LIX. Zło powraca

Eugeniusz nie wiedział, kiedy październik zmienił się w listopad. Ogarnął go jeden z tych stanów, gdy człowiekowi wszystko obojętnieje, włącznie z upływem czasu. Zamykał się na cztery spusty w swym gabinecie i rysował nowe projekty, które chciał kiedyś zrealizować w Radonieżu, nie czynił tego jednak z potrzeby dogodzenia poddanym, a dla zajęcia czymś myśli. Ani architektura, ani literatura, ani nawet muzyka nie przynosiły mu już tyle radości, co niegdyś. 

Jako człowiek o wnikliwym umyśle, ciągle czegoś poszukujący, zaczął zagłębiać się w liczne księgi, do tej pory kurzące się na regałach w bibliotece. Wcześniej zaglądał co prawda do dzieł filozofów, ksiąg poruszających sprawy ekonomii czy do powieści, lecz nie zawracał sobie zbytnio głowy dziełami traktującymi o miłości czy poezją. 

Po ich lekturze doszedł do wniosku, że jego miłość do Iriny, choć uważał ją za czystą i wzniosłą, w istocie przepełniona była chciwością i egoizmem człowieka, który łaknął być kochany i okazywać uczucia drugiej osobie, lecz tylko w chwilach, gdy miał na to ochotę. W żałobie zamknął się na wszystko, co nie tyczyło się bezpośrednio jego osoby. Przestał myśleć o potrzebach Iriny tak intensywnie jak przed ślubem, ograniczając się do zdawkowych czułości, gdy ogarnęła go potrzeba bliskości. Zobojętniał na to, czy Irina dobrze się czuła, czy nie brakowało jej go w nocy. Zbyt był pogrążony w żałobie, by zwracać uwagę na takie sprawy. 

Dopiero gdy spędził kilka dni na niemal nieustannej refleksji nad swym życiem, doszedł do wniosku, że odkąd odszedł Aleksander, stał się okropnym mężem. Irina na nic nigdy się nie uskarżała, lecz Eugeniusz zaczął dostrzegać w jej oczach smutek i rozczarowanie. Przysiągł sobie, że przestanie koncentrować się tylko i wyłącznie na sobie i zajmie się małżonką. 

Któregoś dnia przekroczył próg jej buduaru. Pragnął poważnie z nią pomówić. Leżała na szezlongu z książką, a jej złote włosy układały się na poduszce niczym aureola. Eugeniusz rzadko widywał ją z nieupiętymi lokami, chyba że w alkowie. Szczerze zdumiał go ten widok. 

— Irino, czy moglibyśmy pomówić? — zapytał, patrząc na nią tak, jakby obawiał się, że ta wybuchnie i odprawi go z powrotem. 

— Oczywiście.

Przesunęła się tak, by mógł usiąść, i wyprostowała się. Eugeniusz mógł dostrzec, że jej suknia była wymięta, a oczy zaczerwienione i spuchnięte. Nie rozumiał, dlaczego doprowadziła się do takiego stanu. 

— Wszystko z tobą dobrze, najdroższa?

— Tak — odparła beznamiętnie. 

— Nie wydaje mi się. Jesteś dziś jak nie ty, nieuczesana, nieporządnie ubrana... Płakałaś?

— Skądże. — Odwróciła głowę tak, by nie mógł na nią patrzeć.

Eugeniusz uczuł ucisk w sercu. Wiedział, że to on doprowadził ją do takiego stanu, co ogromnie go ubodło. Kilka miesięcy temu przyrzekał jej, że będzie przy niej, nieważne, co będzie się działo w ich życiu. Tymczasem już zdążył ją zawieść. 

Położył jej dłoń na podbródku i delikatnie przysunął jej twarz ku swojej. Zdawało mu się, że Irina zaraz wybuchnie szlochem. 

— Irino, nie musisz łgać. Widzę przecież, że szlochałaś, najpewniej przeze mnie. Przyszedłem prosić cię o wybaczenie. Śmierć Aleksandra spowodowała w moim życiu ogromną pustkę, której wciąż nie potrafię zapełnić. Staram się, jak mogę, lecz wciąż pozostaje to poza zasięgiem mych możliwości. Niestety, to wszystko stało się z twoją krzywdą. Zawiodłem cię, zdaję sobie z tego sprawę. Przychodziłem jedynie, kiedy potrzebowałem pocieszenia, nie zważając na twoje uczucia. Ale koniec z tym, najdroższa. Z całego serca pragnę cię przeprosić. Nie zasłużyłem sobie na bycie twoim mężem. Obiecuję, że będę teraz o ciebie dbał, jeszcze bardziej niż tuż po naszym ślubie. Twoje potrzeby będą dla mnie najważniejszą rzeczą w świecie. 

Mówił to z taką rozpaczą w głosie, że żaden człowiek by mu się oparł, a już zwłaszcza jego żona, tak łagodna i pełna zrozumienia. Irina spojrzała na niego z żalem, ale również i tkliwością. W Eugeniuszu zapłonęła nadzieja, że jego uczynki zostaną mu zapomniane. 

— Zdaje mi się, że nie pozostaje mi nic innego, jak ci przebaczyć. Wiem, że żałujesz, do tego jesteśmy w tym domu jedynie we dwójkę, bez żadnych sojuszników. Byłoby głupim rozbić naszą komitywę. 

— Przepraszam jeszcze raz — rzekł i ucałował jej dłoń, chcąc ją przejednać. 

Irina posłała mu tkliwy uśmiech, co Eugeniusz uznał za dobry znak. Nachylił się nad nią i delikatnie musnął jej wargi swoimi. Z każdą sekundą stawał się w swoich czułostkach coraz gwałtowniejszy, aż w końcu całował ją tak, jakby nigdy miał już jej nie ujrzeć. Czuł, jak robi mu się gorąco. Nie zdawał sobie sprawy, że tak bardzo brakowało mu jej bliskości. Jedną dłoń wplótł w jej miękkie włosy, drugą zaś położył na smukłej talii małżonki. Usta przesunął na jej obojczyk. 

Wtem drzwi do pokoju odparły się z hukiem. Eugeniusz oderwał się od Iriny, przerażony zaistniałą sytuacją. Gdy się odwrócił, ujrzał w progu Larysę. Zaklął głośno. 

— Co ty tu robisz? — zapytał, wbijając w nią zdumione spojrzenie. 

— To raczej ja powinnam zapytać, co wy tutaj robicie — odgryzła się siostra. — To mój buduar!

— Już nie twój. Teraz urzęduje tu Irina. 

— W takim razie dziś nastał kres jej panowania tutaj — oświadczyła twardo. — Wynoście się stąd!

Eugeniusz zacisnął pięści. Od dawna miał już ochotę wyżyć się na siostrze. Obawiał się, że właśnie nadszedł kres jego cierpliwości, a na twarzy Larysy zaraz pojawi się ogromny siniak. 

W jego głowie kotłowały się niezliczone pytania. Skąd się tu wzięła? Dlaczego przyszła go dręczyć? Czy zamierzała znów z nimi zamieszkać? Nie mógł na to pozwolić. 

— Wynoś się stąd. Nie jesteś tu mile widziana. To przez ciebie Aleksander nie żyje! — krzyknął. 

W głowie mu się nie mieściło, że po tym, co uczyniła jego najlepszemu przyjacielowi, Larysa miała jeszcze czelność żądać od niego, by przyjął ją dna powrót do domu. Wiedziała przecież, jak ogromną przyjaźnią darzyli się z Gruszeckim. Pamiętała, jak bardzo się o sobie troszczyli i wspierali w trudnych chwilach. Nie mógł patrzeć na kobietę, która miała na rękach krew jego najlepszego przyjaciela. 

— Nie gadaj głupot, Gieniu — odparła ostro Larysa. — Mama zgodziła się, bym do was wróciła, a z twoim zdaniem się nie liczę. Dlatego byłabym wdzięczna, gdybyś raczył wyrzucić stąd te paskudne, nowe meble, kazał przynieść te, które należały do mnie, i znalazł dla swojej żoneczki inne miejsce. 

Irina, która do tej pory siedziała skulona i milcząca na szezlongu, podniosła się z miejsca i stanęła przed nią w bojowej powozie, z ustami ściągniętymi w wąską kreskę. Eugeniusz widział, jak napinają się mięśnie jej szczęki. 

— Zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie pałałaś do mnie sympatią, ale to, co teraz mówisz, jest po ludzku przykre. Nie jestem w żadnej mierze gorsza od ciebie. Skoro zamieszkałaś z Aleksandrem, Eugeniusz postanowił przeznaczyć twoje pokoje na coś innego. Nikt nie wiedział przecież, że Aleksander tak szybko zejdzie z tego świata i że będziesz chciała do niego wrócić. A teraz wybacz mi, lecz nie mam zamiaru znosić twojej obecności. Nie jestem osobą, która lubowałaby się w sporach, i nie mam ochoty tego znosić. 

Posłała Larysie pełne pogardy spojrzenie i wyszła. Eugeniusz co prawda poznawał powoli drugą stronę swej żony, tę pozbawioną łagodności i dobroci, lecz wciąż dziwiło go, że miała w sobie tyle stanowczości, by sprzeciwić się jego siostrze. 

Jarmuzow nic nie rzekł siostrze, zbyt zdumiony jej obecnością. Zamierzał powiedzieć matce co nieco na temat niespodziewanego przyjazdu Larysy. Miał już dość tego, że Barbara robiła za jego plecami, co chciała. Żyli w jednym domu, lecz byli dwoma wrogimi sobie obozami. Czasem ogarniała go ochota, by pozbyć się matki, wyrzucić ją z domu i więcej się nią nie przejmować, wiedział jednak, jak zareagowałaby na taki uczynek socjeta. Byłby skończony, zapewne nawet u cara, a tego w żadnym wypadku nie pragnął. 

Wtargnął gniewnie do matczynej bawialni, zupełnie nie przejmując się tym, że Barbara Iwanowna życzyła sobie, by wcześniej powiadomić ją o chęci rozmowy, a przede wszystkim, by zapukać, nim przekroczy się próg jej świątyni. Eugeniusz właśnie go zbrukał, lecz nie miał zamiaru się tym przejmować. Należało przemówić jego matce do rozsądku, o ile było to możliwe, w co nie do końca wierzył. 

Barbara siedziała w miękkim, głębokim fotelu o beżowym obiciu. Przyciasna suknia w kolorze szampana opinała jej ogromne ciało. Eugeniusz poczuł, jak napawa go obrzydzenie. Nie potrafił pojąć, dlaczego matka upierała się na noszenie za małych ubrań, skoro odpowiednio skrojone suknie mogłyby zakryć jej tuszę z wcale niezłym rezultatem. Dla Barbary Iwanowny jej własne postępowanie było jednak zupełnie zasadne. Wybierała suknie, w które z łatwością zmieściłaby się dwadzieścia lat temu, gdy była jeszcze całkiem atrakcyjną damą, przynajmniej w swojej opinii, bowiem Konstanty Jewgienijcz, jej mąż, miał na ten temat odmienne zdanie. 

Eugeniusz stłumił chęć zwymiotowania i spojrzał surowo na matkę. Ta popatrzyła na niego z oburzeniem, że ośmielił się zakłócić jej spokój. 

— Co ty tu robisz? Anuszka nie przekazała mi, że zamierzasz ze mną pomówić. 

— Nie będę się z tobą komunikował poprzez służbę. Przyszedłem pomówić z tobą na temat Larysy. Dlaczego pozwoliłaś jej wrócić? 

— Bo to moja córka — sarknęła Barbara. — Zawsze zachowywała się tak, jak tego od niej oczekiwałam, w przeciwieństwie do ciebie. 

— Kiedy pod twoją nieobecność sprowadzała tu sobie kawalerów też? A może gdy doprowadziła do śmierci Saszy? Taka córeczka to spełnienie twoich marzeń?

Zazwyczaj żółtawa twarz Barbary poczerwieniała ze złości, sprawiając, że jej skóra przybrała kolor pomarańczy. Przypominała teraz wyschnięty, pozbawiony soków życiowych owoc. 

— Łżesz, Gieniu. Moja córka nie jest zepsuta. Mówisz tak, żeby nastawić mnie przeciwko niej, ale ja ci się nie dam! Larysa nigdy nie podniosła na mnie głosu, nigdy nie sprzeciwiła się mej woli, zawsze była wzorową córką. Ty zaś krzyczysz na mnie niemal codziennie, a do tego szydzisz z biednej, starej matki, która wydała się w bólach na ten świat! I po co, skoro taki z ciebie niewdzięcznik? W ogóle mnie nie doceniasz! Dlatego Larysa tutaj zostanie. Ona jako jedyna mnie szanuje. 

— Och, mamo, bywasz tak głupia i naiwna... — westchnął ze zrezygnowaniem Eugeniusz. 

Nie mógł uwierzyć, że Barbara dawała się tak łatwo zmanipulować Larysie. On sam nie był zbyt przykładnym synem, lecz doskonale zdawał sobie z tego sprawę i niczego nie udawał. Larysa zaś odgrywała rolę kochanej córeczki, podczas gdy byłaby gotowa utopić matkę w łyżce wody, jeśli tylko miałoby jej to przynieść jakieś korzyści. Nie mógł pojąć, jakim cudem Barbara była tak naiwna, że wierzyła córce we wszytko, co ta rzekła. 

— Gieniu, nikt nie pytał cię o zdanie. Doceniłabym, gdybyś nie oceniał mych postępków. Zajmij się lepiej tym, co ważne. 

— Czyli? — Eugeniusz spojrzał na nią pytająco, choć był niemal pewien, co miała na myśli jego matka. 

— Spłodzeniem dziedzica! Ożeniłeś się już niemal pół roku temu, może nieco krócej, a ta twoja żoneczka wciąż nie jest przy nadziei. To dziwne, zważywszy na to, jak często gościsz w jej alkowie. — Zmierzyła syna pełnym zgorszenia wzrokiem. — Może wydaje ci się inaczej, ale masz już swoje lata, dziecko, i powinieneś coś z tym uczynić, bo inaczej zaprzepaścisz wszystko, na co twój ojciec pracował przez tyle lat!

— Wybacz, lecz jestem tak zgorszony twą wypowiedzią, że nie zamierzam ci odpowiadać. To moja sprawa, kiedy i jak długo goszczę w sypialni mej żony. Nie masz prawa się do tego wtrącać. Będziemy mieć dzieci, kiedy uznamy to za stosowne. A co do Larysy, może zostać, gdyż wiem, że obie jesteście piekielnie uparte, ale niech tylko uczyni jedną nieodpowiednią rzecz, a nie będę miał skrupułów jej wyrzucić. A teraz wybacz, lecz nie zamierzam dłużej z tobą mówić. Mierzisz mnie. 

To rzekłszy, posłał jej ostatnie, pełne obrzydzenia spojrzenie, i wyszedł. Dzień ledwo się zaczął, a on już miał wszystkiego dość. Oddałby wszystko, byle mógł cofnąć czas o kilka godzin. 

W korytarzu natrafił na Irinę. Dostrzegł w jej oczach pragnienie bliskości. Zdał sobie sprawę, że zbyt długo już trwali w oddaleniu od siebie, rozmyślając o tym, czego nie mogli już odwrócić. 

— Co z matką? — zapytała cicho Irina. 

Zupełnie nie przypominała już tej stanowczej, pewnej siebie kobiety, która postawiła się Larysie. Eugeniusz westchnął smutno. 

— Nic. Larysa musi u nas zostać, przynajmniej na jakiś czas. Mam już dość. Najchętniej pozbyłbym się ich obu. 

— Przykro mi, że mówię tak o twojej rodzinie, ale ja też...

— Nie masz się co smucić, wiesz przecież, jak ich nie cierpię. 

Irina uśmiechnęła się do niego delikatnie. Jej usteczka przypominały teraz płatki róż. Eugeniusz spojrzał na żonę z tkliwością i przycisnął ją do siebie. 

— Wygląda na to, że idziemy na wojnę. 

Jestem naprawdę zadowolona z tego rozdziału! Zawsze, kiedy czytam naprawdę dobrą literaturę, piszę naprawdę moim zdaniem dobre rozdziały. Aktualnie czytam "Posiadacza" Galsworthy'ego, pierwszy tom Sagi rodu Forsyte'ów, i czuję, że ma na mnie naprawdę świetny wpływ. Mam nadzieję, że nic głupiego nie walnęłam, ale trochę mam piach pod soczewkami już i moja skuteczność jest zmniejszona XD więc wybaczcie i mnie poprawcie <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top