XXIII. Ślub w wyższych sferach
— Zobaczysz, że pożałujesz tego ślubu. Odwołaj to, póki jeszcze jest czas! — Eugeniusz spojrzał na swego przyjaciela, który właśnie kończył zapinanie fraka. W jego oczach widoczny był strach. — Larysa prędzej czy później cię zdradzi, a ty będziesz płakał, że miałem rację!
Gruszecki spojrzał na niego z rozbawieniem i zaśmiał się, poprawiając halsztuk.
— Oj, Gieniu, chyba nie myślisz, że będę odwoływał ślub, do którego zostały mi dwie godziny! Bywasz naprawdę zabawny.
Eugeniusz westchnął ciężko. Kilka ostatnich miesięcy spędził na tym, by przekonać Aleksandra do odwołania tej farsy, jednak do Gruszeckiego nie docierały żadne argumenty. Odpowiadał jedynie przyjacielowi, że zbytnio kocha jego siostrę, by wyrzec się małżeństwa z nią. Jarmuzow musiał użyć ostatecznych środków.
— Aleksandrze, moja siostra już ma doświadczenie z mężczyznami, to hańba brać taką za żonę! — krzyknął, a jego oczy błysnęły gniewem i desperacją.
Tylko on wiedział o kochankach Larysy, którzy co rusz przychodzili do jej apartamentów, kiedy matka wychodziła w odwiedziny do przyjaciółek. Nikt miał nie poznać prawdy na ten temat, przynajmniej tak jej przyrzekł, lecz w obecnej sytuacji nie obchodziły go obietnice złożone siostrze dawno temu. Liczyło się tylko dobro przyjaciela.
— Wiem o tym, przecież pokusiłem się o... hmmm, domyśl się, Gieniu, nie chcę cię zbytnio gorszyć. No i żeby tak o własnej siostrze mówić, wstydziłbyś się!
Eugeniusz prychnął z odrazą, spoglądając na Aleksandra. Oczywiście, jego przyjaciel musiał być tak piekielnie czuły na wdzięki Larysy, że nie mógł się powstrzymać przed uczynieniem pewnych rzeczy.
Sam zresztą nie był święty i dobrze o tym wiedział. Eugeniusz wyznawał jednak zasadę, że zaspokoić swe żądze można jedynie z kobietą lekkich obyczajów, aktorką czy tancerką. I tak rzuciłyby się w ramiona jakiegoś bogatego mężczyzny, nie dbając o zachowanie cnoty, byle tylko kochanek obdarował je pięknymi sukniami czy klejnotami, dlaczego miał więc z tego nie skorzystać? Jednak panny z wyższych sfer, młode, czyste i niewinne, miał za anioły, niegodne kalania. Miały kiedyś zostać czyimiś małżonkami, a on sam nie chciałby, by jego przyszła żona zaznała przed ślubem rozkoszy z innym mężczyzną. Dziwił się więc Saszy, że wciąż chciał ożenić się z Larysą.
Westchnął ciężkoz wiedząc, że już nic nie zdziała w sprawie małżeństwa Aleksandra i Larysy.
— Nie mówmy już o tym, zdaje mi się, że jedynie śmierć któregoś z was byłaby w stanie was rozłączyć, a ja nie zamierzam na nikogo podnosić ręki.
— Nawet tak nie żartuj, Gieniu. — Pogroził mu palcem Aleksander, zaraz jednak spoważniał. — Jesteś jedynym, który nie cieszy się z tego ślubu. Dlaczego?
— Bo jako jedyny znam dobrze mą siostrę i wiem, do czego jest zdolna. Mówiłem ci o tym przecież. Nie chcę być złym prorokiem, lecz jestem niemal pewien, że wasza małżeńska sielanka potrwa przez kilka miesięcy, a potem zastaniesz ją w łożu z innym. Możemy się nawet założyć.
— Przestań! Jak możesz w ogóle tak mówić? O własnej siostrze i przyszłej żonie najlepszego przyjaciela! — warknął oburzony Aleksander i posłał Eugeniuszowi nienawistne spojrzenie. — A może zazdrościsz mi, że w końcu będę miał żonę, a ty dalej jesteś samotny, co?
Jarmuzow spojrzał na niego z niedowierzaniem, ale i gniewem. Jak Gruszecki śmiał się odezwać do niego w tak uwłaczający sposób? Do swego najlepszego przyjaciela? Przecież chciał jedynie udzielić mu przestrogi!
— Dobrze, idź więc do Larysy, droga wolna! Ale nie przychodź później wypłakiwać mi się w rękaw, że cię zdradziła!
— Eugeniuszu, nie krzycz! Nie było mym zamierzeniem rozsierdzenie cię, chciałem tylko, byś przestał prawić takie dyrdymały! Nie niszcz mi tego cudownego dnia!
Jarmuzow posłał mu wściekłe spojrzenie i zacisnął pięści. Policzył do dziesięciu, by się uspokoić, i znów popatrzył na Aleksandra, tym razem bez cienia złości i nienawiści, które jeszcze przed chwilą się w nim kotłowały. Nie mógł zniszczyć Aleksandrowi tego dnia.
— Kończ już się stroić i wychodzimy — westchnął ciężko.
Aleksander posłał mu na to nieśmiały uśmiech. Eugeniusz odpowiedział tym samym i skierował się do drzwi. Musiał się postarać, by nie zepsuć tego dnia Aleksandrowi i Larysie. I matce. Inaczej najpewniej skonczyłby jako trup, a zdecydowanie nie pragnął jeszcze umierać.
Zgromadzony w cerkwi nieprzebrany tłum arystokratów, którzy mieli być świadkami zawarcia małżeństwa przez Aleksandra Andriejewicza Gruszeckiego i Larysę Konstantynownę Jarmuzową, przyprawiał Eugeniusza o mdłości. Wszyscy uważali ślub jego przyjaciela i siostry za wydarzenie towarzyskie roku i najprawdopodobniej ostatnią okazję do wspaniałego świętowania, nim wybuchnie wojna.
Stał z tyłu świątyni i przyglądał się zgromadzonym. Nie interesowały go zbytnio ociekające złotem ikonostasy, którym przypatrywał się już tyle razy podczas nabożeństw, że całkiem mu zbrzydły. Z pogardą stwierdził, że większość dam zdecydowanie przesadziła z ubiorem, a ich mocno wydekoltowane suknie nie były stosowne do okazji. Przynajmniej mężczyźni nie przypominali w swych frakach idiotów.
W końcu wypatrzył księżniczkę Wołkońską. Miała na sobie beżową suknię wyszywaną złotą nicią i takiż płaszczyk, na który spływały falami jej jasne włosy. Nieznacznie się uśmiechała, ukazując swe dołeczki w policzkach, co Eugeniusz uznał za niezwykle urocze.
Niepojętym dla niego było, jak Irina mogła łączyć w sobie dziecięcą naiwność i ponadprzeciętną dojrzałość, a jednocześnie nie mieć w sobie sprzeczności. Za każdym razem, gdy miał okazję ją widzieć, nie mógł przestać się nią zachwycać.
Musiał ją uczynić swą żoną, po prostu musiał. Skoro już należało się żenić, to tylko z nią. Był pewien, że idealnie sprawdziłaby się w roli jego małżonki. Ułożona i łagodna, nie sprzeciwiałaby mu się, a jej uroda przynosiłaby mu chlubę. Jej inteligencja i zainteresowania dawały zaś nadzieję na intrygujące rozmowy w domowym zaciszu.
Dziś nadszedł czas, by zacząć działać w tym kierunku.
Zajęty własnymi rozmyślaniami, nie spostrzegł się nawet, gdy Aleksander i Larysa skończyli przysięgać sobie wieczną miłość i wierność. Wiedział, że przynajmniej jedna strona i tak nie dotrzyma swych obietnic.
Odetchnął z ulgą, gdy ceremonia dobiegła końca, a zgromadzeni zaczęli opuszczać cerkiew, by po chwili znaleźć się na zewnątrz, w majowym słońcu, i wsiąść do swych powozów. Nowożeńcy pojechali razem w ogromnej, bogato zdobionej karocy, która zawieźć ich miała do pałacu Gruszeckich. Kolejne powozy zajęła najbliższa rodzina Aleksandra, do następnego wsiedli zaś Eugeniusz i jego matka.
Barbara, odziana w różową suknię, która tylko uwydatniała jej tuszę, uśmiechała się szeroko. Ogromne klejnoty na jej szyi błyszczały wulgarnie. Eugeniusz był tak nią obrzydzony, że nawet na nią nie patrzył. Zachwyt matki małżeństwem Larysy zdawał mu się wstrętnym.
Wzrok wbił w okno i zajął się podziwianiem mijanych przez powóz ulic Petersburga. Nie uważał ich za arcyciekawy widok, było to jednak lepsze zajęcie niż patrzenie na okrutnie zadowoloną matkę. Biedaczki, które widział przez okno, zdawały mu się atrakcyjniejsze od matki.
— Gieniu, mój drogi, teraz czas na ciebie — odezwała się nagle Barbara, na co jej syn oderwał wzrok od okna i spojrzał na nią z obrzydzeniem.
— Kiedy uznam to za stosowne, ożenię się, matko — rzekł chłodno i odwrócił się z powrotem w kierunku szyby.
Nie chciał się jej przyznać do swego zakochania w Irinie. Wiedział, że to najpewniej będzie miało dla niego przykre konsekwencje. Matka w końcu była zdolna niemal do wszystkiego. Był niemal pewien, że mogłaby w trakcie balu podejść do Wołkońskiej i zacząć ją nagabywać o jej uczucia względem niego, co byłoby okropną kompromitacją i zapewne pogrzebałoby wszelkie nadzieje Eugeniusza na małżeństwo z Iriną. Wolał tego zdecydowanie uniknąć.
— Ależ Gieniu, przecież nie jesteś już pierwszej młodości! Twój ojciec był dziesięć lat młodszy niż ty teraz, kiedy się urodziłeś!
— Za to miał już niemal czterdzieści lat, kiedy na świecie pojawiła się zakała naszego rodu — prychnął. — Mam więc jeszcze nieco czasu.
— Gieniu! — wykrzyknęła Barbara. — Jak możesz się tak wyrażać o Larysie! Ona przynajmniej zrobiła doskonałą partię!
— Poczekaj tylko, aż wywoła skandal, gdy Aleksander złapie ją z innym mężczyzną.
— Ależ o czym ty mówisz? — jęknęła ze zdumieniem.
Eugeniusz wydął wargi z pogardą. Oczywiście, matka uważała Larysę za chodzący ideał i zupełnie nie miała pojęcia o jej wybrykach. Ktoś musiał ją w końcu uświadomić, jak zachowywała się jej jedyna córka. Tym kimś musiał być on.
— Co, więc nasza Laryska nie przyznała ci się do tego, że pod twoją nieobecność sprowadzała sobie do naszego domu kawalerów i nawet nie reagowała, gdy mówiłem jej, że zachowuje się skandalicznie?
— Kłamiesz! Sam pewnie sprowadzałeś kobiety i teraz próbujesz obrócić to wszystko na swoją korzyść!
— Nie będę z tobą dłużej rozmawiał na ten temat.
— Że też wychowałam takiego pozbawionego szacunku nieszczęśnika! — jęknęła i poczęła ronić łzy.
Eugeniusz był na nie jednak zupełnie niewrażliwy. Nauczył się już, by nigdy nie traktować płaczu matki poważnie, ta bowiem potrafiła szlochać, gdy tego pragnęła. Wiedział, że kobieta próbuje wzbudzić w nim litość.
W końcu powóz zajechał pod ogromny pałac Gruszeckich. Przed wejściem tłoczyli się już goście. Eugeniusz wysiadł z karocy i, nie czekając na matkę, zaczął szukać w tłumie Iriny. Czuł, że musi jej o wszystkim powiedzieć, jeśli chciał, by jego marzenia o małżeństwie z nią się ziściły.
Jak na złość jednak nigdzie jej nie widział. Uśmiechnięci Larysa i Aleksander witali gości, Andrzej i Tatiana Gruszeccy próbowali się przecisnąć przez tłum, by dotrzeć do swej bawialni i wydać służbie odpowiedni dyspozycje, a Dymitr błądził wśród zaproszonych, jakby kogoś szukał. Eugeniusz domyślił się, że i on zamierzał dziś wyznać Irinie swą miłość. Musiał być pierwszy.
Postawił sobie za punkt honoru odnalezienie jej przed uroczystym obiadem, który zacząć się miał, gdy wszyscy goście już usiądą w ogromnej sali balowej, w której ustawiono mnóstwo stołów, uginających się pod ciężarem wybornego jadła. Po skończonym posiłku służba miała je uprzątnąć, by zrobić miejsce do tańca.
Nagle przed oczyma mignęła mu błyszcząca sylwetka Wołkońskiej i jej złote włosy. Przyśpieszył kroku, chcąc ją dogonić. Zamierzała już zająć miejsce przy stole, gdy ujął jej dłoń i spojrzał na nią z uwielbieniem. Stojący obok Aleksy Kirryłowicz uśmiechnął się do niego.
— Książę, czy mógłbym pomówić z pańską córką, nim zacznie się uczta? — zapytał Jarmuzow, mając nadzieję, że Wołkoński nie będzie miał nic przeciwko temu.
— Oczywiście, książę, tylko proszę nam jej nie ukraść na cały wieczór! — zaśmiał się mężczyzna i skinął głową na potwierdzenie swych słów.
Irina posłała Eugeniuszowi pytające spojrzenie i podążyła za nim w kierunku korytarza. Drżał z ekscytacji na myśl, że była tak blisko niego, że zaraz miała mu rzec, że odwzajemnia jego miłość. Stanęli za kolumną, by nikt ich nie widział. Eugeniusz chciał się odezwać, jednak tak bliskie przebywanie w obecności księżniczki Wołkońskiej, w dodatku w samotności, i jej nieziemsko piękna twarzyczka sprawiły, że na chwilę stracił mowę.
— Czego pan ode mnie chciał? — zapytała, nieznacznie się do niego uśmiechając.
Eugeniusz poczuł rozchodzące się po jego ciele przyjemne ciepło, gdy się tak do niego uśmiechała. Wewnątrz cały drżał. Właśnie miała się zdecydować jego życie.
— Księżniczko, ja... Chciałem pani to rzec już dawno... — zaczął niepewnie.
Irina przekrzywiła z zainteresowaniem głowę i spojrzała na niego wyczekująco.
— Proszę mówić dalej, książę.
Eugeniusz wziął głęboki oddech i kontynuował:
— Ja... ja... Oddałem pani serce. Nie mogę przestać o pani myśleć. Czy... mogę liczyć na wzajemność?
Irina spuściła smętnie głowę. Eugeniusz zadrżał. Obawiał się, że jej odpowiedź złamie mu serce. Dziewczyna spojrzała na niego swymi wielkimi, okrągłymi oczyma i wykrzywiła usta w przepraszającym grymasie.
— Książę... Ja darzę pana naprawdę wielką sympatią i szacunkiem... Lecz serce oddałam innemu.
Widział, że słowa te przyszło jej wymówić z trudnością. Czuł, że to wyznanie dużo ją kosztowało. Wiedział to wszystko. Nie potrafił jednak powstrzymać napływających mu do oczu łez.
— Wybacz, książę, to nie pańska wina... — kontynuowała dziewczyna, jakby czuła się winna jego stanu. — Proszę, niech się pan na mnie nie gniewa! Ja naprawdę nie chciałam pana urazić... Jest pan naprawdę cudownym człowiekiem, po prostu... Po prostu nie kocham pana. Życzę panu jak najlepiej...
— Czy mógłbym chociaż wiedzieć, jaki szczęśliwiec miał ten przywilej posiąść pani serce? — zapytał przez zaciśnięte gardło.
Silił się na zachowanie poważnego tonu głosu, przystającego księciu, lecz nie potrafił powstrzymać się przed cichym łkaniem. W myślach wyrzucał sobie słabość.
— To Dymitr Gruszecki — westchnęła cichutko, odwracając spojrzenie.
Nie chciała na niego patrzeć, gdy tak go właśnie zraniła. Nie kochała go, nie pragnęła jednak, by cierpiał. Nie z jej powodu.
Eugeniusz pokręcił głową i przygryzł wargę. Ten piekielny Gruszecki zawsze był o krok przed nim! Że też nie domyślił się wcześniej, że to jemu Irina oddała serce, że też musiał dawać sobie tę przeklętą złudną nadzieję! Dlaczego był tak głupi, że pozwolił złamać sobie serce?
— Mam nadzieję, że niedługo będziemy gościć na waszym ślubie i że będziecie szczęśliwi — wyszeptał przez zaciśnięte gardło i opuścił pomieszczenie.
Chciał być teraz sam. Tylko to mogłoby go uleczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top