II. Co miało miejsce po balu
Dymitr był rozczarowany, gdy nadszedł koniec balu. Niechętnie wypuścił Irinę ze swych objęć i ucałował jej dłoń na pożegnanie. Patrzył jeszcze ze smutkiem, jak znika w tłumie, po czym ruszył ku Siergiejowi. Jego przyjaciel cały bal spędził na krześle, z nogą założoną na nogę, oddając się rozmyślaniom. Gdy Dymitr do niego podszedł, zastał go chrapiącego. Zaśmiał się serdecznie na ten widok. Z rozczochranymi włosami i otwartymi ustami Siergiej ani trochę nie przypominał tego chłodnego, ponurego młodzieńca, którym był na co dzień.
— Wstawaj, śpiochu. — Szturchnął przyjaciela w ramię, na co ten podniósł się gwałtownie i zaczął rozglądać po pomieszczeniu.
— Gdzie ja jestem? Co się stało? — zapytał zdezorientowany.
Przypominał teraz pijaka siedzącego na ławce w parku, którego ktoś wybudza z alkoholowego odurzenia, by swym widokiem nie gorszył przechodzących kobiet z dziećmi.
— Bal się skończył. Naprawdę cały czas spałeś, kiedy wokoło tyle pięknych dam, z którymi można tańczyć?
— Tak, spałem — mruknął Lwow. — A żadnej z tych pięknych dam nie widziałem. Chodźmy już lepiej, jestem śpiący.
— Oczywiście, panie hrabio — zaśmiał się. — Ja co prawda mógłbym jeszcze tańczyć do świtu, ale skoro już po wszystkim, nie ma co tutaj siedzieć.
Siergiej zwlókł się leniwie z krzesła i podążył za Dymitrem. Odebrali swe płaszcze i założywszy je, wyszli z budynku. Na zewnątrz uderzył ich lodowaty podmuch wiatru. Gdzie tylko nie spojrzeć, leżał lśniący w blasku księżyca śnieg. Na całe szczęście nie padało, w innym wypadku Dymitr, który z całej radości, jaka towarzyszyła mu tego dnia, zapomniał zabrać z domu nakrycie głowy, byłby wielce nieszczęśliwy.
Jako że o tak późnej porze trudno było o znalezienie dorożki, która odwiozłaby ich do mieszkania, zdecydowali się na spacer. Dymitr wesoło podskakiwał, niemal tańcząc wśród śniegu, Siergiej zaś szedł ze smętnie zwieszoną głową. Nie był człowiekiem, którego cieszyłyby błahostki takie jak bale i panny.
Dymitr był zupełnie innym człowiekiem. Radował się każdą, nawet najbłahszą drobnostką. Flaszka wódki, talerz dobrego jedzenia czy widok pięknej damy sprawiały, że przez cały dzień nie mógł przestać się ekscytować, czym wciąż doprowadzał swego przyjaciela do szewskiej pasji. A dziś zdecydowanie był nazbyt radosny. Gdyby jeszcze tylko wesoło sobie podskakiwał, Siergiej jakoś by to zniósł. Ale Dymitr nucił jeszcze jakąś zabawną piosnkę, a Lwow zamarzał na śmierć i zdecydowanie nie miał ochoty na słuchanie popisów przyjaciela.
— Dimo, opanuj się, bo nie mogę cię znieść! Nie dość, że jest tu ciemno jak w norze, a ten trzaskający mróz mnie zaraz zabije, to jeszcze ty będziesz tu skakał i śpiewał!
— Ach, Sieriożko, spokojnie, kochany mój! Uśmiechnij się, świat jest taki piękny!
— Kiedy ten przeklęty Newski Prospekt się skończy? — prychnął tylko Lwow i przyśpieszył kroku.
Jakby na jego życzenie, po chwili znaleźli się na końcu alei. Pozostało im tylko skręcić w lewo i przejść spory kawałek ulicy, by dotrzeć do kamienicy. Dookoła budynku panowała cisza. W mroku nocy nie było widać, że kamienica jest brzydka i odrapana. Synom petersburskiej arystokracji nie przystało mieszkać w takich warunkach, dlatego też nigdy nie zapraszali do siebie swych krewnych. Im samym nie przeszkadzał tak skromny lokal — i tak większą część dnia spędzali w garnizonie lub na próżniactwie, a wieczorami rozmawiali bądź wychodzili do szynków, choć to ostatnie zdarzało się wybitnie rzadko, gdyż Siergiej za nimi nie przepadał, a Dymitr po pewnym incydencie, kiedy to wypił zdecydowanie zbyt dużo wódki, wolał unikać znajomych, którzy byli świadkami tego upokorzenia.
Wejście po schodach na drugie piętro w taką ciemnicę było dla Siergieja czymś wprost okropnym. Ciągle się potykał i siarczyście przeklinał, na co Dymitr wybuchał gromkim śmiechem. Zupełnie nie przejmowali się tym, że pobudzą innych mieszkańców kamienicy. Jakaś kobieta wyszła na korytarz i krzyknęła, by wreszcie się uciszyli, oni jednak nic sobie z tego nie robili. Gdy wreszcie dotarli do swoich drzwi, odetchnęli z ulgą. Siergiej przekręcił klucz w zamku, który cichutko zgrzytnął, i zaprosił przyjaciela do środka. Dymitr zapalił świecę i pobiegł do sypialni, gdzie rzucił się na łóżko.
— Ach, napiłbym się herbaty! — jęknął.
Siergiej, który wszedł do pokoju zaraz za nim i właśnie się rozbierał, spojrzał na Gruszeckiego z dezaprobatą.
— Zapomnij, że będziemy o tej godzinie mocować się z samowarem! Chcę już spać, a ty mi tu będziesz hałasował!
— Ale zimno mi, rozgrzałbym się takim ciepłym napojem!
— Powinieneś był się rozgrzać, kiedy skakałeś i śpiewałeś. Mnie też jest zimno, ale nie zrzędzę, tylko przykładnie się przebieram i idę spać.
— Ale Sieriożko, na zewnątrz było zimno, tu jest zimno, jak ja mam zasnąć?! I jeszcze do tego wszystkiego Irina... Będę o niej myślał przez całą noc! Ach, dlaczego ja wcześniej nie zauważyłem, jaka ona piękna?!
— Zaczyna się — prychnął Lwow.
Wiedział, że zaraz czekać go będzie niemożebnie długa tyrada na temat urody panny. Niemal taka sama, jaką Dymitr wygłosił już na cześć niezliczonej liczby dam, czy to z elity, czy pań lekkich obyczajów, bo i z takimi Gruszecki miał kilka razy do czynienia.
— Zastanawia mnie tylko, dlaczego wcale nie tańczyła z Sorokinem? — ciągnął dalej Dymitr. — Czyżby odwołano zaręczyny? Brzmi to dość fantastycznie i nie sądzę, by było prawdą, z drugiej jednak strony, jak wytłumaczyć to, że w ciągu balu ani razu z sobą nie mówili? Gdyby tak jednak była wolna! Ożeniłbym się z nią natychmiast!
— Idiota — mruknął Siergiej. — Nie wiesz nawet, czy by cię chciała, ledwo z nią tańczyłeś, a już o ożenku myślisz! Na litość boską, Dymitrze, opanuj się!
— Od kiedy to ty wierzysz w Boga, co, Sieriożo? — odciął się niemiło Dymitr.
On sam do cerkwi uczęszczał tylko wtedy, gdy przebywał w rodzinnym domu, ewentualnie w czasie wielkich świąt, wierzył jednak, że istnieje gdzieś ktoś, kto stworzył ten świat i się o niego troszczy. Siergiej zaś twierdził, że to wszystko to tylko zlepki atomów, które kiedyś znikną, a życie to pasmo wielkiej, bezsensownej udręki. Dymitr próbował nieraz przekonać przyjaciela, że takie rozumowanie jest błędne, lecz Lwow uparcie trwał przy swoim.
— Kiedy słucham twych bredni, nawet istnienie Boga nie zdaje się aż tak wielką głupotą — wysyczał.
— Nie będę z tobą rozmawiał, skoro uważasz moje zakochanie za brednię.
— Bo jest brednią! Widziałeś pannę po raz pierwszy na oczy i już byś się żenił!
— Nieprawda. — Spojrzał na niego karcąco. — Znam ją od zawsze. Nie wiesz nawet, ile razy w dzieciństwie gościłem w jej domu! To dobra dziewczyna, od zawsze darzyłem ją ogromną sympatią i szacunkiem, nic więc dziwnego, że teraz, kiedy jej uroda rozkwitła niczym najcudowniejszy z kwiatów, nie mogę przestać o niej myśleć. Ale ty nigdy nie pojmiesz, czym jest to najpiękniejsze z uczuć!
Siergiej westchnął ciężko. Wiedział, że dalsza kłótnia z Dymitrem nie miała najmniejszego sensu, gdyż Gruszecki nigdy sobie nie odpuści, a on nie chciał, by się na niego obraził.
— Ten spór jest bezcelowy, Dimo. Przebieraj się i idź spać.
Dymitr opuścił głowę na łóżko. Siergiej miał rację. Kłótnie były pozbawione najmniejszego sensu.
Gdy Irina obudziła się następnego ranka, niemiłosiernie bolała ją głowa. Wciąż szumiał jej w uszach panujący na sali balowej huk. Nienawidziła głośnej muzyki, śmiechów i rozmów. Na szczęście tego dnia mogła oddać się błogiemu odpoczynkowi, a przynajmniej tak się jej zdawało, póki progu jej pokoju nie przekroczyła podniecona i przerażona matka. Była prawie jedenasta, a Irina wciąż leżała w łóżku.
— Dziecko, ojciec prosi cię do siebie — jęknęła Praskowia i spojrzała z przestrachem na córkę.
Irina wymruczała coś pod nosem, połowicznie jeszcze przebywając w krainie snów. Matka podeszła więc bliżej i potrząsnęła ją za rękę, ona jednak przewróciła się na drugi bok i wtuliła twarz w poduszkę.
— Irinko, ojciec chce, żebyś do niego przyszła. Wstawaj, jeśli nie chcesz go rozgniewać. Chociaż to może być trudne, bo już jest rozsierdzony.
— Ale co się stało?
— Nie dowiesz się, jeśli nie wstaniesz.
Irina jęknęła i przeciągnęła się, po czym wstała. Wiedziała, że Aleksy Kiriłłowicz był człowiekiem wielce surowym i nie należało go złościć. Ubrała się z pomocą służki w jedną ze swych codziennych sukni, niezbyt ładną, jako że Wołkońscy starali się poczynić pewne oszczędności, i udała się do ojcowskiego pokoju.
Gabinet Aleksego Kiriłłowicza był taki, jak on sam, uporządkowany, pedantycznie czysty i surowo urządzony. Wchodząc tam, Irina czuła się, jakby naruszała największą świętość. W pokoju stało wielkie, dębowe biurko w tym samym kolorze co podłoga. Barwy ścian nie dało się określić, gdyż przysłaniały je wielkie regały po brzegi wypełnione książkami, czasopismami i raportami. Wszystkie te księgi tyczyły się jedynie ekonomii i rolnictwa. Próżnym było szukanie tam powieści czy podręczników do łaciny, greki i języków nowożytnych, które swe miejsce miały w bibliotece znajdującej się w zachodnim skrzydle domu. Jeszcze większy księgozbiór Wołkońscy mieli w swej włości niedaleko Smoleńska, tam jednak stały książki niepotrzebne bądź też niewzbudzające zainteresowania domowników, gdyż w owe strony jeżdżono tylko latem. Nie można było uświadczyć tu okien, Aleksy Kiriłłowicz lubił bowiem mrok, pokoju nie zdobiły również żadne bibeloty.
Przy biurku siedział chudy mężczyzna o pociągłej twarzy i jasnych włosach. Nie miał jeszcze pięćdziesięciu lat, lecz mimo to jego twarz szpeciły wyraźne zmarszczki. Szare oczy, zwężone w dwie szparki, patrzyły surowo na dziewczynę. Usta zacisnął w wąską kreskę. Dziewczynę ogarnął lęk. Ojciec, chociaż rzadko był na nią zły, w takich chwilach zawsze wzbudzał w niej strach.
— Usiądź, dziecko — nakazał jej.
Jego głos ani twarz nie wyrażały żadnych emocji. Irina zadrżała. Ten chłodny spokój był najgorszym stanem, w jaki mógł popaść Aleksy Kiriłłowicz. Usiadła, starając się unikać przeszywającego spojrzenia ojca.
— Moja panno — zaczął Aleksy tonem tak oschłym i pozbawionym uczuć, że jego córka miała ochotę się rozpłakać. — Cóż to za sprawa z Sorokinem? Dlaczego matka rzekła mi dopiero dziś, iż zerwaliście zaręczyny?
Irina wstrzymała oddech. Nie wiedziała, czy winna wyznać ojcu całą prawdę, czy rzec mu jedynie o tym, iż Piotr ją zdradził, bez wspominania o udziale Anny Borysowny w tym wszystkim. Matki mogło nie obchodzić planowane małżeństwo pasierba, jednak ojciec żywo interesował się mariażem pierworodnego i na pewno wyciągnąłby wobec Anny konsekwencje.
— Papo... przedwczoraj, kiedy byliście w mieście, a Piotr z wami nie pojechał, zastałam go w jednoznacznej sytuacji. Mówiłam o tym z matką i Ksenią i obie rzekły mi, że winnam zerwać zaręczyny. Ja... posłuchałam ich. Piotr mnie zranił i nie chcę mieć z nim więcej do czynienia. Wiem, iż wywołało to lawinę plotek, lecz ja nie chcę zostać żoną Piotra, ojcze.
Wyrzekłszy to wszystko, spojrzała ze strachem na ojca. Nie miała pojęcia, co jej odrzeknie. Był przecież tak zadowolony z projektowanego małżeństwa, nawet jeśli słyszał nieco złych opinii o Piotrze!
— Nie wyjdziesz za niego, Irinko. Nie będziesz żyła z takim łajdakiem — orzekł w końcu. — Zresztą, skoro już wszyscy o tym wiedzą, ponowne zaręczyny wywołają jeszcze większy skandal, a tego przecież nie pragniemy... Na pewno niedługo znajdzie się jakiś dobry, ułożony młodzieniec, który cię pokocha i zechce za żonę, ten pomysł z Sorokinem był jednak zły...
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie spodziewała się takiej reakcji. Myślała, że będzie na nią krzyczał, wpadnie w szał i wyrzuci ją z domu. To nie byłoby co prawda do niego podobne, lecz wciąż bardziej prawdopodobne, przynajmniej jej zdaniem.
— Nie wiem tylko, co teraz z Ksenią — podjął po chwili. — Wasza przyjaźń... Och, dziecko, tak mi przykro, ale będzie trudno. Ja nie mam nic przeciwko goszczeniu jej, lecz wątpię, by jej ojciec zezwolił jej na przychodzenie tutaj, a i ty nie będziesz mile widziana u Sorokinów.
— Poradzę sobie, ojcze.
— Niechże cię uściskam, dzieciątko. — Aleksy wstał i podszedł do córki.
Dawno już jej nie przytulał. Już prawie zapomniała, jak w dzieciństwie było jej dobrze w ramionach papy. Był nie do zastąpienia. Surowy, ale kochający, taki jaki powinien być każdy ojciec. Ucałowała go jeszcze w policzek i wyszła, zostawiając go w gabinecie.
W korytarzu dopadli do niej roześmiani bracia. Aleksy złapał ją za rękę, Iwan zaś pociągnął ją za jej długie, rozpuszczone włosy. Posłała im znużone spojrzenie i ruszyła dalej, ale bracia przytrzymali ją w miejscu.
— Mów, czemu nie jesteś już zaręczona z Pietruszą! — krzyknął Alosza.
— No właśnie, gadaj! — zawtórował mu młodszy.
— Nie wasza sprawa, gałgany — zaśmiała się. — A teraz mnie puśćcie, idę poczytać.
— A może... zakochałaś się w Mitii Gruszeckim!
— No właśnie, skoro przetańczyłaś z nim pół balu, to może faktycznie coś jest na rzeczy i planujesz wymianę narzeczonego!
Irina spłonęła czerwienią, na co bracia roześmiali się jeszcze głośniej. Nie ukrywała, że przepadała za średnim z braci Gruszeckich, jednak nie w romantyczny sposób, zwłaszcza po tym, co o nim słyszała.
— To nie wiecie, że raz się upił i tańczył na stole w szynku, po czym znaleźli go nieprzytomnego i gołego u jakiejś kurtyzany? — zapytała nieco zjadliwie.
Na samą myśl o tych niecnościach jeszcze bardziej pokraśniała. Nie wyobrażała sobie, jak można być tak pozbawionym przyzwoitości.
— Od kiedy to nasza dziewczynka wie o takich rzeczach?
— No właśnie, Aloszko, od kiedy? Kto jej takie brzydkie rzeczy opowiada?
— Czyżby Ksenia? A to zła dziewczyna!
— Tak, Ksenia mi powiedziała. A teraz puśćcie mnie! — fuknęła ze złością.
Bliźniacy, wiedząc, że nie warto gniewać Iriny, natychmiast wypuścili ją z objęć i pozwolili jej odejść, sami zaś udali się do kuchni, by zjeść coś ukradkiem. W końcu obiad miał zostać podany dopiero za dwie godziny, a oni już byli głodni. Nie było innego wyjścia. Musieli coś przekąsić.
Ilja Władimirowicz Sorokin patrzył surowo na swe dzieci, czekając, aż któreś się odezwie. Jego gabinet, zagracony mnóstwem bibelotów, zazwyczaj tak przyjazny, jawił się Kseni i Piotrowi niczym pieczara wielkiego, ziejącego ogniem smoka, który zaraz ich pożre. I rzeczywiście, ojciec ze swymi krzaczastymi brwiami, ostro zarysowanym podbródkiem i marsowym grymasem widniejącym na jego poczerwieniałej ze złości twarzy przypominał krwiożerczą bestię.
— Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Irina Wołkońska tańczyła z Gruszeckim, nie z tobą, Piotrze? — zapytał chłodno.
Młody Sorokin zacisnął pięści. Nie chciał mówić ojcu o zerwanych zaręczynach. Wiedział, jak bardzo rozsierdzi to rodziciela, a tego wielce się obawiał.
— No mów! — warknął coraz bardziej rozeźlony ojciec. Gdy nie usłyszał odpowiedzi, zwrócił się do córki: — Do pioruna, Kseniu, może ty mi coś powiesz, bo z tego tu to człowiek nic nie wydusi!
Ksenia spojrzała na ojca, po czym przeniosła wzrok na brata. Przez chwilę go żałowała, wiedziała bowiem, jak okropny gniew zaraz na niego spadnie, kiedy jednak pomyślała o swej nieszczęsnej przyjaciółce, była już niemal pewna, że winna wyznać ojcu prawdę. Piotr nie zasługiwał na ani krztę współczucia.
— Irina przyłapała Piotra na zdradzie i uznała za właściwe zerwanie zaręczyn, ot co się stało, papo.
Ilja zacisnął pięści i spojrzał morderczo na swego pierworodnego. Podejrzewał, iż jego syn zdolny byłby do czegoś takiego, z drugiej jednak strony ta wiadomość była dlań tak nagła i nieoczekiwana, że ciężko było mu się z nią pogodzić. Przecież Wołkońska była doskonałą kandydatką na żonę!
— Jak to, Piotrze? To ja wynalazłem ci tak świetną partię, umówiłem się z Aleksym Kiriłłowiczem co do wysokości posagu, datę ślubu wyznaczyłem, a ty teraz zaprzepaszczasz cały mój trud?! Doprawdy, okropny z ciebie syn! Co teraz o tobie powiedzą?!
— Ja... nie wiem, ojcze... — jęknął Piotr.
— Ale za to ja wiem! Rozpustnik i wiarołomca, tak o tobie będą mówić! Toż to będzie prawdziwa ujma na mym honorze! Ale cóż ja mogę zaradzić na to, że mam tak rozpustnego syna, który nie chce mnie słuchać?
— Ojcze, ja...
— Zejdź mi z oczu! — huknął Ilia, nie mogąc już dłużej znieść widoku swego syna. — I nie pokazuj mi się dziś, mam cię dosyć!
Piotr spuścił oczy i potulnie wycofał się z pomieszczenia. Nie był już tym pewnym siebie uwodzicielem, który bez mrugnięcia okiem zdradził narzeczoną, a później udawał, że nic takiego się nie wydarzyło. Przypominał raczej małe, wystraszone kocię uciekające przed gniewem swego rodzica.
Ksenia patrzyła, jak jej brat wychodzi, po czym spojrzała z niepewnością na ojca. Nie chciała jeszcze bardziej go rozsierdzać, była jednak sprawa, o którą koniecznie musiała go zapytać.
— Ojcze, a co ze mną i Iriną? Czy będę mogła ją odwiedzać? — Spojrzała na niego z nadzieją.
— Nie wiem, dziecko, lecz obawiam się, iż w obecnej sytuacji nie jest to pożądane — prychnął.
— Ależ ojcze! Jutro mamy się spotkać, mówiłam ci przecież! Dlaczego mam cierpieć przez błędy tego gałgana?
— Kseniu, nie krzycz — upomniał ją surowo mężczyzna. — Nie mówię, że macie się nigdy już nie widywać, rzekłem jedynie, iż w tej chwili nie jest to odpowiednie. Niech ta sprawa ucichnie, skończą się plotki, a wtedy znowu będziecie sobie mogły razem spędzać czas na głupotkach.
— Ale jutro...
— Nie, jutro do niej nie pójdziesz!
— Ale... Ojcze!
Nie wyobrażała sobie, że miałaby złamać daną przyjaciółce obietnicę. Zawsze przecież dotrzymywała słowa. Nie chciała, by Irina martwiła się jutro, że nie zjawiła się w miejscu umówionego spotkania.
— Nie, Kseniu. A teraz przepraszam, ale chciałbym zostać sam.
Ksenia prychnęła, na co jej ojciec posłał jej niezadowolone spojrzenie. Wyszła, miotając w głowie przekleństwa na stanowczość Ilji. Nie odpuści tak łatwo. Spotka się z Iriną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top