VII. Żałoba u Jarmuzowów

W Radonieżu nastały dni pełne bólu, rozpaczy i cierpienia. W domu nie słychać już było dziecięcego śmiechu i tupotu małych stópek biegnących przez korytarz. Stał się cichy i przerażający pusty, jakby nikt go nie zamieszkiwał. 

Irina nie mogła patrzeć na męża. Unikała go, jak tylko mogła. Nie wychodziła nawet z sypialni. Jadła w niej wszystkie posiłki i wypełniała wszystkie obowiązki. Co wieczór przywoływała do siebie ochmistrzynię, której wydawała polecenia co do kierowania domem. 

Poza tym nie robiła zupełnie nic, bo też nic jej nie cieszyło. Leżała tylko na łóżku, szlochając, raz ciszej, raz głośniej. Gładziła się po brzuchu, jakby oczekiwała dziecka, wspominając czasy, gdy nosiła córeczkę pod sercem. 

Poród kosztował ją tyle cierpienia, ale narodziny Polusi wypełniły jej życie radością i miłością. Nawet jeśli nie potrafiła w pełni pokochać Eugeniusza, to córeczkę darzyła nieskończonym uczuciem. Uczyniłaby dla niej wszystko. 

A teraz już jej nie było. Już nigdy nie miała przytulić się do jej piersi, powiedzieć jej, jak bardzo kocha swoją mamusię, i poprosić, by opowiedziała jej bajkę na dobranoc i utuliła ją do snu. 

Eugeniusz jej ją odebrał. Jej małą, kochaną córeczkę, którą tak kochała. Przez jego głupotę Polusia nie mogła się dłużej cieszyć życiem, a jej drobne ciałko leżało w małej trumience w zimnej ziemi, otoczone jedynie przez przodków, których nigdy nie miałaby szansy poznać. 

Za co Bóg ją tak pokarał? Czy za nieodpowiednie traktowanie męża? W końcu nie była zbyt dobrą żoną, chociaż starała się, na ile potrafiła. A może to Eugeniusza musiała spotkać kara, a ona cierpiała z nim jako jego małżonka?

A może po prostu każdego w życiu czekało takie przerażające cierpienie? W końcu Ksenia musiała żyć z dala od męża, jedynie z córeczkami, jej matka utraciła męża, ciocia Tatiana małżonka i syna, a ona sama ojca, narzeczonego i dziecko...

Tylko czy to nie było za wiele? Czy naprawdę zasłużyła na aż tak straszliwe męki? Najpierw ukochany ojciec, później rozstanie z Dymitrem, po którym rany nigdy się nie zagoiły, a teraz córeczka będąca jej największym szczęściem. 

— Tato, zaopiekuj się moim maleństwem, gdziekolwiek jesteście — wyszeptała, patrząc na jego maleńki portrecik, który zawsze przy sobie nosiła. — Wierzę, że kiedyś się spotkamy...

Wtem ktoś zapukał do jej drzwi. Jęknęła. Nie chciała w tej chwili nikogo widzieć. Obawiała się, że to Eugeniusz zamierzał z nią pomówić. Pokojówce przecież przykazała, by nie pukała, tylko wchodziła do jej sypialni od razu, skoro tylko była do czegoś potrzebna. 

— Nie chcę teraz nikogo widzieć — rzekła stanowczo, lecz wbrew jej prośbie drzwi zaraz się otwarły. 

Prychnęła z pogardą, widząc Eugeniusza wchodzącego do jej pokoju. Nie chciała go widzieć, najlepiej już nigdy. Dlaczego nie mógł tego pojąć? To on był sprawcą wszystkich jej cierpień. 

Wzdrygnęła się, kiedy przysiadł na jej łóżku i dotknął jej nadgarstka. Jego dotyk parzył ją, jakby Eugeniusz miał dłonie z kwasu czy żarzących się węgielków. 

— Odejdź, nie rozumiesz? — warknęła, lecz on niewiele się tym przejął. 

— Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz. Musimy pomówić. 

— Nic nie musimy. Nie chcę cię widzieć, rozumiesz? Jesteś mordercą mojego dziecka! — wykrzyknęła. 

Gdyby nie niemoc, która już jakiś czas temu ją ogarnęła, rzuciłaby mu się na szyję i wydrapała oczy mężczyzny. Nie miała już jednak na nic siły. 

— Irino, nie jestem mordercą... To był wypadek! Proszę, zrozum to... — jęknął, patrząc na nią z takim żalem, że każdy by się ugiął, lecz nie Irina. 

Ją trawiły zbyt wielka nienawiść i żal do męża. Jedynym sposobem, by pozbyć się tych uczuć, było całkowite odcięcie się od Eugeniusza. Dlaczego jej to uniemożliwiał?

— Nie, nie zrozumiem — odparła i usiadła, wyrywając dłoń z jego uścisku. — Gdyby nie twój brak rozsądku, miałabym Polusię przy sobie. Nie rozumiesz, jak to jest stracić dziecko, które przez tyle miesięcy w sobie nosiłam, którego wydanie na ten świat kosztowało mnie tyle bólu, które wykarmiłam własną piersią! Poświęciłam dla niej wszystko, co miałam, byle czuła się jak najbardziej kochana, byle żyło się jej jak najlepiej, a ty obróciłeś to wszystko wniwecz! 

— Irino, naprawdę... Pola była też moim najcenniejszym skarbem, największą radością mojego życia. Kiedy spuszczali jej trumienkę, złamało mi się serce. Nie masz pojęcia, co przeżyłem! Oboje niewyobrażalnie cierpimy. Nie umniejszam twoich mąk, bo wiem, że są zapewne jeszcze większe niż moje, właśnie dlatego, że matka zawsze jest bliżej z dzieckiem... Dlatego musimy przejść przez to razem, Irino. Przetrwamy ten koszmar tylko, jeśli będziemy się wspierać. Proszę, Irino, nie gniewaj się na mnie, bo łamiesz mi serce... 

— Jak mam się na ciebie nie gniewać, skoro odebrałeś mi sens mojego życia? — Spojrzała na niego z tak wielkim gniewem, że Eugeniusz poczuł, jak przeszywa go lodowaty chłód. — Wyjdź stąd, bo nie mogę cię już dłużej znieść. 

Eugeniusz spojrzał na nią po raz ostatni i wyszedł, wzdychając. Rozumiał, że nic więcej dziś nie zdziała. Musiał poczekać, aż Irina upora się ze swą rozpaczą, aż powróci do względnej normalności, a przynajmniej przestanie tyle płakać. Tylko wtedy mogłaby mu przebaczyć. 

Wrócił do swojego gabinetu i rozsiadł się w wielkim fotelu pod ścianą. I on nie miał na nic sił ani chęci jak jego żona. Na biurku walały się rysunki i przekłady, lecz one tylko przyprawiały go o jeszcze większe poczucie winy. Ostatnio projektował plac zabaw dla Poli, włącznie z małym zameczkiem, który zamierzał dla niej zbudować na tyłach posiadłości. Próbował tłumaczyć z greki bajki Ezopa, by czytać je córeczce po rosyjsku, przekładał też utwory Perraulta i La Fontaine'a, które Poluszka tak uwielbiała. On szlifował swe lingwistyczne umiejętności, zaś córeczka miała z tego ogromną uciechę. 

A teraz już jej nie było. Już nikt nie miał zamieszkać w zameczku, nikt nie miał ekscytować się bajkami ani zasłuchiwać się w dźwięki harfy, na której ostatnimi czasy grał tylko dla swojej maleńkiej córeczki. Jego życie już na zawsze miało być puste, nawet jeśli udałoby mu się spłodzić drugie dziecko, w co zupełnie nie wierzył. Irina już na pewno nie chciałaby więcej legnąć z nim w łożu. 

Najbardziej bolały go jej wyzwiska. Nie mógł znieść tego, że nazywała go mordercą. Przecież nigdy nie chciał krzywdy Poluszki. Jak Irina mogła go o to posądzać? 

Podniósł się z krzesła i skierował swe kroki ku regałowi stojącemu za biurkiem. Otworzył przeszkloną witrynkę i wyciągnął z niej karafkę z winem. 

Nie pił go już od dawna. Czasem kosztował go na przyjęciach, jedynie dla towarzystwa. Teraz jednak miał ogromną ochotę upić się. Upić się i zapomnieć. 

Pociągnął pierwszy łyk. Wino było nieco gorzkie, lecz doskonale koiło jego ból. Kolejne łyki stawały się coraz słodsze. W końcu przestał już kontrolować, ile pił. Nie wiedział nawet, kiedy ogarnęło go takie upojenie, że upadł na podłogę, pogrążony w alkoholowym omdleniu. 

Życie Siergieja w Irkucku było okropne, lecz starał się nie skarżyć. Znosił wszystkie poniżenia z cierpliwością, w głębi duszy jednak pałał coraz większą nienawiścią do władzy. 

Nie rozumiał okrucieństwa, które nakazywało policji aresztować tych, którzy sprzeciwiali się carskiemu samodzierżawiu, tak samo jak nie potrafił pojąć, jak sędziowie mieli sumienie skazywać ludzi walczących o lepszy los na tułaczkę po rozległym imperium i katorżniczą pracę, jeśli w ogóle przeżyli drogę na miejsce kaźni. 

Każdego dnia myślał o swoich bliskich i zastanawiał się, co mogli robić. Próbował wyobrazić sobie, jak teraz mogą wyglądać jego bliźniaczki, lecz nie potrafił. Wiedział jedynie, że na pewno są ślicznymi dziewczynkami. W końcu zarówno jego matka, jak i Ksenia należały do przepięknych kobiet, Liza i Sonia na pewno więc odziedziczyły ich urodę. 

Ksenia i matka czasami przysyłały do niego listy. Wiedział, że zapewne pisały ich więcej, niż otrzymywał, lecz epistoły albo zaginęły w drodze do niego, albo też zostały wyrzucone przez strażników, którzy uważali, że więźniowie nie mają prawa do korespondencji. 

Dzięki tym listom wiedział, że Nadieńka wyszła za mąż, a Nastka święciła w towarzystwie prawdziwe triumfy. Najwyraźniej w Petersburgu już zapomniano o jego losie, skoro nikt nie wyklął jeszcze jego rodziny z towarzystwa. Bardzo go to cieszyło. 

Wolne chwile, których miał po pracy w kopalni bardzo niewiele, spędzał głównie z Jurijem. Zazwyczaj leżeli wtedy na pryczach, wyczerpani ciężką robotą, i rozmawiali. Siergiej miał wrażenie, że od pracy osłabł, a do tego jeszcze oślepł. Kiedy po godzinach spędzonych w ciemnej kopalni wychodził na zewnątrz, ledwo widział. Kości zupełnie wyszły mu na wierzch i wbijały się boleśnie w twardy materac pryczy, a stężałe mięśnie nie przestawały boleć. Krótki sen nie pozwalał mu w pełni wypocząć, a niewielkie racje żywnościowe nasycić się. 

— Mam już tego dość — jęknął któregoś dnia Jurij, rzucając się na pryczę. — Bóg chyba naprawdę zapomniał o tym miejscu. 

— Nie zapomniał, bo go nie ma — odparł Siergiej. 

— Sieriożo, Bóg istnieje. Naprawdę. Wiem, wiem, zaraz zaczniesz mi powtarzać, że gdyby istniał, nie pozwoliłby na takie zło na tym świecie. Ale zło nie pochodzi od Boga, a od ludzi. Pan dał im wolną wolę, a oni najwyraźniej pragnęli stworzyć bezwzględny świat, w którym trzeba walczyć o przetrwanie, zamiast takiego pięknego, pełnego miłości i zrozumienia. Ale to ludzie, nie Bóg, Sieriożo. Kiedyś będą sądzeni za to, co uczynili tu na ziemi. 

— Cóż, to, co mówisz, ma nawet nieco sensu — przyznał niechętnie Siergiej. 

— Oczywiście, że ma. A zastanawiałeś się kiedyś, jaki jest sens naszego życia?

— Cierpienie — przyznał bez zastanowienia. — Bo żadnego innego nie widzę. Po co to wszystko, skoro kończy się to nicością?

— Widzisz, życie bez Boga właśnie takim się zdaje. Nie masz żadnego poczucia celu, bo i tak umrzesz, a po śmierci nic cię nie czeka. Czy istnienie takiego świata miałoby sens? 

— Natura jest ślepa, więc czemu nie... — westchnął Siergiej, choć w głębi serca musiał przyznać, że słowa Jurija brzmiały przekonująco. 

Nie chciał mu jednak tego wyznać. Wolał wszystko rozważyć na spokojnie i dopiero wtedy wydać osąd. Czuł, że ta noc pełna będzie intensywnych rozmyślań. 


Miało tu być więcej, ale Gienio złamał mi serce i popłakałam się :(((

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top