XXIX. Bezbrzeżne szczęście

Irina i Dymitr nie chcieli zwlekać z powiadomieniem rodziców o swym szczęściu. Jak najszybszy ślub jawił im się jako największa radość, której pragnęli jak najszybciej dostąpić. Nie myśleli przy tym nawet o zbliżającej się wojnie. Nawet morze krwi na horyzoncie nie było w stanie zburzyć ich szczęścia.

Gdy tylko wrócili ze spaceru, poszli do biblioteki, gdzie pod pozorem czytania planowali naradzić się co do dalszego postępowania.

Usiedli na sofie, na której spali kilka dni wcześniej, i wzięli z półki tę samą wielką kronikę, którą czytali ostatnim razem. Dziś jednak bardziej niż historycznymi zawiłościami zajęci byli sobą. Obojgu trudno było uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu siedzieli tutaj, przeglądając księgi, obawiając się, czy druga osoba odwzajemnia ich miłość, a teraz byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie i planowali małżeństwo.

— Kiedy już twój ojczulek się zgodzi — zaczął Dymitr, patrząc z uwielbieniem na ukochaną i gładząc czule jej dłonie — zaczniemy przygotowania. I muszę kupić ci pierścionek, najśliczniejszy w całej Rosji! W końcu nie zasługujesz na byle co.

— Och, jesteś taki kochany — rozmarzyła się Irina. — Nie myślałam nigdy, ze poznam mężczyznę, który będzie czuły, dobry i zabawny, a przy tym inteligentny i urodziwy. — Uśmiechnęła się do niego szeroko i pozwoliła mu się pocałować w policzek.

— Ja też nie myślałem nigdy, że w tej małej dziewczynce, która spadła z drzewa, drzemie taka piękna, mądra kobieta, która sprawi, że będę myślał  tylko o niej... Och, Irinko, moja najdroższa! Wprost nie mogę się doczekać, kiedy już będziesz moją żoną i razem zamieszkamy! Będziemy co noc siedzieć w bibliotece i oglądać księgi, a potem... — urwał, zdawszy sobie sprawę z tego, że to, co chciał rzec, nie było zbytnio stosowne do sytuacji. — Potem będziemy się przytulać!

Irina posłała mu pełne radości i oczekiwania spojrzenie, po czym rozłożyła się na sofie obok niego i wtuliła w jego pierś. Jego ciało było ciepłe i, jak zauważyła, wygodnie się na nim leżało. Dymitr tylko gładził jej złote włosy, rozkoszując się ich miękkością.

— Irinko, a ile chciałabyś mieć dzieci? — zapytał nagle, co nieco zbiło ją z tropu.

Nigdy o tym nie myślała. Już gdy była zaręczona z Piotrem, matka mówiła jej, że dobra żona zawsze słucha swego męża i czyni, jak mu się podoba. Posiadanie potomstwa uzależniała więc od woli męża, sobie nie pozostawiając prawa głosu. 

— Nie wiem, kochany, nie zastanawiałam się nad tym nigdy... Obojętne mi to, jeśli tak chwilę pomyślę, byle były zdrowe... A ty?

— Nie przeraź się, ale marzy mi się piętnastka... Siergiej mi to wywróżył. Gdyby to się okazało prawdą... Ale by było zabawnie!

— O matko, Dimo... — westchnęła z przerażeniem i podniosła się do pozycji siedzącej.

Mimo jego słów okropnie się zlękła. Nie pragnęła nigdy mieć tylu potomków, to było dla niej zdecydowanie za dużo. Nie mogłaby chyba żyć w chaosie wywołanym przez taką liczbę dzieci. 

— Oczywiście to nic wiążącego, kochaniutka moja, takie tylko szalone marzenia, nie naraziłbym cię na takie cierpienie. To w ogóle takie zabawne... Sam czasem jeszcze czuję się dzieckiem, a teraz mam się żenić, niedługo zostać ojcem, być odpowiedzialnym i iść na wojnę... Jak ta młodość szybko przemija!

— Przecież dalej jesteśmy młodzi i jeszcze długo będziemy — odparła mu i wtuliła się w jego pierś.

Miarowe bicie jego serca uspokajało jej zszargane ostatnimi dniami nerwy. Nie myślała, że oczekiwanie na miłosne wyznanie Dymitra będzie ją kosztowało tyle nerwów. Na całe szczęście już było po wszystkim i mogła rozkoszować się ich wzajemną miłością. Ojcem się nie martwiła. Wiedziała, że będzie bardzo kontent, gdy usłyszy wieści.

— Och, wiem, Irinko, ale przeraża mnie ta odpowiedzialność, która na mnie spadnie jako na ojca... Będę musiał wychować te małe istotki, dbać, by niczego im nie brakło, być dla nich wzorem. A ja się przecież nie nadaję na wzór.

Gdy to mówił, okręcał jej włosy dookoła palców, niby małe sprężynki. Były wielce przyjemne w dotyku, do tego zdawało mu się, że przez jego dłonie przepływa czyste złoto. Nie mógł się nacieszyć tym, że te włosy i cała jej osoba należały teraz do niego. Pozostawało jeszcze tylko rzec o całej sprawie jej ojcu...

— Jeszcze się zmienisz — odparła, patrząc na niego z miłością. — Młodość ma przecież swoje prawa i musi się wyszaleć. Nie masz jeszcze dzieci, teraz idziesz na wojnę... Więc ślub i tak weźmiemy najwcześniej za rok, do tego czasu jeszcze wiele się może wydarzyć.

— Wiem, Irinko... Nie wiem, czemu dzisiaj jestem taki dziwnie rozbity, to chyba przez to, że nie wierzyłem, że mnie kochasz i że boję się twego ojca. Ach, on mnie zabije, kiedy się dowie, że zwiodłem jego jedyną, ukochaną córkę! — westchnął dramatycznie, na co Irina zaśmiała się i złożyła pocałunek na jego czole.

Czasem bywał naprawdę komiczny i przesadzał, jak teraz, lecz mimo to i tak nikogo tak bardzo w swym życiu nie kochała, nie licząc rodziców. Była to jednak miłość zupełnie inna, jakby pełniejsza i bardziej kompletna od tej, którą darzyła Aleksego i Praskowię. Chciała dać Dymitrowi wszystko, co najlepsze, a jednocześnie głęboko pragnęła, by się nią zaopiekował i uwolnił ją od trosk. To uczucie było tak dziwne, że nie potrafiła pojąć jego istoty. Wiedziała jedynie, że kocha i jest kochana.

— Wcale nie, kochany, uwierz mi, będzie dobrze. Mój papa bardzo cię lubi i chętnie przyjmie cię jako zięcia.

— Jesteś pewna?

— Tak. Już kiedyś ze mną o tym mówił. — Uśmiechnęła się do niego.

Dymitr, po którego ciele rozlała się gorąca, dziwnie przyjemna fala ciepła, nachylił się do niej i zaczął ją całować, długo i zachłannie. Nie mógł się nasycić swą miłością. Chciał więcej i więcej, jakby ogarnął go jakiś nagły głód jej ust. Czuł, że Irina nie wie, jak powinna go całować, że jest w tych czułostkach zupełnie nieporadna, lecz nie zwracał na to uwagi. Z każdą sekundą zdawała się nabierać pewności siebie. Dymitr mógłby się od niej nigdy nie odrywać, tak pijany szczęściem, że nawet alkohol nie doprowadził go nigdy do takiego stanu upojenia. Jej usta były wszystkim, czego potrzebował.

W końcu oderwał się od niej i wtulił twarz w jej włosy. Leżeli tak długo, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś może ich zauważyć. Nic nie mówili, lecz czuli, że między nimi wytworzyło się jakieś magiczne porozumienie, a wszelkie słowa tylko by je zniszczyły.

Uznali, że porozmawiają z rodzicami po kolacji, by nie przeszkadzać ojcom w konsumpcji posiłku. Dymitr obawiał się, że zaszkodziłoby to jego rodzicielowi, który od zawsze miał problemy trawienne, na które lekarz zalecił mu spożywanie posiłków w absolutnym spokoju. 

W czasie kolacji młodzi co rusz na siebie spoglądali, bojąc się tego, co czekało ich po zjedzeniu posiłku. Żadne z nich nie zjadło zbyt wiele, co wzbudziło podejrzenia u ich matek, ojcowie bowiem niezbyt obchodzili się tym, czy ich dzieci miały apetyt. Uważali, że skoro Dymitr i Irina nie jedzą, nie są głodni i nie trzeba się tym przejmować. 

Gdy posiłek został już zjedzony, nikt nie szykował się do wstania. Aleksy Kirryłowicz i Andrzej Pawłowicz mieli w zwyczaju przesiadywać przy stole jeszcze przez długie godziny i rozmawiać przy fajce, jako że obaj nie uznawali istnienia odrębnego pomieszczenia do palenia. Ich małżonki zazwyczaj udawały się do buduaru Tatiany, gdzie długo ze sobą rozprawiały, zajmując się robótkami ręcznymi. Dzieci zaś szły do swoich pokojów lub biblioteki. Tym razem siedziały, patrząc na nich z niepokojem.

— Irinko, kochanie, co się dzieje? — zapytał Aleksy Kirryłowicz, patrząc na córkę z niepokojem. 

Dziewczyna zesztywniała ze strachu. Siedzący obok niej Dymitr ujął jej dłoń i zaczął ją uspokajająco gładzić, na co ta nieco się rozluźniła. Gruszecki podniósł się z miejsca, ciągnąc za sobą ukochaną. 

— Mamo, tato, drodzy ciociu i wujku — zwrócił się uroczyście do rodziców. Irina pokraśniała. — Ja... Ja i Irina bardzo się kochamy... — przerwał, by przełknąć ślinę, gdyż niemiłosiernie zaschło mu w gardle. — Wiem, że to dziwne, że po tylu latach nagle... Ale tak się stało i cóż...

W napięciu obserwowali reakcję rodziców. Irina obawiała się, że ojciec jednak nie będzie przychylny jej ukochanemu, gdyż ten nie był dziedzicem majątku, a Dymitr lękał się, że książę Wołkoński go nie lubi i nie wyrazi zgody na małżeństwo, nawet mimo tego, że jego córka twierdziła, iż Aleksy Kirryłowicz darzy go sympatią i chętnie odda mu córkę. 

Andrzej Pawłowicz wpatrywał się w nich tępym wzrokiem. Jego grube, tłuste policzki nadęły się dziwnie, jakby wciągnął do ust za dużo powietrza i nie chciał go z siebie wypuścić, przez co podobny był do prosiaka. Jego żona siedziała obok, uśmiechnięta od ucha do ucha, jakby wiedziała już, co się szykuje. Wołkońscy zaś zdawali się całkowicie zdumieni, zwłaszcza Praskowia Łukjanowna, która mimo iż zauważyła, że jej córka spędza mnóstwo czasu z Gruszeckim, zbytnio się tym nie przejęła i nie uważała tego za przejaw uczucia młodych.

Dymitr patrzył na nich, nie wiedząc, co dalej czynić. Irina spuściła wstydliwie wzrok i próbowała nie zemdleć, cała czerwona ze wstydu. Gruszecki czuł, że to w jego rękach leży inicjatywa.

— Wiem, że to zapewne dość nagłe wyznanie — jęknął, kierując wzrok na Aleksego Kirryłowicza. Wiedział, że to od ojca Iriny zależy los ich uczucia. — Widzę to po waszych twarzach... 

— Co prawda Irina rzekła mi kiedyś, że żywi wobec ciebie nieco cieplejsze uczucia niż wobec innych młodzieńców, mój chłopcze... — zaczął Wołkoński. — Lecz nie przypuszczałem, że to coś więcej ponad dziewczęce zauroczenie, nawet mimo tego, że przebąkiwała coś o ślubie... 

— Och, papo... — wyrwało się z ust dziewczyny.

— Zdaję sobie sprawę z tego, że Irina to pański największy skarb — podjął Dymitr — i że ciężko będzie panu się z nią rozstać, bo ja na panu miejscu chyba bym jej nikomu nie oddał. Ale... ale czy za przyzwoleniem pańskiej córki mógłbym pana prosić o jej rękę?

Gdy wyrzekł te słowa, ogarnęła go ulga. W końcu miał to wyznanie za sobą i nie musiał się już troskać, kiedy i czy poprosić o rękę Iriny. Po chwili jednak uświadomił sobie, że to nie koniec jego mąk, że Irina jeszcze nie zostanie jego żoną, że wszystko zależało od dobrej woli księcia Aleksego. A ten wbił wzrok w stół, oparł podbródek na prawej dłoni i myślał, a jego twarz zdawała się nieprzenikniona niczym morska głębina. Nikt, nawet jego żona, nie potrafił odczytać, co teraz czuje i myśli Wołkoński. 

— Dobrze, moje dzieci — rzekł po chwili, która zdawała się zakochanym wiecznością, chociaż tak naprawdę wcale nie minęło dużo czasu. — Jestem bardzo rad móc oddać córkę w ręce syna człowieka, który jest mym najbliższym przyjacielem. Tylko uważaj, mój chłopcze, bo jeśli dowiem się, że jakkolwiek skrzywdziłeś moją córkę, to nie ręczę za siebie.

Dymitr i Irina na te słowa odetchnęli z ulgą. Ich katusze się skończyły. Teraz miały czekać ich same piękne dni wypełnione szczęściem. Młodzieniec objął swą ukochaną i zaczął ją całować z radości, co ta przyjęła ze zdumieniem. Starała się być powściągliwa, wstydząc się takich czułości przed rodzicami. Dymitr jednak nie przejmował się ich obecnością. Zbyt był pijany szczęściem, by miało to coś dla niego znaczyć.

W końcu wypuścił Irinę z objęć i pobiegł do jej ojca. Padł mu do stóp, pełen wdzięczności dla księcia Wołkońskiego, że zezwolił im na ślub, i zaczął całować jego ręce, pełen dzikiej radości.

— Dziękuję panu, dziękuję, dziękuję! Uczynił mnie pan najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Obiecuję panu, że Irinka będzie przy mnie najszczęśliwszą kobietą na świecie!

— Wierzę ci, mój synu — zaśmiał się Wołkoński. — Inaczej bym ci jej nie oddał.

Irina zaś trwała w uścisku matki i Tatiany Aleksandrowny, które całowały ją i płakały ze wzruszenia. Żadna nie mogła uwierzyć, że Irina naprawdę zostanie małżonką Dymitra.

— Mój malutki Dima będzie miał taką śliczną, mądrą żonę! 

— Moja Irinka będzie taką śliczną panną młodą! — rozpływały się nad zakochanymi.

— Och, w końcu będę miał wnuki — zauważył książę Aleksy, który, chociaż niewiele młodszy od najlepszego przyjaciela, którego córki obdarowały już piątką wnuków, nie został jeszcze dziadkiem.

Tylko mały Nikołaszka siedział w kącie, naburmuszony, że przez Dymitra i Irinę wszyscy o nim zapomnieli. 

Oni jednak byli zbyt pochłonięci swym szczęściem, marzeniami o przyszłym wspólnym życiu, domu wypełnionym dziecięcym śmiechem i miłością i odbieraniem gratulacji od rodziców, by zwracać uwagę na fochy chłopca. Przyszłość malowała się w barwach tak pięknych, że ledwo mogli uwierzyć w to, że to wszystko nie było tylko pięknym snem.

Ach, nie zniosę więcej tej cukrzycy. Zdecydowanie lepiej idą mi sceny śmierci, rozpaczy, rozstań i w ogóle tragedii niż szczęścia XDDD Planowo nowy rozdział pojawi się jeszcze dziś, but we'll see.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top