XLV. Rozmowy mniej i bardziej szczere

— Kseniu, tak się cieszę, że do mnie przyszłaś! — wykrzyknęła Irina na widok przyjaciółki. 

Od śmierci ojca nie miała zbytniej ochoty na spotkania z kimkolwiek i rzadko widywała się z przyjaciółką. Teraz potrzebowała jej jak nigdy wcześniej. 

Ksenia tylko wypiękniała, odkąd oczekiwała dziecka. Jej włosy stały się mocniejsze, nieco przytyła i nie przypominała już patyczka, jakim była przed ślubem, a jej policzki zaróżowiły się zdrowo. Długa, ciemnozielona suknia podkreślała jej oczy i zakrywała lekko zaokrąglony brzuch. Jeśli ktoś nie wiedział o stanie kobiety, nigdy by nie uwierzył, że spodziewała się potomka. 

— Ślicznie wyglądasz! — rzekła Wołkońska i przytuliła się do przyjaciółki. 

Bliskość Kseni dawniej zawsze jej pomagała. Teraz jej cierpienie było zbyt wielkie, by Lwowa mogła wiele zdziałać, ale dla Iriny nawet najmniejsza ulga byłaby korzystna. 

— Ty za to nie prezentujesz się najlepiej, kochanie... — westchnęła Ksenia i przesunęła dłonią po jej policzku. — Ale co ci się dziwić...

— Usiądźmy. — Irina wskazała na małą sofkę, która znajdowała się w kącie pomieszczenia. 

Ksenia skinęła jej głową i zajęła miejsce obok przyjaciółki, po czym wbiła wzrok w przestrzeń. Przez lata niemal nic nie zmieniło się w pokoju Iriny. Przeszedł on remont, gdy ta osiągnęła piętnasty rok życia. Wstawiono do niego ogromne łóżko z białymi zasłonami, które Irina po kilku tygodniach uznała za ogromnie niepraktyczne, oraz białe, rzeźbione mebelki. Wykończono je złotymi zdobieniami. 

Na ścianach wyłożonych jasną tapetą w delikatne ornamenty zawieszono kilka obrazów oprawionych w złote ramy. Jeden z nich przedstawiał małą księżniczkę Wołkońską siedzącą ojcu na kolanach, inny Irinę w sukni, którą miała na sobie w dniu swego debiutu towarzyskiego. 

Znajdowało się tu również małe biureczko, na którym zawsze leżały przybory do pisania, i toaletka. Zawieszone nad nią kryształowe lustro w złotej ramie odbijało blask świec żyrandola. 

Irina westchnęła i spojrzała na Ksenię. Zdała się jej nie mniej zmartwiona niż ona sama.

— Kiedy będziesz miała dzieciątko? — zapytała, siląc się na uśmiech. 

Twarz Kseni natychmiast się ożywiła. Jej oczy błysnęły, a usta ułożyły się w uśmiech. 

— To jeszcze nawet nie połowa, urodzi się dopiero pod koniec roku. Ale lekarz uznał, że jest dość duże jak na ten etap. Pomyślałam, że w takim razie to będzie chłopiec. Nazwałabym go Andrzej, po bracie mamy. — Uśmiechnęła się błogo, bardziej do siebie niż do Iriny. 

— Na pewno będzie śliczny. Cieszy mnie, że ułożyło ci się z Sieriożą.

— On jest taki dobry i czuły! Chce mi się śmiać, kiedy pomyślę o tym, jak bardzo się nie lubiliśmy... Ale nie o mnie teraz, tylko o tobie. Dima naprawdę nic ci nie powiedział?

— Nie — odparła z wyraźnym smutkiem w głosie.

— Sierioża też nic nie wie... Ale co mogłoby go skłonić do takiego postępku? Przecież tak ogromnie cię kochał, widziałam to w jego oczach!

— Nie mam pojęcia, Kseniu — jęknęła. — W towarzystwie mówią, że to przez to, że nie mam już posagu... Nie podejrzewałam Dymitra o taki materializm, ale kto wie... Ludzie czasem dopiero w skrajnych sytuacjach ukazują swe prawdziwe oblicze...

Poczuła, jak coś ściska ją w gardle. Z jej oczu popłynęły łzy. Myślała, że Dymitr był innym człowiekiem, że kochał ją bezgranicznie i był dla niej gotów na wszystko. Trudno jej było uwierzyć, że uczucia, jakie do niej żywił, były kłamstwem.

Wciąż pamiętała, jak leżeli razem na sofie w bibliotece, czytając książki i rozmawiając o wspólnej przyszłości, czy jak spacerowali razem po lesie i zachwycali się małymi, uroczymi sarenkami. Myśl, że to wszystko było kłamstwem, rozdzierała jej serce.

Poczuła, jak Ksenia obejmuje ją i kładzie sobie jej głowę na piersi. Przesuwała łagodnie dłonią po jej włosach, chcąc ją uspokoić. Irinie było nieco lepiej ze świadomością, że ktoś naprawdę ją wspiera. 

— Dziękuję, Kseniu, nieco mi lepiej — rzekła, posyłając jej blady uśmiech. 

— Bardzo dobrze, Irinko. Nie możesz się nim przejmować. Nie jest tego wart! Gdyby naprawdę cię kochał, a ślub byłby niemożliwy, nigdy nie potraktowałby cię w taki sposób, tylko wszystko wyznał. Wiem, że to dla ciebie okropne i bardzo trudne, bo bardzo się miłowaliście, ale ja na twoim miejscu postarałabym się uczynić wszystko, byle widział, że się nim nie przejmuję. Wtedy zobaczyłby, że już pogodziłaś się z jego odejściem i nie zamierzasz po nim płakać. Bo on nie zasługuje na to, by po nim tak rozpaczać, skoro tak okrutnie cię porzucił. 

— Och, ale co ty mi insynuujesz, kochana...

— Małżeństwo — westchnęła. — Przepraszam, to było okropne z mojej strony, nie powinnam tak mówić. Wybacz, Irinko. Przecież nie tak łatwo wyrzucić kogoś z serca...

— Nie przejmuj się, Kseniu, chciałaś dobrze — odparła z porozumiewawczym uśmiechem. — A teraz może zajmijmy się czymś innym, nie mówmy o Dymitrze. Nie zasłużył na to.

— I to mi się podoba! — Uśmiechnęła się szeroko Ksenia.

Dymitr leżał na kanapie obok Siergieja, zupełnie zrozpaczony. Stracił wszelką chęć do życia, odkąd zerwał zaręczyny z Iriną. Jak miał bez niej żyć, skoro do tej pory była całym sensem jego egzystencji? I jak ona się czuła? Przecież to musiał być dla niej ogromny cios. A była tak delikatna i krucha...

— Powiesz mi wreszcie? — Siergiej spojrzał na niego surowo. — Ksenia bardzo martwi się o Irinę, a wiesz, że nie powinna się teraz denerwować. 

— Ale kiedy ja nie mogę, Sieriożko! Naprawdę nie mogę! Uwierz mi, gdybym tylko mógł, wyznałbym jej i tobie od razu, bo was najbardziej w tym świecie kocham, ale zobowiązałem się milczeć i nie wolno mi, tak jak ty nie możesz nikomu powiedzieć, dlaczego znikasz na całe noce. Proszę, zrozum mnie... — Spojrzał na niego błagalnie. 

Siergiej westchnął ciężko. Dymitr wiedział, że przyjaciel był nim rozczarowany, nie mógł jednak nic zrobić. Obawiał się, że Lwow wpadnie w szał, gdy dowie się o uczynku Fiodora, i będzie chciał go ukarać, byle tylko on i Irina mogli znów być razem. 

Zamiast tego musiał myśleć o tym, jak znów złączyć się z Iriną, póki Fiodor nie wyda jej za mąż. Bo że to niedługo uczyni, było niemal pewnym. Obawiał się jedynie, jakiego kandydata dla niej znajdzie.

— No dobrze, Dimo, odpuszczam ci, bo mam dzisiaj przyzwoity humor. Ale kiedyś to z ciebie wyciągnę!

— Ty masz tak dobrze, Sieriożko — jęknął nagle. — Masz swoją kochaną Ksenię, będziecie mieli śliczne dziecko, a ja jestem samotny do końca życia, bo nie chcę innej żony niż Irina... I nie będę nigdy miał mojego dziecka... Przepraszam, zachowuję się jak płaczliwa baba. Już nie będę. 

— I tak trzymaj. — Siergiej uśmiechnął się do niego delikatnie, na co Dymitr otworzył usta ze zdumienia.

— Ty się uśmiechasz! Boże, Sieriożko! 

— Tak, czasem się uśmiecham — odparł z przekąsem. — Kiedy człowiek patrzy na twoją głupotę, pełen politowania uśmiech sam wkrada mu się na twarz. 

Dymitr roześmiał się. Przypomniały mu się jeszcze nie tak odległe czasy przed wojną, gdy mieszkał z Siergiejem. Jego dogryzanie zawsze poprawiało mu humor. Tak było i tym razem. Jego stary, dobry Sierioża działał na niego doskonale.

— Mam nadzieję, że swojego dziecka nie będziesz tak wyzywał!

— Jeśli zasłuży, to czemu nie — prychnął. — Ale spokojnie, wychowam je odpowiednio. Nie dopuszczę, byś je zdemoralizował.

— Zobaczymy. — Dymitr wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Za parę lat mały Lwow będzie najbardziej zdemoralizowanym dzieckiem w Rosji! Wujek Dima o to zadba.

— Ani się waż! — Siergiej zdzielił go w ramię, po czym oboje wybuchnęli szczerym śmiechem.

Eugeniusz nie był pewien, czy odwiedzanie Iriny było właściwe z moralnego punktu widzenia, bowiem nie chciał psuć jej opinii, lecz czuł, że jego obecność przynosi jej ulgę.

Co prawda miał widoki na rychłe małżeństwo, lecz to nie pragnienie ożenku gnało go do Wołkońskich, lecz szczera chęć niesienia pomocy biednej dziewczynie. Czuł, że Irina ogromnie cierpi, i nie mógł tego znieść. Ze wszystkich istot na ziemi ona najmniej na to zasługiwała. Jej uśmiech, gdy nieco podniósł ją na duchu, był dlań największą nagrodą. 

Tego dnia zmierzał do niej z ogromnym bukietem białych róż. Miał nadzieję, że ten skromny podarunek poprawi jej nieco humor. Chciał znów ujrzeć uśmiech na tej pięknej twarzyczce. Czasem myślał o tym, że gdy już zostanie jego żoną, będzie kazał przynosić jej bukiet kwiatów z samego rana. 

W niektórych momentach pozwalał sobie na zbyt śmiałe marzenia o wspólnej przyszłości, za co ogromnie się karcił. Co prawda był już na dobrej ku temu drodze, lecz wszystko jeszcze mogło ulec zmianie, nie powinien więc zapeszać. 

Gdy ujrzał jej uroczą twarzyczkę otoczoną przez aureolę ze złotych włosów, które tego dnia miała fikuśnie spięte, jego serce znacznie przyśpieszyło. Czasem zastanawiał się, jakim cudem jeszcze wytrzymuje, będąc z dala od niej. 

Na sobie miała delikatną, białą suknię z dość sporym dekoltem, co nie uszło jego uwadze. Toaleta wyszywana była drobnymi, lśniącymi koralikami. Eugeniusz domyślił się, że to matka kazała się Irinie tak odziać. Nawet Larysa za swych panieńskich czasów nie odziewała się tak elegancko i prowokująco, gdy przyjmowała wizyty.

— Dzień dobry, księżniczko, to dla pani. — Skłonił się przed nią i wręczył jej bukiet. 

Irina przyjęła go z uroczym uśmiechem.

— Dziękuję panu. To bardzo miły gest. Zaraz poproszę Marfę, by przyniosła wazon, i postawię je na toaletce.

— Dzień dobry, książę, dzień dobry! — Dobiegł ich głos Praskowii. 

Wtem zjawiła się w korytarzu i wyściskała Eugeniusza. Jarmuzow czuł się nieco nieswojo. 

— Dzień dobry, droga księżno. — Skłonił się przed nią kurtuazyjnie i ucałował jej dłoń. 

— Prawda, że moja Irinka wygląda dziś przepięknie? 

— Pani córka zawsze prezentuje się olśniewająco — odrzekł, uśmiechając się do dziewczyny. — To prawdziwy skarb. 

Irina nieco się zarumieniła. Eugeniusz pomyślał, że wyglądała tak uroczo. Chciałby, żeby za jego sprawą rumieniła się tak codziennie.

— Irinko — odezwała się Praskowia — czy mogłabym na chwilę podkraść ci księcia? Muszę z nim pomówić o pewnej sprawie, to nie zajmie dłużej niż dziesięć minut. Ty w tym czasie wstawisz kwiaty do wazonu.

— Dobrze, maman. — Irina skinęła jej głową i podążyła do swego pokoju.

Eugeniusz nie miał pojęcia, o czym Praskowia mogłaby chcieć z nim pomówić. Był nieco zdezorientowany tą sytuacją, dlatego bez zwłoki podążył za Wołkońską do salonu, chcąc dowiedzieć się, czego od niego pragnęła. 

Usiadł na tej samej kanapie, na której miejsce zajął rok temu, gdy pragnął wkupić się w łaski rodziców Iriny. Praskowia wbiła w niego wyczekujące spojrzenie. Eugeniusz pojął, że chciała, by to on rozpoczął konwersację. 

— O czym więc chciała pani pomówić? — zapytał, spełniając jej niemą prośbę.

— O Irinie. Widzę, w jaki sposób pan na nią patrzy, a wiem, że i ona coś do pana czuje, choć nie wie jeszcze, co dokładnie. 

Eugeniusz zakłopotał się. Nie zdawało mu się, by jego zakochanie było tak widoczne. 

— Tak, kocham pani córkę, przyznaję się. Zapałałem do niej uczuciem już dawno, jeszcze zanim zaręczyła się z paniczem Gruszeckim... 

— Bardzo mnie to cieszy, postawię więc sprawę jasno. — Chociaż Praskowia starała się zachować kamienną twarz, Eugeniusz zauważył, jak drżała jej warga. — Przez Gruszeckiego i Sorokina Irina jest teraz niemal skończona, jeśli idzie o małżeństwo. Nikt już nie będzie chciał jej pojąć za żonę, skoro porzuciło ją dwóch narzeczonych. A pan... Skoro ją pan kocha... A do tego Irinka ogromnie pana lubi i sama wyznała mi, że cieszy się, że pan się tak nią przejął, bo czuje, że jeszcze jakiś mężczyzna się nią obchodzi...

— Mam więc rozumieć, że chce pani, bym się z nią ożenił? — zapytał Eugeniusz. 

 — Tak... — Praskowia spłonęła rumieńcem. — Przepraszam, że tak bezpośrednio się do pana z tym zwracam. Nie ukrywam, że jestem nieco zdesperowana, gdyż Irinka przez Gruszeckiego znalazła się w dość nieprzyjemnej sytuacji, a że wiem, że oboje coś do siebie czujecie... Byłabym bardzo zaszczycona. Jej ręką dysponuje teraz co prawda Fiodor, nie ja, ale on bardzo chętnie się zgodził... Oczywiście zrozumiem, jeśli poczyta sobie pan mą prośbę za idiotyczną i nie zechce ożenić się z Irinką... Jestem po prostu obrzydliwie wręcz zdesperowana...

Eugeniusz uśmiechnął się do niej ciepło. Wewnątrz odczuwał ogromną radość. Skoro Praskowii odpowiadał jego ślub z Iriną, pozostawało mu już tylko poprosić dziewczynę o rękę. Nie mógł uczynić tego jeszcze teraz, gdyż Irina odczuwała zbyt głęboką rozpacz, lecz wierzył, że jeśli będzie przy niej przez najbliższy czas, wkrótce zapomni o Gruszeckim. 

— Ależ niech się pani nie przejmuje! Myśl, że jest mi pani przychylna, jest dla mnie ogromną radością, gdyż od dawna pragnąłem poprosić Irinę o rękę, obawiałem się jedynie, że zostanę przez państwo odrzucony. 

— Czyli ożeni się pan z nią? — zapytała Praskowia z nadzieją. 

— Jeśli będzie sobie tego życzyła, tak. 

— Och, tym się proszę nie kłopotać. Już ja się tym zajmę. Och, moja biedna Irinka jest uratowana!

Eugeniusz poczuł ulgę. Skoro matka Iriny aprobowała ich małżeństwo, był już niedaleko od ożenku z kobietą swych snów. Pozostało mu  już więc tylko sprawić, by Irina już tak bardzo nie tęskniła za Gruszeckim i zgodziła się za niego wyjść. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top