LXXV. Szczęście w rodzinie Wołkońskich
— Iwanie, chyba oszalałeś! — jęknęła Praskowia.
Iwan skulił głowę i wbił spojrzenie w czubki swoich butów. Spodziewał się, że matce nie spodoba się jego koncept, lecz nie myślał, że zareaguje aż tak gwałtownie.
— Nie, droga mamo. Kocham Nadię i chcę się z nią ożenić.
— Ale przecież jej brat jest na Syberii! Chcesz się związać z kimś, kto pochodzi z takiej rodziny?
— Nie obchodzi mnie, co uczynił jej brat, interesuje mnie tylko ona. Nie znam piękniejszej i cnotliwszej panny. Wierzę, że będzie z niej doskonała żona. Do tego zważ, droga mamo, że Lwowowie są bogatą rodziną. Nadia na pewno dostanie spory posag, już Irina szepnie słówko Kseni, a nam pieniądze się przydadzą. Jeśli nie chcesz wziąć pod uwagę mych uczuć, pomyśl chociaż o tym... Nie mamy przecież wiele pieniędzy...
— Wiem o tym — prychnęła matka i odwróciła się od niego.
Wiedział, że przypominanie matce o opłakanym stanie ich majątku nie było zbyt rozważnym posunięciem, ta bowiem od zawsze obsesyjnie dbała o pozycję społeczną i fortunę rodu, lecz nie widział innego sposobu na to, by ją przekonać. Argument o pieniądzach zazwyczaj trafiał do matki.
Spotykał się z Nadieżdą już od czterech miesięcy i dość miał tej niepewności co do dalszego losu ich relacji. Marzyło mu się, by została jego żoną, ale sam nie wiedział, czy dziewczyna tego zechce.
Marzyło mu się, by została jego żoną, choć obawiał się, że Nadieżda nie zechce zostać małżonką takiego nieodpowiedzialnego hulaki jak on. Jednak dla ukochanej pragnął się zmienić. Nie uczyniłby nic, czym mógłby ją skrzywdzić.
Nadieżda przyprawiała go o uczucia, których nigdy wcześniej nie zaznał. Nie chciał już być łobuzem włóczącym się po karczmach, a czułym i wiernym mężem. Nadieżda była jak delikatny kwiat, który chciał chronić przed mogącym ściąć go w jednej chwili mrozem wielkiego świata.
— Mamo, proszę, tylko ona da mi szczęście! Nie stawaj nam na drodze do szczęścia!
Praskowia westchnęła ciężko. Syn czuł, że matka zaraz rzeknie mu, że się nie zgadza, że skazuje go na wieczną rozpacz. Nie pogodziłby się z tym.
— Dobrze, czyń, co chcesz.
Iwan wykrzyknął radośnie i padł matce do stóp, po czym jął całować jej dłonie.
— Dziękuję ci, mateczko, dziękuję, dziękuję!
Nadieżda uśmiechała się szeroko, patrząc na Iwana. Czuła się nieco dziwnie, wszak nigdy jeszcze nie przebywali tylko we dwójkę, bez przyzwoitki. Nawet fakt, że w drugim pomieszczeniu, do którego otwarto drzwi, siedziała Ksenia, nie sprawiał, że było jej bardziej komfortowo. Pod maską wesołości usiłowała ukryć zakłopotanie.
Iwan przysunął się do niej i ujął jej dłoń. Nadia zadrżała. Nawet mimo że miała na sobie rękawiczkę, jego dotyk palił jej skórę.
Pochylił się nad nią i spojrzał dziewczynie w oczy. Nadia mimowolnie zadrżała. Dlaczego tak intensywnie się w nią wpatrywał?
— Nadio — zaczął poważnie i dotknął jej dłoni.
Nagle zszedł z sofy i uklęknął przed dziewczyną. Panienka Lwowa poczuła, jak jej serce przyśpiesza, a usta robią się suche. Już od kilku miesięcy spotykała się z Iwanem, lecz nie myślała, że miał wobec niej tak poważne zamiary.
To wszystko zdawało się jej tak piękne, że aż nierealne. Nigdy nie pomyślałaby, że tak cudowny młodzieniec mógłby pokochać ją, biedną Nadieńkę, którą co noc dręczyła gruźlica.
Przycisnął jej dłoń do piersi i złożył na niej delikatny pocałunek. Nadię przeszył przyjemny dreszcz, który rozlał się po jej całym ciele. Spojrzała w jego duże, szare oczy. Dostrzegła w nich miłość i czułość. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco.
— Nadieńko moja, czy ty... Zostaniesz moją żoną?
— Tak! — wykrzyknęła.
Po raz pierwszy w życiu była czegoś tak bardzo pewna. Nim zdążył cokolwiek rzec, rzuciła mu się na szyję i złożyła na jego ustach pełen słodyczy pocałunek. Niczego w całym swoim życiu nie była tak pewna, jak tego, że pragnie zostać żoną Iwana.
Wtuliła się w jego ramię i pozwoliła, by gładził ją po włosach. Te drobne pieszczoty sprawiały, że czuła się wyjątkowo, jakby była jedyną kobietą w tym świecie.
— Kocham cię, Nadieńko. Obiecuję, że uczynię cię najszczęśliwszą kobietką na tym świecie!
— Och, kochany... Wierzę, że tak będzie.
Eugeniusz siedział na łóżku i tulił do siebie małe zawiniątko w białej chuście. Wpatrywał się w drobną twarzyczkę dziecka z zachwytem tak ogromnym, że zdawało mu się, że zaraz braknie mu sił, by się uśmiechać.
W końcu trzymał w ramionach swoje własne dziecko. Obok niego leżała Irina, najcudowniejsza kobieta, która dała mu ten mały skarb. Od rana nie zrobił nic, jeśli nie liczyć zjedzenia posiłku, gdyż nie mógł przestać wpatrywać się w twarzyczkę malutkiej dziewczynki, która przyszła na świat nad samym ranem.
Choć jego skóra wciąż była sina, a oczka zapuchnięte, Eugeniusz uważał maleństwo za największy cud tego świata, Tulił córeczkę do siebie, szepcząc jej, jak bardzo ją kocha. Nie przypuszczał nigdy, że miał w sobie takie pokłady miłości.
— Moja maleńka dziewczynka... Jesteś taka śliczna... Kiedy dorośniesz, tatuś wyda cię za księcia i kupi ci piękny pałac, w którym będziesz mieszkać. A teraz dostaniesz najśliczniejsze zabawki, sukienki i co tylko sobie zamarzysz. Zobaczysz, będziesz taka piękna jak twoja mamusia...
— Och, Eugeniuszu, dałbyś jej już spokój. Jest zmęczona — szepnęła Irina.
Cieszyła się, że dziecko przyszło na świat szybko i bez żadnych komplikacji. Od razu je pokochała, chociaż mąż zawłaszczył sobie dziecko i nie chciał jej go nawet dać do przytulenia. Nie zamierzała się z nim jednak kłócić. Miała jeszcze całe życie, by się nim nacieszyć, a do tego była zbyt wyczerpana, by o czymkolwiek myśleć.
— Już, zaraz ją odłożę... Chociaż nie potrafię się nią nacieszyć, Irinko droga... Jest taka śliczna... Moja mała księżniczka...
Uśmiechnęła się tkliwie. I ona nie mogła oderwać wzroku od dzieciątka, kiedy miała je w ramionach. Wcześniej nie miała styczności z małymi dziećmi, nie licząc córeczek Kseni, i ledwo potrafiła pojąć, że ktoś tak drobny mógł samodzielnie brać oddech i zacząć walkę o życie w tym strasznym i brutalnym świecie.
Wróciły do niej przemyślenia, które ogarniały ją już wtedy, gdy odwiedzała Ksenię tuż po przyjściu Lizy i Sonieczki na świat. Czy sprowadzanie bezbronnych maleństw na ten padół łez w istocie powinno być sensem życia? Czy rodzenie ich tylko po to, by ktoś mógł po śmierci ojca przejąć majątek, miało w sobie jakikolwiek sens, poza tym, że pieniądze przechodziły w ręce potomka, a nie obcego?
Irina nie wiedziała. Z jednej strony uważała świat za wspaniałe miejsce, pełne pięknych rzeczy i dobrych ludzi. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że miał on też drugie oblicze, mroczne, pełne bólu i cierpienia, ludzkiej zawiści i podłości. Czy miała powić córeczkę tylko po to, by później korzystnie wydać ją za mąż, zupełnie nie zważając przy tym na jej uczucia, bo tak będzie lepiej dla rodzinnego majątku, tak jak chciał to uczynić ojciec Kseni? Czy miała urodzić synka jedynie po to, by został później wplątany w sieć dworskich intryg i zabity wskutek spisku lub by wyruszył na wojnę, na której postradałby życie?
Dlatego musiała uczynić wszystko, by zminimalizować ryzyko, że jej córeczka oraz te dzieci, które jeszcze urodzi, nie cierpiały.
Nagle dziewczynka zaczęła szlochać. Irina spojrzała na nią z żałością i wyciągnęła ręce do Eugeniusza. Mąż podał jej dziecko, patrząc na obie z bezsilnością.
Irina przycisnęła maleństwo do siebie i zaczęła cichutko nucić słowa kołysanki, którą nuciła jej niegdyś piastunka. Pamiętała, jak zasypiała do jej dźwięków jeszcze jako kilkuletnia dziewczynka. Zawsze działała na nią kojąco. Córeczka jednak wciąż szlochała.
— Dlaczego płaczesz, kochanie? — zapytała z czułością. — Jesteś głodna?
Niewiele się nad tym zastanawiając, rozwiązała tasiemki koszuli nocnej i zsunęła ją tak, by ułatwić sobie nakarmienie dziecka.
— Irino, czy jesteś tego pewna? — zapytał z niepokojem Eugeniusz.
— Tak. Już Rousseau mówił, że najlepsze dla dziecka jest mleko jego własnej matki, więc czemu miałabym zatrudniać do tego inną kobietę, skoro mogę to zrobić sama? Wiesz przecież, że dzieci tych biednych dziewcząt ze wsi często umierają, żeby one mogły wykarmić pańskie potomstwo. Nie chcę mieć na sumieniu jakiegoś biedactwa.
To rzekłszy, przycisnęła dzieciątko do piersi. Poczuła delikatny ból, lecz po chwili się do niego przyzwyczaiła. Patrzyła na maleństwo z czułością, obserwując jego drobną buzię.
Wtem do pokoju, zupełnie bez pytania, wkroczyła Barbara Iwanowna. Za nią cichutko wsunęła się Praskowia Łukjanowna. Obie stanęły jak wryte, widząc dziecko przy piersi Iriny. Twarz Barbary wykrzywił pełen złości grymas.
— Co ty robisz? Mamka już czeka w korytarzu, a ty...
— Nie prosiłam pani o to, by wyszukiwać mamkę. Może jej pani zapłacić i ją odesłać, nie będę przyczyniała się do nieszczęścia jej dziecka — odparła stanowczo Irina.
Barbara podeszła do synowej i już wyciągała ręce, by odebrać jej dziecko, kiedy Eugeniusz wstał, i zatrzymał matkę. Ta spojrzała na niego z oburzeniem, wykrzywiając upiornie usta. Na Jarmuzowie nie zrobiło to większego wrażenia, jedynie spowodowało, że ogarnął go wstręt do matki.
— Zostaw Irinę. To jej decyzja. Nie możesz jej zabronić karmienia, jeśli tego chce.
— Ależ synu, to tylko jakaś głupiutka fantazja! Twoja żona nie ma żadnego pojęcia o dzieciach!
— A ty jakiekolwiek masz? Jedno twoje dziecko nie może cię znieść, a drugie jest pozbawioną uczuć egoistką! — wykrzyknął tak głośno, że stojąca w kącie Praskowia skuliła się ze strachu.
Na Barbarze jednak ten krzyk nie zrobił większego wrażenia. Próbowała ominąć syna i podejść do wnuczki, lecz Eugeniusz odepchnął ją.
Nie mógł już znieść zachowania matki, jej przeświadczenia, że może uczynić wszystko, co się jej podoba, nie zważając na innych, że może rządzić nim i Iriną. Najchętniej by się jej pozbył. Wiedział, że nie powinien myśleć w ten sposób, lecz czasem pragnął, by to jego ojciec wciąż żył, a matka umarła przed laty.
Westchnął ciężko i usiadł przy żonie, wciąż uważnie przypatrując się matce. Irina w tym czasie skończyła karmić dziecko i podała dziewczynkę Eugeniuszowi, szepcząc, by pokazał ją Praskowii.
Mężczyzna przycisnął córeczkę do piersi i podszedł do teściowej, ostentacyjnie omijając matkę.
— Jaki śliczny aniołeczek... — westchnęła z zachwytem Praskowia i pogładziła twarzyczkę dziecka. — To chłopiec czy dziewczynka? Nikt mi nie chciał powiedzieć!
— Bo życzyłem sobie, by nikomu na razie nie mówić, nawet mojej matce. A odpowiadając na pani pytanie, to dziewczynka.
— Och... Na pewno wolałbyś chłopca...
— Nie, dziewczynka też mi odpowiada — odparł i ucałował maleństwo w czółko.
— Dziewczynka? Czy ty naprawdę jesteś tak nieudolna, że nie potrafisz urodzić chłopca? — warknęła Barbara.
Eugeniusz widział, jak w oczach Iriny błyszczą łzy. W jego sercu rozpaliła się wola walki. Musiał obronić żonę, nawet za cenę konfliktu z matką.
— O ile wiem, za narodziny dziecka odpowiedzialne są dwie osoby, więc winę za jego płeć, jeśli już mamy mówić tu o winie, ponosi oboje rodziców. A teraz wyjdź stąd, matko, bo twoje zachowanie jest więcej niż skandaliczne. Irina i Polina potrzebują odpoczynku, a ty im go zakłócasz.
Na dźwięk imienia, które postanowił nadać córeczce, oczy Barbary zwęziły się w dwie szparki. Miał wrażenie, że matka zaraz rzuci się na niego i wyszarpie mu oczy.
— Nazwałeś dziecko po tej starej ladacznicy? Jak mogłeś?
— Babcia była najczulszą kobietą, jaką znałem, a i tata ogromnie ją kochał. Jeśli mam kogoś uczcić, nadając jego imię mojemu dziecku, to babcię, nie ciebie.
— No tak, dla ciebie była dobra, ale nie widziałeś tego, jak mi zatruwała życie, kiedy wyszłam za twojego ojca!
— Na pewno nie tak, jak ty teraz czynisz to Irinie — warknął wściekle. — A teraz wyjdź.
Barbara jeszcze przez chwilę patrzyła na niego w niemym oburzeniu, lecz w końcu opuściła pomieszczenie, złorzecząc synowi. Praskowia przytuliła córkę i również wyszła, mówiąc, że wróci jutro, kiedy małżonkowie już nieco się uspokoją.
Eugeniusz, szczęśliwy, że zostali sami, wsunął się wraz z dzieckiem pod kołdrę. Podał dziewczynkę Irinie i wbił w nią pełne czułości spojrzenie. Nie mógł się napatrzeć na jej drobny nosek, maleńkie paluszki i złocisty puszek na jej główce. Była idealna.
— Dziękuję ci, Irino. Jestem taki szczęśliwy... Czuję, że będziemy mieć w niej wielką pociechę. Moje kochane kobietki — wyszeptał i złożył pocałunek na skroni żony.
Pragnął już nigdy się z nimi nie rozstawać. Dałby wszystko, byle już nigdy nie cierpiały.
Jakoś ten początek rozdziału o Nadii strasznie męczyłam i nie wiem, nie mogłam go napisać przez tydzień. Reszta poszła już gładko. Następny rozdział będzie takim małym time skipem, zastanawiam się, czy dzielić to na księgi, czy nie, co myślicie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top