Epilog

Śniegi stopniały, odsłaniając zieloną trawę kryjącą się pod ich białą pokrywą, lecz lód, który skuł serce Iriny, nie roztopił się. 

Wszystko dookoła powoli budziło się do życia, lecz Irina chciała umrzeć. Dymitra nie było już przy niej od niemal roku. Przez te miesiące, gdy jeszcze żył, starała się jakoś wytrzymać, lecz kiedy otrzymała ten przerażający list o jego śmierci, jej świat się skończył. Skoro nie miała przy sobie swojego ukochanego, nie mogła w pełni cieszyć się nadchodzącą wiosną ani tym, że wciąż oddychała. Cóż znaczyły kwitnące kwiaty, skoro róża życia Dymitra została ścięta w pełni swej chwały?

Gdyby nie Sasza... Wolała nie myśleć, co by się z nią stało. Ale miała jego, swój mały skarb, i musiała sobie jakoś radzić. Tylko on jej został na tym świecie. On i stara grusza, ku której zmierzała. 

Saszka dreptał radośnie obok matki, ciągnąc ją za rękę. Choć miał jasne włoski, z twarzyczki zupełnie przypominał ojca, co łamało Irinie serce. Nie mogła znieść myśli, że Saszka nigdy nie pozna Dymitra. Ojciec przecież tak bardzo go kochał...

Wzięła synka na ręce i podeszła z nim do starej gruszy. Wiązało się z nią tyle wspomnień... To tutaj Dymitr pomógł jej tyle lat temu, kiedy spadła z drzewa, to tutaj wyznał jej miłość, to tutaj tak często przychodzili, gdy Sasza miał się urodzić...

A teraz zostało jej tylko drzewo i mały człowieczek będący dokładną kopią swego ojca, którym musiała się samotnie zajmować. 

Dotknęła starego, chropowatego pnia drzewa i przesunęła po nim palcami. Był poznaczony bliznami, zupełnie jak jej serce, lecz wciąż piękny. Położyła dłoń Saszki na drzewie i uśmiechnęła się do maleństwa. 

— To tak, jakbyś dotykał tatusia. On tu z nami jest, choć jedynie duchem... — zaszlochała i ucałowała dziecko w główkę. 

Aleksander zakwilił radośnie i włożył swoją małą rączkę we włosy matki, za które pociągnął. Irina posłała mu blady uśmiech. Dima wciąż z nią był, tyle że w ciele swojego synka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top