L. Chwile w Wiedniu

Irina wprost nie mogła nacieszyć się pobytem w Wiedniu. Podobało się jej tu dosłownie wszystko — piękne, klasycystyczne budynki, uprzejmi, lecz zamknięci w sobie mieszkańcy, który nikomu się nie narzucali, oraz pracownie krawieckie. Miała wrażenie, że wiedeńska moda, choć niewiele różniła się od petersburskiej, wszyscy bowiem i tak czerpali wzorce z Paryża, jest nieco skromniejsza. Najbardziej jednak uwielbiała zwiedzanie. Eugeniusz wciąż pokazywał jej nowe zapierające dech w piersiach miejsca, przepiękne pałace i cudownej urody ogrody. Chociaż Petersburg wypełniało wiele cudów architektury i takie widoki, jakie podziwiała w stolicy imperium Habsburgów, nie były jej obce, Wiedeń ją oczarował. Urocze, małe kawiarenki, piękne, klasycystyczne pałace i bogate muzealne zbiory sprawiały, że czuła się niczym w krainie czarów. Dzięki temu nie myślała tyle o Dymitrze. 

Musiała nawet przyznać, że przebywanie w tym pięknym mieście zbliżało ją do Eugeniusza. W Wiedniu znała tylko męża, siłą rzeczy więc spędzała z nim mnóstwo czasu i mogła go lepiej poznać. Cieszyła się, że wyjechali z Petersburga tydzień po ślubie. Nie musiała już znosić matki Eugeniusza, którą uznała za najbardziej złośliwą i nieprzyjemną osobę, jaką kiedykolwiek poznała. 

Tego dnia wybrali się do Belwederu, w którym wystawiano część kolekcji obrazów, jakie zgromadził w czasie swego życia książę Eugeniusz Sabaudzki. 

Irina jeszcze nie weszła do pałacu, by podziwiać obrazy, a już zaparło jej dech w piersiach. Cały kompleks składał się z ogromnego ogrodu i dwóch zameczków zbudowanych w barokowym stylu. Wystawa odbywała się w mniejszym z nich. Był on też nieco skromniejszy niż Górny Belweder, przed którego wejściem znajdowały się majestatyczne łuki, a boki wieńczyły rotundy. Irina nie mogła się napatrzeć na zielone alejki, obsypane kwieciem krzewy i uporządkowane na rabatkach różnobarwne kwiaty. Boski, oszałamiający zapach wdzierał się do jej nozdrzy i wypełniał jej płuca, sprawiając, że czuła się świeżo i rześko. 

— To co, idziemy? — Eugeniusz wskazał jej na pałacyk. 

— Tak, oczywiście!

Mąż pogładził jej obleczoną w delikatną, białą rękawiczkę dłoń, i podążył wraz z nią alejką. 

W środku zastali prawdziwą ucztę dla zmysłów. Marmurowa posadzka lśniła w blasku świec kryształowego, złoconego żyrandola. Na suficie namalowano zapierające dech w piersiach freski przedstawiające różne sceny z mitologii. Irinie jednak najbardziej podobały się obrazy, które zawieszono na ścianach. 

Gdy weszli do pomieszczenia, w którym odbywała się wystawa, Irina westchnęła cichutko z zachwytu. Widok tylu dzieł sztuki zgromadzonych w jednym miejscu sprawił, że zakręciło się jej w głowie. Nie wiedziała, czy najpierw powinna obejrzeć dzieła renesansowych mistrzów, czy może jednak twórców barokowych. Było ich zdecydowanie zbyt dużo. 

— Podoba ci się? — Eugeniusz spojrzał na nią z radosnymi iskierkami w oczach. 

— Bardzo! Tak ogromnie cieszę się, że mnie tu zabrałeś! Wiedeń to spełnienie moich marzeń! 

— W takim razie i moje marzenia się spełniły. Skoro ty jesteś szczęśliwa, ja również jestem. 

— Jesteś kochany. — Posłała mu uroczy uśmiech. 

Eugeniusz musnął jej dłoń. Nie było dla niego nic wspanialszego niż radość jego młodej żony. Zapewnienie jej wszystkiego, o czym marzyła, stało się celem jego życia. Jej pełen radości i wdzięczności uśmiech był dla niego jak oddech. 

Irina nie mogła nasycić oczu obrazami. Panująca w środku niemal sakralna atmosfera oraz jej własny zachwyt sprawiały, że czuła się, jakby przebywała w świątyni, nie w muzeum. Poza nimi znajdowały się tu tylko trzy osoby — starsza dama wraz z mężem i nieco tęgi młodzieniec o rudych włosach. Żadne z nich się nie odzywało. 

Księżna Jarmuzowa przystanęła przed średniowiecznym sztychem przedstawiającym Chrystusa zdjętego z krzyża. Przyciągnął jej uwagę swoimi zgaszonymi kolorami oraz niezwykłą, pełną tragizmu ekspresją. Twarz Zbawiciela wyrażała tak ogromny ból, że Irinie zdawało się, że współodczuwa go wraz z Jezusem. 

Eugeniusz szepnął jej, że zrobiło mu się zbyt duszno i zamierza się przewietrzyć, na co tylko skinęła mu głową, zbyt zaabsorbowana podziwianym obrazem. 

Entschuldigung. — Usłyszała czyjś niski, tubalny głos.  

Oderwała się od podziwianego dzieła i spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę. Okazał się nim rudowłosy młodzieniec. Irina uznała, że wyglądał całkiem sympatycznie, chociaż charakteryzowała go nieco zbyt duża tusza. 

— Tak? — zapytała po francusku. 

Znała niemiecki, lecz rzadko kiedy miała okazję konwersować z kimś, kto władał tym językiem, a jeśli już, zazwyczaj byli to zruszczeni Niemcy. Akcent mieszkańców imperium Habsburgów był dla niej dużo trudniejszy do zrozumienia. Za to mowę Woltera znała znakomicie. 

— Widzę, że pani bardzo podoba się ten obraz — zaczął nieśmiało. 

Irina uśmiechnęła się niezręcznie. Nie rozumiała, co mógł od niej chcieć ten mężczyzna. 

— Tak... 

— Mnie również ogromnie przypadł do gustu. 

— Tak... — odparła, nie wiedząc, co winna mu odrzec. 

Nie miała pojęcia, do czego zmierzał młodzieniec. Jego ubiór był dość skromny, lecz Irina zauważyła, jak doskonale skrojono jego frak i kamizelkę. Musiał należeć do wyższych sfer. 

— Widzi pani, jestem wprost zakochany w tym, jak wyrażone są emocje Chrystusa... I ta krew, wygląda tak realistycznie... 

— Tak, to prawda. — Skinęła głową na potwierdzenie. 

Nie wiedziała, jak zachowywać się w towarzystwie mężczyzny. Był dziwny i śmieszny, ale w pewien sposób uroczy. Miała wrażenie, że chciał się jej przypodobać, co niezmiernie ją bawiło. 

— Często przychodzę go oglądać...

— Ja jestem tutaj pierwszy i, być może, ostatni raz, pragnę więc nasycić oczy jego pięknem i zapamiętać go na jak najdłużej — odparła Irina, starając się nie patrzeć na mężczyznę. 

Ogarnęło ją niejasne przeczucie, że ten miał wobec niej złe zamiary. Wolała zachować ostrożność. 

— Nie jest więc pani stąd? — zapytał ze zdumieniem.

— Nie, jestem Rosjanką... 

— I moją żoną — wtrącił Eugeniusz, który nagle wyrósł przed nimi jak spod ziemi. 

Irina zaśmiała się szczerze, widząc, jak młodzieniec spłonął rumieńcem. Eugeniusz objął ją w talii, jakby chciał dać wszystkim zgromadzonym znak, że Irina jest tylko jego. 

— Och... — westchnął rudowłosy młodzieniec. — Ja...

— Doceniłbym, gdyby pan nie próbował zaimponować cudzym małżonkom. — Eugeniusz posłał mu lekceważące spojrzenie. 

— Naprawdę, proszę mi wybaczyć, ja... nie wiedziałem.. Myślałem, że jest pan jej bratem... 

— Jesteśmy w podróży poślubnej — odparła łagodnie Irina, chcąc załagodzić sytuację. 

Widziała, że Eugeniusz coraz bardziej się denerwował i jeszcze chwila, a uderzy młodzieńca. Nie znała jeszcze jego porywczej strony, nie miała bowiem jeszcze okazji ujrzeć go w amoku, lecz wolała go nie rozsierdzać. Mimo wszystko w młodym arystokracie było coś zabawnego i wzbudzającego sympatię i zrobiłoby się jej przykro, gdyby Eugeniusz go zwyzywał, zwłaszcza tutaj, w stolicy sztuki. 

— Przepraszam. Ale gdzie moje maniery, nie przedstawiłem się państwu. Hrabia Otton von Altenburg. — Skłonił się i ucałował dłoń Iriny. 

— Książę Eugeniusz Konstantynowicz Jarmuzow, a to moja małżonka, Irina Aleksiejewna — odparł z chłodną uprzejmością. 

— Może chcieliby państwo, bym ich oprowadził? Wiedeń to doprawdy wspaniałe miasto, lecz by naprawdę wchłonąć jego atmosferę, trzeba udać się w miejsca, które znają tylko tutejsi. Co państwo na to?

Irina chciała mu odrzec, że bardzo by ją ucieszyła taka wycieczka po mieście, lecz Eugeniusz ją ubiegł:

— Dziękuję panu za propozycję, hrabio von Altenburg, lecz obawiam się, że nie skorzystamy z pańskiej uprzejmości. Chcielibyśmy się sobą nacieszyć, rozumie pan...

Mina Ottona natychmiast zrzedła. Jego oczy błysnęły smutno. Irinie zrobiło się go szkoda. Eugeniusz potraktował młodzieńca zbyt surowo. 

— Może jutro by nas pan oprowadził?— zapytała. — Dziś jesteśmy już zmęczeni, ale spędzimy w Wiedniu jeszcze dwa tygodnie, więc na pewno będziemy jeszcze mieli ku temu mnóstwo okazji. Może spotkamy się jutro w południe przed katedrą?

— Och, bardzo podoba mi się ten pomysł! Obiecuję, że nie zawiodą się państwo na mnie. Znam doprawdy każdy zakątek Wiednia! 

— W takim razie do zobaczenia jutro. — Irina uśmiechnęła się do niego i pozwoliła, by Eugeniusz wyprowadził ją na zewnątrz. 

Po jego minie widziała, że nie był zbyt zadowolony. Usta zacisnął w wąską kreskę, a jego oczy zdawały się ciskać błyskawice. 

— Kochany, co ci się dzieje? — zapytała. — Jesteś na mnie zły? 

— Trochę — odparł oschle. 

Kobieta poczuła się dotknięta jego słowami. Nie lubiła, kiedy ktokolwiek się na nią złościł. Chciała przecież tylko, by hrabiemu von Altenburgowi było miło, zwłaszcza po tym, jak oschle został potraktowany przez Eugeniusza. Do tego perspektywa poznania Wiednia od mniej znanej strony była ogromnie kusząca. Ciekawiło ją, jakież to skarby kryje jeszcze przed nimi miasto.

— Nie gniewaj się na mnie... Ja po prostu... Marzy mi się ujrzeć jak najwięcej. 

— Rozumiem. Dla ciebie wszystko, kochana. — Uśmiechnął się do niej. 

Gdy wrócili do pałacu, który Eugeniusz wynajmował na czas ich pobytu w Wiedniu, Irina zrzuciła swoje pantofelki i rozłożyła się na sofie w salonie. Zwiedzanie było cudowne, lecz ogromnie wyczerpujące. Jej stopy domagały się odpoczynku. Musiała zainwestować w wygodniejsze obuwie, jeśli nie pragnęła codziennie zmagać się z obolałymi nogami. 

W Petersburgu nie odważyłaby się zachowywać w tak swobodny sposób. Barbara Iwanowna zaraz skarciłaby ją za to, że przemierza dom bez obuwia. Kiedy jednak byli sami wraz z Eugeniuszem, nie musiała się niczym przejmować. 

Jarmuzow zajął miejsce obok niej i położył jej głowę na swoich kolanach. Irina uśmiechnęła się do niego leniwie, kiedy zaczął wyciągać szpilki z jej włosów. Odłożył je wszystkie na mały stoliczek do kawy i zaczął nawijać sobie jej loki na palce. Uspokajało go to. Pomyślał, że jeśli w niebie rzeczywiście były anioły, musiały przypominać jego żonę. 

— Może pójdziemy do opery? — zagaiła Irina. — Jestem ciekawa, czy ich spektakle są bogatsze od naszych. 

— A na co chciałabyś pójść? Słyszałem, że w Theater an der Wien pokazują teraz coś Mozarta...

— Och, tak, uwielbiam Mozarta! Mam wrażenie, że wszyscy kompozytorzy mają swój konkretny styl, w którym zawsze tworzą, a ich kolejne utwory niewiele się od siebie różnią. Z kolei Mozart... Każdy jego utwór jest zupełnie inny... Słuchanie czy granie go to jak podróż do innego świata, pełnego najwspanialszych zmysłowych doznań. Uwielbiam grać jego dzieła...

— W takim razie pójdziemy tam jutro wieczorem. Chyba że wolisz dzisiaj, choć mam nadzieję, że jednak wybierzesz jutro. Jestem okropnie zmęczony...

— Ja też... Pójdziemy jutro — zdecydowała i odwróciła się, by ujrzeć wyraźniej jego twarz.

Uśmiechał się łagodnie, a jego oczy błyszczały z radości. Eugeniusz uważał, że nie było wyższego szczęścia na tym świecie niż przebywanie z Iriną. Mógłby przez całe życie leżeć z nią w alkowie i patrzeć na jej drobną twarzyczkę. Wyrzekłby się całego świata, jeśli tylko dzięki temu mógłby być bliżej niej. 

— A co dzisiaj będziemy robić? — Spojrzał na nią pytająco. 

— Możemy porozmawiać. Albo poczytać. 

— W takim razie o czym chciałabyś pomówić? Tylko proszę, nie o matce, nie o polityce i nie o tym, że prawdopodobnie czeka nas kolejna wojna. Nie po to tu przyjechaliśmy, żeby się teraz zadręczać nieprzyjemnymi rzeczami. 

— Czy ja cię nie zanudzam? Nie jestem dla ciebie zbyt młoda, głupia i niedoświadczona? — zapytała, patrząc mu w oczy. 

Eugeniusz nie przypuszczał, że mogłaby mu zadać takie pytanie. Przecież była spełnieniem jego marzeń! Czy jeszcze tego nie wiedziała? A może okazywał jej zbyt mało czułości? 

— Irino, czy uczyniłem coś źle, że przychodzą ci takie myśli do głowy? 

— Nie, oczywiście, że nie... Jesteś najczulszym mężczyzną, jakiego znam, po prostu... Zastanawiałam się ostatnio, czy taka trzpiotka jak ja cię nie nudzi. W końcu jest między nami dość spora... różnica wieku... — Rzekłszy to, spłonęła rumieńcem. 

Jarmuzow nie mógł się oprzeć temu, jak uroczo i rozkosznie teraz wyglądała. Z głową na jego kolanach, spływającymi kaskadami lokami i zaróżowionymi policzkami przypominała mu nieco małą, niesforną dziewczynkę. 

— Tak, to prawda, lecz nigdy nie rzekłbym, że mnie nudzisz! Jesteś dużo inteligentniejsza i bardziej oczytana niż panny w twoim wieku. Nie mam poczucia, że konwersuję z kimś, kto byłby ode mnie gorszy, przeciwnie, coraz częściej mam wrażenie, że przewyższasz mnie pod większością względów. 

— Nie przesadzaj, kochany...

— Gdzieżbym śmiał! Naprawdę, jest mi z tobą ogromnie dobrze. Lepszej żony niż ty bym sobie nie wymarzył. Starczy jeszcze, że będziemy mieli dzieci, a wtedy będę całkowicie spełniony. 

Na wzmiankę o potomstwie Irina posmutniała. Nie chciała się nikomu do tego przyznać, lecz wizja bycia matką wciąż napawała ją pewnym strachem.  Nie wierzyła w to, że może odpowiednio je wychować, a wszystkie sprawy związane z wydaniem dziecka na świat ogromnie ją przerażały. 

— Muszę się przyznać, kochany... Ale ja boję się tego... Ogromnie... 

— Nie masz się czego obawiać, bo ja zawsze będę przy tobie. Wspólnie przejdziemy przez wszystkie życiowe burze. 

Irina chciała mu wierzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top