prostu nieco się... Hmmm... Lękam to chyba odpowiednio słowo — zaśmiał się nerwowo.

— Czego się pan lęka? Mnie? Przecież ja nic panu nie zrobię.

— Obiecuje pani, że mnie pani nie wyśmieje?

— Ależ dlaczego miałabym pana wyśmiać? Ale jeśli ma być panu przez to łatwiej, to tak, obiecuję. — Uśmiechnęła się do niego zachęcająco.

Dymitr na to odetchnął i znów nabrał pewności siebie. Zacisnął mocniej dłonie na jej palcach i spojrzał jej prosto w oczy.

— Bardzo długo się wahałem, czy powinienem pani o tym mówić, ale ja panią szaleńczo kocham. Dużo kobiet już znałem, ale przy żadnej nie czułem się tak jak przy pani. To jest tak dziwne do opisania uczucie... Gdy tylko panią widzę, wypełnia mnie taka dziwna radość, że mam aż ochotę skakać i niemal latać w powietrzu, a kiedy pani nie ma, muszę się upijać, by nie zatonąć całkowicie w rozpaczy. Wiem, to dziwne wyznanie i zapewne uzna mnie pani za pozbawionego rozumu... W końcu tyle razy się przy pani zbłaźniłem przez alkohol... Ale ja nie wyobrażam sobie życia bez pani. Ja... Chciałbym, żeby pani była przy mnie już zawsze, bo pani jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Czy mogę liczyć na pani wzajemność?

Irina spojrzała na niego z oczyma pełnymi łez. Nie przypuszczała, że Dymitr darzył ją aż tak silnym uczuciem. Nie myślała, że ktokolwiek byłby w stanie tak bardzo ją pokochać. Szczęście wypełniało ją po brzegi wraz z ulgą, że nie musi już się kryć z uczuciami wobec niego, że on też ją kochał. 

Niewiele myśląc, puściła jego dłonie i zaczęła się do niego przysuwać. Drobne dłonie położyła na jego klatce piersiowej i przybliżała twarz do jego. Przez chwilę patrzyła w jego zielone oczy, o których ostatnio tyle rozmyślała. Teraz mogła już swobodnie w nich tonąć.

Przez chwilę się wahała, lecz w końcu musnęła jego wargi swoimi. Nigdy wcześniej z nikim się nie całowała, lecz teraz przychodziło jej to zupełnie naturalnie, jakby robiła to od dawna. Czuła, że Dymitr jest więcej niż zdumiony jej postępkiem. Dopiero po chwili otrzeźwiał i przejął kontrolę nad pocałunkiem. Irina chętnie mu się poddała. Położyła dłonie na jego karku i oddawała pocałunki ze zdwojoną żarliwością. W końcu oderwała się od niego, oszołomiona namiętnością, jaka ją ogarnęła.

Dymitr spojrzał na nią, ciężko oddychając. Po jego czole spływały kropelki potu. Wyglądał tak, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce.

— Irinko moja... — jęknął. — Ja ciebie tak bardzo, bardzo kocham! Ale nie myślałem nigdy, że ty mnie też miłujesz... Boże, co za szczęście! — wykrzyknął i wziął ją w ramiona. 

Obsypał całą jej twarz pocałunkami, bez żadnego skrępowania czy zahamowania. Irina tylko się śmiała. Ogarnęło ją cudowne uczucie beztroski. Przy Dymitrze żadne zło tego świata się nie liczyło. Ani wojna, ani Fiodor i jego złe humory nie mogły jej teraz przeszkodzić w byciu szczęśliwą. 

— Od dawna cię kocham, jedynie nie potrafiłam ci tego wyznać... I przyznaję, czekałam na ciebie. 

— Teraz będziemy już zawsze razem, prawda, moje kochanie?

— Tak — odparła pewnie i położyła głowę na jego ramieniu. — Już nigdy się nie rozstaniemy. 

— Irinko, czy ja mogę zapytać twojego ojca o pozwolenie na małżeństwo? — zapytał z nadzieją, patrząc jej w oczy.

Irina wiedziała, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź. Oddałaby wszystko, byle spędzić z nim całe życie, być matką jego dzieci, zestarzeć się przy jego boku i dzielić z nim wszystkie radości i smutki.

— Tak, tak, tak! — wykrzyknęła radośnie i zarzuciła mu ręce na szyję. 

Dymitr przycisnął ją do siebie i pocałował. Nie było w tamtej chwili szczęśliwszych ludzi na całym świecie, którzy z taką radością i nadzieją patrzyliby w przyszłość.

Mam wrażenie, że jest dobrze, ale mówcie, jeśli nie wyrobiłam z emocjami. Lepiej mi idzie rozpacz niż radość XD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top