XXVII. Lato u Gruszeckich
Irina była przeszczęśliwa, gdy rodzice oświadczyli jej, że w końcu wyjeżdżają z Petersburga na wieś. Zazwyczaj pierwsze tygodnie czerwca, upalne i trudne do zniesienia w mieście, spędzali w majątku Gruszeckich, Jabłońsku, by później lipiec spędzić wraz z przyjaciółmi w swym majątku w Dobrowolsku. Te wizyty wspominała zawsze z rozrzewnieniem. Z powodu wczesnego mariażu córek Gruszeckich od dawna była jedyną młodą damą w towarzystwie, przez co obecni młodzieńcy zawsze starali się ją zabawiać.
Szczególnie uwielbiała ją też Tatiana Aleksandrowna. Pamiętała, jak w dzieciństwie matka Dymitra pozwalała jej przymierzać swe suknie i biżuterię, na co małej dziewczynce zawsze radośnie świeciły się oczy. Pani Gruszecka raczyła ją też słodkościami, którego Praskowia bardzo ograniczała swej córce.
Od jakiegoś czasu jednak te wizyty były coraz smutniejsze, bowiem Aleksander i Dymitr oraz Fiodor nie zjeżdżali na lato na wieś już od dawna, od zeszłego roku zaś zaprzestali tego i bliźniacy. Irina była więc już nie tylko jedyną panną, a w ogóle jedyną osobą w swoim wieku. Dlatego niezmiernie ucieszyła się, gdy powiedziano jej, że tego lata swą obecnością zaszczyci ich również Dymitr. Ostatnimi czasy od wyjazdu z rodzicami wolał szaleństwa w Petersburgu.
Irina doskonale wiedziała, jakim był hulaką, czuła jednak, że pod tą maską szaleństw krył się uroczy, delikatny młodzieniec, ten sam, który dziesięć lat temu pomógł jej, gdy spadła z drzewa, a później przyniósł jej kosz owoców. Pamiętała to dziwne ciepło, które ogarnęło ją tamtego dnia. Teraz wiedziała już, że była to pierwsza iskierka dziecięcej miłości, tląca się niemrawo w jej sercu przez te wszystkie lata, by teraz wybuchnąć z ogromną siłą. Podekscytowanie przed kolejnym spotkaniem z nim było coraz większe. Czuła, że nie wytrzyma, jeśli będzie dłużej zmuszona kochać go na odległość.
Do Jabłońska przybyli z samego rana. Irina była wyczerpana całonocną jazdą w powozie. Czuła, jak zesztywniały jej wszystkie mięśnie. Długie podróże zdecydowanie nie były dla niej korzystne.
Na powitanie wyszły im trzy osoby. Od razu rozpoznała w nich Dymitra i jego rodziców. Na jego widok serce zaczęło jej bić szybciej. Wyglądał dużo zdrowiej niż w Petersburgu. Jego twarz nabrała rumieńców, a kroki sprężystości. Emanowały z niego świeżość i rześkość. Irina skonstatowała, że zapewne rodzice zabronili mu pić, czemu zawdzięczał tak korzystną prezencję.
— Witajcie, moi mili, witajcie! — wykrzyknęła Tatiana i podbiegła do nich, po czym kolejno wyściskała Praskowię i jej córkę. Panowie w tym czasie wymienili uściski dłoni. — Bliźniacy naprawdę nie chcieli przyjechać?
— Nie, niestety uznali, że są zbyt dorośli na takie wizyty — zaśmiał się Aleksy Kirryłowicz.
— Ach, te dzieci, tak szybko dorastają — westchnął na to Andrzej Pawłowicz. — Nasi chłopcy mają tak samo, aż dziw, że Dimka w tym roku jednak się zdecydował. Ale to bardzo dobrze, jesteśmy tu od tygodnia i widać, że od razu lepiej chłopak wygląda. Świeże powietrze i brak rozpusty mają na niego naprawdę doskonały wpływ. Będę musiał mieć na niego baczniejsze oko w Petersburgu.
Na słowa ojca Dymitr spłonął rumieńcem wstydu, co nie uszło uwadze Iriny. Ona sama lekko spąsowiała, w lot pojmując, że przyjechał tu specjalnie dla niej.
— No, nie stójmy tu tak, zaprowadzę was do waszych sypialni, a potem zjemy drugie śniadanie, lunch, jak to mówią Anglicy, musicie umierać z głodu! — zaproponował stary Gruszecki, na co wszyscy ochoczo mu przytaknęli.
Panowie wzięli swe małżonki pod ręce, Dymitr zaś użyczył ramienia Irinie. Dziewczyna drżała z ekscytacji, zaaferowana jego bliskością. W towarzystwie Gruszeckiego ogarniało ją dziwnie słodkie uczucie, które powodowało drżenie rąk i szaleńcze bicie serca. Gdy przybliżał się do niej, jej podniecenie sięgało szczytu. Była niczym wulkan szczęścia, gotów w każdej chwili wybuchnąć radością.
— Nie chciał pan zostać w mieście? — zapytała, posyłając mu zdumione spojrzenie.
— Nie, księżniczko, obecnie nie mam zbytniej ochoty tam przebywać. Może pani słyszała lub nie, lecz ojciec Sierioży umarł i przenoszą się z Ksenią do jego pałacu, a ja musiałbym zostać sam... Tu mi lepiej. Chcę też zażyć nieco tej wiejskiej beztroski, niedługo zapewne pójdę walczyć, to kwestia miesięcy, a nawet tygodni...
— Och, słyszałam o tym, to okropne. — Irina wzdrygnęła się ze wstrętem. — Mam nadzieję, że nic się panu przez ten czas nie stanie. To byłaby ogromna strata — jęknęła rozpaczliwie.
Myśl o życiu bez Dymitra, bez jego uśmiechu, głupich żartów i rozmarzonych oczu była okropnie przerażająca i bolesna. Już te kilka miesięcy rozłąki, które miały ich czekać po rozpoczęciu wojny, zdawały się jej okropnymi.
— Płakałaby pani, gdybym nie wrócił? — zapytał, patrząc jej w oczy.
— Bardzo — wyszeptała. — Ale nie mówmy o takich przykrych sprawach. Na pewno pan wróci.
— Dzieci, co wy tam robicie? — Dobiegł ich głos Andrzeja Pawłowicza. — Chodźcie!
Dopiero teraz zorientowali się, że wciąż stali przed domem, zamiast podążyć za rodzicami. Irina uśmiechnęła się nieznacznie do Dymitra i pozwoliła, by zaprowadził ją do pałacyku.
Był to typowy, polski dworek, należący do rodziny Tatiany od kilku pokoleń. Jako jedyne dziecko magnata Orchowskiego otrzymała go w spadku po jego śmierci. Stary szlachcic nie lubił chwalić się swym pochodzeniem, całym sercem pragnąc zostać jednym z najbardziej zaufanych carskich doradców. Nie bywał więc często w Jabłońsku, zlokalizowanym niedaleko Witebska. Nawet córce dał rosyjskie imię, ochrzcił ją w obrządku prawosławnym i dołożył starań, by wyszła za Rosjanina. Jej matka była jednak żarliwą polską patriotką i w tajemnicy przed mężem nauczała małą Tanię o historii państwa, z którego obie pochodziły. Dzięki temu Tatiana zawsze czuła się bardzo związana z ojczyzną.
Murowany pałac nie był tak imponujący jak letnia rezydencja Wołkońskich, Irina jednak uważała, że w tym tkwił cały jego urok. Duży, dość skromnie zdobiony, sprawiał na niej wrażenie otwartej dla wszystkich świątyni spokoju, zwłaszcza, gdy przebywała w ogromnej, przestronnej bibliotece.
Po sutym obiedzie, który należycie zapełnił żołądki strudzonych podróżników, udano się na drzemkę. Irina jednak nie potrafiła zasnąć. Chodziła po swojej sypialni, różowej z białymi meblami, nuciła coś pod nosem i wirowała po pokoju.
Gdy wieczorem jedzono kolację, była jeszcze bardziej niespokojna. Nie wiedziała, skąd wynikało to dziwne podniecenie, jakby zaraz miało zdarzyć się coś od dawna wyczekiwanego. W końcu, pełna tej dziwnej ekscytacji, postanowiła zejść do biblioteki, by poczytać coś z ogromnych zbiorów Gruszeckich. Zapaliła świecę i ruszyła.
Biblioteka była ogromnym pomieszczeniem znajdującym się w prawym skrzydle domu. Irina już jako mała dziewczynka uwielbiała tu przychodzić, by móc rozkoszować się panującą w niej atmosferą, jednak jeszcze nigdy nie odwiedziła jej w nocy.
W mroku biblioteka zdawała się jeszcze większa i cichsza niż zazwyczaj. Ta wypełniona spokojem atmosfera miała na księżniczkę Wołkońską zbawienny wpływ. Gdy tylko dotknęła skórzanych grzbietów książek, opuściła ją ta dziwna ekscytacja, która towarzyszyła jej przez cały dzień. Złote litery układające się w tytuły ksiąg świeciły magicznie w blasku świec, niby małe chochliki.
Otworzyła bezgłośnie jedną z szafek na książki i wyciągnęła z niej ogromną księgę o dziejach Rusi. Od zawsze fascynowała ją wczesna historia państwa ruskiego, które choć pełne barbarzyńskiego okrucieństwa, jawiły się jej jako pełne bogactwa, przepychu i potęgi ruskich władców, romantyczne dni chwały. Pociągała ją złota legenda zwycięstw Aleksandra Newskiego i Dymitra Dońskiego, bizantyjska otoczka chrztu Włodzimierza czy bratobójcze walki między jego synami.
Usiadła na sofie i otworzyła księgę na rozdziale o konflikcie Świętopełka z młodszym bratem, Jarosławem Mądrym. Uznawała starszego syna Włodzimierza, który prosił o pomoc zbrojną księcia polskiego Bolesława, za zdrajcę, a wizja Piasta triumfalnie wjeżdżającego do Kijowa bolała jej miłujące ojczyznę serce.
Przerzuciła kilka kartek, by natrafić na rozdział o świętej Oldze, która przerażała ją swym okrucieństwem wobec Drewlan, lecz którą podziwiała za siłę i niezłomność, okazywane w czasach, gdy kobiety liczyły się jeszcze mniej niż obecnie.
Nagle posłyszała czyjeś kroki. Oderwała się od książki i spojrzała w stronę, z której dochodziły dźwięki. Po chwili dojrzała brązową czuprynę Dymitra. Pisnęła nieco przerażona i zerwała się z sofy z miną winowajcy.
— Ależ proszę siedzieć, księżniczko — odezwał się młodzieniec, wyciągając do niej dłoń, jakby chciał powstrzymać ją przed wstaniem. — Nikt pani stąd nie wygania, przeciwnie, proszę się czuć jak u siebie w domu. — Uśmiechnął się. — Mogę obok pani usiąść?
— Oczywiście, niech się pan nie krępuje — odrzekła i przesunęła się, by zrobić mu miejsce.
Dymitr zajął miejsce obok niej i wbił w dziewczynę spojrzenie, w którym ta dostrzegła miłość i uwielbienie dla jej osoby, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że kocha i jest kochana. Przysunęła się nieco do niego, pchana jakąś dziwnie słodką siłą.
— Podoba się pani nasz księgozbiór? — zapytał z uśmiechem.
— Bardzo — rozmarzyła się. — Ubóstwiam wiele z tych ksiąg, które są w posiadaniu pańskiej rodziny.
— Mogę pani coś oddać, jeśli pani chce, i tak nikt tego nie czyta.
Irina uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i delikatnie przybliżyła swą dłoń do jego.
— Naprawdę nie znajdujecie żadnej przyjemności w lekturze? — Spojrzała na niego, unosząc brew ze zdumieniem.
— Kiedy moje siostry były jeszcze pannami, sporo czytały, no i mama, ale ona lubi tylko te francuskie romanse i polskich poetów. Tata rzadko sięga po lekturę, a jeśli już, to wybiera nudne książki o prawie albo rolnictwie. Saszka nigdy nie lubił czytać, a ja czasem odpoczywam przy czymś historycznym, to fascynujące.
— Tak, kroniki są wspaniałe... Uwielbiam zanurzać się w przeszłość. Chociaż czytam właściwie wszystko, jedynie rolnictwo mnie zanudza.
— Mnie też — zachichotał. — Pamiętam, jak mama czytała mi o historii Polski, gdy byłem mały... Ach, dzieciństwo... To były czasy! A nie jakieś pomylone wojny.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zrozumieniem.
— Tak, wojny są bez sensu. Zabierają życie i majątki ludziom, których zupełnie to nie interesuje... To okropne. Uwielbiam czytać o wielkich zwycięstwach i chwalebnych czynach, lecz gdy przyglądam się im bliżej, stwierdzam, że gdyby nie było wojen, uniknęlibyśmy wielu okropnych tragedii.
— Ale historia wyglądałaby inaczej — zauważył. — Kto wie, czy bez wojen bylibyśmy Rosjanami, czy może ludzie nie mieszkaliby w określonych państwach, lecz stanowili jedną wielką wspólnotę mówiącą tym samym językiem.
— Myślę, że języki i narody istniałyby i tak, gdyż żyjąc w rozproszeniu, czasem nawet w odosobnieniu, niektóre ludy siłą rzeczy musiałaby wytworzyć własny język i kulturę. Swoją drogą, zadziwia mnie pan — dodała już nieco mniej poważnie. — Zazwyczaj zdaje mi się pan hulaką, dla którego liczy się jedynie zabawa, ale czasem wykazuje pan tak ogromną inteligencję, że jestem tym onieśmielona.
Dymitr spojrzał na nią swymi zielonymi oczyma. Irinie przypominały nieprzemierzoną przez ludzi dziką knieję. Pragnęła zatracić się w tym spojrzeniu, niby w puszczy, i już nie wracać.
— Bo ja bardzo umiejętnie kamufluję mą inteligencję, droga księżniczko. — Spojrzał na nią figlarnie. — Chociaż przyznaję, że znajduję pewną przyjemność w upijaniu się. Tylko głowa potem okropnie boli... Lepiej niech się księżniczka nigdy nie upija, nie radzę!
— Oczywiście, będę pamiętała — odrzekła rozbawiona. — Lecz jeśli to takie nieprzyjemne, to dlaczego nie ograniczy pan spożycia trunków?
Dymitr spłonął rumieńcem wstydu i spuścił spojrzenie.
— Och, po prostu nie potrafię... Nie potrafię, bo nie mam dobrego powodu, by to uczynić. Zrzędzenie Sieriożki nie robi już na mnie najmniejszego wrażenia, mama i tata szczególnie nie zwracają na to uwagi, więc nie czuję przymusu... Lecz jeśli mnie pani o to poprosi, zrobię to z przyjemnością.
Irina uśmiechnęła się do niego, rozbawiona jego słowami. Uważała to za urocze. Nie myślała, że Dymitr był gotów dla niej na pożegnanie się ze swą chyba największą miłością. Wciąż pamiętała, jak któregoś dnia zastała go pijanego na podłodze w mieszkaniu jego i Siergieja.
— W takim razie proszę pana — zaśmiała się.
Dymitr spojrzał jej tylko w oczy i ujął jej dłoń, po czym złożył na niej pocałunek, jakby chciał potwierdzić, że dotrzyma obietnicy. Irina czuła, że nie był to zwykły pocałunek, jak ten, który składano na przywitanie, lecz inny, pełen wznioślejszych uczuć i skrywanych tęsknot, jeszcze bardziej intymny, niż gdyby pocałował ją w usta.
— Okropnie tu zimno — rzekła, nieco zawstydzona tym gestem.
Nie myślała, że ten pocałunek będzie dla niej takim przeżyciem wewnętrznym. Tymczasem rozbudził w niej tysiące pięknych uczuć, których nie potrafiła nazwać, a które niemal unosiły ją nad ziemię.
— Przyniosę pani koc, proszę chwilę zaczekać — rzekł i wstał.
Po chwili wrócił z ciepłym, miękkim pledem. Otulił nim Irinę, która chętnie się temu poddała, i przysiadł obok niej. Księżniczka Wołkońska chciała jeszcze czytać, lecz przyjemne ciepło, które emanowało od koca, i spokój panujący w bibliotece skutecznie ją uśpiły. Nie wiedziała nawet, kiedy zapadła w sen. Obudziła się dopiero rano, wtulona w Dymitra. Uznawszy to za wielce niestosowne, cichutko wyswobodziła się z jego uścisku, próbując go nie obudzić, i czmychnęła do swojej sypialni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top