LXXII. Szczęście i smutek

W domu Brusiłowów od rana panowało radosne podniecenie. Na świecie pojawiła się córka. Nie było to spełnienie marzeń Anatola, lecz był jeszcze młody i wierzył w to, że jeszcze uda mu się spłodzić syna. Miał na to całe życie. 

Wyczerpana porodem Larysa leżała na swoim wielkim łóżku wśród jedwabnej pościeli, umyta i uczesana, odziana w swój satynowy peniuar wykończony koronką. Jej długie loki spływały jej na piersi niczym złoto. 

Dziecko leżało w kołysce tuż obok matki. Jego główkę zdobił jasny meszek. Twarzyczka dziecka była opuchnięta, lecz poza tym nic mu nie dolegało. 

Nad łóżeczkiem pochyliła się Barbara Iwanowna. Uśmiechnęła się do dziecka i zaczęła wesoło szczebiotać.

— Moja śliczna dziewczynka! — mówiła. — Jak mamusia! 

— Oczywiście, że odziedziczyła urodę po Larysie — rzekł siedzący w fotelu w kącie pokoju Anatol. — Bo przecież nie po mnie. 

— Wybraliście jej już imię?

— Tak. Aleksandra. — Uśmiechnęła się dumnie Larysa. — Mam nadzieję, że będzie to odpowiedni sposób, by uczcić mego biednego męża. 

— Och tak, to cudowny pomysł! — przyklasnęła jej Barbara. 

— Bezczelność — prychnął Eugeniusz. 

W jego żyłach zawrzał gniew, a twarz wykrzywiła się we wściekłym grymasie. Nie zamierzał dłużej znosić tej farsy. Rozgrywająca się na jego oczach do bólu ckliwa scena przyprawiała go o mdłości. 

Na korytarzu czekała już na niego Irina. Widząc zagniewanego męża, spojrzała na niego z troską. Dotknęła jego ramienia, lecz to jedynie wzmogło jego złość. 

— Bezczelność, bezczelność! — huknął. — Jak ona śmiała! Co za bezczelna, okropna, pozbawiona przyzwoitości... Nienawidzę jej! Dłużej nie zniosę tej farsy! 

— Gieniu, najdroższy, co się stało? — Spojrzała na niego łagodnie. 

— Co się stało? Moja siostra to najpodlejsza z istot! 

— O tym wiemy już od dawna... Chodzi mi raczej o to, co uczyniła... 

Twarz Eugeniusza oblał purpurowy rumieniec gniewu. Irina coraz bardziej się go bała. Nigdy się tak nie zachowywał.

— Powiem ci w powozie. Teraz stąd wychodzimy. — To rzekłszy, pociągnął ją mocno za rękę. 

Wypuścił Irinę dopiero, gdy wsiedli do powozu Jarmuzowa. Tam Eugeniusz oklapł na siedzenie i skrzyżował nogi. Irina wiedziała, że siadał tak tylko w stanie ogromnego wzburzenia. Skuliła się na swoim siedzeniu i wsunęła twarz w zasłonę. 

— Powiesz mi w końcu, co się stało? — zapytała bojaźliwie. 

— Larysa nazwała córkę po Aleksandrze. Mówi, że to hołd dla jej biednego męża. Przecież zabiła go rękoma chłopów! To przez nią nie żyje, a do tego oszukała Brusiłowa! 

— Jak to oszukała Brusiłowa? — Irina spojrzała na niego ze zdumieniem. 

— Nie zdziwiło cię, że Larysa urodziła dziecko ledwo pół roku po ślubie?

— Jakoś o tym nie myślałam... — westchnęła Irina. — Ale w istocie to dość dziwne...

— Bo to nie jest dziecko Anatola, tylko jednego z jej kochanków. Larysa zdradzała Aleksandra.

Słowa te zdały się Irinie tak przerażającymi, że wydała z siebie stłumiony okrzyk zdumienia. Nie pojmowała, jak kobieta mogła być niewierna zaślubionemu sobie mężczyźnie, zwłaszcza tak dobremu i uroczemu jak Aleksander. Nie znała go szczególnie dobrze, ale skoro dwaj tak cudowni mężczyźni jak Eugeniusz i Dymitr darzyli go miłością i szacunkiem, musiał być kimś wyjątkowym. 

Ona sama nigdy nie poważyłaby się na to, by zdradzić męża. Eugeniusz co prawda nie był spełnieniem jej marzeń, lecz dbał o nią i czule się nią zajmował. Okazałaby się pozbawioną sumienia niewdzięcznicą, gdyby przedłożyła innego mężczyznę nad niego. 

— Boże, to dlatego nalegała na tak szybki ślub... To straszne, Eugeniuszu! Jakim sposobem ty jesteś tak dobry, a twoja siostra tak okrutna? Zupełnie do siebie nie pasujecie! 

— Nie wiem. Czasem mam wrażenie, że Larysa to owoc jakiegoś romansu matki. Nigdy nie potrafiła porozumieć się z ojcem, nie zdziwiłbym się, gdyby miała kochanków. 

— Eugeniuszu... Jak możesz mówić tak o własnej matce! 

— Ale kiedy to prawda — odparł, wzruszając ramionami. — Wiem, że nie darzyli się nigdy uczuciem, a ja zostałem zrodzony jedynie z poczucia obowiązku. Na szczęście przyszedłem na świat równo dziewięć miesięcy po ślubie, a byłem tak podobny do ojca, że niemożliwym jest, by to jednak inny mężczyzna okazał się moim rodzicem. Ty mnie nigdy nie zdradzisz, prawda, mój aniele? Nie zniósłbym tego...

— Oczywiście, że nie, Eugeniuszu, skąd takie myśli przyszły ci do głowy? — Spojrzała na niego ze zdumieniem. — Byłam, jestem i będę ci wierna. To ci przysięgałam. 

— Och, moja słodka... — Uśmiechnął się błogo. 

Prawił jej jeszcze inne komplementy, lecz Irina nie mogła ich słuchać. Przez krótki czas czuła się z nim naprawdę dobrze, lecz po powrocie z Wiednia, kiedy przyszła szara rzeczywistość, coś zaczęło się między nimi psuć. Nie potrafiła już znieść tego, że nie kochała go wystarczająco, że zasługiwał na coś więcej. Dawała mu tak niewiele, kiedy on gotów był przychylić jej nieba...

— Dlaczego nic nie mówisz, aniele? — Eugeniusz spojrzał na nią ze zdumieniem. 

— Zawstydzasz mnie tymi komplementami... Nie zasłużyłam na nie. 

— Zasłużyłaś. Nie znam drugiej tak wspaniałej kobiety. A teraz, kiedy będziemy mieli dziecko... Och, chciałbym już wziąć je w ramiona i przycisnąć do piersi, ucałował w czółko i rzec mu, że kocham je całym sercem. Wcześniej nie odczuwałem potrzeby bycia ojcem, ale odkąd cię poślubiłem, z każdym dniem coraz bardziej czuję, że naprawdę tego pragnę, że dopiero z dzieckiem może życie będzie kompletne. Będzie piękne, zupełnie jak ty, moja najdroższa. Codziennie, gdy się zbudzę, myślę, jak wielkie mam szczęście, że zgodziłaś się zostać moją żoną. Nigdy nikogo tak nie kochałem i już nie pokocham. 

Irina czuła się coraz bardziej niekomfortowo, jakby jego czułe słówka zaciskały na jej szyi niewidzialną pętlę. Nie zasługiwała na nie i doskonale o tym wiedziała. Gdyby tak tylko mogła cofnąć czas i nigdy za niego nie wychodzić... Chyba byłaby szczęśliwsza, mieszkając z matką i braćmi. Śmiałaby się z bliźniakami, wysłuchiwała ploteczek, których matka zawsze miała pod dostatkiem, i wybierała suknie na kolejne bale. Gdyby tylko ojciec żył... Wtedy jej życie stałoby się dużo piękniejsze. 

Ale umarł, a ona musiała wrócić do rzeczywistości. Od roku była księżną Jarmuzową i tę rolę musiała grać, póki śmierć nie rozłączy jej z mężem. Nadzieja, że uda się jej go pokochać tak, jak na to zasługiwał, gasła z każdym dniem. Płomień stawał się coraz bardziej chwiejny. Niedługo miał zostać zdmuchnięty. 

Dymitr stanął przed matką i bratem, którzy patrzyli na niego oczyma mokrymi od łez. Widział, że matka zaraz zemdleje z rozpaczy, ale niezbyt się tym przejmował. Musiał wyjechać na wojnę, jeśli chciał zaznać spokoju. 

Schylił się do brata i spojrzał mu w oczy. Mikołaj miał już piętnaście lat i zapowiadał się na naprawdę szlachetnego młodzieńca. Gładka, przystojna twarz, tak charakterystyczna dla Gruszeckich, duże, zielone oczy i delikatnie wykrojone, pełne jak na mężczyznę usta mogły w przyszłości zjednać mu niejedną kobietę. Dymitr wiedział, że Mikołaj godnie zajmie jego miejsce, gdyby mu się coś przydarzyło. 

— Pamiętaj, Niki, nie sprawiaj mateczce kłopotów, ucz się pilnie i ćwicz fechtunek każdego dnia, żeby twój Dima był z ciebie dumny, kiedy wróci. 

— Jasne, bratku. A ty wyrżnij te saraceńskie diabły i wróć do nas jako generał. — Wyszczerzył się Mikołaj. 

Dymitr poczochrał jego włosy i uśmiechnął się. 

— Się wie, Niki, twój Dima zostanie drugim Suworowem. 

Wiedział, że jego słowa nigdy się nie ziszczą, lecz mimo to chciał dalej czarować matkę i brata tym szaleńczym snem. 

Mikołaj uśmiechnął się do niego i przytulił brata. Dymitr ucałował go w skroń i podszedł do matki. Tatiana szlochała jeszcze bardziej niż przed poprzednią wojną. Z goryczą pomyślał, że wtedy wszystko było piękne. Ojciec i Aleksander jeszcze żyli, a on był narzeczonym Iriny. Gdyby tak mógł cofnąć się w czasie...

Westchnął ciężko i przycisnął do siebie matkę, która trzęsła się cała od płaczu. Oczy miała całe czerwone. Nie mógł patrzeć na ukochaną rodzicielkę w takim stanie. 

— Nie martw się, mamusiu. Wrócę do ciebie. A teraz nie szlochaj, bo wypłaczesz sobie te śliczne oczęta. No już. 

— Obiecasz mi coś? — zapytała błagalnie. 

— Rzeknij mi tylko, co dokładnie, a złożę obietnicę. 

— Czy kiedy wrócisz, pozwolisz mi znaleźć dla ciebie żonę? Nie mogę już patrzeć na to, jak marniejesz. 

— Mamo... — westchnął. 

Nie chciał się żenić. Tylko Irinę mógłby uczynić swą małżonką, a skoro ona była już żoną innego, nie chciał nikogo. 

Ale... Mógł nie wrócić z wojny, a wtedy nie musiałby spełniać swej obietnicy. Mógł więc rzec matce, co chciała, byle tylko ją zadowolić. Wojna i tak zapewne nie skończy się zbyt szybko, więc miał jeszcze czas, by wymyślić, jak ewentualnie uniknąć odpowiedzialności. 

— No to jak będzie, syneczku? 

— Dobrze, mamusiu. Żegnajcie, kochani, obym was jeszcze ujrzał. 

— Na pewno do nas wrócisz... Do zobaczenia, synku.

Dymitr ucałował ją w czoło i odszedł. Musiał odwiedzić jeszcze jedną osobę, z którą chciał się pożegnać. Ksenię. 

Do pałacu Lwowów było daleko, ale czuł potrzebę ujrzenia jej. Musiał rzec jej kilka słów. Gdy wszedł do ich domu i został wprowadzony przez służbę do bawialni, ogarnęło go wzruszenie. 

W wielkim fotelu przy kominku powinien siedzieć Sierioża z córeczkami na kolanach. Opowiadałby im bajki i inne niestworzone historie, czesał włosy i tulił do piersi, szepcząc, jak bardzo kocha swoje dziewczynki. Chciało mu się płakać na myśl o tym, co Sierioża musiał teraz przeżywać. 

— Dlaczego szlochasz, Dimo? — Usłyszał nagle głos Kseni. 

Nie myślał, że wzruszył się tak bardzo, że po jego policzkach istotnie popłynęły łzy. Wstydził się tego. 

— Po prostu pomyślałem o... O... Sieriożce... 

— Boże, biedny Dima... 

— Ja jakoś sobie poradzę, gorzej z tobą...

— Ale ja mam chociaż dziewczynki, a ty straciłeś i Irinę. Siergiej wszystko mi powiedział, zanim go zabrali...To straszne. 

— Och, mówisz o tym... — Spłonął czerwienią. — To już nic. Proszę cię, powiedz jej o wszystkim, jeśli zginę. Nie chcę, by zapamiętała mnie jako pozbawionego serca potwora. 

— Wcale tak o tobie nie myśli. Wiele razy z nią o tym mówiłam. Do zobaczenia, kochany. Nie daj się im. Chociaż ty do nas wróć... — wyszeptała, patrząc na niego ze smutkiem. 

— Postaram się. Gdybyś czegoś potrzebowała, moja matka ci pomoże. Do zobaczenia. 

Nie przytulił jej ani nie złożył na jej czole pocałunku, lecz po prostu odszedł, nie zważając na nich. Teraz czekała go wojna.


Ten rozdział znów wyszedł krótszy, bo to takie pitu pitu, następny powinien być już normalny. Wg planu, który dziś zrobiłam, wyjdzie mi 118 rozdziałów, ale pracuję nad redukcją XD Zapraszam Was do głosowania na Gruszę jako książkę i mnie jako autora w Turnieju Osobliwym u BractwoOS oraz do mojej nowej pracy, Dębowego lasu <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top