III. O spacerze po Petersburgu i o tym, co się wydarzyło później

Ksenia wcale nie miała zamiaru uszanować ojcowskiego zakazu. Wiedziała, że naraża się tym samym na jego ogromny gniew, nie mogła jednak nie spotkać się z Iriną. W końcu obiecały to sobie, a ona brała sobie wszelkie obietnice do serca.

Umówione były na czternastą. Ksenia musiała wyjść pół godziny wcześniej, by przybyć na miejsce spotkania. Na całe szczęście jej ojciec o trzynastej zazwyczaj ucinał sobie drzemkę, uznała więc, że jej wyjście nie wzbudzi sensacji, jeśli uczyni to, gdy Ilja spał. Powrót miał być o wiele trudniejszy, lecz Ksenia nie bała się gniewu ojca, przynajmniej nie w tej chwili.

Odziała się w płaszcz, wzięła małą torebeczkę na złotym łańcuszku, w której miała najpotrzebniejsze rzeczy, i udała się do wyjścia. Służba nie zwracała na nią zbytnio uwagi, zbyt zajęta swymi codziennymi obowiązkami. Przemknęła niezauważona, aż przed samymi drzwiami drogę zastąpił jej Piotr.

— Gdzie się wybierasz, moja panno? — zapytał ostro, łapiąc ją za rękę. — Ojciec przecież zakazał ci wychodzić. 

— Nie obchodzi mnie to — warknęła, wyrywając dłoń z jego uścisku. — Obiecałam Irinie, że się z nią spotkam, i słowa dotrzymam.

— A więc idziesz do tej ladacznicy? A opowiedziała ci, jak to przyłapałem ją kiedyś, jak kochała się z Gruszeckim, hmm?

— To paskudne pomówienia, nie będę tego słuchać! Irina taka nie jest. To ty jesteś łajdakiem. A teraz mnie przepuść — syknęła.

Ku jej zdziwieniu Piotr przesunął się bez protestów. Posłał jej jeszcze nienawistne spojrzenie i szepnął, że tego pożałuje, po czym wrócił do domu.

Ksenia tymczasem raźnym krokiem przemierzała ulice Petersburga. Widziała oglądających się za nią mężczyzn, łypiących pożądliwie na jej kształtną sylwetkę, nie zwracała jednak na nich uwagi, rozsierdzona insynuacjami Piotra. Niemal biegła, chcąc znaleźć się jak najdalej od znienawidzonego domu.

Gdy dotarła pod sobór Aleksandra Newskiego, piętnaście minut przed umówionym spotkaniem, ze zdziwieniem zauważyła, że Irina czekała już tam na nią w towarzystwie swej służącej, Marfy. Podbiegła do niej i padła jej w ramiona.

— Irinko, kochana! — wykrzyknęła, całując ją w policzki zarumienione od mrozu.

— Kseniu, tak się cieszę! — odparła, tuląc się do niej. — Co ty na to, byśmy zajrzały do pracowni pani Szestowej? Nie mam zamiaru sprawiać sobie nowej sukni, ale lubię czasem popatrzeć na ładne rzeczy.

— To świetny pomysł! — wykrzyknęła Ksenia. 

I tak dziewczęta udały się do pracowni krawieckiej, gdzie podziwiały nowe wykroje i materiały na suknie. Choć nigdy szczególnie nie zawracały sobie głów strojami, czasem lubiły rozeznać się w tym, co się aktualnie nosiło, serdecznie się przy tym śmiejąc. Ksenia przez całą drogę uśmiechała się szeroko, szczęśliwa, że może spędzić nieco czasu w towarzystwie ukochanej przyjaciółki. Te pełne beztroski chwile warte były ewentualnej bury od ojca. 

Tymczasem Dymitr i Siergiej wracali z obiadu w szynku. Gruszecki jak zawsze był wielce radosny i kroczył wesoło po ulicy. Jego przyjaciel szedł ze zwieszoną głową. Twarz przysłaniały mu gęste kosmyki czarnych włosów. Nie przejmował się tym, że jego fryzura uległa dewastacji, mimo iż zazwyczaj go to frasowało. Dziś, wciąż niewyspany po balu, mimo iż minęły już od niego dwa dni, nie zwracał na to najmniejszej uwagi. 

— Słyszałeś o pojedynku Szuwarowa i Chrostowa? — zagaił Dymitr.

— Nie. Poszło o coś ważnego?

— Naprawdę nie wiesz? 

— Nie, nie wiem. Nie interesuję się głupotami, w przeciwieństwie do ciebie — syknął Siergiej. 

Dymitr machnął dłonią, zakańczając tym samym temat. Dlaczego Siergiej musiał być tak ponury? Zdecydowanie czegoś mu w życiu brakowało. Dymitr wiedział chyba nawet, czego. Miłości. Nigdy nie widział Lwowa w towarzystwie jakiejś kobiety. Wciąż tylko przesiadywał w pokoju, czytając oświeceniowe księgi i popijając spirytus, którym Gruszecki się brzydził, gdyż miał dla niego zbyt ostry smak. Nie dziwił się mu, że po piciu czegoś takiego Siergiej był tak nieprzyjemny dla otoczenia.

— Sieriożko, proszę cię, uśmiechnij się — westchnął zrezygnowany, na co oczy Lwowa zwęziły się w dwie szparki. — Trzeba się cieszyć życiem! Niedługo może będzie wojna, wyślą nas do walki z Francuzami i to wszystko się skończy. 

— I bardzo dobrze, że się skończy — uciął ostro Lwow. 

Dymitr westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Dalsza kłótnia z przyjacielem nie miała sensu. Jak zawsze. Siergiej musiał oczywiście ukrócić dyskusję jakąś ponurą myślą, na którą nie dało się znaleźć ciętej riposty, co tym samym unieszczęśliwiało Dymitra. Tracił wtedy nadzieję na to, że uda mu się jeszcze wyciągnąć Siergieja z morza bezdennej rozpaczy, w którym Lwow tak lubował się pławić. 

Nagle, wśród całej tej beznadziejności, oślepiła go jaśniejąca urodą dama, która przechadzała się Newskim Prospektem w towarzystwie dwóch innych kobiet. W jasnej sukni i takimże płaszczyku, ze złotymi włosami spływającymi jej kaskadami na piersi jawiła mu się jako anioł, który przybył, by wybawić go od ponurości Siergieja.

— Spójrz — jęknął do przyjaciela. — Irina Wołkońska. Muszę do niej iść! — I nie czekając na reakcję przyjaciela, puścił się biegiem w kierunku trzech dam.

Nie zważał na to, że musiał wyglądać jak szaleniec, biegnąc tak przez Newski Prospekt i brodząc butami w śniegu. Zdawało mu się, że rudowłosa panna, której nie znał, szeptała coś Irinie, zapewne na jego temat, jednak to było dla niego bez znaczenia. Irina, ten anioł w ludzkiej skórze, przyciągała go do siebie niczym magnes. 

Irina i jej towarzyszki zdziwiły się, kiedy zatrzymał się przed nimi wysoki, postawny młodzieniec. Księżniczka Wołkońska od razu rozpoznała swego partnera sprzed dwóch dni i posłała mu ciepły uśmiech. Nie potrafiła ukryć, że wzbudzał jej sympatię, nawet jeśli miał na sumieniu różne grzeszki.

— Dzień dobry, księżniczko! — przywitał się śpiewnie, kłaniając się w pas, oczywiście po francusku, gdyż nie śmiałby się odezwać do tak wysoko urodzonej panny w języku rosyjskim.

— Dzień dobry, panie Gruszecki — odparła, śmiejąc się uroczo, a w kącikach jej ust pojawiły się rozkoszne dołeczki. Dymitr dałby wszystko, żeby widzieć ten uśmiech każdego dnia. — To moja przyjaciółka, hrabianka Sorokina — wskazała na rudowłosą dziewczynę w czerwieni — a to Marfa, nasza służąca.

— Dymitr Andriejewicz Gruszecki, moje uszanowanie. — Skłonił się i ucałował dłoń Kseni.

Wtem dobiegł do nich Siergiej. Omiótł krytycznym spojrzeniem damy, nawet się z nimi nie witając, i stanął obok Dymitra. Ksenia, oburzona jego zachowaniem, posłała mu wrogie spojrzenie. Dymitr zakłopotał się, widząc postępowanie Siergieja. Że też musiał tak się zachować przy damach!

— To mój przyjaciel, Siergiej Nikołajewicz Lwow — powiedział z niezręcznym uśmiechem, pragnąc zatuszować niesmak, jaki wywołał jego kompan. 

— Miło pana poznać. — Irina wyciągnęła do niego rękę, którą ten niechętnie ucałował, jednak Ksenia nie kwapiła się do wykonania podobnego gestu. 

— Gdzie panie zmierzają? 

— Wracamy do domu — odrzekła Wołkońska.

Dymitr uśmiechnął się pod nosem. Teraz nadeszła jego szansa na to, czego pragnął od dwóch dni. Na spędzenie czasu ze śliczną dziewczyną.

— Może trzeba panie odprowadzić? Zawsze bezpieczniej wracać pod czujnym okiem mężczyzny niż samotnie, w końcu zaczęło się powoli ściemniać.

Niestety, w Petersburgu zimą już o piętnastej zmierzchało, a po zmroku pięknej pannie łatwo było paść ofiarą jakiegoś łajdaka, nawet jeśli ktoś jej towarzyszył. Irina doskonale o tym wiedziała. Przez moment chciała mu odmówić, wszak nie wypadało jej się włóczyć z młodzieńcami, zwłaszcza o tak wątpliwej reputacji jak Dymitr, kiedy jednak pomyślała o tym, jak bardzo jej matka i ojciec lubili i cenili młodego Gruszeckiego, nawet mimo jego wybryków, zdecydowała, że przystanie na jego propozycję.

— Oczywiście. — Uśmiechnęła się do niego. — Pański przyjaciel pójdzie z nami?

— Chyba tak, Siergiej nigdzie nie puści mnie samego. Nie ufa mi — zaśmiał się.

— Ja muszę już iść, Irinko, ojciec będzie się o mnie martwił — odezwała się Ksenia.

— Naprawdę, kochana?

— Tak, Irinko, do zobaczenia — odparła i pośpiesznie ucałowała ją w oba policzki.

Irina obserwowała jeszcze przez chwilę, jak Ksenia oddala się w kierunku swego domu, po czym odwróciła się z uśmiechem do Dymitra i podała mu ramię. Gruszecki drżał z radości, że w końcu był tak blisko niej. Za nimi podążała Marfa, a na szarym końcu wlókł się Siergiej. Nie chciał iść z Dymitrem pod pałac Wołkońskich, jednak jako że obawiał się, że jego przyjaciel zrobi coś głupiego w drodze powrotnej, nie było na to innej rady.

Siergiej starał się nie słuchać zakochańczego szczebiotu Dymitra, który co rusz opowiadał pannie o jakichś trywialnych sprawkach jak bale, suknie i wieczorki muzyczne. W końcu o czym można było rozprawiać z kobietą? Irina, wyraźnie znudzona, nawet na niego nie patrzyła. Nawet z Ksenią rzadko mówiła na tak błahe tematy. Obu im bliższe były polityka czy historia niż spotkania towarzyskie. 

Dymitr nie pojmował, dlaczego Irina odwróciła od niego wzrok i tylko mu przytakiwała. Przecież kobiety uwielbiały najświeższe ploteczki, a on tyle ich znał! Głównie z szynku, gdzie rozmawiał często z jednym z kelnerów, Strachowem. Dzień przed balem wykradł się tam w środku nocy, gdy Siergiej już spał, i zdobył kilka ciekawych informacji, którymi dzielił się teraz z panną, a których ona w ogóle nie słuchała.

— Co myśli pan o zabójstwie księcia d'Enghien? — zapytała nagle, sprawiając, że Dymitr stanął w miejscu jak słup soli.

Kobieta interesująca się polityką? Zdało mu się to niedorzecznym! Przecież kobiety nie mogły mieć na ten temat żadnej wiedzy! Irina jednak uwielbiała potajemnie przysłuchiwać się prowadzonym w bibliotece rozmowom ojca i jego przyjaciół, carskich urzędników. Siadała wtedy w jednym z ciemnych zakamarków, chowała się za okładką jakiegoś francuskiego romansu i słuchała rozpraw o polityce, wdychając zapach ich fajek i cygar, Aleksy Kiriłłowicz bowiem nie uznawał sensu istnienia osobnego pomieszczenia do palenia.

— Że... Że co?

— Pytałam, co pan sądzi o zabójstwie księcia d'Enghien.

— Y... Nie mam na ten temat zdania, jeśli mam być szczery... 

Irina prychnęła pogardliwie. Dymitr spojrzał na nią ze skruchą, jakby chciał za coś przeprosić. Ale cóż miał poradzić, że bardziej niż polityką interesował się szynkami i kobietami, jazdą konną i polowaniami?

— Ach, nieważne, przyśpieszmy nieco. — Irina machnęła lekceważąco dłonią. 

Droga do domu Wołkońskich, choć faktycznie trwała ledwo dwadzieścia minut, zdawała im się wiecznością. Trwali w swoim towarzystwie, niezręcznie się uśmiechając i nie wiedząc, co rzec. Irina nie czuła się przy nim tak komfortowo jak na balu.

Mimo to gdy stanęli przy drzwiach, Dymitr nie chciał się rozstać z dziewczyną. Ujął jej dłoń i wpatrzył się w jej szare oczy. Ich kolor nie był nadzwyczajny, patrzyły jednak z taką mądrością i łagodnością, że dziwił się, że należą do ledwo osiemnastoletniej panny.

Wtem w progu posiadłości pojawiła się sama Praskowia Łukjanowna. Uśmiechała się od ucha do ucha, wpatrując się w nowo przybyłych. 

— Ach, Dymitr Andriejewicz! — wykrzyknęła. — Przyprowadziłeś Irinkę, jak miło z twojej strony! Wchodźcie, przeziębicie się! Ty też, Dymitrze, chodź. Twój przyjaciel niech również wejdzie.

— Ależ nie trzeba, pani księżno, ja i Siergiej już pójdziemy.

— Nonsens, Dymitrze, wchodźcie, zjecie obiad. Pewnie nie stołujecie się zbyt bogato, w końcu mieszkacie sami, a wojaków dobrze nie karmią. Ani słowa sprzeciwu!

Młodzieńcy westchnęli i potulnie weszli do budynku. Oddali okrycia lokajowi i wraz z panią domu i Iriną udali się do jadalni, gdzie siedzieli już Aleksy Kiriłłowicz oraz jego synowie. Fiedia wbił wzrok w stół, Aleksy bębnił palcami o blat w oczekiwaniu na posiłek, bliźniacy zaś opowiadali sobie dowcipy i zaśmiewali się z nich w głos. Praskowia nakazała im się uciszyć i wskazała na gości.

— Dymitr Andriejewicz i jego przyjaciel dzisiaj zjedzą z nami — oznajmiła uroczyście.

— Witajcie, chłopcy. — Aleksy podniósł się z siedzenia i podszedł do nich, by uścisnąć ich prawice. Najpierw uczynił to z Dymitrem. — Ach, Dymitrze! Już tak długo cię nie widziałem! Jesteś coraz bardziej podobny do Andrzeja!

— Może lepiej, by nie był podobny do swojego ojczulka — odezwał się Alosza.

— No właśnie! Stary Gruszecki jest taki gruby! — dodał Iwan.

— Chłopcy. — Ojciec posłał im wrogie spojrzenie, na co obaj natychmiast zamilkli, i zwrócił się do Dymitra: — Wybacz im, są dość... nieokrzesani.

— Nic się nie stało, proszę pana. Mają rację, ojciec zawsze był dość mocno zbudowany, a ostatnio nieco się roztył. 

Aleksy posłał mu pobłażliwy uśmiech i podszedł do Siergieja. Kojarzył skądś tę twarz, nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd. Przeczucie mówiło mu, że miał z nią złe wspomnienia.

— Jak się nazywasz, chłopcze? 

— Siergiej Nikołajewicz Lwow — odparł chmurnie.

— Ach, syn starego Mikołaja, wiedziałem, że cię skądś znam! — wykrzyknął wesoło i gestem nakazał mu usiąść, nie czuł jednak radości. 

Mikołaj Fiodorowicz Lwow wcale nie należał do przyjemnych ludzi, wolał jednak o nim nie myśleć. Nie teraz.

W całym tym zamieszaniu zapomniano o Irinie, która zajęła swoje miejsce po lewicy ojca, naprzeciw matki. Obok niej usadzono Dymitra. Gruszecki nie mógł powstrzymać się od uśmiechów. Ten dzień był zdecydowanie najlepszym od dawna. Obok niego siedział co rusz posyłający mu nienawistne spojrzenia Fiodor, Gruszecki jednak nie zwracał na niego uwagi. Naprzeciw niego siedział Siergiej. Na jego twarzy malowała się cierpiętnicza mina. Dymitr wcale się temu nie dziwił. Gdyby sam zajmował miejsce pomiędzy głupio wyszczerzoną księżną Wołkońską a wciąż przekomarzającymi się bliźniakami, chyba by zwariował.

— Ej, Siergiej, czemuś ty taki ponury? — zapytał Iwan, patrząc na niego figlarnie.

— No właśnie, co on tak siedzi jak struty? — wtrącił się Alosza.

— Może ktoś mu w rodzinie umarł? 

— A może jaka panna go porzuciła?

— No właśnie! Siergiej, miałeś ty kiedyś jakąś ładną pannę? 

Lwow zaciskał pod stołem pięści, byle żadnego z nich nie uderzyć. Nie mógł już wytrzymać z tymi dwoma ciekawskimi gadułami. Na jego szczęście Aleksy Kiriłłowicz zaraz ich skarcił, przez co bliźniacy nie odezwali się na jego temat do końca posiłku.

Dymitr zaś siedział obok Iriny i wciąż ukradkiem się jej przypatrywał. Nie mógł się nadziwić jej urodzie. Była tak inna od wszystkich panien, z którymi przebywał! Urocza, skromna, niewinna i piękna, lecz w tak czysty i wzniosły sposób, jakby to sam anioł zszedł z niebios i zamieszkał wśród ludzi. Nie potrafiłby traktować jej jak inne kobiety. Już samo dotknięcie jej zdawałoby się świętokradztwem. 

Obiad u Wołkońskich Dymitr uznał za nadzwyczaj udany, Siergiej jednak nie był zadowolony. Przeciwnie, jego humor tylko uległ pogorszeniu. Dymitr zaśmiewał się z jego ponurej miny.

— Ach, musimy częściej gościć u Wołkońskich, mój drogi! — wykrzyknął i poklepał przyjaciela po plecach.

Ten dzień zdecydowanie mógł zaliczyć do udanych.

— Kseniu, dlaczego mnie nie posłuchałaś? — zapytał Ilja Władimirowicz, groźnie wpatrując się w córkę.

W pomieszczeniu paliła się tylko jedna świeca, której płomień ledwo się tlił. Oczy Sorokina złowieszczo błyszczały. Ksenia przełknęła ślinę. Coś ściskało ją za gardło, nie mogła jednak pozwolić, by strach przejął nad nią kontrolę. Musiała być twarda i postawić się ojcu.

— Bo obiecałam Irinie, że się z nią spotkam, a obietnic się nie łamie. Sam mnie tego nauczyłeś — odparła butnie, posyłając mu pogardliwie spojrzenie. — Piotr ci powiedział, prawda? Jesteście oboje okrutni!

Tego Ilja Władimirowicz nie mógł znieść. Zaświerzbiła go ręka. Nie myślał nawet, kiedy ją podniósł i uderzył córkę w twarz.

— Jeszcze raz ośmielisz się zachować wobec mnie w tak pozbawiony czci i szacunku sposób, a poznasz, czym jest mój gniew. I nie spotykaj się więcej z tą latawicą! Piotr mi powiedział, jak  to przyłapał ją na uciechach z tym całym Gruszeckim. Taką masz przyjaciółkę! — warknął i odszedł.

Ksenia dotknęła piekącego policzka. Czuła się poniżona i zhańbiona. I chociaż znała złą stronę Ilji, nie myślała, że własny ojciec podniesie na nią rękę. To zdawało się tak nierealnym, że gdyby nie ból, zapewne nie uwierzyłaby w to, że rodziciel ją uderzył. Wyszła z pomieszczenia, kuląc głowę. Nie da się stłamsić ojcu, nawet jeśli będzie ją to kosztowało wiele wstydu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top