VIII. Gorycz Dymitra

Życie z Ludmiłą okazało się całkiem znośne. Dymitr wyjechał z nią na miesiąc do Szwajcarii, gdzie leczył swoje rany po wojnie z Turcją. Spacerowali wspólnie po Lozannie, a później wyjechali do Clarens nad Jeziorem Genewskim. 

Dymitr czuł się tam zupełnie oderwany od rzeczywistości. Ostatnie lata swego życia spędził na wojnie w Turcji, wśród bólu i cierpienia, krwi i potu, odoru i swądu. Wędrując wśród gór i wody, czuł się jak nowo narodzony. Świeże powietrze, które wdzierało mu się do jego płuc, upajało go bardziej niż alkohol. Już dawno nie czuł się tak lekko. 

Któregoś dnia przesiedział cały wieczór przy Chateaux de Chillon, które niezmiernie go urzekło swą urodą. Wyobrażał sobie, że z okna wieży średniowiecznego zameczku wygląda Irina. 

Chillon nie był szczególnie imponującą warownią, lecz Dymitr nie mógł oderwać od niego oczu. Zdawało mu się co prawda, że podobne zamki widział już w książkach o historii Francji, lecz ten był wyjątkowy. Zdawało się, że zamek wyłaniał się z jeziora, w którego przejrzystej toni odbijały się grube mury. Zza budynku wyglądały ośnieżone alpejskie szczyty. Zieleń otaczających go drzew syciła oczy Dymitra, sprawiając, że miał ochotę zatonąć w wspaniałości podziwianego krajobrazu. 

Magiczne chwile w Clarens dobiegły jednak końca. Rana klatki piersiowej nieco się zaleczyła, lecz Dymitr wciąż odczuwał ból. Nie odczuwał też żadnej radości z życia. Zdawał się sobie zupełnie pusty, pozbawiony jakiegokolwiek celu w życiu. 

Powrót do Petersburga zupełnie go dobił. Czuł się wśród elegancko odzianych, dumnych mężczyzn i kobiet jak wyrzutek. Nie pasował tutaj. Jego nie interesowały bale, kochanki i pieniądze. Właściwie to nie widział, co go pociągało. Jedynym, co znał od sześciu lat, była wojna. Nie miał już ojca i brata, Irinę i Siergieja też mu odebrano. Zostali tylko matka i Niki, ale oni doskonale sobie bez niego radzili. Na co komu był potrzebny?

Ludmiła była uroczą dziewczyną, lecz Dymitr nie potrafił do niej poczuć tego, co odczuwał wobec Iriny. Nie potrafił. Na froncie wciąż o niej śnił, a teraz, kiedy znalazł się w tym mieście, w którym przebywała i ona, czuł się coraz gorzej. Wspomnienia wspólnych szczęśliwych dni wracały do niego ze zdwojoną mocą. 

Ludmiła nie ułatwiała mu sprawy. Wciąż z nim siedziała i nie potrafiła zająć się czymś, co nie było związane z jego osobą. Najwyraźniej omylił się w swym osądzie, gdy przed ślubem myślał, że Ludmiła zupełnie go do niczego nie potrzebuje, a kiedy on wyjedzie na wojnę, doskonale się sobą zajmie. 

Każdego ranka leżała z nim w łóżku, nie chcąc pozwolić mu wstać. Dymitr miał wrażenie, że Ludmiła najchętniej spędziłaby cały dzień na czułościach z mężem. Wciąż go całowała, tuliła i gładziła po włosach. Miał już dość tych czułości. Czuł się jak kot, nie małżonek. 

Któregoś ranka leżeli tak w łóżku, wtuleni w siebie. Dymitr miał nadzieję, że żona zaraz wypuści go z ramion, ona jednak nie miała takiego zamiaru. Gruszecki tylko patrzył na zegar. Chciał już wstać i zająć się czymś pożytecznym. 

— Ludmiło, moja luba, może byśmy już wstali? Mam dość lenistwa. 

— Och, Dimo, ale przecież lekarz zalecił ci jak najwięcej leżeć. Twoja rana jeszcze się nie zagoiła, mój ty biedny...

— Tak, ale ja już nie mogę tego znieść — jęknął. — Nudzi mi się tu. Chciałbym wyjść na zewnątrz. Od powrotu ze Szwajcarii nigdzie nie byliśmy. 

— Czy to znaczy, że cię nudzę? — zapytała, wbijając w niego swoje duże oczy. — Przykro mi, że nie spełniam twoich oczekiwań...

— Ależ nie, nie, skądże, Ludmiło. Ale człowiek nie może żyć jedynie miłością, moja droga, w domu można oszaleć. Rozumiesz mnie, prawda?

— Tak... — odparła ze smutkiem. — Ale przecież ty jeszcze nie powinieneś wstawać, lekarz ci nie zaleca...

— Ale mogę przecież udać się do kogoś z wizytą. Muszę iść do mamy, powinienem też odwiedzić Ksenię... Ostatni raz byłem u niej przed wojną. 

— U jakiej Kseni? — Ludmiła spojrzała na niego z zawiścią. 

Jej oczy błyszczały niczym oczy zazdrosnej kocicy. Ogromnie go to zdumiało. Przecież Ludmiła zawsze była słodką, uroczą dziewczyną, nie złośliwą sekutnicą. 

Ujął jej dłoń i popatrzył na nią czule, a przynajmniej taką minę starał się przybrać. Nie potrafił być dla niej tak dobry, jak powinien. 

— Czy ty spotykasz się z inną kobietą? — wycedziła przez zęby. 

Zdawało mu się, jakby żona cała się spięła. Jak kotka szykująca się do ataku. Mimowolnie zadrżał. 

— To nie tak, Ludmiło. Ksenia to żona mojego przyjaciela, od pięciu lat mieszka sama i...

— I zastępujesz jej męża, tak? — warknęła. 

— Nie, w życiu! Siergiej... On... Jest na Syberii. Obiecałem sobie, że będę pomagał jego dziewczętom. Wiesz, ona ma dwie śliczne bliźniaczki, jedna to moja córka chrzestna, czuję się zobowiązany do opieki nad nimi. 

— Nie wierzę ci — syknęła Ludmiła i zakleszczyła palce na jego nadgarstku. 

Dymitr zadrżał. Poczuł się jak w pułapce. Czyżby Ludmiła wcale nie była tą słodką dziewczyną, z którą się ożenił, a zawistną heterą? Chciał się wyswobodzić, lecz Ludmiła mu na to nie pozwoliła. W końcu szarpnął mocno i wstał z łóżka. Podszedł do fotela, na którym wisiały jego ubrania, i zaczął się ubierać. 

— Nie obchodzi mnie to, w co wierzysz — odparł stanowczo. — To mój obowiązek, skoro wróciłem do domu i tyle w temacie. 

Jak rzekł, tak też zrobił, wcześniej odpowiednio się ufryzowawszy. Zabrał ze sobą Nikiego, który był wyraźnie podekscytowany tym, że ujrzy Anastazję, w dodatku sam na sam, bez obecności innych kawalerów, i pojechał do Lwowów. 

Mikołaj radośnie wbiegł do bawialni i od razu zajął miejsce obok Anastazji. Dymitr musiał przyznać, że w istocie była z niej śliczna dziewczyna. Pulchniejsza i bardziej rumiana niż siostra, o pełnym biuście i gęstych, czarnych włosach, które spinała we fryzury tak wymyślne, że Dymitrowi zdawało się, że jej się one przyśniły, sprawiała wrażenie wróżki z baśni. Patrzyła na wszystkich spod półprzymkniętych oczu, jakby chciała rzucić urok. 

— Dzień dobry, panienko — rzekł Mikołaj, skłaniając się przed nią dwornie. 

Dymitr mimowolnie się zaśmiał. Mikołaj jeszcze nigdy w życiu nie odnosił się do nikogo z takim uniżeniem. Zawsze był nieposłuszny i niepokorny... Siostra Siergieja najwyraźniej wywierała na niego zadziwiający wpływ. 

— Dzień dobry, panie Gruszecki, wygląda pan dziś zadziwiająco przystojnie — odparła miękkim jak aksamit głosem. 

Dymitr począł zastanawiać się, gdzie podział się tamten chudziutki skrzat, który tyle razy niemal zadusił jego Sieriożkę. Najwyraźniej dzieci dorastały szybciej, niż mu się zdawało. 

— Ach, ta młodzież... — westchnął i przysiadł się do Kseni. 

Wtem do pokoju wprowadzono dziewczynki. Miał okazję przez chwilę się z nimi pobawić na weselu i od razu zapałał do nich niemal ojcowską miłością. Stanowiły żywe odbicie Sierioży, choć z charakteru na szczęście zupełnie go nie przypominały. 

— Wujcio Dima! — wykrzyknęły na jego widok i wdrapały mu się na kolana. 

Jęknął, gdy poczuł ich ciężar. 

— Och, dobrze was tu karmią. Zaraz chyba mi połamiecie nogi! — Zaśmiał się rubasznie. 

Dziewczynki w odpowiedzi zaczęły go łaskotać. Dymitr nie mógł powstrzymać śmiechu. Zdawało mu się, że zaraz nie wytrzyma. Drobne rączki dziewczynek były dosłownie wszędzie. W końcu nie wytrzymał. 

— No już, wujek Dima kapituluje! — wykrzyknął. 

Dziewczynki oderwały się od niego na te słowa i ucałowały go, każda w jeden policzek. Dymitr odwzajemnił się całusem w czoło każdej z nich i szepnął, im by wracały się bawić. 

Ksenia wyglądała ogromnie ponuro, co wzbudziło jego podejrzenia. Musiał z nią jak najszybciej pomówić, a śmiechy dziewczynek tylko by im przeszkadzały. Starczyło już, że Mikołaj i Anastazja chichotali w rogu. 

Przysunął się bliżej Lwowej i ujął jej dłoń. Zdawała mu się ogromnie szczupła i krucha. Zaniepokoiło go to jeszcze bardziej niż jej pełne smutku oczy. 

— Kseniu, co się stało? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że... że... Sierioża umarł?

— Nie, nie, dzięki Bogu nie — odparła mu. 

Dymitr odetchnął z ulgą. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby jego Sieriożka umarł. Chyba rzuciłby się ze skały, by dołączyć do niego i brata. Mógł dalej żyć nadzieją, że niedługo ujrzy przyjaciela. 

— To co w takim razie?

— Irina przyjechała wczoraj do Petersburga, jutro mamy się spotkać. 

— Powinnaś się cieszyć... — zdumiał się Dymitr. 

— Poczekaj... Bo widzisz... Jej córeczka... Ona umarła, kiedy Irina i Eugeniusz byli w Radonieżu... — zaszlochała Ksenia. — Nie mam pojęcia, co się stało, Irina nie napisała nic na ten temat, a ja nie chciałam na nią naciskać... To była taka śliczna, urocza dziewczynka, prawdziwy aniołeczek... Dosłownie mała kopia Iriny... Taka radosna! Byłam jej matką chrzestną... Jeszcze na święta się do mnie tuliła, a dwa miesiące temu wysyłałam jej na wieś prezent na urodziny... To takie okropne! Tak bardzo boję się, w jakim stanie ją zastanę...

— O Boże... — jęknął Dymitr. 

Nie chciał sobie nawet wyobrażać, jak bardzo musiała cierpieć Irina. Utrata dziecka zapewne była jeszcze straszniejsza niż śmierć rodzica. W końcu na odejście matki czy ojca każdy starał się jakoś przygotować, bo było to rzeczą niemal pewną, ale na zgon dziecka... Świat nie powinien tak wyglądać. To dzieci miały chować rodziców, nie odwrotnie. 

— To takie straszne... Nie wyobrażam sobie, że miałabym stracić moje dziewczynki... Moja biedna Irinka... Najpierw urodziła martwego synka, a teraz ta biedna Poluszka... 

Dymitr widział, że ledwo powstrzymywała łzy. Ujął jej dłoń i gładził ją delikatnie, mając nadzieję, że zaraz przestanie szlochać. Nie mógł już tego znieść. Nienawidził, gdy kobiety przy nim płakały. 

— Jeśli trzeba będzie, możesz po mnie posłać, kiedy Irina już wyjdzie. 

— Dziękuję, Dimo. Sierioża naprawdę wiedział, kogo wybrać sobie na przyjaciela. Kiedyś nienawidziłam cię za te wszystkie aluzje co do mnie i niego, ale teraz jestem ci nawet za nie całkiem wdzięczna...

— Nie znienawidziłaś mnie po tym, jak zostawiłem Irinę?

— Nie, Sierioża wszystko mi wyjaśnił... To takie okropne! Ty teraz musisz się męczyć, a i Irina chyba nie jest zbyt szczęśliwa. 

— Jak to? — ożywił się Gruszecki. — Przecież Niki mówił mi, że bardzo się kochają. 

— Tak było, ale tylko przez chwilę. Potem się popsuło, choć nie mam bliższych informacji, Irina nie chce o tym mówić. Oboje jesteście tacy biedni!

Dymitr westchnął ciężko. Tak, Ksenia miała rację. Oboje z Iriną byli biedni, nie mogli jednak nic z tym uczynić. Najwyraźniej przeznaczeniem ich obojga było cierpieć do końca życia. 


Nie jestem 100% zadowolona z tego rozdziału, w sumie mało wnosi. Może przy korekcie rozpiszę Dymitra w Szwajcarii, jeśli ktoś byłby chętny, bo okolice Chillon są przepiękne <3 Miałam okazję zwiedzać ten zamek i zakochałam się <3 Chciałam Wam nawet wstawić swoje zdjęcia, ale mam z bliska  i aż tak dobrze nie widać jego cudowności :( Także jeśli jesteście chętni na ewentualne rozszerzenie tego za kilka miesięcy, to dajcie znać! Na ten moment mi to nie wnosi nic do fabuły, nie widzę, jakby to miało coś tu zmienić, ale może dostrzegę za jakiś czas, no i nie ukrywam, że chcę skończyć Gruszę tak szybko, jak się da XD

A tu Chateux de Chillon. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top