I. Bal roku
Piotr Iljicz oderwał się od ust Anny Borysowny. Wiedział, że nie powinni oddawać się czułostkom w domu Wołkońskich, zwłaszcza że Irina lub Fiodor mogli się zjawić w każdej chwili, nie mógł jednak się powstrzymać od smakowania jej ust. Były tak słodkie i kuszące, że oparcie się pokusie okazało się niemożliwe, zwłaszcza, kiedy zerkała na niego swymi błękitnymi oczyma przysłoniętymi firanką gęstych rzęs. Szare oczy Iriny, jego narzeczonej, wydawały się przy nich takie blade i nijakie! A pełne kształty Anny... Wprost nie mógł oderwać od nich wzroku. Irina i jej dziecięca niemal figura nie mogły się z nią równać.
W przedsionku było ciemno. Gruba, ciężka stora zasłaniająca okno nie przepuszczała niemal żadnego światła. Piotr czuł się tu bezpiecznie. Usta Anny zamroczyły go na tyle, że zatracił czujność. Położył dłonie na jej plecach i przysunął ją do siebie.
Irina zaś przechadzała się po domu. Jutro miał odbyć się wielki bal, na który zaproszono petersburską elitę. W końcu książę Naryszkin znał nawet samego cara. Księżniczka Wołkońska jednak nie cieszyła się zbytnio na przyjęcie. Nie przepadała za tańcami i balami, a tłumy ludzi znajdujących ogromne upodobanie w plotkach tylko odpychały ją od takich uroczystości. Nie mogła powstrzymać irytacji, kiedy słyszała, jak elegancko odziane, zadufane w sobie damy plotkują na temat jej przyszłego mariażu i kawalerów, którzy mogli poprosić o jej rękę. Wszystko zmieniło się, kiedy trzy miesiące temu zaręczyła się z Piotrem Iljiczem Sorokinem, starszym bratem swej najlepszej przyjaciółki, Kseni. Teraz zastanawiano się więc, kiedy ta dwójka w końcu zostanie połączona węzłem małżeńskim.
Irina jednak wcale nie chciała zostać żoną Piotra. Zawsze marzyła o pięknym ślubie z mężczyzną, któremu oddałaby swe serce. Człowiekiem tym na pewno nie był Sorokin. Odznaczał się co prawda urodą, uważała go jednak za uwodziciela i hulakę. Wiele słyszała o jego wybrykach, wszak elity rosyjskiej stolicy często o nich rozprawiały. Piotr jednak deklarował, że gorąco ją miłuje, a papa był bardzo zadowolony z jego starań o rękę córki, księżniczka Wołkońska uznała więc, iż jej powinnością jest zadowolić ojczulka i zostać żoną urodziwego i bogatego Sorokina. Mogła przecież trafić znacznie gorzej. Mimo tego uwierała ją myśl, że nie kocha Piotra tak bardzo, jak on ponoć miłował ją.
Jej rodzice, bracia i Sorokinowie powinni zaraz wrócić z miasta, uznała więc, że zaczeka na nich w przedsionku. Ona sama, będąc jeszcze nieco przeziębioną, została w domu. Przemierzając korytarze, zastanawiała się, gdzie podziewa się Anna Borysowna, narzeczona jej brata, Fiedii, która również odwiedziła ich tego dnia, a która nie pojechała z resztą.
Nagle posłyszała jęki i ciężkie dyszenie dochodzące z końca korytarza wiodącego wprost do drzwi wejściowych. Zaniepokojona, że komuś dzieje się krzywda, poczęła iść w kierunku, skąd słychać było dziwne dźwięki.
Gdy podeszła bliżej, jej oczom ukazały się dwie postaci. Mężczyzna przypierał kobietę do ściany. Irinie rzuciło się jeszcze w oczy, że byli znacznie rozebrani. Z obrzydzeniem odwróciła wzrok. Jej niewinne oczy nie mogły znieść takiego widoku. Chciało się jej wymiotować. Kochankowie nie zauważyli jej obecności. Już miała odejść, kiedy usłyszała sapanie kobiety:
— Ach, Piotrze... Piotrze!
Irina, rozpoznawszy głos Anny Borysowny, czmychnęła do swojej sypialni Biegła, obawiając się, że Piotr dowie się o tym, że przyłapała go w zdrożnej sytuacji. Ogarnęła ją ogromna złość. Jak mógł to zrobić? Cała poczerwieniała z gniewu. Gdy wpadła do swojej alkowy, rzuciła się na łóżko i uderzyła w nie piąstkami.
Nie ulegało wątpliwości, że nie kochała Piotra, jednak jego zdrada dogłębnie nią wstrząsnęła. Tyle razy powtarzał jej, jak piękna i urodziwa jest i jak wielce ją kocha, że uwierzyła w jego zapewnienia. I chociaż nigdy się nad sobą nie użalała, nie miała o samej sobie najlepszego zdania, a swą urodę uważała za nikłą. Zdrada Piotra, który ponoć tak ją kochał, bolała, nawet jeśli ona sama nie darzyła go miłością. Dlaczego to uczynił, skoro tyle razy gorąco deklarował, że ją kocha? Czy mu nie odpowiadała?
Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła ronić łzy. Nigdy nie płakała, teraz jednak, gdy czuła się oszukana i upokorzona, nie potrafiła się powstrzymać przed szlochem. Czuła, że nie zniesie życia u boku Piotra, że będzie ono prawdziwą katorgą, skoro już jako narzeczony jej nie szanował.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła, łkając. Może było to ledwo pięć minut, może dwie godziny, nie obchodziło jej to. I tak nikt się o nią nie kłopotał, może poza maman i papą, oni mieli jednak ostatnio zbyt wiele zmartwień z tymi hulakami, jej braćmi. Fiedia wywołał skandal, gdy ojciec Anny Borysowny przyłapał ich na igraszkach, Aleksy i Iwan zaś, złotowłosi bliźniacy, wzniecili na ulicy taką pijacką burdę, że potrzebna była interwencja policji. Aleksemu Kiriłłowiczowi troski jego drogiej Irinki zdawały się niczym przy wyczynach jej braci, którymi ostatnio się przejmował.
Nie zauważyła nawet, kiedy powozy zajechały pod dom. Nawet jej to nie obchodziło. Chciała zostać sama i nikogo nie widzieć. Najlepiej byłoby, gdyby nigdy nie doszło do jej zaręczyn z Sorokinem!
Wtem do jej pokoju weszła Ksenia. Rude włosy miała splecione na karku. Policzki i nosek, pokryte uroczymi piegami, czerwieniły się od mrozu.
Wołkońska przycisnęła twarz do poduszki. Zawsze, gdy płakała, jej lico robiło się szkarłatne. Nie chciała, by przyjaciółka zamartwiała się jej stanem, Ksenia jednak była bardzo bystra i od razu zauważyła, że z dziewczyną dzieje się coś złego.
— Irinko, moja droga, co się stało? — zapytała troskliwie, przysiadając na łóżku.
Ujęła jej dłoń, Irina jednak brutalnie wyrwała się z uścisku przyjaciółki. Nie chciała mówić Sorokinie o tym, co uczynił Piotr. W końcu był jej bratem.
— Nic wielkiego — burknęła. — Powiedz lepiej, dlaczego nie było was przez tyle czasu.
— No jak to dlaczego?! — wykrzyknęła. — Byłyśmy z twoją matką u krawca, po suknię dla ciebie na dzisiaj! A twoi bracia oczywiście gdzieś przepadli. Książę Aleksy wyciągał ich z jakiegoś szynku. Już ci lepiej? Przeziębienie cię nie męczy?
— Wszystko dobrze.
— Irinko, mnie nie oszukasz — prychnęła Ksenia, posyłając jej karcące spojrzenie. — Widzę przecież, że coś złego się z tobą dzieje!
— Wszystko dobrze — mruknęła po raz kolejny dziewczyna.
Kseni to zapewnienie nie wystarczyło. Znała przyjaciółkę na tyle dobrze, by wiedzieć, że ta za nic nie przyzna się do tego, że dopadł ją smutek lub złe samopoczucie. Tylko jedna rzecz sprawiała, że Irina zawsze mówiła prawdę. Niewiele się zastanawiając, Ksenia zaczęła ją łaskotać. Wołkońska piszczała i krzyczała, by ją zostawić, przyjaciółka była jednak nieugięta. Drażniła jej skórę, czekając, aż Irina zdecyduje sę wyznać jej prawdę.
— No dobrze, dobrze, powiem ci! — jęknęła w końcu.
Ksenia uśmiechnęła się szatańsko i opadła na pierzynę obok Iriny. Często spędzały tak czas, leżąc w łóżku i rozmawiając, zwłaszcza kiedy gościły u siebie na dłużej. Te chwile, pełne głupiutkich, dziewczęcych trosk, Irina wspominała zawsze z pewną tkliwością i sentymentem.
— No to co? Boisz się balu? Nie podoba ci się suknia?
— Ach, Kseniu... — jęknęła przeciągle. — Jakże ja mam ci to wyznać?
— Co takiego?
— Bo... — urwała. Nikomu nie ufała bardziej niż przyjaciółce, może rodzicom, lecz wyznanie jej prawdy o Piotrze zdawało się zbyt trudnym zadaniem. Nie chciała zranić Kseni. — Bo widzisz... Piotr...
— Co z Pietią?
— On... Ja... — Irina nie mogła wydobyć z siebie głosu, gdy patrzyła na zmartwione oblicze przyjaciółki. Zacisnęła pięści, by dodać sobie odwagi. Musiała to z siebie wyrzucić. — On i Anna... W korytarzu... Nie mogę, kochana, nie mogę!
Ksenia otworzyła usta ze zdumienia. Zdawało się jej, iż pojmuje, co też uczynił jej brat, jednak jego postępek nie mógł przedostać się do świadomości dziewczyny. Wiedziała co prawda o uczynkach Piotra, który miał wiele złych rzeczy na sumieniu, nie sądziła jednak, że mógł posunąć się do czegoś tak okropnego.
— On... On cię zdradził? — jęknęła.
— Tak... Och, Kseniu, co ja mam teraz uczynić? Ja... nie wiesz o tym, gdyż ci tego nie mówiłam, by cię nie urazić, lecz ja nigdy nie kochałam Piotra... Chciałam jedynie, by papa był zadowolony... Jednakże w obecnej sytuacji, kiedy mnie zdradził i upokorzył, jego osoba jest mi wstrętną, a nasz mariaż zdaje mi się niemożliwym. Tylko jakim sposobem udowodnię, że był mi niewierny, skoro tylko ja ich widziałam? Nikt mi nie uwierzy... W takim razie ucieknę...
Sorokina spojrzała na przyjaciółkę z przerażeniem. Wciąż trudno jej było pojąć ohydę uczynku brata, wiedziała jednak, że Irina nie mogła kłamać. Nie znała drugiej tak szczerej, pozbawionej fałszu osoby jak jej przyjaciółka. Nie miała wątpliwości, po czyjej stronie powinna stanąć.
— Ja ci wierzę, Irinko. — Ksenia starła łzy spływające po jej licu i objęła przyjaciółkę. — Ja ci wierzę, bo wiem, że nigdy byś mnie nie okłamała, kochana. Piotr... Cóż, on ma wiele złych rzeczy na sumieniu, to wcale nie jest najgorszy z jego uczynków.
— Więc co mam zrobić?
— Skończyć z nim. Nie wahaj się. Ale zrób to po balu, zaklinam cię, Irinko! Jeśli nie będziecie ze sobą tańczyć, wszyscy wykryją, że coś między wami nie tak! A musimy ich na to przygotować. Dobrze, kochanie? Rozumiem, że Piotr cię brzydzi, nie chcesz jednak wywołać zamieszania, czyż nie? To się musi stać po cichutku. Te paskudne harpie, łase na wszelkie pikantne nowinki, nie dadzą wam spokoju, jeśli na balu okaże się, że nie jesteście już zaręczeni. To dla twojego dobra, kochanie.
Irina tylko skinęła głową i wtuliła się w przyjaciółkę. Mimo więzi, jaka je łączyła, była niemal pewna, że Ksenia opowie się po stronie brata. To, że jej uwierzyła, poczytała sobie za dowód jej uczuć.
— Dziękuję ci, kochana. Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką mogłam mieć.
Kolejnego dnia Irina nie miała sił na nic. Chodziła po domu jak struta, nie chcąc spojrzeć nikomu w oczy. Na całe szczęście Piotr i Ksenia nie zostali na noc, jak to czasem czynili, lecz wrócili do swego domu, podobnie jak Anna Borysowna. Gdyby tylko Fiedia wiedział, co uczyniła jego narzeczona, kiedy on był w mieście! Wolała jednak nie opowiadać swemu przyrodniemu bratu o całym tym zajściu. Znała go doskonale, łatwo więc mogła przewidzieć, że Fiodor niechybnie zakatrupiłby i Annę, i Piotra.
Przygotowania do balu zawsze ogromnie ją męczyły. Uważała zabawy za nudne i niepotrzebne. Przecież księgi były dużo ciekawsze! Lubiła potajemnie zgłębiać stare kroniki, a nawet podręczniki do anatomii, które stały w bibliotece. Spotkania towarzyskie i skromniejsze zabawy taneczne były świetnymi okazjami do zaprezentowania swych umiejętności muzycznych, a jeśli coś napawało Irinę dumą, to jej gra na fortepianie. Jednak na balu u Naryszkina, jednym z największych wydarzeń towarzyskich roku, zawsze tylko tańczono i zawierano po cichu sojusze polityczne i towarzyskie. Nie było mowy o popisywaniu się swym śpiewem czy grą na instrumentach.
Zawsze żałowała, że nie miała siostry. Gdyby w tym całym szaleństwie towarzyszyła jej jeszcze jedna, zaufana osóbka, czułaby się raźniej. A tak była tylko matka, która zaaferowana tym, by jej jedyna córka prezentowała się nienagannie i przyćmiła inne damy swą urodą, tylko uprzykrzała Irinie ten żmudny proces.
Zaczęto od układania fryzury. Księżniczka Wołkońska nienawidziła tego z całego serca. Kręcenie loczków, wymyślne upinanie ich i dobieranie ozdób było najgorszą męczarnią, jaką mogła sobie wyobrazić. Na dodatek jej jasne włosy nie odznaczały się zbytnią grubością i nie prezentowały się zbytnio okazale na tle fryzur innych dziewcząt.
Tego dnia jednak posłusznie poddała się matce i pannie służącej, które zajmowały się jej włosami, a później przyniosły jej suknię, wczoraj odebraną z pracowni krawieckiej.
Bielutka jak śnieg, zdobiona złotą nicią i drobnymi kryształkami, onieśmielała swym pięknem. Każda dama wyglądałaby w niej olśniewająco, Irina jednak przypominała ducha. Zawsze była bladziutka, a ciągłe rozmyślanie o wczorajszych wydarzeniach i przebyte przeziębienie sprawiły, że straciła siły życiowe, a jej cera stała się jeszcze jaśniejsza niż zazwyczaj.
— Nie cieszysz się, córeczko? — zapytała matka, z coraz większym zmartwieniem patrząc na smutek dziewczyny.
— Nie, maman. — Irina odwróciła głowę, by nie musieć spoglądać matce w oczy. — Wiesz, że nigdy nie lubiłam bali.
— Nie rób ze mnie głupiej, dziecko — odparła Praskowia, mierząc ją surowym spojrzeniem. — Widzę przecież, że coś cię trapi. Wiadomym mi jest, że nigdy nie przepadałaś za zabawami, lecz dziś... To coś więcej niż zwykła niechęć.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Zawsze były sobie bliskie z matką. Praskowia znała każdy sekret swej jedynej córki, Irinie zaś dane było wiedzieć o rzeczach, o których pojęcia nie mieli jej bracia, jednak sprawa Piotra była zbyt krucha i delikatna, by miała o niej opowiedzieć rodzicielce.
— Irinko, proszę cię...
— A co byś rzekła na to, iż nie chcę wychodzić za Piotra?— wydusiła w końcu.
Praskowia zmarszczyła brwi, jak to miała w zwyczaju, gdy coś ją zdumiewało.
— Dlaczegóż to, dziecko moje? Przecież to taka dobra partia! A Ksenia zostałaby wtedy twoją siostrą...
— Wiem... Ale nie byłabym szczęśliwa jako żona Piotra. Czuję to, maman.
— Czy widziałaś go z jakąś inną kobietą, że tak nagle chcesz zerwać zaręczyny? A może uczynił ci coś złego?
— Maman... — Irina znów odwróciła wzrok.
— Irinko, proszę mi o tym natychmiast powiedzieć! — krzyknęła z gniewem.
— Tak — westchnęła ciężko. Czuła, że nie ukryje przed nią prawdy. — Widziałam go z inną...
Praskowia poczerwieniała z gniewu. Irina widziała nienawiść płonącą w jej oczach. Obawiała się tego, co zaraz się wydarzy.
— Kiedy to się stało? — zapytała Praskowia.
Jej głos drżał z gniewu, podobnie jak usta. Irina również się zatrzęsła, lecz było to spowodowane strachem, nie złością.
— Wcz... wczoraj — jęknęła, przywołując z pamięci obraz Piotra całującego rozebraną Annę.
— Czyli jednak został w domu? Ale z kim to zrobił?
— Z Anną...
— Tak nie będzie! — ryknęła nagle kobieta i wstała z sofki. Nie mogła uwierzyć, że Anna i Piotr, których tak pieczołowicie wybrała dla swych dzieci, mogli okazać się tak podłymi. — Fiedia i ta jego dziewuszka to jeszcze pół biedy, ale Sorokin! A miałam go za dżentelmena! Córeczko, te zaręczyny trzeba natychmiast zerwać.
— A nie lepiej uczynić to po balu?
— Nie. Kiedy tylko ujrzysz Piotra, powiesz mu, że od dziś jesteście dla siebie obcymi ludźmi. I pod żadnym pozorem z nim nie tańcz! A już na pewno nie walca!
Irina wpatrywała się w matkę oczyma wielkimi jak spodki. Nie wierzyła w jej słowa. Przecież panny, które już komuś przeznaczono, winny tańczyć walca z narzeczonymi! Jeśli nie będzie w parze z Piotrem, wszyscy od razu dowiedzą się o ich zerwanych zaręczynach, a tego nie chciała. Wolała, by wieści rozeszły się cicho i niezauważenie. Tak przynajmniej mniej by odczuła towarzyskie skutki rozstania z Sorokinem.
— Jesteś tego pewna? Zaczną się plotki... — wyszeptała cichutko.
— Plotki będą i tak — odparła pewnie Praskowia. — A ja nie pozwolę, by moja dziecinka tak się poniżała! Proszę z nim nie tańczyć. Jeśli jakimś cudem, w co nie wierzę, będziesz bez pary, poproszę Aloszkę albo Iwaszkę, by z tobą zatańczyli. Albo Dimę od Andrzeja. A teraz nie marudź i zbieraj się, moje dziecko, spóźnimy się przez ciebie. Kto by pomyślał, Piotr Iljicz Sorokin takim draniem! A zdawał się tak porządny!
Tym sposobem Irina otarła łzy i zarzuciwszy na siebie płaszcz, pobiegła do powozu. Dwie bogato zdobione karoce Wołkońskich, każda ciągnięta przez cztery konie, wyruszyły spod ich włości równo godzinę przed balem. Aleksy Kiriłłowicz był człowiekiem wielce miłującym porządek i nietolerującym spóźnień. Nie wyobrażał sobie, by mieli przybyć na przyjęcie tuż przed jego rozpoczęciem.
Rodzice jechali z Fiodorem, Irina zaś podróżowała z Aloszką i Iwaszką. Wyglądali niemal identycznie i gdyby nie pieprzyk nad ustami Aleksego, nie dałoby się ich rozróżnić, zwłaszcza, że i charaktery mieli podobne. Irina od razu szeroko się uśmiechała, gdy widziała z oddali ich bujne, jasne czupryny, takie same jak jej własna. Często przez swe smukłe sylwetki, złote loki i delikatne rysy twarzy kojarzyli jej się z aniołami, kto jednak znał bliźniaków Wołkońskich, wiedział, iż bliżej im było do diabłów. A Fiedia... Fiedia był samym szatanem.
— Siostrzyczko, coś dzisiaj taka smutna? — zapytał Aloszka, patrząc na stroskane oblicze siostry.
— No właśnie, Irinko, co cię dręczy? — zawtórował mu Iwaszka.
Dziewczyna jednak nic nie odrzekła. Wbiła wzrok w szybę i podziwiała mijane przez powóz ulice Petersburga. Po jej policzkach spłynęło kilka błyszczących jak kryształy łez. Bracia zrozumieli, że Irina woli milczeć.
Gdy przekroczyli próg pałacu Naryszkina, pozostało dwadzieścia minut do rozpoczęcia zabawy. Praskowia w swej granatowej sukni zniknęła gdzieś w tłumie wraz z trzymającym jej ramię mężem. Fiedia znalazł się już obok jakiejś pięknej damy, nie zważając na fakt, iż miał już narzeczoną. Aloszka i Iwaszka również ruszyli na łowy. Jedynie Irina stała przed wejściem do sali balowej, nie wiedząc, co uczynić.
Nagle u jej boku pojawiła się Anna Borysowna w towarzystwie swojej przyjaciółki, Marii Nikołajewny. Irina, choć nie należała do osób zanadto złośliwych, nie bez pewnej satysfakcji orzekła, iż Annie doprawdy nie do twarzy w żółci. Czarne loki, przewiązane kanarkową wstążką, w połączeniu z takąż toaletą i zaciętym wyrazem twarzy sprawiały, iż Anna Borysowna przypominała osę. Jej przyjaciółka zaś, mała i tłuściutka dziewczyna o brązowych włosach i pucołowatych policzkach, ustrojona w różową suknię, przywodziła Irinie na myśl świnkę.
— Jak twoje przygotowania do ślubu, kochana Irino Aleksiejewno? Wybrałaś już koronki na suknię? Skąd je sprowadzasz? Z Włoch, a może z Francji? — zapytała fałszywie słodkim głosikiem Anna, wpatrując się z satysfakcją w oblicze Iriny, ta jednak nie dała się jej sprowokować.
Przybrała najbardziej radosny wyraz twarzy, na jaki było ją stać, i siląc się na serdeczność, odrzekła:
— Z Brugii, droga Anno Borysowno. Wszyscy przecież wiedzą, iż we Flandrii mają najlepsze koronki — prychnęła i odeszła, dusząc zbierające się w jej oczach łzy.
Sytuację tę obserwował Dymitr Andriejewicz Gruszecki, stojący w kącie pomieszczenia ze swym przyjacielem, Siergiejem Nikołajewiczem Lwowem. Był to młodzieniec wysokiego wzrostu, o smukłej sylwetce. Ogółem uważano go za nader atrakcyjnego. Jego nieposkromione, brązowe loki wiły się we wszystkie strony, co dodawało mu nonszalancji. Nie przejmował się zbytnio ich czesaniem i układaniem, wiedząc, że i tak nie przyniesie to żadnych efektów. Zielone oczy, przywodzące na myśl swym kolorem las wiosenną porą, zawsze radośnie błyszczały, wiecznie czymś podekscytowane. Twarz miał pociągłą, o ostrych rysach. Lekko wystające kości policzkowe nadawały mu jakiejś dziwnej surowości, mimo iż nigdy na nikogo nie był zły. Dłonie miał długie i smukłe, jakby stworzone do grania na fortepianie, co bardzo lubił, chociaż odkąd wstąpił do wojska, niezbyt często miał ku temu sposobność.
Stojący obok niego Siergiej Nikołajewicz Lwow, jego najlepszy przyjaciel, był tak różny od Dymitra, że wielu głowiło się, dlaczego właściwie ci dwaj tak do siebie lgnęli. Sylwetkę miał podobną do Gruszeckiego, może jedynie był nieco szczuplejszy, gdyż nigdy nie dbał o wyżywienie i mało jadł. Czarne włosy, zawsze schludnie ułożone, w połączeniu z bladą cerą sprawiały, że Sierioża, jak nazywał go uszczypliwie Dymitr, przypominał widmo czy wampira. Szare oczy taksowały wszystkich krytycznym spojrzeniem. Ostre rysy twarzy tylko dodawały mu ponurości. Zawsze nieco się garbił, a odzywał się tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał.
Siergiej nie miał ochoty tu przebywać i Dymitr dobrze o tym wiedział, nie zamierzał jednak zjawiać się na balu samotnie. Wiedział, że Siergiej w przeciwnym razie zostanie sam w mieszkanku, które wspólnie wynajmowali, byle tylko nie mieszkać z rodzicami, i będzie snuł swe irracjonalne marzenia.
Lwow widział, jak Dymitr przygląda się wszystkim wchodzącym damom, zatrzymuje wzrok na bogato odzianej blondynce i wpatruje się w nią z podziwem. Doskonale znał wrażliwość Gruszeckiego na kobiece wdzięki, nigdy jednak nie był świadkiem stanu, w który teraz popadł Dymitr, a który nazwać można było absolutnym urzeczeniem.
— Co to za dziewczyna? — zapytał, wbijając w niego badawcze spojrzenie.
Dymitr mimowolnie spłonął czerwienią.
— Irina Wołkońska. To córka przyjaciół moich rodziców. Znam ją od dziecka. Nie widziałem jej już od tak dawna, że zapomniałem, jak bardzo jest śliczna!
— To dlaczego się za nią nie zabierasz? Zawsze, gdy jakaś namiesza ci w głowie, gonisz ją przecież jak wilk swą ofiarę, póki nie odda ci tańca.
— Bo ma narzeczonego — westchnął ciężko Gruszecki. — Piotr Sorokin. Ma piekielnie ładną siostrę, ale on sam... Okropny łajdak.
— Jak większość mu podobnych paniczyków. Dlatego trzeba ograniczyć tę carską i szlachecką wszechwładzę, uwłaszczyć lub przynajmniej oczynszować chłopów i zaostrzyć system edukacyjny.
— Ach, Sieriożo... Lepiej trzymaj język za zębami. Zobaczysz, ten twój Spieranski skończy kiedyś na Syberii, a ty razem z nim.
Irina zaś posłała Dymitrowi i Siergiejowi tylko jedno, szybkie spojrzenie. Nie zwróciła zbytnio uwagi na towarzysza dziecięcych zabaw. Owszem, był przystojny, lecz nie wzbudzał jej zainteresowania. Zbyt dużo się nasłuchała o jego ekscesach, by mógł jej się podobać.
Nagle poczuła, jak ktoś ciągnie ją za ramię. Odwróciła się tylko po to, by ujrzeć Piotra. Jego błękitne oczy, do tej pory jaśniejące jakimś wewnętrznym blaskiem, zdały się jej oczyma potwora, usta zaś, zazwyczaj układające się w uśmiech, wykrzywione były w okropnym grymasie.
— Tu jesteś, Irinko! — wykrzyknął niby to radośnie i ujął jej ramię. — Wszędzie cię szukałem, kochana!
Dziewczyna spojrzała na niego z odrazą. Nie pojmowała, jak tak zakłamany i fałszywy człowiek jak Piotr mógł chodzić po tej ziemi. Czasem zdarzyło się jej skłamać, były to jednak drobne przewiny. Nie mówiła na przykład ojcu o kolejnych nutach czy książkach do arytmetyki, które kupowała za cichym przyzwoleniem matki. Lecz takie oszukiwanie jej i późniejsze przymilanie się uważała za obrzydliwe i nieludzkie.
— Niech mnie pan zostawi. Nie chcę mieć z panem do czynienia.
— Ależ kochaniutka. — Piotr ujął jej dłoń. — Przecież niedługo zostaniemy małżeństwem. Spójrz tylko na swój pierścionek.
Irina pokraśniała ze złości. Wyrwała rękę z jego uścisku i ściągnęła piękną, misternie wykonaną, złotą ozdobę ze szmaragdem z palca.
— Niech go sobie pan weźmie — wypaliła, wsadzając mu błyskotkę w dłoń. — Nie zostanę pana żoną. Nigdy! Nie po tym, co widziałam!
Z twarzy Sorokina natychmiast zniknął uśmiech. Zastąpił go grymas pełen wściekłości i niedowierzania.
— Uroiłaś coś sobie, głupiutka — prychnął ironicznie.
— Niech mi pan nie wmawia, żem głupia, bo dobrze wiem, co widziałam. Brzydzę się panem. A jeśli będzie pan próbował jakichś szatańskich sztuczek, powiem o wszystkim memu bratu. A z nim chyba pan nie chce mieć do czynienia — prychnęła i odeszła, pozostawiając Sorokina osłupiałego.
Wtem ogłoszono przybycie cara. Wszyscy goście usunęli się w kąt sali, by móc podziwiać Jego Cesarską Mość Aleksandra I z Romanowów i jego piękną małżonkę Elżbietę Aleksiejewnę, urodzoną jako księżniczka badeńska Luiza. Aleksander, wysoki blondyn, ledwo dwudziestoośmioletni, uważany był w kręgach petersburskiej elity za wielce przystojnego. Irina nie rozumiała, na jakiej podstawie, prócz chęci przypodobania się imperatorowi, tak twierdzono. Poza wysokim wzrostem jej zdaniem nie było w nim nic nadzwyczaj atrakcyjnego. Uważała za to, że Elżbieta była prześliczna.
Za carem ciągnął się jeszcze korowód dygnitarzy. Nim książę Naryszkin uroczyście powitał wszystkich przybyłych, upłynęło dziesięć minut, które młodzież spędziła na niecierpliwym potupywaniu obcasami, stłumionym ziewaniu i kręceniu głowami. Nie obchodził ich cesarz, chcieli jedynie dobrze się bawić.
W końcu dano sygnał do poloneza. Panowie poprosili damy do tańca i rozpoczął się bal. Irina była w parze z Aloszką, który zaprosił ją po podszeptach matki. Fiodor zazdrośnie strzegł swej narzeczonej. Piotr tańczył z siostrą. Minę miał wyniosłą i arogancką, Irina jednak dostrzegła iskierki gniewu w jego oczach, na co uśmiechnęła się z satysfakcją.
Polonez zawsze należał do jej ulubionych tańców. Spokojny, majestatyczny i podniosły, nie męczył, a w jego trakcie można było prowadzić konwersacje i przyglądać się toaletom dam. Irina już dawno nie widziała takiego ogromu różnobarwnych sukien i kamieni szlachetnych nagromadzonych w jednym miejscu. Z radością uznała, że Ksenia w swej zielonej kreacji, pięknie podkreślającej jej rude włosy, była najpiękniejszą młodą damą na balu.
Praskowia i Aleksy stali z boku z Gruszeckimi. Obaj panowie byli wysocy, jednak poza tym nic ich nie łączyło. Andrzej Pawłowicz od zawsze charakteryzował się tuszą, która teraz tylko się zwiększyła. Włosy miał niczym jego średni syn, brązowe i rozwichrzone. Jego małżonka, Tatiana Aleksandrowna, córka polskiego szlachcica, średniego wzrostu kobieta o krągłych kształtach i pełnych ustach, zupełnie różniła się od chudej, bladej, jasnowłosej Wołkońskiej. Swe ciemnobrązowe loki spinała zawsze w efektowny kok. Fiołkowa suknia pięknie współgrała z jej włosami.
— Aleksy Kiriłłowiczu, mój drogi — zaczął po francusku Andrzej — jak myślisz? Czy czeka nas wojna?
— Niestety, zdaje mi się, iż Buonaparte nigdy nie będzie nasycony.
— Toż to potwór w ludzkiej skórze! — wykrzyknęła Praskowia. — Nieważne, ile krwi naszych dzielnych chłopców wypije, wciąż będzie łaknął więcej!
— A ja uważam — wtrąciła się Tatiana, bawiąc się bransoletką i przygryzając wargę, jakby martwiła się, że to, co zaraz powie, wywoła poruszenie — że Bonaparte to wielki człowiek. Mówmy, co chcemy, może i ma zakusy na całą Europę i krew milionów na rękach, lecz nie można mu odmówić, iż jest wybitnym strategiem. Zresztą, który władca nie ma na sumieniu ofiar? Chyba tylko taki, który wcale nie prowadzi wojen.
Wołkońscy zastygli w miejscu, zdumieni jej słowami. Andrzej odchrząknął z zażenowaniem. Tylko Tatiana patrzyła na nich z niemym zapytaniem, czego od niej chcą.
— Przepraszam was za moją Tanię, wciąż wierzy, że Napoleon wyzwoli chociaż część Polski. Czyżbyś zapomniała już o tym, jak wydawał twoich rodaków Austriakom pod Mantuą? Ale dość już tego, nie mówmy o tym. — Andrzej był wyraźnie skrępowany zaistniałą sytuacją. Wiedział, iż Aleksy popiera rozbiory i nie zamierzał więcej o nich mówić. Nie zwrócił uwagi na żonę, która chciała zaprotestować przeciw temu, co właśnie rzekł. Przecież w czasie incydentu pod Mantuą Napoleon był w Egipcie! Wykorzystując, że zakończył się właśnie kadryl, Gruszecki zaproponował: — Może zatańczymy z naszymi szacownymi małżonkami, co ty na to, Aleksy?
— To doskonały pomysł, Andrzeju. — Uśmiechnął się Wołkoński i ujął dłoń Praskowii.
Irina zaś przez cały bal wędrowała z ramion Aloszki w objęcia Iwaszki. Słyszała szepty gości na temat jej narzeczeństwa z Piotrem i powodów, dla których nie tańczyli razem, postanowiła jednak puścić je mimo uszu i tańczyć. Jej bracia byli wybornymi tancerzami, więc nie było to trudnym zadaniem. Przy okazji rzucali wciąż żarcikami, dzięki czemu z jej ust nie schodził uśmiech.
Dymitr zaś prosił do tańca kolejne panny, wzrok jednak miał wciąż wbity w Irinę. Intrygowała go już od samego początku. Kilka lat temu, gdy widział ją po raz ostatni, gdyż odkąd został studentem, nie uczestniczył w letnich wizytach u Wołkońskich, była uroczą, chociaż nieco nieporadną dziewczyną. Teraz jej uroda rozkwitła jak najpiękniejszy kwiat. Dziwiło go, że nie tańczyła z narzeczonym.
Patrzył tak na nią, myśląc o tym, jak bardzo chciałby być na miejscu któregoś z jej braci. Mógłby się wtedy przypatrywać jej uroczej twarzyczce z tak bliska!
Gdy postanowił usiąść z Siergiejem, by odsapnąć, patrzył tylko na nią. Lwow opowiadał mu coś o liberalizacji ustroju państwa, likwidacji samodzierżawia i, oczywiście, uwłaszczeniu chłopów, on jednak zapatrzony był tylko w księżniczkę Wołkońską.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — zapytał w pewnym momencie Siergiej, wyraźnie poirytowany.
Dymitr otrząsnął się z jakiegoś czarodziejskiego snu, brutalnie przywrócony do rzeczywistości przez przyjaciela.
— Tak, słucham.
— To o czym mówiłem?
— O planach Spieranskiego co do likwidacji samodzierżawia.
— Nie. Pytałem o twojego brata. Co z nim?
— Co z Saszką? Dawno go nie widziałem, ale z tego co wiem, narzeczona go zdradziła. Biedny ten Aleksander, pierwsza go porzuciła, druga na coś umarła, a teraz trzecia...
— Chcesz z nią zatańczyć?
— Co? — zapytał zdezorientowany Dymitr. — Z kim?
— Z Iriną.
— Tak... — westchnął z rozmarzeniem. — Teraz będzie walc... Ach, Sierioża! Wyobrażasz to sobie! Mieć jej ciało przy swoim!
— To poproś ją, głupcze! Co ci szkodzi! — prychnął.
— Ale... jej bracia wciąż z nią tańczą. Nie jestem pewien, czy mi pozwolą...
— Nie dowiesz się, jeśli nie spytasz. Idź już, zatruwasz powietrze swoimi miłosnymi westchnieniami.
— Pewnego dnia ty też się zakochasz. — Uśmiechnął się szatańsko Dymitr. — Zobaczymy, jak wtedy będziesz się zachowywał.
— Ja się nigdy nie zakocham. To dla takich narwańców jak ty. A teraz idź po swoją wymarzoną partnerkę — prychnął Siergiej, na co Gruszecki zaśmiał się serdecznie.
Gdy muzyka przestała na chwilę grać, Dymitr z drżeniem serca podszedł do Aleksego i Iriny. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego łagodnie, co wziął za dobry znak. Z bliska była jeszcze piękniejsza. Nie mógł oderwać wzroku od jej szarych oczu, spowitych tajemnicą, pełnych, różowych usteczek i drobnych rączek przyobleczonych w rękawiczki. Skłonił się dwornie w pas i spojrzał na nią z największą czcią.
— O, Mitia, stary druhu! — wykrzyknął Aloszka. — Jak ci życie mija?
— Dobrze. — Uśmiechnął się nieznacznie. — Czy mógłbym prosić twą siostrę do tańca?
— Irinko, co ty na to? Mitia chyba się nada na twojego kolejnego tanecznego partnera?
— Oczywiście — odparła i podała Dymitrowi ramię.
Młodzieniec nie mógł powstrzymać ogarniającej go radości. Uśmiechał się szeroko i patrzył na innych z wyższością, dumny, że miał teraz zatańczyć walca z najpiękniejszą damą na balu. Kiedy ujął jej drobną dłoń i położył rękę na talii dziewczyny, patrząc przy tym w jej smutne, szare oczy, poczuł, jak przyjemne ciepło rozlewa się po całym jego ciele. Dziwił się samemu sobie, jakim cudem wcześniej nie zwrócił na nią uwagi. Była tak śliczna i urocza!
Irina zaś czuła się bezpiecznie w jego objęciach. Była pewna, że Dymitr, ten dobry chłopiec, który kiedyś pomógł jej, gdy spadła z drzewa, nie skrzywdzi jej. Dość już miała mężczyzn i miłości. Teraz jedynym, czego potrzebowała, był spokój.
Tańczyło im się tak dobrze, że oderwali się od siebie, dopiero gdy nadszedł koniec balu.
Drobne wyjaśnienie co do użycia formy Buonaparte, gdyż padło o to wiele pytań: Jest to forma jak najbardziej poprawna, gdyż to oryginalny, włoski zapis nazwiska Napoleona. Jego rodzina pochodziła z Korsyki, która do roku 1768 pozostawała pod panowaniem włoskiej Genui. Napoleon urodził się w roku 1769, już za panowania Francuzów. Jego przeciwnicy polityczni używali wersji włoskiej, by okazać swą pogardę, rozpuszczono również plotki dotyczące tego, że Napoleon miałby podawać nieprawdziwą datę urodzenia (właściwą miał być właśnie rok 1768), by rościć sobie prawo do bycia Francuzem, którym według swych wrogów nie był (z racji rzekomego urodzenia pod panowaniem Genueńczyków). Aleksy Kirriłowicz jako przeciwnik cesarza używa tej wersji jego nazwiska.
Źródło: Napoleon, Andrzej Zahorski
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top