LXIX. Nadzieja gaśnie

Siergiej przesunął dłonią po swoim nieogolonym policzku i omiótł spojrzeniem salę sądową. Brudne, odrapane pomieszczenie z trzeszczącymi ze starości meblami niewiele było lepsze od jego celi więziennej. Na ścianie naprzeciw niego wisiał portret przedstawiający dumne oblicze cara Aleksandra. 

Westchnął ciężko. Wiedział już, co go czeka. Nie miał co liczyć na to, że ktokolwiek ulituje się nad nim lub nad jego przyjaciółmi. Wszystko zostało już udowodnione na poprzedniej rozprawie. Pokazano notatki z planami wszystkich spiskowców, wskazano dowódców sprzysiężenia i ich cel. Zostało im już tylko czekanie na oficjalne ogłoszenie wyroku, wszyscy bowiem byli pewni, że zostaną zesłani na Syberię. Jedyną niewiadomą pozostawała długość zesłania. 

Wtem zauważył siedzącą w jednym z pierwszych rzędów Ksenię. Siedziała w skromnej, czarnej sukience, jakby już przedwcześnie przyoblekła się w żałobę po mężu, i z gładko spiętymi włosami. Jej twarzyczka, zawsze blada, przypominała mu upiora. Oczy czerwieniły się od szlochu. Do czego ją doprowadził?

Nie chciał nawet myśleć o tym, jak teraz wyglądało jej życie. Cała socjeta musiała już wiedzieć o tym, że został aresztowany. Zapewne wszyscy plotkowali na jego temat, wyśmiewali jego rodzinę i fałszywie współczuli Kseni. 

A to wszystko przez niego. To on skazał ukochaną na takie męki. Jak mógł? Miał o nią dbać, opiekować się nią, a tymczasem stał się przyczyną wszystkich jej trosk i smutków. 

Nie mógł znieść patrzenia na nią w takim stanie. Odwrócił wzrok i spojrzał na sędziego. Był to stary, pomarszczony mężczyzna z podwójnym podbródkiem. „Oto gruby, spasiony mężczyzna, któremu nic w życiu nie brak, skazuje wychudzonych, zabiedzonych ludzi, którzy nie mają niczego, na jeszcze większą nędzę. Nie ma co, niektórzy umieją się urządzić" — pomyślał z goryczą. 

Wtem wszystkim nakazano wstać. Siergiej nie zwracał uwagi na to, co mówili prokurator i sędzia. Patrzył jedynie na twarze przyjaciół. Wszystkie zdały mu się boleśnie identyczne — zarośnięte, zabiedzone, brudne i przerażone. Jego własna zapewne wyglądała tak samo, wykręcona w okrutnym grymasie pełnym tęsknoty za bliskimi i rozpaczliwego pragnienia cofnięcia czasu. Gdyby tak nigdy nie zajęli się spiskowaniem, żaden z nich by tu nie siedział. Spędzaliby czas ze swoimi rodzinami, biedni, ale chociaż troszkę szczęśliwi, gdyż mieliby przy sobie tych, których kochali. 

A teraz nie mieli już niczego — ani marzeń i wzniosłych idei, które zawaliły się z hukiem jak drzewo trafione przez piorun, ani rodzin, które zostały im brutalnie odebrane. Zaraz mieli zostać pozbawieni ostatniej rzeczy, którą jeszcze posiadali na własność — własnej tożsamości i indywidualności. Z ogolonymi głowami, w łachmanach nieprzypominających tego, czym z początku były, skuci kajdanami, krok w krok mieli podążyć ku lodowej pustyni będącej miejscem ich kaźni. Żaden z nich nie był w pełni gotów na spotkanie z losem, który sami sobie zgotowali. 

Siergiej odwrócił się i spojrzał na żonę. Coraz bardziej szlochała. Ze swojego miejsca słyszał jej płacz. Łamało mu to serce. Dopiero po chwili dostrzegł, że Kseni towarzyszyli Jarmuzowowie. Widział, jak jego ukochana wtula głowę w płaszcz Eugeniusza, a Irina gładzi ją po ramieniu, a drugą ręką ściera łzy z jej policzków.

Może jednak Eugeniusz nie był taki zły? Może i wyśmiał jego idee, lecz okazało się, że w istocie miał rację. A skoro pomagał jego ukochanej żonie w jednej z najczarniejszych chwil jej życia, musiał być choćby przyzwoitym człowiekiem. Musiał mu kiedyś podziękować, jeśli będzie miał ku temu sposobność. 

Wtem pomyślał o Dymitrze. Co jego przyjaciel poczuje, kiedy dowie się, że jego ukochanego Sieriożę zesłano, że zostanie na tym świecie sam jak palec, bez ojca, brata, ukochanej i przyjaciela. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić żalu, który ogarnie Gruszeckiego. 

Zesztywniał, kiedy sędzia zaczął wymieniać nazwiska skazanych i przeznaczone im wyroki. Tak się zamyślił, że zatracił poczucie czasu. To wszystko mogło trwać pięć minut lub dziesięć godzin, nie zrobiłoby mu to różnicy, bowiem czas i tak niemiłosiernie mu się dłużył. Wolałby usłyszeć, ile lat na wygnaniu jest mu przeznaczone, już na samym początku, miast wysłuchiwać nudnych wywodów sędziego i prokuratora. 

Wtem posłyszał własne nazwisko. Zamarł. Poczuł, że jednak nie jest gotowy na poznanie wyroku, że jedynym, czego pragnie, jest zabrać rodzinę i uciec stąd jak najdalej. Dlaczego to nie mogło być takie proste? Czy gdyby teraz zerwał się z miejsca, porwał Ksenię w ramiona i pobiegł ile sił w nogach, uniknąłby kary?

— Siedem lat — padło w próżnię. 

Siedem lat. Siedem lat. Siedem lat. 

Siedem. 

Siedem długich lat, które spędzi na śnieżnej pustyni, pozbawiony kontaktu z rodziną. Kiedy wróci, o ile mu na to pozwolą, Liza i Sonieczka będą ośmioletnimi dziewczynkami i wcale nie będą go pamiętały. Ominą go najpiękniejsze lata z życia jego ukochanych córeczek. Nie zobaczy, jak z malutkich, nieporadnych dzieciątek, które ledwo co chodziły, staną na własnych nóżkach i zamienią się w urocze, pełne energii panienki i włosach długich do pasa i szerokich uśmiechach takich jak ten należący do Kseni. 

Nadusia może znajdzie sobie męża albo umrze, a Nastka stanie się piękną, dojrzałą panną, o której rękę będzie się ubiegało mnóstwo kawalerów. Włosy matki całkiem pokryje siwizna, a jej twarz przeorzą kolejne zmarszczki. 

A Ksenia... Ksenia zapewne wychudnie i osiwieje z rozpaczy. Nie chciał nawet myśleć, jak bardzo będzie za nim rozpaczała. Mógł mieć jedynie nadzieję, że żona jakoś poradzi sobie z jego nieobecnością, że nie zapadnie się zupełnie w rozpaczy. 

Ale o czym on w ogóle mówił?

Nadzieja...

Takie słowo nie istniało w słowniku syberyjskich zesłańców. Musiał zapomnieć o jego istnieniu. 

Na zawsze. 

Ksenia opadła na sofę i załkała. Irina przycisnęła ją do siebie i zaczęła gładzić po ramieniu, lecz nie przyniosło to żadnego skutku. Dusza Kseni była zbyt udręczona. 

W jej głowie kołatało się tylko jedno słowo:

Dlaczego?

Dlaczego Siergiej w ogóle zaangażował się w ten przeklęty spisek? Dlaczego postawił chore idee ponad rodzinę? Dlaczego nie uważał? Dlaczego ktoś musiał go przyłapać? Dlaczego skazano go aż na siedem lat katorgi?

Przecież nie uczynił nic złego. Nie można było sądzić człowieka za to, co dopiero zamierzał. Równie dobrze i ona powinna zostać zesłana, bo wiele razy wyobrażała sobie, że jej brat i ojciec nie żyją, że w końcu jest wolna od ich okrucieństwa. 

Wydała z siebie przerażający jęk i opadła na sofę. Uderzała małymi piąstkami w siedzenie, krzycząc ze złością. Nie, nikt nie mógł zabrać jej Siergieja. Nikt go nie skazał. Dobry Bóg by na to nie pozwolił. Siergiej zaraz wejdzie do przedsionka i ucałuje ją czule, a później razem udadzą się do pokoju dziewczynek, żeby przyglądać się bliźniaczkom w kołysce. Nie mógł jej zostawić. Nie postąpiłby na tyle nieodpowiedzialnie. 

— Kseniu, kochanie... — jęknęła Irina. 

Wtem w progu pomieszczenia stanęła Zofia Józefowna. Widząc rozpacz synowej, przeżegnała się. Jej twarz wciąż jednak pozostawała pozbawiona emocji. 

— Ile dostał? — zapytała łamiącym się głosem, który zdradzał, że zaraz wybuchnie szlochem. 

— Siedem... — jęknęła Ksenia i osunęła się na ziemię. 

Irina i Eugeniusz natychmiast usadzili ją na sofie i zaczęli cucić. Irina potrząsała przyjaciółką, a Jarmuzow delikatnie klepał ją po policzkach. Po chwili Kseni zaczęła wracać świadomość. Załkała gorzko i wtuliła się w pierś przyjaciółki, jakby ta była jej matką. Siedzące naprzeciw niej Anastazja i Nadieżda podbiegły do matki i zaczęły ją tulić, chcąc, by przestała płakać. Obie jednak doskonale wiedziały, że tak się nie stanie. Same ledwo powstrzymywały się od ronienia łez. Starczyło, że już matka i Ksenia szlochały. 

— Przepraszam, że nie udało mi się nic zdziałać... — wyjąkał Eugeniusz, a jego twarz przybrała pełen żałości wyraz. 

Ksenia spojrzała na niego ze smutkiem i załkała. 

— Nie masz za co przepraszać, Eugeniuszu. I tak uczyniłeś wiele... Gdyby nie ty... Może już nigdy bym go nie ujrzała, a tak... Och, umrę przez te siedem lat! Czuję, że on może nie wrócić... Co jeśli mi go tam zabiją?

— Nikt ci go nie zabije — wyszeptała uspokajająco Irina. — Nie mogą tak po prostu go zabić, to by było nieludzkie... 

— Ale to Syberia, Irino. Czy to w ogóle ludzkie, żeby zsyłać tam ludzi, którzy nie uczynili nic złego, którzy po prostu nie podobają się władzy? Nie. Dlatego nie liczę na miłosierdzie dla niego. Tylko Bóg może mi go ocalić. 


Nie mogę coś ostatnio wejść mocno w Gruszę, przez brak czasu (przez cały sierpień praktycznie codziennie gdzieś wychodzę i nawet korekta mi leży, co mnie dobija), nie mogę skończyć książki do wątku Syberii, bo albo brak mi czasu, albo sił i wolę czytać coś dla odprężenia... Kolejny rozdział to chyba powrót Dimy albo Irina i Gienek, zaraz potem droga Siergieja i tu mam przeczytane, ale potem nie, więc nie wiem, co z tą Gruszą. Miałam ją skończyć do końca roku, ale nabrałam jakiejś odrazy i teraz jeśli coś skończę, to prędzej Dzieci, bo tu czeka mnie jeszcze jakieś 50 rozdziałów :/ Przeraża mnie to trochę, ale cóż... Może nie będzie tak źle. Dlatego do końca wakacji wleci tu może rozdział góra dwa, bo po prostu nie zdążę się ogarnąć :/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top