XLII. Układ

Eugeniusz po powrocie do domu stracił rezon, który miał jeszcze w Radonieżu, gdy dopiero planował wyjazd do Petersburga. Matka nie chciała się do niego odzywać, a Larysa zupełnie go ignorowała. Inni przyjaciele też zdawali się o nim nie pamiętać. Do tego nie pozwalała Aleksandrowi go odwiedzić.

Zdziwił się więc ogromnie, gdy któregoś szarego, deszczowego dnia lokaj zaanonsował mu księcia Fiodora Wołkońskiego.

Nigdy nie przepadał za najstarszym synem Aleksego Kirryłowicza, lecz po prawdziwe niewiele go znał, nie mógł więc wyrobić sobie sprawiedliwego osądu na jego temat. 

Jego wizyta była dla Eugeniusza miłym zaskoczeniem. Nareszcie ktoś się nim interesował. Czuł się nieco nieswojo z tym, że to akurat brat Iriny był jego gościem, uznał jednak, że Fiodor nie odpowiadał za postępowanie jego siostry i nie powinien go z tego powodu deprecjonować. 

— Dzień dobry, Fiodorze Aleksiejewiczu, co cię do mnie sprowadza? — zapytał uprzejmie, markując uśmiech, który wkradł się na jego twarz. 

Uznał, że Fiodor nie powinien wiedzieć, że jego wizyta go ucieszyła. 

— Szanowny książę, przyszedłem, by pomówić z panem na pewien temat. 

— Och — odparł zdumiony Eugeniusz. Nie miał pojęcia, o czym mógłby mówić z nim Fiodor. — Proszę w takim razie siadać, chciałby pan może herbaty albo kawy?

— Nie, piję jedynie wódkę, ale w tak znakomitym towarzystwie jak pańskie spożywanie tego napoju byłoby wielce niekulturalnym. 

Eugeniusz skinął mu głową i zajął miejsce na obitej beżową tapicerką sofie. Rozłożył się na niej wygodnie i spojrzał na Fiodora. 

Ten rozpostarł się na przeciwległej kanapie. Eugeniusz chrząknął, widząc, jak Wołkoński rozkłada swoje buty na jego bielutkim stoliku do kawy. Dziwił się, że książęcy syn miał takie maniery, zaraz jednak przypomniał sobie, że Fiodor znany jest w Petersburgu ze swoich niekoniecznie kulturalnych zainteresowań. Odetchnął, gdy Fiodor zrozumiał jego aluzję i zdjął buciory z mebla. 

— Słyszałem, że od powrotu z Radonieża nie bywa pan wśród towarzystwa. Źle się pan czuje? A może jest pan chory? — zapytał Fiodor.

Eugeniusz posłał mu podejrzliwe spojrzenie. Fiodor musiał chcieć od niego czegoś szczególnego, skoro tak wypytywał go o jego samopoczucie. Wszyscy tak czynili, kiedy czegoś od niego pragnęli.

— Nie, po prostu jestem nieco, hmmm... Przytłoczony tym, co ostatnio stało się w moim życiu. Sporo czasu upłynęło już od tamtego czasu, ale ja dalej nie potrafię doprowadzić się do porządku. Miło mi, że pan pyta o moje zdrowie, wolałbym jednak, byśmy przeszli już do konkretów. 

— Cóż, skoro ma pan takie pragnienie... — zawiesił głos, chcąc przyprawić Eugeniusza o nieco napięcia. — Cała sprawa tyczy się mej siostry.

Jarmuzow poczuł, jak coś go paraliżuje. Irina. Kobieta, przez którą cierpiał tyle miesięcy. Co mógł chcieć uczynić z nią Fiodor?I co on miał z tym wszystkim wspólnego? Przecież Irina miała wyjść za kilka tygodni za Gruszeckiego. 

— Och, co księżniczka Irina ma z tym wszystkim wspólnego? 

— Bardzo wiele. Widzi pan, muszę z wielkim wstydem przyznać, że mój ojciec, nim zmarł, zostawił nam mnóstwo długów. Nie potrafimy ich spłacić, niestety, a do tego Gruszecki... Cóż, zerwał zaręczyny z Iriną po tym, jak dowiedział się, że nie będziemy w stanie wypłacić mu całości posagu... Biedna Irina zupełnie się załamała. To już drugi narzeczony w przeciągu roku, który ją porzucił... Jest skończona w towarzystwie. Nikt nie weźmie za żonę dziewczyny, którą już dwóch odrzuciło, nawet jeśli żaden z jej winy... A do tego moja siostrzyczka nie jest już taka najmłodsza... Skończyła dziewiętnaście lat, jeszcze rok czy dwa i będzie starą panną... Z jednej strony rozumiem Dymitra, jako drugi syn nie może liczyć na żaden spadek, więc liczy na bogaty ożenek, a teraz cóż...

Eugeniusz otworzył usta z niedowierzaniem. Myśl, że Dymitr, który ponoć tak kochał Irinę, a którego ona tak ogromnie miłowała, porzucił Wołkońską z powodu niemożności wypłacenia mu całości kwoty, która miała stanowić posag dziewczyny, była mu wstrętna. Myślał, że Gruszecki chciał się z nią ożenić z miłości, najwyraźniej jednak był podłym, obrzydliwym człowiekiem, któremu zależało jedynie na pieniądzach.

— Dobry Boże, biedna Irina...

On nigdy by tak nie uczynił, choćby Irina straciła wszystkie pieniądze i odebrano jej tytuł. Przecież nie na tym polegała miłość. 

— Bardzo biedna... Już nie znajdzie sobie męża... A do tego jeśli do końca przyszłego miesiąca nie zapłacę pewnej kwoty, najprawdopodobniej będę musiał sprzedać nasz dom, nie mówiąc o pałacu w Dobrowolsku, bo na niego już szukam kupca... — Fiodor jęknął ze smutkiem, roniąc kilka łez.

Jarmuzow nie miał pojęcia, że były one fałszywe.

— O Boże... 

Eugeniusz dałby wszystko, by ulżyć Irinie i jej rodzinie. Uczynienie jej szczęśliwą było dla niego najważniejszą rzeczą. Siebie stawiał na końcu. 

— Słyszałem kiedyś — podjął Wołkoński — jak Irina zwierzała się naszemu świętej pamięci ojczulkowi, że jest w wielkiej rozterce, gdyż nie wie już, czy kocha pana, czy Dymitra. Wiem, że żywi wobec pana ogromnie ciepłe uczucia... Chociaż nigdy się do tego nie przyzna z uwagi na miłość, jaką wciąż żywi do Gruszeckiego, już ja znam moją siostrę!

— Och, czy ja mógłbym jej jakoś... ulżyć? Jej szczęście znaczy dla mnie ogromnie wiele...

— Och, obawiam się, że tylko małżeństwo zdołałoby ją uratować... Ale ja nie oddam jej ręki byle komu... Po prawdzie, aktualnie interesują mnie jedynie kandydaci, którzy spłaciliby nasze długi, gdyż innego ratunku dla nas nie ma... Do tego nie należy się spodziewać, że Irina otrzyma jakikolwiek posag, biedna... Ten ktoś, kto miałby zostać jej mężem, musiałby ją ogromnie cenić jako kobietę i nie zwracać uwagi na jej brak pieniędzy...

Eugeniusz czuł się jak w najpiękniejszym śnie. Irina, którą tak kochał, była na wyciągnięcie jego ręki. Starczyło tylko spłacić długi Wołkońskich, by za niego wyszła. A wtedy będzie miał u swego boku najpiękniejszą, najczulszą i najbardziej inteligentną kobietę w świecie, istnego anioła. Na całe życie, póki śmierć ich nie rozłączy. To było zbyt cudowne, by mogło być prawdziwe.

— Jak dużo pieniędzy panu trzeba?

— Trzysta tysięcy rubli...

— Och, to spora kwota... Ale myślę, że... szczęście, jakie może mi dać pańska siostra, jest tyle warte. Zgadzam się. 

Fiodor uśmiechnął się szatańsko. Jego plan się powiódł. Należało jeszcze zająć się Gruszeckim. A wtedy...

— Niech pan tylko pamięta, że Irina nic nie wie o tej rozmowie. Biedaczka siedzi zapłakana w swojej sypialni od kilku dni i jeszcze trochę czasu upłynie, nim się z tym wszystkim pogodzi. Będzie musiał pan się postarać, by była chętna przyjąć pańskie zaręczyny. 

— Oczywiście, Fiodorze, oczywiście! —wykrzyknął.

Z radości nie zwrócił nawet uwagi na to, że nazwał go po imieniu.

— Jestem zaszczycony, że ma pan dobre serce i mimo braku posagu wciąż chce poślubić mą siostrę. A teraz wybaczy mi pan, ale muszę już iść. Miejmy nadzieję, że do rychłego zobaczenia. 

Fiodor pożegnał się z nim i wyszedł. Przepełniało go uczucie dzikiej satysfakcji. Pozostało mu już niewiele, by osiągnąć cel. 

Skierował się ku karczmie Wereńskiego. Ku jego zdumieniu, Dymitr zgodził się z nim tam spotkać ponownie. Dziś miał dla niego niespodziankę. Wprost nie mógł się jej doczekać. 

Myśl, że Eugeniusz tak naiwnie uwierzył w jego bajeczkę i zgodził się poślubić Irinę napawała go okrutną radością. Podobno był tak inteligentnym człowiekiem, a jednak dał mu się  podejść. 

Petersburskie ulice były brzydkie i smutne, przez co działały przygnębiająco na większość, którzy je przemierzali, lecz Fiodora ten obraz nędzy i rozpaczy, jaki przedstawiały śmieci walające się po chodniku czy biedacy błagający o kilka monet, napawał dziwną satysfakcją. Wkrótce miały spełnić się jego najskrytsze sny. 

Uśmiechnął się do siebie, widząc należącą do Wereńskiego ruderę i stojącego obok niej Dymitra. Po wyrazie jego twarzy widać było, że jest wielce poirytowany.

—  Czego chcesz, ty podlecu? Nie dość już mi nerwów napsułeś?

— Och, Dimulko, mój drogi, nie zachowuj się jak damulka — zaśmiał się złowieszczo. — Przyszedłem z tobą pomówić... Chodźmy tam. — Wskazał mu na ciemny zakątek. 

Dymitr poczuł, jak paraliżuje go strach. Nie był pewien, co zamierza Fiodor, czuł jednak, że nie będzie to nic dobrego. Zresztą niczego innego nie można się było spodziewać po Wołkońskim. 

Przeszył go dreszcz, gdy Fiodor przyparł go do chłodnej ściany stojącej za nimi kamienicy. Czuł na szyi jego cuchnący oddech. Otrząsnął się ze wstrętem. 

— Po co mnie tu sprowadziłeś, co? 

— Och, tylko po to, by zawrzeć z tobą pewien układ...

— Układ? Ze mną? A to ciekawe!

— Tak, z tobą. Niestety korzyści będą raczej... Hm... Jednostronne! — zaśmiał się złowieszczo.

Dymitr poczuł, jak jego serce przyśpiesza. Nie miał pojęcia, czego mógł od niego chcieć Fiodor, obawiał się jednak, że nie będzie to nic dobrego. 

Wtem uderzyła go myśl, że chodzi mu o Irinę. Od samego początku przeszkadzała mu ich miłość. Nie rozumiał, dlaczego Fiodor był im tak przeciwny. Czy nie chciał, by jego siostra była szczęśliwa? Przecież tylko on dałby jej tak ogromne szczęście. Wołkoński powinien się cieszyć, że Irina znalazła kogoś, kogo pokochała. 

Ale Fiodor był zły. Skoro jemu nie powiodło się w życiu, nikt nie miał prawa do szczęścia. Dopiero teraz pojął to w pełni. 

— Zostaw moją siostrę w spokoju, ty przeklęty Polaczku, bo inaczej słono zapłacisz za chęć zbrukania naszej krwi.

— Nigdy jej nie zostawię. Kocham ją! 

— Możesz ją kochać, oczywiście, nikt ci nie broni — zaśmiał się obrzydliwie. — Ale ślub... Oj nie, na ot nie pozwolę! Masz zerwać te zaręczyny, bo inaczej...

— Bo inaczej co? — przerwał mu Dymitr. — Nie boję się ciebie.

— A powinieneś! — warknął Fiodor i sięgnął do swego płaszcza.

W mroku nocy błysnęło ostrze noża. Dymitr drgnął. Fiodor chyba nie chciał... Ale w takim razie po co był mu potrzebny nóż? Poczuł, jak uginają się pod nim nogi. 

Skarcił się w myślach. Nie z takim wrogiem miał już do czynienia na wojnie. Nie mógł teraz stchórzyć przed Fiodorem. Nie był żadnym ważnym przeciwnikiem. 

Ale miał broń.

A on jej nie posiadał. 

Niewiele się zastanawiając, kopnął Fiodora między nogi. Ten syknął z bólu. Dymitr czuł, że to okazja, by się wymknąć. Strącił rękę Wołkońskiego ze swojego ramienia i wyrwał się do biegu. Wtem Fiodor mocno szarpnął jego dłoń i znów przyparł go do ściany. 

Dymitr czuł, jak po jego czole spływa pot, a serce uderza w jego żebra. Słyszał, jak Fiodor ciężko oddycha. Obawiał się, co teraz nastąpi, ale wiedział, że musi być silny. Dla Iriny.

Wtem Wołkoński przyłożył nóż do jego szyi i delikatnie przejechał nim po skórze Dymitra. Gruszecki poczuł piekący ból. 

— Ty potworze... — wysapał. — Zostaw mnie... 

— Nigdy, chyba że obiecasz mi, że zerwiesz zaręczyny z Iriną...

— Nigdy! 

— Doskonale! — odparł Fiodor i rzucił się na niego z nożem. 

Dymitr odparował jego cios i sam uderzył go pięścią w nos. Usłyszał, jak Fiodor klnie. 

Zaczęli się kotłować. Obaj krzyczeli i klęli, rycząc ze złości i bólu. Co rusz w mroku nocy słychać było odgłosy cięcia noża. 

Dymitr z zapamiętałością okładał Fiodora pięściami, obrzucając go przy tym inwektywami. Nagle poczuł przeszywający ból. Fiodor rozciął skórę na jego skroni. Krew spłynęła mu do oczu. Fiodor wykorzystał ten moment jego słabości i przyparł go do ściany.

— A teraz, co zrobisz? Zerwiesz zaręczyny z moją siostrą czy nie? — Spojrzał mu w oczy i zaśmiał się. 

— Nie... Nigdy nie wyrzeknę się mojej Iriny! — rzekł z mocą. 

Wtem znów poczuł nóż na swoim gardle. Jęknął przeciągle. To wszystko było tylko okropnym koszmarem...

— A teraz? — Spojrzał na niego z żądzą mordu błyszczącą w jego oczach.

— Nie! 

— W takim razie to samo czeka Irinę po moim powrocie do domu — zaśmiał się. — Tylko ona nie przeżyje spotkania z tym nożem. 

— Nie zrobiłbyś tego! Jesteś jej bratem! — krzyknął.  

— Proszę cię, zabiłem ojca, myślisz, że zrobienie tego samego z Iriną będzie takie trudne? — odrzekł nieopatrznie.

Dymitr poczuł, jakby ktoś uderzył go w głowę. Od początku czuł, że śmierć Aleksego Kirryłowicza nie była przypadkiem. Fiodor naprawdę był potworem. Czuł, że Irina nie jest bezpieczna w żadnym wypadku. Nie mógł pozwolić, by coś się jej stało.

— Czego chcesz w zamian za to, by była bezpieczna? — zapytał z lękiem. 

Czuł, jak rany zadane nożem boleśnie go pieką. Chciał, by to wszystko dobiegło już końca. 

— Zerwiesz zaręczyny i ożenisz się z moją kuzynką, Olgą... — Spojrzał na niego znacząco. — Wtedy będę miał pewność, że Irina nigdy do ciebie nie wróci...

— Nie zamierzam robić ani jednego, ani drugiego!

— Czyżby? — Fiodor znów zaśmiał się w ten sposób, który powodował, że Dymitra przeszły ciarki. — Chciałbyś zawrzeć jeszcze bliższą znajomość z moim nożem? A może chciałbyś spocząć na wieczność u boku swej ukochanej? — Wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu. 

Dymitr jęknął przeciągle. On mógł umrzeć, zresztą śmierć dla Iriny zdawała mu się najcudowniejszym poświęceniem, jakie mógł uczynić, ale Irina... Nie, ona musiała żyć. Nie mógł pozwolić, by stała się jej krzywda. A skoro musiał wybierać między swoim szczęściem a życiem Iriny, decyzja była oczywista.

— Dobrze, Fiodorze.... Ale pozwól mi jutro rozmówić się z Iriną... Błagam cię o tę łaskę... — jęknął. 

Nawet nie przypuszczał, że wyrzeczenie błagania w kierunku Wołkońskiego będzie go tyle kosztowało.

— Cóż, myślę, że mogę przystać na ten warunek. Interesy z tobą to doprawdy czysta przyjemność, panie Gruszecki — zaśmiał się złowieszczo.

Dymitr westchnął z ulgą, gdy zabrał nóż z jego szyi. Znów był wolny i nic mu nie groziło. 

Obserwował, jak Fiodor powoli znika w mroku nocy. Całym sercem nienawidził tego człowieka.

— Nie ciesz się przedwcześnie, Fiodorze. Znajdę sposób na to, by być z Iriną, czy tego chcesz, czy nie. Tylko poczekaj. Zemszczę się.

Zamierzał spełnić swą groźbę. 


Ok, jestem w miarę zadowolona, zwłaszcza, że ja nie umiem w sceny dynamiczne. Rozmowa z Gienkiem była dużo łatwiejsza i fajniejsza do napisania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top