XII. Zranione serce

Od tamtej nocy Irina coraz więcej myślała o Eugeniuszu. Przypominała sobie jego udręczone oblicze, gdy próbował ją przytulić, pełne smutku spojrzenie i wychudzone palce. On sam tego nie dostrzegał, ale stracił na wadze, a jego włosy przerzedziły się i posiwiały od trosk i zmartwień. Nie był już tym przystojnym człowiekiem w średnim wieku, który tak ujmował wszystkie kobiety swą urodą, a przedwcześnie postarzałą skorupą dawnego siebie. 

Powoli docierało do niej, że to nie on jest wszystkiemu winien, a los. Eugeniusz kochał przecież Polę i nie pozwoliłby, by stała się jej jakakolwiek krzywda. Wystarczyło, że spuścił z niej wzrok na kilka chwil, a doszło do tragedii. Polusia była przecież tak ruchliwą dziewczynką, że mogła mu uciec... 

Westchnęła ciężko, wbijając wzrok w sufit. Zachowywała się wobec niego okrutnie. Eugeniusz szukał tylko zrozumienia i jej bliskości, miał nadzieję na to, że wspólnie przejdą przez ten trudny czas, a ona go odrzuciła. Nie była w stanie dać mu choć odrobiny miłości i bliskości, bo obwiniła go o tragedię, z którą niewiele miał wspólnego. 

Czuła, że musi go przeprosić, lecz ogromnie się tego bała. Nie lubiła przyznawać się do błędów, a ten był naprawdę ogromny. W końcu spowodował ogromne cierpienie Eugeniusza. Nie potrafiła go pokochać tak, jak powinna, męczyło ją też jego przesadne uwielbienie do jej osoby, lecz na dnie jej serce tliło się jeszcze wątłe uczucie do męża. Nigdy nie doświadczyła z jego strony żadnego zła, nie usłyszała od niego przykrych słów... Nigdy jej nie uderzył, jak to czyniło ze swymi żonami wielu mężów, nie zdradził jej... Nie mogła na niego narzekać. Więcej, powinna darzyć go tak wielkim uczuciem, jakim tylko się dało, a ona traktowała go tak okrutnie. 

Musiała przełknąć gorycz przyznania się do błędu i przeprosić Eugeniusza. Wciąż pozostawali przecież małżeństwem i nie mogli żyć w ten sposób. 

Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i, upewniwszy się, że wygląda odpowiednio, skierowała się do mężowskiego gabinetu. Wiedziała, że zapewne siedział przy biurku i próbował tłumaczyć antyczne teksty, lecz nie potrafił się zmusić do pracy, zbytnio załamany kierunkiem, w którym zmierzało ich życie. 

Nacisnęła mosiężną, rzeźbioną klamkę i weszła do pokoju. Już w progu uderzyła ją nieprzyjemna woń alkoholu. Zdumiała się. Eugeniusz przecież nigdy nie pił, chyba że szampana na przyjęciach, to jednak zdarzało mu się niezwykle rzadko. 

Spojrzała na biurko, by dostrzec leżące na nim stosy kartek. Zauważyła, że wśród nich znajdowało się stare wydanie dzieł Homera po grecku i po francusku. Obok leżały też jego notatki. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, że Eugeniusz zaczął rysować jej portret. Pochyliła się nad nim, by przyjrzeć się rysunkowi z bliska. Ze zdumieniem odkryła bordowe plamki w rogach kartki. Kolorem przypominały jej wino. Zmarszczyła brwi. Czyżby Eugeniusz pił?

Nie, to nie mogła być prawda. Eugeniusz przecież nie sięgał po wino. A może to ona doprowadziła go do takiego stanu? Może to przez jej nieodpowiednie zachowanie Eugeniusz zaczął pić? 

Westchnęła ciężko. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu karafki, lecz nie dostrzegła nigdzie żadnego naczynia. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. 

Tknięta nagłym impulsem podeszła do wysokiego regału z otwieranymi drzwiczkami i uchyliła je. Zamarła, widząc nie karafkę, a pięć opróżnionych butelek po winie. 

Poczuła, jak jej serce przeszywa bolesny skurcz. Jej samolubstwo doprowadziło biednego człowieka na skraj. Nie dość, że ogromnie cierpiał po stracie córeczki, to jeszcze przez nią zaczął się upijać. 

Musiała natychmiast go przeprosić. Może nie było jeszcze za późno na to, by zaczęli normalnie żyć? Może jeszcze mogli zacząć od nowa? 

Wyszła z pokoju, zastanawiając się, gdzie teraz mógł być jej mąż. Na pewno nie przebywał w sypialni, bowiem słyszałaby go zza ściany. Pomyślała, że zaszył się w bibliotece, ale uznała to za mało prawdopodobne. 

Podążyła korytarzem w kierunku bawialni. Pomyślała, że ktoś mógł przyjść do nich w odwiedziny. Co prawda odkąd wrócili do domu, nikt jeszcze nie złożył im wizyty, nie licząc Praskowii Łukjanowny, lecz Eugeniusz mógł przecież kogoś zaprosić. 

W bawialni jednak nikogo nie było. Eleganckie meble w kolorze szampana ze złotym obiciem były tak samo puste i samotne, jak tego dnia, gdy wrócili do Petersburga bez Polusi. 

Zerknęła na wiszący nad kominkiem obraz przedstawiający ją i Eugeniusza w dniu, w którym złączyli się węzłem małżeńskim. Ślub był jednym z najbardziej traumatycznych wydarzeń w jej życiu, lecz krótko po nim zaczęła coś czuć do Eugeniusza. Nie dało się nie zacząć darzyć go uczuciem, skoro był wobec niej tak dobry i czuły. Dopiero kiedy była przy nadziei, w ich małżeństwie zaczęło się psuć, lecz wcześniej żyło im się naprawdę jak w bajce. Dopiero jego niezdrowe uwielbienie doprowadziło ją do znudzenia małżeńskim życiem. Ale czy mogła go o to szczególnie winić? Kochał ją, a najwyraźniej nie potrafił odpowiednio dawkować uczuć. 

Naprawdę ją kochał, a ona zupełnie go nie doceniała. Musiała to zmienić, zacząć traktować go z należytym szacunkiem. 

— Nie wiesz, gdzie udał się mój mąż? — zapytała, widząc przechodzącą przez pokój służącą. 

— Wiem — odparła. 

Dziewczyna spojrzała na nią z takim dziwnym wstrętem, że Irina zadrżała. Nie rozumiała, o co mogło jej chodzić. Miała nadzieję, że nie zdarzyło się nic złego. 

Podążyła za nią na piętro. Dziwiła się, że Eugeniusz nie spędzał czasu w którymś ze swoich pokoi. Przez chwilę myślała, że może oddał się grze na harfie, lecz po chwili uzmysłowiła sobie, że to zdecydowanie nie była jego pora na oddawanie się sztuce. 

Coś ścisnęło ją w sercu, gdy skierowały się do skrzydła domu, w którym znajdowały się pokoje gościnne. Nie rozumiała, co mógł robić w tej części posiadłości. 

— To tutaj. — Kobieta wskazała na ostatnie z drzwi w długim korytarzu. 

Irina zadrżała. Obawiała się, że Eugeniusz miał jakieś mroczne sekrety, które przed nią ukrywał. 

Podeszła powoli do drzwi i nacisnęła klamkę, oddychając ciężko. W głowie kołatały się jej najróżniejsze myśli. Czy Eugeniusz pił tam w samotności? A może pisał bądź rysował jakieś nieprzyzwoite rzeczy? Nie zdziwiłoby jej to, wszak jej mąż lubował się w uciechach cielesnych, lecz tym zajęciom mógłby się oddawać i w gabinecie. Co w takim razie robił?

Westchnęła i otworzyła drzwi. Wydała z siebie głośny okrzyk pełen niedowierzania, widząc Eugeniusza w objęciach ciemnowłosej damy, która całowała go namiętnie. Nie uszło jej uwadze, że oboje byli nadzy. 

— Eugeniuszu? — jęknęła z niedowierzaniem. 

Jarmuzow oderwał się od kobiety i spojrzał na nią z przerażeniem. 

— Irino, myślałem, że śpisz... 

Spojrzała na niego z mieszaniną bólu, rozpaczy i rozczarowania. Do oczu napłynęły jej łzy. Nie wierzyła w to, co właśnie miała przed oczyma. Chciała się z nim pogodzić, a on zdradzał ją z inną kobietą?

— Jak mogłeś? — wyszeptała i odwróciła się. 

Puściła się biegiem przez korytarz. Nie mogła na niego patrzeć. Wzbudzał w niej tak ogromny wstręt, że miała ochotę już nigdy na niego nie patrzeć. 

Wbiegła do swojej sypialni i rzuciła się na fotel. Nie miała sił na cokolwiek. Poczuła się zdradzona i oszukana. Tak, zachowywała się wobec Eugeniusza okropnie. Tak, sprawiła mu ból. Ale nie miał prawa zdradzać jej z inną kobietą. 

Nie mogła uwierzyć, że był zdolny do czegoś tak ohydnego. Nie on, który deklarował jej swe uczucia z taką gorącą pewnością i czułością. Nie on, który w noc poślubną traktował ją tak, jakby nie istniała na tym świecie żadna inna kobieta. 

Nie mógł, skoro przysięgał jej wierność i wieczną miłość przed Bogiem. 

A jednak. 

Uczynił to. 

Tuż przed jej oczyma. 

Zupełnie nie przejmując się tym, że cała rzecz mogła się wydać. 

Nie myślała, że byłby zdolny do czegoś tak ohydnego. Czy to alkohol sprawił, że oszalał? A może to śmierć Poli doprowadziła go do czegoś tak okropnego? A może po prostu nigdy jej nie kochał?

Kolejne fale szlochu wstrząsały jej ciałem z coraz większą siłą. Łzy spływały po policzkach z taką szybkością, że zdawało się jej, że zaraz braknie jej tchu. 

Tak, traktowała Eugeniusza okrutnie, ale dawała sobie do tego choćby niewielkie prawo. Nie mogła przecież tak po prostu pogodzić się z tym, że przyczynił się do śmierci Polusi. Ale jej zachowanie nie dawało mu prawa do tak ohydnego postępku. Nie to sobie przysięgali. Nie na tym miała polegać ich relacja. Nie tego się po nim spodziewała. 

Nagle ujrzała, jak zasłona oddzielają drzwi łączące ich sypialnie odsuwa się. Po chwili wyłonił się zza niej Eugeniusz. Gdyby nie czerwone policzki nie pomyślałaby nawet, że jeszcze przed chwilą leżał nagi w ramionach jakiejś kobiety. Odział się z taką pieczołowitością, jakby szykował się od rana. 

Podszedł do niej ostrożnie, jakby obawiał się, że zaraz wybuchnie, i przyklęknął przy jej fotelu. Irina nie zamierzała zaszczycić go choćby jednym spojrzeniem. Zbytnio ją brzydził. 

Poczuła, jak Eugeniusz dotyka jej dłoni. Wyrwała ją z obrzydzeniem. Na myśl, że przed chwilą pieścił nią tamtą kobietę, ogarniały ją mdłości. 

— Irino... — jęknął. — Ja naprawdę nie chciałem...

— Nie odzywaj się do mnie — odparła ostro. — Naprawdę nie chciałeś, a mimo to sprowadziłeś ją do domu, kiedy ja też w nim przebywałam! Uczyniłeś to po to, by mnie zranić! Myślisz, że nie wiem?

— Nie, to wcale nie tak... — wydukał. 

— Zamilcz! Nie mam zamiaru słuchać twoich bzdurnych tłumaczeń. 

— Ale... Irino, najdroższa... 

— Co to była za kobieta? Gdzie podziała się twoja miłość? — zapytała z wyrzutem. 

— Dalej cię kocham, nigdy nie przestałem... — jęknął. — To... moja rozpacz... i twoja oziębłość... do tego doprowadziły... ale ja naprawdę nie chciałem...

Irina nie mogła już dłużej na niego patrzeć. Tak, była wobec niego okrutna, ale nie usprawiedliwiało to jego zdrady. Mógł przecież powściągnąć swe żądze, poczekać, aż opuści ją żal i będzie gotowa, by znów mu zaufać. Wiele mogła wybaczyć, ale nie to, że zdradził ją z inną kobietą, nie. 

Spojrzała na niego z rozpaczą. Wyglądał naprawdę żałośnie. Zdawało jej się, że żałował swojego uczynku, lecz nie sprawiało to, że mogła mu wybaczyć. 

— Mogłeś o tym myśleć, nim sprowadziłeś tę kobietę do naszego domu — odparła ostro. — Kim ona jest?

— To Claire... Była moją ostatnią kochanką przed naszym ślubem...

— Czyli kiedy byliśmy zaręczeni, też z nią... 

— Nie! — krzyknął, krzywiąc się w pełnym wyrzutu grymasie. — Absolutnie nie... Kocham tylko ciebie, Irino... Nigdy bym cię nie skrzywdził, ale ostatnio byłem tak załamany... Nie mam mojej Poluszki, ty też mnie odtrącałaś... Potrzebowałem czyjejś bliskości...

— To cię nie usprawiedliwia — odparła ostro. — A teraz wyjdź. Proszę. 

— Irino...

— Jeśli nie chcesz, bym zupełnie cię znienawidziła, zostaw mnie w spokoju. 

W jej głosie było tyle stanowczości, że sama się sobie dziwiła. Nie przypuszczała, że stać ją na taką bezwzględność. Najwyraźniej trudne sytuacje pokazywały, do czego człowiek jest zdolny. 

Spojrzała z pogardą na wychodzącego Eugeniusza i jęknęła. Jeszcze kilka chwil temu snuła marzenia o powrocie tej słodkiej utopii, w której żyli na początku małżeństwa. Teraz żyła w piekle na ziemi.

Ten rozdział to pierwszy od dawna, który naprawdę bardzo mi się podoba, od pogrzebu Poli chyba takiego nie było. Mam nadzieję, że Wam też się podobało!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top