VII. Miłostki Jarmuzowów
Eugeniusz oderwał się od ust Claire. Nienawidził tych wizyt coraz bardziej. Nie przeczył, że piękna baletnica go pociągała. Co prawda była niska i raczej mało kształtna, lecz niezwykle wprawna w sztuce miłosnej. Drobne usteczka Francuzki prezentowały się doprawdy kusząco, a jej długie, czarne loki dodawały jej filuterności, jednak kompletnie spowszedniały Jarmuzowowi. Już nie odczuwał tej fali ekscytacji, wzbierającej w nim na myśl, że niedługo ujrzy Claire i odda się uciechom cielesnym w jej towarzystwie. Znał już jej wszystkie sztuczki, a ona nie potrafiła wymyślić nowych, którymi mogłaby go zaskoczyć. Popadli w rutynę niczym stare małżeństwo, które doczekało się gromadki pociech. Każde spotkanie zaczynało się i kończyło tak samo, w mieszkanku tancerki, co tylko dobijało Eugeniusza.
Gdyby jeszcze w jego umyśle nie było innej kobiety... Wtedy może nie byłby tak sfrustrowany Claire. Ale on od dnia, kiedy to ujrzał Irinę Wołkońską, nie potrafił przestać o niej myśleć. Przez ostatnie dwa tygodnie co rusz na nią natrafiał, czy to w cerkwi, czy w okolicy zakładu krawieckiego, w operze czy teatrze, a raz nawet niedaleko pewnego szynku, z którego wyciągała swych dwóch braci. Była dlań aniołem, ucieleśnieniem jego ideału. Wciąż wspominał rozmowę z nią, jej inteligencję i płonący w jej oczach żar, gdy rozprawiała przy nim o polityce. Właśnie taka kobieta powinna zostać jego żoną.
Odsunął się od Claire i usiadł na skraju łóżka. Wziął z krzesła stojącego obok posłania swoje odzienie i zaczął się ubierać.
— Eugeniuszu, naprawdę musisz już iść? — zapytała ze smutkiem, przytrzymując go za ramię.
Jarmuzow spojrzał na nią z rezygnacją i westchnął ciężko.
— Tak. Mam dziś wiele do zrobienia, zresztą do maja będę wielce zajęty, gdyż, jak może już wiesz, później wyjeżdżam do Radonieża na całe lato, a może i do września, żeby zająć się budową.
— I co ja tu pocznę sama? — Wydęła usteczka, ni to obrażona, ni to kusicielska, wdzięcząc się do niego, on jednak nie patrzył na jej nagie ciało.
— Nie wiem, Claire. Zapewne znajdziesz sobie innego fundatora swych zachcianek.
— Zachcianek?
— Tak, zachcianek. Suknie, biżuteria, brylanty. Czasem męczy mnie już trwonienie pieniędzy na takie głupotki — westchnął ciężko, wbijając spojrzenie w podłogę.
— Uważasz mnie więc za zabawkę? A ja głupia myślałam, że się ze mną ożenisz! — wykrzyknęła.
— Jesteś naprawdę śliczną dziewczyną, ale niemożebnie głupiutką. Wybacz, Claire, ale potrzebuję na żonę kobiety z wielkiego rodu o wieloletnich tradycjach, najlepiej ze sporym majątkiem. Matka by mi nie pozwoliła na ślub z tobą, tancerką, a w dodatku cudzoziemką. Wybacz mi.
— A więc to tak! Matka zabrania ci pojąć mnie za żonę! Masz trzydzieści cztery lata i zamierzasz jej słuchać? Czyżbyś nie miał własnego zdania? I pomyśleć, że ja oddałam ci ciało i serce, kiedy ty tylko mamiłeś mnie obietnicami lepszego życia, nie mając zamiaru nic w tym kierunku uczynić, bo twoja matka nie zezwoli nam na małżeństwo! Ach, Eugeniuszu, myślałam, że jesteś innym człowiekiem!
Przez całą tę rozmowę Eugeniusz ani razu nie spojrzał na jej twarzyczkę wykrzywioną odrażającym grymasem. Zdążył już założyć pończochy, beżowe spodnie i koszulę, do której teraz przypinał żabot i mankiety.
Naprawdę nie chciał jej zranić. Co prawda nie stanowiła dlań miłości życia ani tym bardziej kobiety, z którą chciałby się ożenić, Eugeniusz jednak szanował przedstawicielki płci pięknej, nawet Claire i inne jej podobne, które oddawały się bogatym mężczyznom w zamian za protekcję i drogie podarunki, choć w inny sposób niż damy ze swej sfery.
— Claire, zdanie mej matki jest święte, poza tym gdybyś została moją żoną, musiałabyś opuścić balet, gdyż nie mogłabyś już wtedy występować, a ja wiem, jak bardzo to kochasz.
Spuściła głowę, wbijając wzrok w pościel. Z jej piersi wydostał się cichy jęk. Eugeniusz jednak nie zwracał już na nią uwagi. Zdążył już założyć na siebie kamizelkę i frak. Nic nie było pomięte, jedynie włosy należało uczesać. Gdy uczynił i to, prezentował się nienagannie. Nikt by nie pomyślał, że jeszcze kilka chwil temu leżał nagi wśród pościeli, z kochanką.
— Naprawdę wychodzisz?
— Pytałaś już o to — odparł nieco oschle Eugeniusz. — Moja matka zacznie się o mnie troskać. Nie lubi, kiedy nie ma mnie długo w domu.
— No dobrze. Miejmy nadzieję, że do zobaczenia — westchnęła, chowając się w pościeli.
Dymitr szedł właśnie ulicą, rozmyślając nad swym życiem. Miał zamiar odwiedzić swego brata, Siergiej został w mieszkaniu, zajęty jakimiś niesprecyzowanymi notatkami. Gruszecki był niemal pewien, że Lwow zabrał się za pisanie memoriału do cara na temat uwłaszczenia, a przynajmniej oczynszowania chłopów. Nie rozumiał takiego zainteresowania Siergieja losem wsi. On sam kłopotał się jedynie dobrą zabawą i Iriną Wołkońską.
Od tamtego wieczoru u jej rodziców minęły już dwa tygodnie, a Dymitr widział ją tylko raz, pod szynkiem. Dziwiło go, że tak piękna dama z wyższych sfer przebywa w takim miejscu, zagadka jednak rozwiązała się, gdy ujrzał, jej braci. Lubił bliźniaków, których często spotykał w karczmach, widząc jednak, jak za ich wybryki traktuje ich Irina, nieco się zląkł. Przy jej boku musiałby porzucić picie i hulanki, a to niezbyt było mu w smak. Zaraz jednak pomyślał, że kobieta taka jak Irina warta jest wszelkich wyrzeczeń, a miłość wymaga poświęceń. Chyba byłby gotów dla niej zrezygnować z wódki. Chyba. Przynajmniej w dni powszednie, bo niedzieli bez flaszeczki trunku w towarzystwie kompanów sobie nie wyobrażał!
Nim się obejrzał, zaszedł już pod kamienicę, w której mieszkał jego brat. Rzadko bywał u Aleksandra, mimo iż bardzo go kochał. Chociaż rodzice nigdy tak nie rzekli, zdawało mu się, że dużo bardziej cenią Saszę. W końcu był tak przystojny, inteligentny, a w dodatku dowodził pułkiem huzarów! Dymitr we własnym przekonaniu nie sięgał mu nawet do pięt, będąc ledwo porucznikiem piechoty, bez własnego oddziału. Do tego nigdy nie osiągał tak wybornych wyników w nauce, zajęty figlami, zwłaszcza w wieku nastoletnim.
Wszedł na drugie piętro eleganckiej kamienicy i zapukał do drzwi. Otworzył mu lokaj, który powitał go dwornie i wprowadził Dymitra do skromnie, ale z wyczuciem urządzonego mieszkanka brata. Młodzieniec zajął miejsce na sofie i zaczął rozmyślać. Po chwili do pokoju wkroczył uśmiechający się od ucha do ucha Aleksander. Odziany był dość niechlujnie, jak to miał w zwyczaju, najstarszy syn Gruszeckich bowiem kompletnie nie dbał o swój codzienny ubiór. Jedynie na defiladzie na Carycynym Polu prezentował się schludnie. Spojrzał z radością na brata, podkręcając swego imponującego wąsa.
— Miteńka, mój malutki, przyszedłeś! — wykrzyknął i rzucił się w kierunku brata, by go uściskać.
Dymitr niechętnie zezwolił mu na przytulenie się do niego. Wytrzeszczył oczy, gdy Aleksander niemal go udusił. Zapomniał już, jak wiele siły miał jego brat. Był od niego nieco niższy, jednak dużo mocniej zbudowany.
— Mówiłem ci, byś mnie tak nie nazywał... — jęknął. — To przezwisko jest dziecinne. Nie musisz mówić Dymitr, ale Dima albo Mitia naprawdę starczy, Saszo.
— Dla mnie zawsze będziesz moim małym Miteńką — zaśmiał się, czochrając mu włosy, i usiadł obok niego. — Powiedz mi, jak tam u ciebie z kobietami? Spodobała ci się jakaś?
— A tobie? — odciął się Dymitr. — W końcu to ty jesteś ode mnie starszy i powinieneś jako pierwszy się ożenić. Ja mam jeszcze sporo czasu.
— Cóż... Ja jeszcze takiej nie znalazłem, choć jedna piekielnie mi się podoba...
— Któż to?
Aleksander przez chwilę się zawahał. Obawiał się, czy powinien zwierzać się Dymitrowi ze swego zauroczenia Larysą Jarmuzową. Był pewien, że brat zapewne uzna go za pozbawionego rozumu. Z drugiej jednak strony nigdy nie mieli przed sobą tajemnic, więc i teraz nie powinni niczego przed sobą taić...
— Larysa Konstantynowna Jarmuzowa — rzekł po krótkim wahaniu.
— Nie znam jej.
— Jej brat to książę Eugeniusz.
Dymitr wzdrygnął się z odrazą. Więc jego brat chciał wprowadzić do ich rodziny tego złodzieja kobiet, który chciał ukraść mu jego drogą Irinkę! Wciąż pamiętał tamten wieczór u Wołkońskich, gdy Eugeniusz rozprawiał z Iriną o polityce i tak dziwnie na nią spoglądał.
— Nienawidzę tego aroganta — warknął.
— Czemuż to, braciszku?
— Bo przystawiał się do Iriny Wołkońskiej!
— Ha, a więc to ona zawładnęła twoim umysłem! — krzyknął, unosząc dłoń w triumfalnym geście. — Wiedziałem, że kogoś masz! Mój mały Miteńka!
— Powiedzmy... Wiesz, Saszko, ona jest prześliczna! Jak anioł! Ma takie piękne, jasne loki, jest taka drobniuteńka, a jej oczy... Wyziera z nich taka mądrość i głębia! Nie jest może zbyt kształtna, lecz wcale jej to nie ujmuje urody, wręcz przeciwnie, idealnie do niej pasuje! Czasem nie mogę uwierzyć, że Bóg stworzył taki ideał!
— Widzę, że ona naprawdę tobą zawładnęła... Pomyślałby kto, ta mała Wołkońska! Ładna z niej laleczka, nie przeczę, ale jakaś taka cichutka i skromniutka...
Dymitr chciał zaprotestować, mówiąc, że Irina wcale nie jest laleczką, lecz należy się jej szacunek jak mało komu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Bracia spojrzeli po sobie z konsternacją.
— Zapraszałeś jeszcze kogoś? — zapytał Dymitr.
— Ja? Nie. Tylko ciebie! Może to Sierioża po ciebie przyszedł. Nabroiłeś coś?
Młodszy z braci zamyślił się. Tak, wypił dość sporo, a potem zalał Siergiejowi notatki na temat zniesienia pańszczyzny spirytusem, który Lwow kupił, by wieczorem nieco sobie odpocząć, jednak to zdarzyło się jeszcze przed balem, na którym ujrzał Irinę, w dodatku przyjaciel wybaczył mu po tym, jak wygłosił niezwykle długą i niezwykle nudną tyradę na temat skutków nadmiernego spożycia alkoholu.
Wtem lokaj wprowadził do pokoju piękną damę w zielonej sukni wyszywanej złotą nicią, przywodzącej nieco na myśl czasy Bizancjum. Dymitr nigdy jej nie widział. Patrząc na jej śmiały dekolt i uwodzicielsko wydęte usta, orzekł, iż kobieta musi być bardzo bogatą i rozchwytywaną kurtyzaną. On sam nie kłopotał się korzystaniem z usług takich dam, wiedząc, jak wiele kosztuje posiadanie takiej kochanki. Zastanawiał się, skąd Aleksander czerpie tak ogromne pieniądze, by ją utrzymać.
— Dzień dobry, Aleksandrze Andriejewiczu — przemówiła wysokim, piskliwym głosikiem, wyciągając ku niemu dłoń.
Aleksander podniósł się z sofy i ucałował jej dłoń. Dymitr skrzywił się nieznacznie, widząc, w jak służalczy sposób jego brat uczynił ten gest. Kimkolwiek była ta kobieta, młodszy Gruszecki już jej nienawidził.
— Co się do mnie sprowadza, Laryso?
— Przebywałam w okolicy, uznałam więc, że złożę panu krótką wizytę. Chyba nie ma pan nic przeciwko?
— Ależ oczywiście, że nie. Będę zaszczycony, jeśli przez chwilę pani tu z nami posiedzi. To mój brat, Dymitr Andriejewicz. — Wskazał na młodzieńca, który siedział ze skwaszoną miną na kanapie.
Dymitr tylko skinął jej głową, nie mogąc znieść widoku jej perfidnego uśmiechu. Nie miał zamiaru jej całować, odstręczony jej pozą kobiety, którą należy wielbić. Aleksander wrócił na swoje miejsce. Obok niego usiadła Larysa. Dymitr widział, jak kobieta wdzięczy się do jego brata, posyła mu powłóczyste spojrzenia, a raz dostrzegł nawet, jak kładzie dłoń na udzie Aleksandra. Prychnął z niesmakiem. Brat zupełnie go ignorował, całą uwagę skupiając na Jarmuzowej. Nie mógł już znieść jej czczej gadaniny o balach i sukniach, nie mówiąc już o jej ciągłych westchnieniach: „Och, Aleksandrze Andriejewiczu, jest pan taki mądry!", „Och, Aleksandrze Andriejewiczu, jest pan taki odważny!" i im podobnych. Miał ochotę zniechęcić ją jak najbardziej do przebywania tutaj. Nagle do głowy wpadł mu szatański pomysł.
— Laryso Konstantynowno, co pani sądzi o polityce Czartoryskiego jako naszego ministra spraw zagranicznych? Czy pani zdaniem dba o interes Rosji czy też Polski? — zapytał.
Przez ostatnie kilka dni Dymitr żywo zainteresował się polityką. Przed tym, jak Irina zapytała go o księcia d'Enghien, niewiele wiedział na jej temat. Teraz, dzięki Siergiejowi, w niecałe dwa tygodnie stał się jej prawdziwym znawcą. Wiedział sporo na temat najważniejszych ludzi w Rosji, Anglii, Austrii, Prusach i Francji, a jako że jego matka pochodziła z ziem zabranych, a on sam odczuwał dość silną więź z Polską, żywo interesował się poczynaniami Polaka na ministerialnym stanowisku.
— Ależ... Ja... Nic... — jąkała się, wściekła, że zadał jej takie pytanie. — O takich rzeczach z kobietami się nie mówi! — fuknęła, gromiąc Dymitra spojrzeniem.
— Irina Wołkońska potrafiła prowadzić ze mną konwersację o polityce, wiedziała nawet więcej niż ja.
— Irina Wołkońska to nudna pannica, w dodatku niemodnie ubrana i brzydka! Czym ma się interesować, skoro żadna suknia nie leży na niej dobrze? Właśnie! Zajęła się polityką!
Dymitr zgromił ją spojrzeniem. Gdyby jeszcze wyraziła się źle na jego temat, zniósłby to z pokorą, jednak znieważania Iriny nie mógł darować. Podniósł się z siedzenia i otrzepał frak.
— Irina Wołkońska jest dużo piękniejsza i rozumniejsza niż pani. Wybacz, bracie, ale będę wracał. Do zobaczenia — oświadczył oschle i skierował się ku drzwiom.
Nie miał zamiaru spędzić tu ani chwili dłużej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top