LXVI. Nocny gość
W lipcu bliźniaczki Lwowów skończyły dziewięć miesięcy. Ich rodzice ogromnie się tym cieszyli. Poświęcali dzieciom tyle czasu, ile mogli. Między nimi wciąż jednak panowała nieufność. Były takie dni, gdy żyli niemal w zupełnej zgodzie, lecz po tygodniu czy dwóch Ksenia nie wytrzymywała i znów zaczynała kłócić się z mężem. Marzyła o tym, by Siergiej w końcu przestał znikać na całe noce i poświęcił swój czas rodzinie. Wciąż nie poznała odpowiedzi na pytanie, co robił poza domem.
Tego wieczora Ksenia czuła się wyjątkowo źle. Tęskniła za czułością i zaufaniem, które panowały w jej małżeństwie tuż po tym, jak na świat przyszły dziewczynki.
— Dlaczego wasz tatuś nie może znów być tym dobrym, kochanym człowiekiem, który tulił mnie do siebie w nocy i tak czule się wami zajmował? — zapytała, patrząc w duże, szare oczy córeczek.
Dziewczynki leżały na sofie i wyciągały ku matce rączki. Ksenia chciała się do nich uśmiechnąć, lecz nie miała na to sił. Pogładziła je więc po główkach i westchnęła.
Wtem do pokoju wkroczył Siergiej. Czoło miał zmarszczone od zbyt długich rozmyślań, a pod oczyma widniały sińce od nieprzespanych nocy. Kobieta westchnęła na ten widok. Dlaczego nie mógł stać się na powrót dawnym sobą?
Przyklęknął obok żony i pogładził twarzyczki córeczek, po czym ułożył głowę na kolanach Kseni. Ta spojrzała na niego ze zdumieniem, lecz nic nie rzekła.
Z wahaniem wplotła dłoń w jego włosy i zaczęła po nich delikatnie przesuwać. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo jej tego brakowało. Uśmiechnęła się łagodnie. Cieszyła się, że nie widział teraz jej twarzy. Wolała, by nie wiedział, jak bardzo jej go brakowało.
— Kseniu, czy możemy porozmawiać? — zapytał nagle, sprawiając, że zastygła w miejscu.
— O czym? — zapytała, starając się zrobić dobrą minę do złej gry.
— O tym, co ostatnio się między nami zadziało... — westchnął cichutko.
— No dobrze...
Siergiej jednak, miast jej odpowiedzieć, wziął Lizę w ramiona i zaczął przesuwać dłonią po jej policzku. Dziewczynka uśmiechała się do niego rozkosznie, ukazując cztery ząbki, które już pojawiły się w jej buzi. Ksenia przycisnęła do siebie drugą z bliźniaczek i zaczęła szeptać jej czułe słówka. Zdawało się jej, że znów jest tak, jak kiedyś.
W końcu mężczyzna złożył pocałunek na czółku córeczki i delikatnie, uważając, by jej nie skrzywdzić, odłożył Lizę do kołyski. Po tym wziął Sonię z ramion Kseni i uczynił z nią to samo, co z jej siostrzyczką. Spojrzał na nie z miłością i usiadł na powrót obok żony.
Ksenia poczuła, jak przeszywa ją dreszcz, gdy Siergiej ujął jej dłoń. Przycisnął ją do piersi i złożył na niej pocałunek. Jego spojrzenie błagało o przebaczenie, nie zamierzała jednak mu odpuścić, nim nie wyjaśni jej wszystkiego.
— Co więc pragniesz mi powiedzieć? — Spojrzała na niego niecierpliwie.
— Chcę w końcu wyznać ci, dlaczego mnie nie ma. Najpierw jednak muszę jeszcze powiedzieć ci, dlaczego Dima zostawił Irinę, na wszelki wypadek, gdyby coś mi się stało.
— Ale jak, gdyby coś ci się stało? Sieriożo, co ty najlepszego narobiłeś? I skąd znasz prawdę?
— Dymitr mi wszystko powiedział, choć zastrzegł, że mam nikomu nie mówić. Czuję jednak, że ktoś jeszcze powinien znać prawdę, że może się to okazać do czegoś potrzebne... Może się okazać, że będziesz musiała powiedzieć o wszystkim Irinie...
— Mów więc śmiało — rzekła i spojrzała na niego z wyczekiwaniem.
Lwow westchnął ciężko i zaczął mówić o tym, co rzekł mu Dymitr. Ksenia widziała, jak ze wzruszenia i rozpaczy w jego oczach stanęły łzy. I ona po chwili zaczęła je ronić. Nie mogła znieść mężowskiej opowieści, a myśl, że jej przyjaciółka została rozdzielona z ukochanym przez podłość jej brata, była przerażająca. Uznała postępowanie Fiodora za nieludzkie. Jak mógł uczynić coś takiego własnej siostrze?
Starła słone krople z policzków i wtuliła się w pierś męża. Nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. W myślach dziękowała Bogu, że jej samej nie spotkało coś tak okropnego. Skarciła się. Dlaczego jej przyjaciółka musiała zaznać takiego cierpienia?
— Sieriożo, ona... Ja myślałam... Och, sama już nie wiem... Tak bardzo mi żal Iriny i Eugeniusza! Przecież wyszła za niego tylko dlatego, że Dymitr ją zostawił... Bez uczucia, bez miłości... Ale wyglądają na szczęśliwych...
— Może Irina z czasem go pokochała? Zdaje mi się, że naprawdę się rozumieją, że jest im dobrze. Takie przynajmniej sprawiają wrażenie.
— Może... Eugeniusz patrzy na nią z taką czułością, a teraz mają mieć dziecko...
— Ale wiesz, że dziecko wcale nie oznacza, że się kochają? — Siergiej spojrzał na nią, nieco rozbawiony. — Może to po prostu z obowiązku, dla przedłużenia rodu... Jarmuzow w końcu główwie z tego powodu się ożenił.
— Och, Sieriożo, jesteś zawsze taki do bólu pragmatyczny... A teraz powiedz mi wreszcie, o co chodzi z tym twoim znikaniem... — Spojrzała na niego błagalnie.
Siergiej westchnął ciężko. Nie myślał, że wyznanie żonie prawdy będzie tak trudne. Ogarnął go strach i wstyd. Wstyd przed tym, co Ksenia o nim pomyśli, gdy będzie już wszystko wiedziała.
— Jak wiesz, przez całe życie marzyłem o obaleniu panującego w Rosji porządku... To, co się tutaj dzieje, jest nie do pomyślenia. Ja i chłopcy... Cóż, spotykaliśmy się w piwnicy u Astrachowa, by... opracować plan działania. — Spłonął rumieńcem.
— Jaki plan działania? — Ksenia uniosła podejrzliwie brew.
— Marzymy o takiej samej rewolucji, jaka wybuchła we Francji... — jęknął. — Wiem, że zaraz rzekniesz mi, że to głupota, że zbyt wiele żądamy... Ale ten kraj nie powinien tak wyglądać. Zbyt wielu ludzi cierpi. Dlaczego ja pławię się w bogactwie, a inny człowiek musi pracować jak wół, a i tak nie wystarcza mu pieniędzy na normalne życie? Powiedz mi, kto to tak urządził?
— Bóg, Sieriożo... — odparła cichutko.
— Bóg nie istnieje, Kseniu. Gdyby naprawdę gdzieś tam był i czuwał nad nami, nigdy nie dopuściłby do tak ogromnej niesprawiedliwości. Bo podobno jest dobry, prawda?
— Bóg chciał, by świat wyglądał pięknie, by nie było w nim konfliktów... To ludzie zmienili jego porządek, przez co stał się pełen zła, brudu i niegodziwości. Ale są na nim jeszcze dobrzy ludzie...
— Tak, są. To oni pracują tak ciężko, że nieraz przez to umierają! A przy władzy są tylko ci podli, zepsuci do szpiku kości.
— Bo nie baczą na to, ile osób skrzywdzą, byle rządzić. To oni zepsuli boski porządek i tylko ich możesz o to winić! — krzyknęła Ksenia.
Coraz bardziej miała już dość tej rozmowy. Nie rozumiała nigdy politycznych i życiowych poglądów Siergieja. Dlaczego nie chciał otworzyć swego serca na Boga? Przecież gdyby zawierzył mu swe troski, wszystko stałoby się łatwiejsze. A on wolał mieszać się w rewolucje i inne spiski.
— Oczywiście, że winię ich, bo Bóg nie istnieje. Dlatego jako równy im człowiek chcę to wszystko naprawić, oczywiście z pomocą. Nie wiem, jak jeszcze mogę ci to wszystko wytłumaczyć, bo i tak nie pojmiesz pobudek, które mnie do tego pchają.
— Tak, nie pojmę — warknęła. — Nie pojmę, bo nie rozumiem, dlaczego jakieś pomylone idee są dla ciebie ważniejsze od żony i dzieci. Nie pojmę, bo nie rozumiem, dlaczego ryzykujesz życie i swą wolność, by osiągnąć coś, co nie jest możliwe. Nigdy nie obalicie samodzierżawia, bo ono jest zbyt potężne! — krzyknęła i zalała się łzami.
Dałaby wszystko, byle tylko zrozumieć tę wspaniałą moc idei, która pchała mężczyzn ku zatraceniu. Dla niej puste słowa i niemożliwe do zrealizowania marzenia nie były warte utraty tego, co w życiu najważniejsze — kochającej rodziny.
Poczuła, jak Siergiej otacza ją ramionami i przyciska do piersi. Gładził delikatnie jej włosy, chcąc, by nieco się uspokoiła. Nie był na nią zły. Szeptał coś cicho, lecz roztrzęsienie nie pozwalało jej rozróżnić słów.
— Siergieju, proszę cię, przemyśl to wszystko... Masz taką cudowną rodzinę, wszystkie tak bardzo cię kochamy! Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Po prostu nie mogę!
Mąż pocałował ją w skroń i pogładził jej plecy. Ksenia, ukojona jego dotykiem, zaczęła się powoli uspokajać. Był przy niej i nikt ani nic nie miał jej go odebrać. Miał zostać tu z nią i z dziewczynkami, otaczać ją miłością i dawać jej poczucie bezpieczeństwa.
— Cichutko, Kseniu, najdroższa...
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Odskoczyli od siebie jak oparzeni i zaczęli rozglądać się z niepokojem. Kto mógł ich odwiedzić o takiej godzinie? Zegar już dawno wybił północ. Wszyscy już przecież wstali.
Siergiej wstał i z niepokojem zszedł na dół. Nie przyznał się Kseni, lecz obawiał się, kto mógł zawitać w ich progi. Z ciężkim sercem podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce. Gdy ją nacisnął, wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na stojącego w progu mężczyznę. W mroku nocy nie mógł dostrzec jego rysów twarzy.
— Czy pan Siergiej Lwow? — zapytał.
— Tak... — odparł z lękiem.
— Pójdzie pan z nami.
Całkiem mi się podoba, choć nie jest idealnie. Chciałabym szybciutko pisać te rozdziały, ale zobaczymy... przy okazji robię korektę i tak dość, dość zamierzam poprawić, może coś fajnego z tego wyjdzie, bo na razie jest średnio.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top