XLIV. Krwawiące serce Iriny
Irina była załamana zerwaniem zaręczyn przez Dymitra. Nie rozumiała powodów jego decyzji. Przecież kochali się całym sercem. Sam zresztą przyznał jej, że wciąż ją miłuje, lecz musi zrezygnować z małżeństwa. Tylko dlaczego?
Całymi dniami leżała w łóżku, gorzko szlochając nad swym losem. Dlaczego niemal w jednej chwili odebrano jej ojca i ukochanego, dwóch mężczyzn, których miłowała najbardziej w świecie?
Miała dziwne poczucie, że nic jej już w życiu nie czeka, że wszystko skończyło się z chwilą, w której Dymitr rzekł jej, że nie może jej poślubić. Nie chciała nawet odwiedzać Kseni, która wciąż promieniała szczęściem.
Irina nie chciała się do tego głośno przyznać, ale zazdrościła przyjaciółce. Ksenia przez połowę życia nie miała matki, musiała słuchać okrutnego ojca, który chciał wydać ją za nienawistnego jej człowieka, a w końcu musiała uciekać z domu. Ona zaś miała najpiękniejsze dzieciństwo, jakie można było sobie wymarzyć, pełne miłości i rodzinnego ciepła. Tymczasem Ksenia skończyła jako żona najczulszego człowieka, jakiego mogła sobie wyobrazić, i wkrótce miała urodzić dziecko, ona zaś straciła ojca i narzeczonego.
Zgromiła się w myślach. Takie myśli z jej strony były okropne. Uznawała Ksenię za swą najlepszą przyjaciółkę, powinna więc życzyć jej jak najlepiej. Przeklinała tę paskudną zazdrość, która pojawiła się w jej sercu. Musiała się jej jak najszybciej pozbyć.
Wtem do jej pokoju weszła matka. Irina otarła łzy z oczu, nie chcąc, by Praskowia widziała, że płakała, i uśmiechnęła się do niej blado.
— Co się stało, maman? Chcesz czegoś ode mnie?
— Tak, drogie dziecko. Wiem, że ta sytuacja bardzo cię boli, ale nie możesz przez całe życie szlochać w swoim pokoju. Masz ledwo dziewiętnaście lat, Irinko, tyle jeszcze przed tobą! Wiem, że kochałaś Dymitra, ja też darzyłam go ogromną sympatią i obawiam się teraz, czy Tatiana Aleksandrowna wciąż będzie chciała się ze mną przyjaźnić... Ale życie trwa dalej. Teraz bardzo cierpisz, ale niedługo może poznasz kogoś, kto dorówna Dymitrowi albo nawet go przewyższy, nawet jeśli w tej chwili zdaje ci się to niezbyt realne. Bo co jak co, córeczko, ale skoro nie chciał ci wyjawić prawdziwych przyczyn zerwania zaręczyn, to nie jest ciebie wart.
— Nie mów tak, proszę cię... — jęknęła Irina.
Praskowia na to przycisnęła córkę do siebie i pogładziła ją po ramieniu. Irina poczuła się przez to nieco lepiej, lecz po chwili ze smutkiem pomyślała, że wolałaby, by to ojciec teraz był przy niej i ją tulił.
— Irinko, to co, ubierzesz się ładnie i pójdziesz ze mną? Tak ślicznie cię proszę, córeczko moja...
— No dobrze... — westchnęła Irina. Wiedziała, że matka nie da jej spokoju, jeśli się nie zgodzi.
Wstała z łóżka i podeszła do mahoniowej szafy, na której drzwiach zostały wyrzeźbione kwiatowe ornamenty, i zaczęła przebierać w sukniach. Wszystkie jednak zdawały się jej tak samo wesołe i radosne, a więc tym samym nieodpowiednie dla jej obecnego nastroju.
— Co, córeczko, nie wiesz, którą wybrać? — zapytała matka.
— Nie do końca...
— Zostaw to mnie — odparła Praskowia i zaczęła przebierać między sukniami.
W końcu wyciągnęła z szafy długą, białą kreację wyszywaną małymi koralikami przy ogromnym wręcz dekolcie. Irina nigdy jej nie przywdziewała, gdyż zdawało się jej, że zaraz pokaże coś, czego nie powinna. Jej poczucie przyzwoitości jej na to nie pozwalało.
— Maman, nie mogę tego założyć... Ta suknia jest naprawdę ładna, ale ten dekolt... Nie podoba mi się, zupełnie.
— Nie dyskutuj ze mną, Irinko. Ta suknia jest odpowiednia. No już, wstawaj, pomogę ci się ubrać, jeśli chcesz.
Irina wstała z rezygnacją. Wiedziała, że musi spełnić polecenie matki, Praskowia Łukjanowna bowiem była kobietą, która nie znosiła, gdy ktoś ośmielił się uczynić coś wbrew jej woli.
Matka zawołała pokojówkę, by ta pomogła Irinie z jej dzienną suknią. Dziewczyna drgnęła, gdy chłodne, wieczorne powietrze musnęło jej nagą skórę. Uniosła posłusznie ręce i pozwoliła się odziać. Gdy suknia już na niej leżała i została wygładzona przez służącą, spojrzała na siebie w lustrze. Wzdrygnęła się, widząc, że jej piersi gotowe były zaraz wyjrzeć zza cienkiego materiału.
— Maman, nie mogę tak nigdzie wyjść!
— Nonsens, dziecinko — odparła jej ostro matka. Westchnęła i spojrzała na nią ze współczuciem. — Żałoba po ojcu się już skończyła, więc możesz tak się odziać. Wiem, że ci to zapewne nie odpowiada, ale zerwałaś zaręczyny już z dwoma mężczyznami. Nawet jeśli żaden z tych wypadków nie był twoją winą, towarzystwo o tym nie wie. Musisz zainteresować sobą jakiegoś szanowanego kawalera, którego mogłabyś poślubić, a niestety, drogie dziecko, najłatwiej jest to uczynić, ukazując im swe wdzięki. A twoje są całkiem przyzwoite.
— Ale ja nie chcę męża, który ożeni się ze mną dla moich atutów! Pragnę takiego, który będzie mnie kochał, za to, jaka jestem, dzielił moje pasje i wspierał mnie w tym, co robię!
Matka cmoknęła z niezadowoleniem.
— Wiem o tym, dziecko, ale w twej obecnej sytuacji, kiedy jesteś pohańbiona przez kolejne zerwane zaręczyny, do tego najprawdopodobniej nie dostaniesz posagu, chyba że jakiś skromny mająteczek, bo na pieniądze nie masz co liczyć, każdy mężczyzna, który zgodzi się pojąć cię za żonę, będzie odpowiedni.
— Och... — westchnęła.
— A co z księciem Jarmuzowem? Jeszcze jakiś rok temu zdawał się tak w tobie zakochany! Nie słyszałam, by się z kimś zaręczył. Chyba nawet nikogo nie adoruje. Nie jest jeszcze taki stary, do tego może poszczycić się urodą i ogromnym majątkiem. Ach, i ma bardzo dobre maniery! Byłabym szczęśliwa, gdybyś została jego żoną. To doprawdy szlachetny człowiek.
Irina uśmiechnęła się blado. Tak, Eugeniusz należał do najszlachetniejszych ludzi, jakich znała. Do tego mógł poszczycić się oczytaniem i urodą, a także nie deprecjonował jej inteligencji ze względu na fakt, że była kobietą. Kochał ją, a przynajmniej rzekł jej tak rok temu. Wyszłaby za niego z wielką chęcią, gdyby tylko nie została tak okrutnie potraktowana przez Dimę. Dima... Chyba nigdy miała już nie wyrzucić go z serca...
Eugeniusz nie był zbytnio zachwycony tym, że jego matka zorganizowała u siebie kobiecy wieczorek towarzyski i rozkazała mu zabawiać obecne na nim damy, zmienił jednak zdanie, gdy spostrzegł, że przybyła nań Irina Wołkońska. Uznał, że będzie to odpowiednia okazja, by zacząć działać. Od śmierci jej ojca minęły już dwa miesiące, od zerwania zaręczyn z Dymitrem dwa tygodnie, musiała więc już nieco pogodzić się z sytuacją.
Miał nadzieję, że tragedie nie złamały jej ducha i wciąż pozostała tą uroczą, inteligentną młodą damą. Dostrzegł, że nieco schudła i zbladła, lecz zupełnie mu to nie przeszkadzało. Rzekł sobie, że kiedy już zostanie jego żoną, znów zazna szczęścia i nabierze nieco ciała, oczywiście nie za dużo.
Nie chciał jednak od razu ruszać do ataku. Wolał, by Irina nieco przystosowała się do towarzystwa, słyszał wszak, że od śmierci ojca nie uczestniczyła w żadnym spotkaniu elity.
Siedział więc między matką a Tatianą Aleksandrowną i przysłuchiwał się ich rozmowie. Barbara Iwanowna wiedziała, jak łasa na pochwały była hrabina Gruszecka, dlatego uznała, że stosownym będzie, gdy Eugeniusz zajmie miejsce obok niej i będzie ją komplementował.
On jednak nie miał takiego zamiaru. Zamiast tego słuchał, o czym rozmawiały kobiety. A był to temat wielce zajmujący.
— Czyli naprawdę Dima nie wyznał ci prawdy? — zdumiała się Praskowia. — Myślałam, że powie chociaż tobie... To było takie nagłe... Irina jest zupełnie załamana. Przecież tak się kochali...
— Nic mi nie rzekł, droga Praskowio. Jestem zdumiona w takim samym stopniu, jak ty i Irina.
— A może chodzi mu o pieniądze? — wtrąciła się Barbara Iwanowna.
Eugeniusz zaklął w myślach. Matka była skończoną idiotką, skoro poruszyła tak drażliwy temat przy Praskowii, którą znano w towarzystwie jako niezwykle dumną.
— Cóż, przykro mi to mówić przy Tatianie — podjęła Wołkońska, ku zdumieniu Eugeniusza zupełnie nieurażona słowami jego matki — ale również przeszło mi to przez myśl. Wszak Dymitr jako drugi syn niczego nie odziedziczy, a skoro Irina nie może zapewnić mu już ogromnego posagu... Nie wiem, nie chcę go oceniać, ale takie sprawia to wrażenie...
— Och, mój Dima, jak ja wychowałam to dziecko! Zapewne o to chodzi! Ale przecież on nie był nigdy wyrachowany ani żądny pieniędzy... — lamentowała hrabina Gruszecka.
Eugeniusz szczerze jej współczuł. Świadomość, że własne dziecko zachowało się tak podle, musiała być okropna.
Ze strachem zdał sobie sprawę z tego, że już dawno powinien zostać ojcem. Przecież gdy się urodził, jego ukochany batiuszka, Konstanty Jewgienijcz, miał dwadzieścia siedem lat. On tymczasem we wrześniu miał skończyć trzydziesty piąty rok życia, a wciąż nie spłodził dziedzica.
Spojrzał na Irinę. Przed chwilą jeszcze rozmawiała z jakąś damą, której Eugeniusz nie kojarzył, lecz teraz siedziała sama i roniła łzy. Jarmuzow poczuł, jak ściska mu się serce. Te piękne oczy nie powinny ronić łez. Widział, że źle się czuła, nie potrafił jednak rozstrzygnąć, czy była to zasługa sukni, w której ewidentnie źle się czuła, przykrych słów, które mogła do niej wyrzec jej rozmówczyni, czy po przebywania wśród ludzi, kiedy miała ochotę rozpaczać.
— Och, książę, niech książę pójdzie do mojej Irinki! Proszę spojrzeć, jaka jest smutna, biedaczka. Na pewno obecność tak przystojnego młodzieńca jej pomoże. Poza tym, kiedyś mówiła mi, że darzy księcia ogromną sympatią.
Eugeniusz był tak urzeczony jej propozycją, że nie zwrócił nawet uwagi na to, że po raz kolejny ktoś uważał go jedynie za pięknego, zupełnie nie zwracając uwagi na jego inteligencję. Skoro matka dziewczyny przywalała mu na to, by ją pocieszyć, musiała mieć w tym jakiś cel. Był niemal pewien, że Praskowia Łukjanowna nie była wtajemniczona w plan Fiodora, lecz myśl, że mu sprzyjała, była bardzo pocieszająca.
— Oczywiście, droga księżno — odrzekł i podniósł się, by podążyć do Iriny.
Nie mógł patrzeć na to, jak smutną miała minę. Podszedł do niej i spojrzał na nią ze współczuciem.
— Czy mogę się do pani przysiąść? — zapytał niepewnie.
— Ależ proszę.
Zajął więc miejsce obok niej i spojrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich ogromny smutek i cierpienie.
— Dlaczego pani płacze, księżniczko? Kiedy pani tu przyszła, sprawiała pani wrażenie smutnej, lecz dzielnie się trzymała.
Irina westchnęła ciężko.
— Cóż, księżniczka Razumowska... Cóż, mój papa zaciągnął ogromne długi u jej ojca... Twierdzi teraz, że Dima zostawił mnie, bo mam za mały posag... Ale ja wiem, że mój Dima taki nie jest, musiała być jakaś poważniejsza przyczyna! On na pewno by się ze mną ożenił, nawet gdybym była wieśniaczką!
Eugeniusz czuł, jak bardzo zrozpaczona była. Miał ochotę skręcić księżniczce Razumowskiej kark za takie insynuacje. Jak mogła doprowadzać anioła do łez?
— Dawno się z panią nie widziałem, może chciałaby pani pomówić o ostatniej wojnie? W Radonieżu brakowało mi kogoś, z kim mógłbym przeprowadzić konwersację na ten temat, a i z Saszą nie mogę o tym za dużo porozmawiać, gdyż moja siostra nie lubi, kiedy porusza się takie kwestie.
Irina posłała mu smutny uśmiech. Eugeniusz czuł, że jego plan się nie powiódł.
— Wybaczy pan, ale nie mam teraz ochoty na rozmowy o polityce. Naprawdę doceniam fakt, że po tym, jak odrzuciłam pańskie zaloty, chce mnie jeszcze pan pocieszać, ale chyba nic już nie poprawi mi nastroju.
— Odrzuciła mnie pani jak kandydata na męża, nie rzekła jednak nic o tym, że zrywa naszą przyjaźń. Chyba mogę wciąż być dla pani towarzyszem rozmów?
— Ależ oczywiście. — Posłała mu blady uśmiech.
Eugeniusz uznał to za swój ogromny sukces.
— Wiem, że to dla pani trudne, ale proszę nie myśleć już tak o panu Gruszeckim. Rozumiem, że złamał pani serce, ja sam niegdyś również padłem ofiarą pewnej wyrachowanej damy... Bardzo długo zajęło mi powrócenie do normalnego życia, lecz w końcu się to powiodło. Z panią też tak będzie. Nawet jeśli nie zerwał zaręczyn z pobudek finansowych, skoro nie chce pani podać przyczyny takiego postępku, nie jest pani wart. Gdyby panią naprawdę kochał... Wtedy wyjawiłby powody, nawet gdyby były najstraszliwsze. Proszę nie płakać. Tak piękne oczy nie są stworzone do szlochania.
Irina spojrzała na niego z wdzięcznością, sprawiając, że po ciele Jarmuzowa rozlało się przyjemne ciepło. Ujął jej dłoń i zaczął delikatnie ją gładzić. Jej skóra była tak delikatna, że zdawała mu się aksamitem. Nie mógł się nacieszyć tym, że trzymał tę drobną rączkę w swojej dłoni. Pragnął, by Irina była jego już na zawsze, by mógł ją co noc tulić do piersi i całować z rana. Czcić ją i mówić, jak ogromnie ją kocha. Zasługiwała na to.
— Dziękuję panu — wyszeptała cichutko. — Pańskie słowa są dla mnie ogromną pociechą.
Eugeniusz uznał te dwa zdania za najpiękniejsze, co usłyszał w życiu. Skoro pomógł Irinie, spełnił swój cel. Nawet jeśli nie miał się z nią ożenić. Myśl, że przyniósł jej choć odrobinę ulgi, liczyła się najbardziej.
No to cóż, Eugrina vibes. Kto wie, co było w DLR i CiJ, może trochę zacząć przewidywać, co teraz będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top