LXVII. Błagania Kseni i przemyślenia Siergieja

Eugeniusz i Irina siedzieli w małej bawialni przeznaczonej do przyjmowania gości przez młodą księżną Jarmuzową i rozmawiali. Kobieta gładziła delikatnie swój brzuch, uśmiechając się błogo. Ogromnie cieszyło ją, że jeszcze nie dopadły jej żadne z przypadłości, o których tyle opowiadały jej matka czy Ksenia. Nic jej nie bolało, nie ogarniały jej też nudności. 

Obawiała się macierzyństwa, ale bliskość Eugeniusza sprawiała, że czuła się pewniej. Wiedziała, że z jego pomocą uda się jej być dobrą matką. Zawsze mogła też poradzić się Praskowii Łukjanowny, która przecież wychowała ją na dobrą kobietę. Jej lęk wzbudzało już teraz tylko samo rozwiązanie, z nim bowiem musiała poradzić sobie samotnie. Słyszała, że porody trwały czasem całe dnie, a matki ledwo wytrzymywały z bólu. Często przecież umierały, podobnie jak ich dzieci. Miała nadzieję, że jej taki los nie spotka. 

— Mam nadzieję, że to będzie dziewczynka — rzekł w którymś momencie Eugeniusz, wyrywając Irinę z zamyślenia.

Kobieta spojrzała na niego ze zdumieniem. 

— Dziewczynkę? Nie chciałbyś mieć syna? Dziedzica?

— Też. Ale kiedy pomyślę sobie o małej dziewczynce z twoimi oczkami i loczkami, topnieje mi serce. — Uśmiechnął się błogo. 

Oczyma wyobraźni widział już, jak tuli małą kopię Iriny do piersi. Miałby wtedy swoje dwie ukochane kobietki, o które dbałby z całych sił i czyniłby wszystko, byle zapewnić im wszystko, co najlepsze. 

— W takim razie cieszy mnie, że nie będziesz miał do mnie pretensji o to, że na świat przyjdzie dziewczynka. Choć mam nadzieję, że to będzie jednak chłopiec. Powiedz mi lepiej, co po tym wszystkim, co miało miejsce w Tylży, mówią w carskim otoczeniu. Nikt mi nie chce więcej powiedzieć. 

— Niestety, droga Irino, większość ludzi uważa, że polityka nie jest odpowiednim zajęciem dla kobiety. Ja się z nimi nie zgadzam, ale cóż. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak wielką radością i dumą napawa mnie fakt, że mam tak urodziwą i inteligentną żonę, której nie interesują jedynie stroje, bale i plotki. Wracając zaś do twojego pytania... Anglicy i Prusacy, jak to ja ich nazywam, są wściekli, za to nasze stronnictwo jest zadowolone, nawet bardzo. Nie uważam, że powinniśmy całować się z Francuzami i mówić im, jak bardzo ich kochamy, ale w obecnej sytuacji to oni rozdają karty na kontynencie i lepiej mieć w nich przyjaciół niż wrogów. Prusacy przestali się liczyć w stawce, a Anglicy... Cóż, na nich trzeba uważać, ale zdaje mi się, że obecnie większym zagrożeniem jest Francja. 

— Cóż, Anglicy niemal na pewno nie zaatakują nas na lądzie, możemy się jedynie martwić o nasze strefy wpływów na Morzu Czarnym, za to Francuzi... Napoleon w swym głodzie chwały, cudzoziemskiej krwi i nowych ziem byłby zdolny do wysłania tu swych wojsk... — orzekła Irina. 

— Właśnie — zawtórował jej mąż. — Ale starsi politycy tego nie zauważają, zwłaszcza koteria cesarzowej wdowy. Są ślepi na potęgę Napoleona!

— Zdaje mi się, że po prostu uważają, że ktoś, kto pojawił się na scenie politycznej dopiero niedawno, nie jest w stanie dyktować warunków potęgom Europy. 

— Tak. Mówią, że nasz drogi Aleksander zawarł pakt z diabłem. Cóż, Napoleonowi do szatana niedaleko. Poza Suworowem nie widziałem jeszcze tak błyskotliwego dowódcy. 

— A czy to prawda, co mówili o Czartoryskim? Podobno mówi takie niemiłe rzeczy o Tylży, a przecież on i Aleksander tak się lubili. 

— Tak. On, Stroganow i Nowosilcow uważają, że Tylża była błędem. A przecież to najbliżsi przyjaciele Aleksandra! Ale cóż, czas pokaże, kto miał rację. Mnie osobiście zdaje się, że ten sojusz przetrwa tyle, ile Aleksander i Napoleon będą się potrzebowali i ani chwili dłużej. Ale cóż, zobaczymy. 

Irina rwała się do odpowiedzi, lecz w tej chwili pokojówka otworzyła drzwi do pokoju. Wbiegła do niego Ksenia. Irina zerwała się z fotela, widząc jej zalaną łzami twarz. Nie rozumiała, co się właśnie wydarzyło. Dlaczego Ksenia tak płakała? Przycisnęła ją do siebie i zaczęła gładzić uspokajająco jej włosy. 

— Kseniu, kochanie, co się dzieje? — zapytała z troską. 

Lwowa w odpowiedzi wydobyła z klatki piersiowej przeciągłe jęki. Irina zupełnie nie rozumiała już, co właśnie miało miejsce. Dlaczego tak szlochała? Co strasznego się wydarzyło?

Wtem do kobiet podszedł Eugeniusz. Przycisnął obie do siebie i zaczął gładzić je po ramionach. Nie mógł znieść widoku kobiecych łez, a czuł, że jeśli Ksenia zaraz nie przestanie, również Irina się rozszlocha. 

Trwali tak przez dłuższą chwilę, szczęśliwi, że mają kogoś, kto wspiera ich całym sercem, lecz również zrozpaczeni. Ich żal był tym większy, że Irina i Eugeniusz nie mieli pojęcia, co trapiło Ksenię, wiedzieli jednak, że musiało to być coś strasznego. 

W końcu Lwowa oderwała się od przyjaciół i spojrzała im w oczy. Jej własne pełne były łez. Pokrywała je cieniutka siateczka popękanych naczynek. Ksenia w tym stanie przypominała upiora. 

— Powiesz nam wreszcie, co się stało? — zapytała Irina, trzymając jej dłoń. 

— Bo... ktoś do nas przyszedł... wieczorem... — łkała. — Zabrali mojego Siergieja! — krzyknęła przeraźliwie i rozpłakała się. 

Irina patrzyła na nią ze współczuciem. Ksenia jęczała i załamywała bezradnie ręce, zrozpaczona tym, że odebrano jej męża. Jak teraz miała żyć, kiedy jej ukochanego przy niej nie będzie? Jak miała zajmować się dziećmi, kiedy ich ojca już przy niej nie było? Jak zajmować się matką Siergieja i jego siostrami, kiedy wszystkie pogrążyły się w żałobie jeszcze większej niż jej własna?

— Boże, Kseniu, kto to był...?

— Policja... — jęknęła. 

— Co zrobił? — Eugeniusz zmarszczył brwi. — Nie wzięliby go, jeśli jest niewinny...

— Ale jest! — krzyknęła ze złością Ksenia. — Nie zrobił nic złego! Co prawda mówił mi coś, że knuli jakiś spisek przeciw carowi... Ale to zostało w sferze idei i planów! Siergiej nie uczynił nic złego. 

— O Boże... 

— Eugeniuszu, proszę, pomóż nam! — jęknęła błagalnie, patrząc na Jarmuzowa. 

Miał przecież rozległe znajomości wśród różnych ważnych osób, które z pewnością mogłyby pomóc Siergiejowi. Ksenia wierzyła w to z całego serca. Jeśli Eugeniusz zawiedzie, jej mąż będzie zgubiony, lecz póki co musiała z całego serca wierzyć w to, że mąż do niej wróci. 

Eugeniusz westchnął ciężko. Nie wiedział, czy poradzi sobie z wyciągnięciem Siergieja z więzienia. Czuł, że będzie to piekielnie trudne, musiał jednak zrobić wszystko, by ukoić Ksenię i jakimś cudem sprawić, że mąż do niej powróci. Tylko czy w ogóle będzie to możliwe?

— Kseniu, nie wiem, co uda mi się zdziałać, ale postaram się, moja droga. Nie pozwolę, byś została sama. 

— Dziękuję ci Eugeniuszu, dziękuję, dziękuję! 

Jej gorące podziękowania poruszyły jego serce, ogarnęły go jednak wyrzuty sumienia. Nie miała mu jeszcze przecież za co dziękować. Nic dla niej zrobił poza obiecaniem jej, że postara się coś wskórać. 

— Nie mów tak, bo nic jeszcze nie uczyniłem.

— Dla mnie same twe zapewnienia już są czymś wielkim. 

Eugeniusz posłał jej blady uśmiech i westchnął cicho. Musiał uczynić wszystko, by Siergiej wrócił do rodziny. 

Siergiej kopnął w podłogę. Siedział w ciemnej, ciasnej celi, do której dostępu broniły ciężkie drzwi z małym, zakratowanym okienkiem. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, przez co panował w nim gęsty mrok. Odrażający swąd wdzierał się do jego nozdrzy. Nigdy nie widział tak ohydnego miejsca. Nawet mieszkanie, które zajmował z matką i siostrami, nie było tak okropne. 

W jego głowie kołatały się niezliczone pytania. Po co mu było to wszystko? Dlaczego nie mógł spokojnie siedzieć w domu i zajmować się rodziną? Po co chciał zmieniać oblicze świata, skoro wiedział, że w tym kraju nigdy nie będą możliwe jakiekolwiek zmiany? Dlaczego był tak głupi?

Westchnął ciężko i położył się na twardej pryczy. Nasunął na brodę cienką derę mającą służyć mu za pierzynę i wbił wzrok w sufit, z którego kapała woda. Kałuża, która utworzyła się w kącie pomieszczenia, stawała się coraz większa. 

Miał dość. Nie przebywał tu nawet od doby, a czuł, że dłużej nie zniesie tego potwornego miejsca. Chciał wrócić do domu, pocałować Ksenię, przycisnąć do siebie swoje dzieci i pocieszyć matkę. 

Nawet nie wyobrażał sobie, jak bardzo Zofia Józefowna musiała cierpieć. Może Ksenia jeszcze jej nie powiedziała? Nawet jeśli, to w końcu musiała się dowiedzieć. Poprzez zatajanie informacji jego ukochana tylko odraczała dzień, w którym Zofia pozna straszną prawdę. 

— Jesteś głupi, głupi, głupi, Siergieju Nikołajewiczu Lwowie! — krzyknął i uderzył ze złością w ramę łóżka. 

Pomyślał o Nadii i Nastce. Jak jego ukochane siostrzyczki zareagowały na to wszystko? Czy bardzo płakały? Nawet nie wyobrażał sobie, jak bardzo Anastazję zaboli jej małe, dziewczęce serduszko, gdy dowie się, że jej ukochany Sieriożka jest podłym przestępcą. Kryminalistą. Zbrodniarzem. 

Miejsce takich było na Syberii. 

Był gotów wziąć na swoje barki konsekwencje swych czynów, pracować do utraty tchu, zaharowywać się na śmierć, skoro miał tak odpokutować swe rzekome winy, zapłacić za życie zgodnie ze swymi ideami. 

Nie czuł się jednak przygotowany na rozstanie z rodziną. Kto teraz zapewni im byt? Kto będzie się nimi wszystkimi zajmował? Nie miał przecież syna, który choćby i za kilka lat mógłby utrzymywać rodzinę. Kto będzie pocieszał Zofię Józefownę, kto kupi biednej Nadusi wszystko, co było chorej nieboraczce potrzebne, kto sprawi, że na twarzy Nastki pojawi się szeroki uśmiech?

A Ksenia? Jak ona sobie poradzi bez niego przy boku? Jak zaśnie, kiedy go przy niej nie będzie, jak poczuje się, gdy po przebudzeniu zamiast ciepła jego ciała poczuje chłód pościeli? 

I co z dziewczynkami? Miał je wychować na dobre kobiety, zadbać o to, by miały w życiu lepiej niż on sam. Chciał się z nimi bawić i uczyć je, troskliwie się nimi zajmować i bawić z nimi. 

Zniszczył to wszystko. Nie zobaczy już, jak jego maleństwa dorastają, nie będzie świadkiem tego, jak z małych, krępych niemowląt przemieniają się w chudziutkie i smuklutkie panienki, by w końcu stać się pięknymi, świadomymi swej urody damami. Nie będzie świadkiem tych wszystkich rzeczy, bo wyślą go na Syberię i nigdy nie pozwolą mu wrócić. 

Wiele słyszał o mroźnych tajgach syberyjskich lasów, o brutalnych strażnikach katujących więźniów podążających na miejsce kaźni, o pracy, która wielu doprowadzała na skraj wycieńczenia. Mimo to był gotów podjąć się tego wszystkiego. Tylko czy kiedykolwiek ujrzy jeszcze swoje ukochane kobiety? Czy ucałuje starą matkę i siostry, czy przyciśnie do piersi córeczki, czy poczuje na swojej skórze rozpalone usta Kseni?

Wiedział, jaka była odpowiedź. Znał ją, lecz wciąż nie chciał jej do siebie dopuścić. 

Wtem w jego głowie rozbrzmiało jedno przerażające słowo.

Nie.

NIE.

NIE!!!

Nigdy już nie ujrzy swych bliskich, nie powie im, jak bardzo je wszystkie kocha, nie ucałuje ani matki, ani żony, ani sióstr, ani córeczek. Historia jego rodziny skończy się wraz z jego zesłaniem, bo nie podołał przedłużeniu linii rodowej. Był jednym wielkim nieudacznikiem, który miał zakończyć swój marny żywot wśród syberyjskiej tajgi i musiał z tym żyć. Bo na uniewinnienie nie liczył. Wiedział, że dla takich ludzi jak on carski aparat nie miał litości. 

Westchnął ciężko i położył głowę na brudnej poduszce. Gdyby tylko mógł ujrzeć swe ukochane ten jeden ostatni raz...


Wróciłam po małej przerwie. Grusza zaczęła mnie męczyć, ale w końcu się ogarnęłam i oto jest! Nie wiem, jak teraz będzie z publikacją, bo przez wykłady na prawo jazdy mam mniej czasu (i odbija się to w dużej mierze na moim pisaniu), ale postaram się wrzucać jak najczęściej <3 Grusza bierze udział w Turnieju Osobliwym u Bractwo OS. Jeśli chcecie, możecie na nią oddać głos w głosowaniu publiczności. Bardzo dziękuję tym, którzy już to zrobili! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top