XXV. Śmierć w domu Lwowów
— Kseniu, no przepraszam cię, ale jak mam się nie denerwować, skoro ledwo starcza nam pieniędzy, a ty znowu wszystko psujesz i wydaję je na darmo! — krzyknął Siergiej, patrząc na spalone mięso, na co jego żona zmierzyła go morderczym spojrzeniem.
— Ale przecież sam rzekłeś mi kiedyś, że to Dymitr łoży na moje utrzymanie, bo ta cała maskarada była jego pomysłem!
— Ale teraz już za ciebie płacę! — warknął, a w jego oczach błysnęła dziwna złość.
Nie chciał się do tego przyznać Kseni, lecz po ślubie, ogarnięty przypływem dumy, rzekł Dymitrowi, że sam będzie utrzymywał swoją żonę, nawet jeśli ich małżeństwo było fikcją.
Ksenia otworzyła szeroko usta ze zdumienia. Nie przypuszczała, że Siergiej tak przejmie się rolą męża. Myślała, że ślub był z jego strony tylko jakimś dziwnym aktem łaski wywołanym przypływem dobrego humoru, ewentualnie wynikiem perswazji Dymitra, nie żadną poważną deklaracją.
— W takim razie nie trzeba się było ze mną żenić, skoro teraz masz do mnie pretensje! Wiedziałeś przecież, z czym się wiąże małżeństwo. No i nikt ci niczego nie kazał! — krzyknęła i odwróciła się plecami do niego.
Siergiej machnął rękoma z rezygnacją. Czuł, że dalszy spór nie miał już dłużej sensu, mógł jedynie im bardziej zaszkodzić. Następnym razem będzie musiał sam zająć się przygotowywaniem mięsa.
Wtem rozległo się gorączkowe pukanie do drzwi. Ksenia zesztywniała ze strachu. Jej serce zaczęło mocniej uderzać o żebra. Była niemal pewna, że to Piotr przyszedł się o nią upomnieć.
— Otwórz, proszę — wyszeptała do męża.
Ten natychmiast skierował swą niewyładowaną złość na gościa, który czekał u progu. I on postawiłby dziesięć rubli na to, że to Sorokin czekał u progu. Jednak gdy otworzył drzwi ujrzał nie brata Kseni, lecz niską dziewczynkę o nóżkach chudziutkich jak patyczki. Czarne włosy miała rozwichrzone, a jej szare oczy błyszczały z podniecenia.
— Nastusiu, co ty tu robisz? — zapytał z troską, patrząc na jej dziurawą sukieneczkę.
Jego siostry nie zwykły wizytować go w jego mieszkanku, które leżało w innej dzielnicy miasta niż ta, w której one zamieszkiwały. Anastazja musiała mieć za sobą bardzo długą drogę.
— Mama mnie tu przysłała, Sieriożko — odrzekła głosem tak poważnym, że Lwow dziwił się, że należał on do tego wesołego skrzata, jakim zazwyczaj była jego siostra.
— Coś złego z Nadusią? — zapytał z niepokojem. — Dostała ataku i jest już...
— Nie, głuptasie, z Nadusią dobrze.
Siergiej wypuścił powietrze z płuc ze świstem. Skoro Nadia była bezpieczna, nie mogła się wydarzyć żadna tragedia.
— To wchodź, skoro z nią w porządku, możesz na chwilę usiąść i napić się czegoś ciepłego. Ksenia zrobi ci herbatę.
Dziewczynka weszła za nim do mieszkania i usiadła na sofie, na której zwykła spać Ksenia. Mimo usilnych przekonywań Dymitra małżonka Lwowa uznała, że tak będzie lepiej dla nich wszystkich. Wstydziła się Siergieja, a Gruszeckiemu nie chciała odbierać wygodnego łóżka.
Anastazja zdawała się pewna siebie, Siergiej jednak czuł, że bardzo się czymś przejęła. Drżały jej dłonie, łypała oczkami na wszystkie strony i przebierała niespokojnie chudziutkimi nóżkami. Usiadł w fotelu naprzeciw siostry, wciąż jej się przypatrując. Nic nie mówili, czekając, aż Ksenia poda im herbatę. Ta była gotowa po kilku minutach.
— Proszę, kochanie — rzekła Ksenia z uśmiechem, stawiając przed Anastazją kubek z parującym napojem. — Tylko nie pij zbyt gwałtownie, bo się oparzysz.
— Oczywiście, kochana Kseniu. A gdzie jest Dima? Chciałam się z nim przywitać...
— Poszedł gdzieś, chyba wybiera pierścionek zaręczynowy dla Iriny — zachichotała Ksenia. — Niedługo będziemy się bawić na weselu, czuję to.
Filiżanka została postawiona i przed Siergiejem, który przez czas oczekiwania na napój stał się jeszcze bardziej niespokojny. Żona zauważyła jego nieobecny wzrok i koniuszek języka co rusz dotykający warg. Zawsze tak wyglądał, gdy się czymś przejmował.
— To co się stało, Nastusiu? — Spojrzał ponaglająco na siostrę.
— No bo... — dziewczynka zawahała się. — No bo tatusia potrącił wóz i go do nas przynieśli, i ma podobno umrzeć, ale ja nie wiem, naprawdę nie wiem, mój kochany Sieriożko, no nie wiem! — jęknęła żałośnie, a po jej policzkach spłynęło kilka błyszczących łezek, które wpadły do kubka.
— Niech zgadnę — mruknął Lwow. — Szedł do was pijany i wpadł z tego wszystkiego pod powóz?
— Zgaduję, że tak...
— Należy mu się za te wszystkie cierpienia, które na nas sprowadził! — wybuchnął. — Dostał, na co zasłużył, nędzny pies!
— Ależ Siergiej! — upomniała go małżonka.
Mężczyzna spojrzał na nią ze zdumieniem Nie rozumiał, dlaczego kierowała złość przeciw niemu, skoro miał rację.
— Czego ode mnie chcesz? Nie będę przecież mówił, że go kocham, skoro przez niego mama i dziewczynki żyją w nędzy.
— Musisz tam iść.
— Nigdzie nie będę szedł. Ojciec na to nie zasłużył — warknął.
Wciąż pamiętał tamte dni, gdy krótko po narodzinach Anastazji ojciec porzucił ich na pastwę dla losu dla tej okropnej kobiety, a oni nie mieli co jeść. Nie potrafił mu tego darować. Teraz co prawda było już nieco lepiej, lecz czasem wciąż nawiedzało go tamto okropne, wykręcające żołądek uczucie.
— Ale twoja matka ci nie wybaczy, jeśli do niego nie przyjdziesz, kochanie — rzekła Ksenia, po czym spłonęła rumieńcem, uświadomiwszy sobie, jak pieszczotliwie go nazwała. — Wiesz przecież, jak ślepo go kocha.
Siergiej spuścił spojrzenie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Ksenia miała rację, lecz całym sercem pragnął nie iść do ojca.
— Nie chcę, Kseniu, nienawidzę go — wyjąkał błagalnie, jakby był niegrzecznym dzieckiem błagającym matkę o odpuszczenie mu kary.
— Powinieneś mu przebaczyć w obliczu śmierci.
— Nie — rzekł twardo. — Nie jestem wierzący, więc nie przymusza mnie do tego żaden wyimaginowany bóg. Ojciec przez całe życie nie pokwapił się, by coś dla nas zrobić, jedynie przychodził pijany do mieszkania i wyzywał matkę i nas. Nie zasłużył na wybaczenie. Przez połowę życia gnieździłem się w tym małym, ciasnym mieszkanku, ledwo co jadłem, bym mógł się uczyć w korpusie kadetów. Musiałem patrzeć, jak Nadusia choruje, Nastka nie wie, jak wygląda i smakuje prawdziwe, dobre jedzenie, a mama robi po nocach te kołnierzyki i mankieciki, za które dostaje potem psie pieniądze, które i tak wydaje na mnie i dziewczęta, dla siebie nie zostawiając nic. Nie, Kseniu, nie pójdę! — krzyknął głośno.
Żona i siostra spojrzały na niego swymi ogromnymi oczyma i wpatrywały się w niego, jakby nagle straciły możność mówienia. W Siergieju wzbudzało to poczucie niezrozumienia i dyskomfortu. Myślał, że wyraził się na tyle jasno, by pojęły, jak bardzo jest niechętny widzeniu się z ojcem.
— No co się tak patrzycie? Głupie jesteście czy co? Nie zrozumiałyście?
— Sieriożko, ciebie opętał jakiś diabeł... — jęknęła Nastusia. Oczy jej dziwnie błyszczały. — Chodź do mamy, proszę cię, ona tak bardzo teraz płacze... Wiesz, jak kochała tatusia mimo tego całego zła, a ty zawsze byłeś jej pociechą...
Te słowa wypowiedziane z dziecięcą naiwnością znacznie podziałały na młodego Lwowa. Matka przecież tak bardzo go miłowała, a on nie chciał jej pomóc w najtrudniejszej chwili. A przecież potrzebowała go. Musiał to zrobić, nie ze względu na ojca, ale na ukochaną rodzicielkę.
— Dobrze, Nastusiu, pójdę — westchnął z rezygnacją. Nie lubił przyznawać się do błędów, teraz jednak czuł, że nie było sensu się z nimi sprzeczać. Matka była najważniejsza. — Postaw tę filiżankę na zlewie i chodźmy.
— Mam wam towarzyszyć? — zapytała rozemocjonowana tym zajściem Ksenia.
— Nie, nie trzeba, na nic się tam nie zdasz, tylko narobisz tłoku.
— Niech pójdzie! — krzyknęła Nastka, posyłając bratu pełne złości spojrzenie. — Mamusia ją bardzo lubi, będzie ją pocieszała.
Siergiej uniósł podejrzliwie brew, lecz nic nie rzekł. Wiedział, że już przegrał. Podszedł do wieszaka, ubrał płaszcz i skierował się do drzwi.
— Chodźmy — burknął.
Kobiety postąpiły za nim, pełne złych przeczuć. Obie obawiały się tego, co zastaną w mieszkaniu Lwowów.
Pędzili przez ulice Petersburga, nie zwracając uwagi ani na świecące słońce, ani na otaczające ich budynki, ani na mijanych przechodniów. Ludzie zaś mieli z nich przedni ubaw, bowiem Ksenia, ubrana w dość elegancką suknię zabraną z rodzinnego domu, Nastka w starej sukieneczce i połatanym płaszczu, który nosiła przed nią siostra, oraz Siergiej w białej koszuli i czarnym jak węgiel paltocie stanowili iście komiczny widok.
Dotarli do mieszkania Zofii najszybciej, jak się dało. Strach trawił ich od środka, zwłaszcza Siergieja. Cali zziajani i spoceni wbiegli po schodach. Drzwi otworzyła im Nadia, cała we łzach. Miała skołtunione włosy i czerwone oczy. Młodzieńca na ten widok ścisnęło w sercu.
— Sieriożo, jak dobrze, że przyszedłeś, idź natychmiast do mamy... — jęknęła.
Lwow, nie bacząc na nic, pobiegł prędko do sypialni rodzicielki. Widok, jaki tam zastał, odebrał mu mowę.
Na łóżku leżał jego ojciec, cały we krwi. Czarne włosy mężczyzny lepiły się od czerwieni, podobnie jak jego baczki. Oczy były dziwnie zamglone, a tłustą twarz szpecił paskudny grymas pełen cierpienia. Nogi miał pogruchotane i dziwnie powykręcane. Syczał boleśnie, drżąc w konwulsjach. Krzątająca się wokół niego żona szlochała i łkała z rozpaczy, próbując zatamować krwawienie starą szmatką.
Ojciec zauważył wejście Siergieja. Spojrzał na niego półprzytomnym wzrokiem, mrożąc tym synowi krew w żyłach. Młodzieńcowi zdawało się, że ma przed sobą żywego trupa.
— O, Sierioża... Przyszedł w ostatniej godzinie do ojca! — chrząknął przeraźliwie.
Siergiej wykrzywił usta w pogardzie.
— Nie jestem tu dla ciebie, lecz dla matki.
— Nie przyszedłeś więc przebaczyć staremu ojcu? — zaśmiał się okrutnie.
— Nie zasłużyłeś na to — wycedził przez zęby. — Nienawidzę cię i nigdy nie przestanę. Do dnia mojej śmierci. — Spojrzał na niego oczyma płonącymi straszliwą nienawiścią.
— Trafisz za to do piekła — wycharczał Mikołaj. Nagle jego oczy dziwnie błysnęły, z gardła wydobył się straszliwy jęk. Ręce zadrżały, jakby w ostatniej, desperackiej próbie sięgnięcia po coś. — Zobaczysz, będziesz tam jeszcze za życia... — dokończył ze ściśniętym gardłem, próbując powstrzymać drgawki, one jednak tylko się wzmogły.
Po chwili zastygł w bezruchu i dziwnie zesztywniał. Jego ostatnie słowa wciąż brzmiały w uszach Siergieja niczym straszliwa przepowiednia. Zofia wydała z siebie pełen bólu i rozdzierającej rozpaczy jęk. Chciała rzucić się na zmarłego męża, lecz syn złapał ją w pasie i przycisnął do siebie.
— Mamo, nie płacz, proszę... — westchnął i jął gładzić jej włosy. — Lepiej, żeby nie żył, niż żeby miał nas męczyć...
— Ale synku, jak mogłeś! — zaszlochała tak gorzko, że Siergieja naraz opanowały wyrzuty sumienia. — W obliczu śmierci nie wybaczyć ojcu, no jak mogłeś... To jakiś szatan cię opętał! Nie zasłużył na przebaczenie... A to, że cię sprowadził na ten świat, nie ma już dla ciebie żadnego znaczenia? A to, że ja, twoja matka, go kocham?
— Nie, skoro nas porzucił i skazał na takie życie. A teraz idź do dziewcząt, mamo, ja pójdę po grabarza...
Nie mógł dłużej tulić matki do siebie. Czuł, że śmierć ojca w jednym momencie oddaliła ich od siebie, że zaraz na jaw wyjdzie jego ateizm i negacja wszystkiego, w co wierzyła Zofia Józefowna. A wiedział, że tego matka by nie przeżyła. Musiał natychmiast zostawić ją samą, byle tylko nie wyrządzić jej żadnej szkody.
Zofia jednak nie chciała odejść od ciała męża, wyszedł więc sam. Naraz rzuciły się ku niemu siostry. Ich blade twarzyczki zdradzały silny niepokój.
— Umarł — oświadczył krótko, uprzedzając ich pytanie.
Dziewczęta nie zapłakały, nawet się nie poruszyły. Stały tylko nieruchomo z oczyma wbitymi w brata, niby marmurowe posągi.
Nadia darzyła ojca podobnymi uczuciami, co jej brat i nie wiedziała już, czy winna jest czuć żal, czy ulgę. Anastazja zaś niemal nie znała ojca i była jeszcze bardziej niepewna tego, jak powinna się zachować. Jedynym, czego pragnęła, było, by matka przestała szlochać.
— No już, zajmijcie się mamą, ja pójdę po grabarza. No i do tej jego wywłoki... Bo ja pogrzebu z własnych pieniędzy nie będę opłacał. — Otrząsnął się ze wzgardą.
— A skoro... skoro ojciec umarł, to czy ty nie dostaniesz jego pieniążków? — zapytała z nadzieją Nastusia.
Siergiej westchnął i spojrzał na nią z rezygnacją.
— Nie mam pojęcia, kochanie, nie wiem, czy on prosił cara, by mógł adoptować tamte dzieci, czy ta kobieta sobie nie przywłaszczy jego pieniędzy... Nie wiem, po prostu nie wiem! A teraz idźcie do mamy, proszę was.
Nastusia spojrzała na niego ze smutkiem i pociągnęła Nadię za rękę. Siergiej, upewniwszy się, że udały się do rodzicielki, wyszedł.
Zofia siedziała teraz w salonie, tuląc do siebie Ksenię. Szlochała w objęciach synowej, szepcząc słowa modlitwy za zmarłego męża. Widząc to, siostry dopadły do matki. Nadia usiadła po lewej i objęła matkę, a Anastazja dopadła do jej stóp i zaczęła się do nich tulić.
— Dzieci, pamiętajcie tylko dobre rzeczy o ojcu, proszę was — jęczała Zofia w obłąkańczym uniesieniu. — I nie słuchajcie Sieriożki, on żywi do ojca ogromną urazę i może słusznie, ale coś złego mu się stało i mu nie chce przebaczyć, a prawdziwy chrześcijanin przebacza. To dobry chłopiec, to tylko ból... A wy nie myślcie źle o tatusiu... A ty, Kseniu, zadbaj o mojego syneczka, żeby wyszły z niego te okropne uczucia.
— Oczywiście — odparła dziewczyna, na co Zofia ucałowała ją w czoło i jęła znów płakać.
Siergiej przemierzał ulice Petersburga, walcząc z kotłującymi się w nim uczuciami. Śmierć ojca z początku zdawała mu się ulgą. Już nigdy miał nie nachodzić matki i dziewczynek, a Zofia w końcu miała przestać żyć nadzieją, że mąż jeszcze do niej wróci.
Obawiał się jednak o matkę. Nigdy nie rozumiał, dlaczego tak bardzo kochała męża mimo jego uczynków, i nigdy miał tego nie pojąć, wiedział jednak, że śmierć Mikołaja znacznie na nią wpłynie. Drżał na samą myśl o tym, co przyniosą następne dni.
W uszach wciąż dźwięczały mu ostatnie słowa ojca. Starał się je ignorować, nie mógł się jednak pozbyć przeświadczenia, że są jakąś przerażającą przepowiednią przyszłości.
Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze pieniądze. Nie miał pojęcia, jak ojciec rozporządzał swymi finansami, a jego kochankę widział ledwo raz, dawno temu, nie wiedział więc, jaką była kobietą. Ogarnął go strach, że Wiera, bo tak było utrzymance Mikołaja na imię, będzie chciała zawłaszczyć dla siebie wszystkie dobra kochanka i nie odda nic im, którzy mieli przecież do pieniędzy starego Lwowa dużo większe prawa. A przecież jako jedynemu synowi Mikołaja z prawego łoża, który w dodatku od dziesięciu lat znosił z winy ojca niedostatek, należał mu się cały majątek nieboszczyka.
Pałac Mikołaja wkrótce zamajaczył na horyzoncie. Nie był tak wielki, jak ten należący do Wołkońskich czy Gruszeckich, lecz wciąż na tyle ogromny, by można było wyprawiać w nim bale i gościć przeszło pięćdziesiąt osób.
Lwow dziwił się, że jego ojciec, mimo mieszkania w tak wystawnej posiadłości, przychodził do nich w brudnych ubraniach.
„To pewnie jego nocne eskapady po alkoholu. Upijał się, spał w rowie, czy Bóg wie co robił i przychodził do nas, Okropieństwo. Kiedyś był takim porządnym człowiekiem... Jak nisko upadł, że związał się z dziewczyną niewiadomego pochodzenia i upijał się po nocach?"
Zapukał do wielkich, dębowych drzwi. Duże, ale raczej mało zdobne, były kwintesencją tego, jak wyglądał pałac Lwowów. Można było nazwać go sporym, lecz nie imponującym czy zdobnym. Duża, lecz prosta bryła, pełna okien zwieńczonych łukami, wyróżniała się wśród okolicznych budynków jedynie wielkością.
Otworzył mu lokaj odziany w elegancką liberię. Pamiętał, jak w dzieciństwie mu usługiwano. Śmiał się wtedy z tych dziwacznie ustrojonych panów, jak o nich mówił. Nadia również pamiętała czasy dobrobytu, lecz Anastazji nie było dane poznać życia w pałacu. Niezmiernie tego żałował.
— Kogo mam zapowiedzieć? — zapytał mężczyzna.
— Siergiej Nikołajewicz Lwow — odrzekł dumnie i spojrzał na niego z pogardą.
— Do kogo?
— Do Wiery, jakkolwiek brzmi jej nazwisko.
— Proszę za mną, pani już wstała, zaraz pana przyjmie.
— Proszę dodać, że sprawa jest pilna.
— Oczywiście.
Lokaj skinął mu głową i nakazał podążać za sobą po schodach. Siergiej mijał korytarze, które pamiętał z dzieciństwa, i z rozrzewnieniem wspominał czasy, gdy jako mały chłopiec biegał po marmurowych schodach, uciekając przed niańkami. Wtedy był zupełnie innym dzieckiem, pogodnym i radosnym, kochającym wszystko, co dobre i jasne. To odejście ojca tak bardzo go zmieniło. Przez biedę, jakiej po nim doświadczył, stał się zgorzkniałym, niepotrafiącym się cieszyć życiem człowiekiem. Brak pieniędzy spowodował, że pragnął walczyć o prawa tych, którzy mieli w życiu jeszcze mniej niż on.
Wiera siedziała w buduarze i czytała jakiś francuski romans. Na sobie miała delikatny, jedwabny szlafroczek. Siergiej ze złością pomyślał, że to Nadia powinna odziewać się w tak delikatne szatki.
Wiera nie była brzydka, tego nie mógł o niej rzec. Przeciwnie, odznaczała się tak wielką urodą, że wcale nie dziwił się ojcu, że zapłonął do niej tak ogromną namiętnością. Zdawała się co prawda niska, lecz bardzo kształtna. Przez koszulę nocną Siergiej mógł dostrzec pełne piersi i okrągłe biodra kobiety. Mocne, brązowe włosy spływały jej łagodnymi falami na ramiona. Ciemne oczy w kształcie migdałów zdawały się oczyma kobiety mądrej i inteligentnej, nie byle trzpiotki. Pełne usta uśmiechały się do swego odbicia w lustrze. Odwróciła się, gdy obwieszczono jej przybycie Siergieja. Jej uśmiech natychmiast zbladł.
— Dzień dobry — rzekł z grobową miną młodzieniec.
Wiera spojrzała na niego z niepokojem, jakby był jakąś przerażającą zjawą. Tak też rzeczywiście wyglądał.
— Dzień dobry, Siergieju. Co cię do mnie sprowadza? Twojego ojca nie ma, wyszedł już dawno i jeszcze nie wrócił.
— Właśnie w jego sprawie przyszedłem — zaczął. Uznał, że nie będzie przed nią niczego ukrywał, zresztą nie potrafił być zbyt delikatny. — Ojciec najwyraźniej szedł do nas pijany i wpadł pod wóz. Umarł w sypialni matki.
Uważnie obserwował kobietę. Jej twarz najpierw stężała w zdumieniu, po chwili zaś wykrzywił ją pełen goryczy i niedowierzania grymas.
— Co... co ty mówisz? — wydukała.
— No umarł. Przyszedłem po pieniądze na pogrzeb. Nie będę za niego płacił, gdyby nie matka, wrzuciłbym jego trupa do rowu.
Wiera jednak zdawała się nie zwracać na jego pełne okrucieństwa słowa uwagi. Wzrok wbiła w przestrzeń, i szeptała do siebie z niedowierzaniem, wykręcając palce:
— O Boże... W końcu... W końcu wolna...
— Przepraszam, nie rozumiem.
Wiera natychmiast wyrwała się z tego dziwnego obłędu i spojrzała na Siergieja.
— Bo... bo... Usiądź lepiej...
Lwow spojrzał na nią ze zdumieniem i przysiadł na sofie. Skrzyżował dłonie na kolanach i wbił w nią ponaglające spojrzenie.
— A więc, czekam, co rzekniesz.
Wiera rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby bała się, że ktoś może ją podsłuchać. Przywodziła Siergiejowi na myśl wystraszoną łanię uciekającą przed jakimś strasznym drapieżnikiem. W końcu, jakby upewniwszy się, że nic jej nie grozi, odezwała się:
— On od dawna mnie bił, dzieci też. — Rzekłszy to, podwinęła rękaw swojego szlafroczka. — Chciałam od niego odejść... I zrobiłabym to, nie boję się iść na ulicę i na siebie zarabiać, zresztą tak poznałam twego ojca... Ale dzieci. Nie mogłam pozwolić, żeby one na tym ucierpiały, a nie chciałam się z nimi rozstawać. A teraz... Będziemy już wolni od niego...
Na jej twarzy pojawiła się jakaś dziwna ulga. Siergiej czuł, że nie kłamała. Nagle uczuł w sobie litość dla kochanki ojca, żal do niej na chwilę pierzchnął. Chociaż żyła w luksusie, nie była szczęśliwa. Oni z matką i dziewczynkami przynajmniej mieli siebie i kochali się. Otrząsnął się z zgrozą, gdy pomyślał, że gdyby wciąż mieszkali z ojcem, los Wiery mógłby spotkać matkę. Wtedy chyba zabiłby ojca własnymi rękami. Nagle twarz Wiery wykrzywiła się w pełnym strachu grymasie, jakby dopiero teraz uderzyła ją powaga sytuacji, w jakiej się znalazła.
— O Boże! — wykrzyknęła. — Przecież teraz będzie jeszcze gorzej, niż gdybym miała od niego odejść! Przecież... Teraz, skoro on nie żyje, zostaniemy bez pieniędzy... Co my teraz poczniemy...
— Co, ojczulek nie adoptował tych bękartów? — Mimo współczucia do kobiety, Siergiej nie potrafił powstrzymać się przed kpinami.
Wiera nie pozostała mu dłużna.
— Jak ty to sobie wyobrażasz, skoro twoja matka żyje?
— Nie tym tonem. Przypominam paniusi, że to ja teraz mam w rękach twój los. Teraz to wszystko jest moje i mogę zabrać ci to w jednej chwili. I uczynię to.
Kobieta westchnęła ciężko i załamała ręce. Przybrała tak pełen rozpaczy i bezsilności wyraz twarzy, że Siergiej natychmiast pożałował swych słów.
— Ja wiem, że nie mam prawa tego od ciebie żądać... Mówiłam ci już, że mogę wrócić na ulicę, wszystko będzie lepsze od życia z tym okrutnikiem, nawet w pałacu... Ale dzieci... One nie są przecież niczemu winne.
— Ja i moje siostry też nie byliśmy niczemu winni, a mimo to musieliśmy przez lata żyć w nędzy — odparł nie bez pewnej złości, starał się jednak brzmieć łagodniej niż uprzednio. Bez skutku. — Ledwo starczało nam na jedzenie i opłacenie mojej nauki, a mama i dziewczynki nie dojadały, byle bym ja trzymał się na nogach w szkole! A to wszystko tylko po to, byś ty mogła mieć te swoje jedwabne fatałaszki!
— Siergieju... Proszę... Ja... To twoje rodzeństwo, biedne, małe dzieci, które do końca nie wiedzą, co się dzieje... Spójrz tylko. — Załkała i sięgnęła do małej, zdobnej szkatułki stojącej na toaletce.
Wyciągnęła z niej złoty medalion z delikatną różą wygrawerowaną na wieczku. Siergiej usłyszał skrzypienie małych zawiasków, gdy go otwierała. Wiera podała mu błyskotkę. Po jednej stronie znajdował się portrecik małej dziewczynki o oczach Wiery, po drugiej zaś chłopczyka, który niemożebnie przypominał Siergiejowi jego samego na podobnym portreciku, który jego matka pieczołowicie przechowywała jak największy skarb.
— To z zeszłego roku — zaczęła Wiera. — Wiem, że pewnie nic to dla ciebie nie znaczy... Ale chyba nie pozwolisz na to, by... By musiały kraść albo sprzedawać się na ulicy? Są takie niewinne... Nie chcę, by były skazane na taki żywot jak ten, który ja kiedyś wiodłam...
Siergiej posłał jej pełne bólu spojrzenie. Wiedział, że miała rację. Dzieci Wiery i jego ojca nic nie zawiniły i nie zasługiwały na to, by teraz on skazał je na takie życie, jakie on wiódł przez ostatnie dziesięć lat wraz z matką. Nie mógł też im tak bezwiednie wybaczyć nędzy, na jaką był z ich powodu skazany. Sam nie wiedział już, co czynić. Musiał poradzić się Kseni i Nadii, by podjąć jakąkolwiek decyzję.
— Nie jestem potworem jak ojciec... Nie chcę nim być, nigdy... — jęknął. — Zostawmy to na razie. Przyjdę tu kiedy indziej, by omówić tę sprawę, pewnym jest jedynie, że nie możecie tu dłużej zostać. Pałac jest mój i zamierzam wprowadzić się tu z matką, siostrami i moją żoną. A na razie daj mi trochę pieniędzy. Muszę zająć się pochówkiem i kupić dziewczętom przyzwoite suknie na pogrzeb. Sto rubli powinno wystarczyć.
Wiera odetchnęła z ulgą i skinęła mu głową, po czym wyszła z pokoju, by, jak rzekła, przynieść mu pieniądze. Gdy wróciła, odebrał je od niej i wyszedł, po czym skierował się do kostnicy. Gdy pomyślał, ile teraz spraw do załatwienia na niego czeka, westchnął ciężko. Już miał dość, a miało być tylko gorzej.
No to pierwszy z 10 planowanych trupów za nami xD Co myślicie o rozdziale? Mnie się podoba, chociaż wyszło te przeklęte 3700 słów, co jest w ogóle ogromne. Wydaje mi się, że wyszło fajnie, ale możecie mnie wyprowadzić z błędu XD Bo tematyka była naprawdę trudna i mogłam popsuć. Co myślicie o Wierze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top