XI. Balu u Gruszeckich ciąg dalszy
— Co to ma być, synu? — zapytała groźnie Tatiana.
Aleksander dojrzał, że za nią do korytarza weszło jeszcze kilkanaście osób. Wszyscy szeptali konspiracyjnie i wskazywali na nich palcami. Doskonale! Jeszcze tego mu brakowało! Nie ma co, matka będzie teraz na niego wściekła i nie da mu żyć.
— Ja... Ja... Nie miałem na myśli nic złego, wszystko odbyło się za zgodą Larysy! — jęknął, przytłoczony obecnością tylu osób wokół.
Matka posłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Aleksander drgnął. Tatiana, choć wcale się tak nie prezentowała, była niewiastą skorą do wybuchów gniewu, a dla swojej piątki dzieci nie znała litości, jeśli nie zachowywały się odpowiednio. Po ojcu, polskim szlachcicu, odziedziczyła gwałtowną naturę, która często dawała się jej bliskim we znaki. Jej mąż, niezwykle spokojny i pragmatyczny, hamował jej gniewne zapędy, teraz jednak go przy niej nie było, co oznaczało tylko jedno. Aleksander najprawdopodobniej nie przeżyje gradu inwektyw i surowych napomnień matki. Mógł już zacząć szukać sobie trumny.
— Proszę się rozejść — Tatiana zakomenderowała tłumowi, który posłuchał swej gospodyni i niechętnie wrócił na salę.
W korytarzu zostali tylko hrabina Gruszecka, jej syn i Larysa. Gdyby spojrzenie było w stanie uśmiercić, Aleksander już dawno byłby martwy.
— Co to miało być? Czy wy zdajecie sobie sprawę z konsekwencji tego cyrku? — huknęła dama.
— Niezbyt... — odparł potulnie Aleksander.
Jego żołnierze znali go jako chwackiego dowódcę, co rusz podkręcającego wąsa, wybuchającego rubasznym śmiechem, do tego znakomitego karciarza, zawsze skorego do wychylenia kolejnej flaszki wódki. W przeciwieństwie do innych dowódców, Aleksander bratał się z żołnierzami, których miał pod sobą, przez co wszyscy kochali pułkownika Gruszeckiego. Gdyby jednak któryś z jego podwładnych widział go z matką, nie uwierzyłby, że to ten sam Aleksander Andriejewicz, który z odwagą, nieraz i szaleńczą głupotą, rzucał się na wroga. Tatiana, choć sięgała swoim synom ledwo do ramienia, budziła w nich obu strach, a małego Mikołaja nieraz doprowadzała swym krzykiem do płaczu. Aleksander zaczął się trząść.
— Ślub, synu, ślub — westchnęła z goryczą.
Nie chciała, by jej syn żenił się z Jarmuzową. Co prawda pochodziła z dobrej, szanowanej rodziny, do tego była księżniczką, Tatiana uważała ją jednak za pustą dziewczynę myślącą tylko o głupotach i uwodzeniu mężczyzn. Nie taką kobietę wymarzyła sobie na żonę swego najstarszego syna, która przedłuży ich ród, jednak po takim skandalu, jeśli nie chcieli, by reputacja obojga ucierpiała, ślub był koniecznością.
Wbrew oczekiwaniom matki, na twarzy Aleksandra pojawił się ogromny uśmiech.
— Naprawdę, maman? — zapytał z niedowierzaniem.
— Oczywiście, chyba że obydwoje wolicie hańbę.
— To doskonale! — wykrzyknął, co rozsierdziło jego matkę.
Nie mogła jednak wprost okazać Larysie pogardy i niezadowolenia z tego, co się stało, zagryzła więc wargę i skierowała się do sali balowej. Nim wyszła, odwróciła się jeszcze i rzekła:
— Lepiej, byście nie wracali. Idźcie gdziekolwiek, byle ludzie już nie musieli na was patrzeć.
Aleksander zaśmiał się, gdy jego matka wyszła. Larysa spojrzała tylko na niego z triumfem. Jej plan ziścił się. Zostanie hrabiną Gruszecką.
Eugeniusz tymczasem tańczył z Olgą Antonowną, córką młodszego brata Aleksego Wołkońskiego. Dziewczyna nie była zbyt urodziwa, nie odznaczała się też taką inteligencją jak jej kuzynka, na razie jednak musiała mu starczyć, skoro obiekt jego westchnień wciąż wirował w ramionach Dymitra Gruszeckiego.
Eugeniusz wciąż zerkał na Irinę i porównywał ją z jej kuzynką. Z przykrością musiał stwierdzić, że Olga nie otrzymała po wspólnych przodkach zachwycających, jasnych niczym kłosy zbóż loków ani przejrzystych, szarych oczu. Mały, zgrabny nosek, który tak pięknie komponował się z pozostałymi elementami twarzy Iriny, u Olgi wyglądał dziwnie, gdyż był zupełnie niewidoczny na jej szerokiej twarzy, zdominowanej przez mięsiste usta. Rodzinna smukłość Wołkońskich przybrała u dziewczyny postać wręcz skrajną, przez co Olga podobna była raczej do kostuchy niż leśnej nimfy, do której porównywał Irinę Eugeniusz.
Przez większą część wieczoru zupełnie ignorował Larysę. Nie obchodziło go, co robiła. W końcu nie było z nimi matki, a on chciał poczuć, że jest wolny, a w domu nie czeka na niego surowa rodzicielka usiłująca wmówić mu, że wie najlepiej, czego potrzeba jej jedynemu synowi. Cieszył się już na nadchodzący wyjazd do Radonieża. Pobędzie w końcu sam przez kilka tygodni, zajmie się czymś pożytecznym, a przede wszystkim nie będzie musiał widzieć matki i Larysy. I Claire.
Nagle ogarnęło go dziwne poczucie lęku. Przecież gdy wyjedzie z Petersburga na lato, Gruszecki zdąży oświadczyć się księżniczce Wołkońskiej! Musiał więc działać błyskawicznie, jeśli chciał, by to jego żoną została! Czuł, że nie znajdzie już tak znakomitej kandydatki na małżonkę, a musiał ożenić się w niedalekiej przyszłości. Tylko w ten sposób położyłby kres zrzędzeniu matki.
Na razie tylko to pchało go do małżeństwa, bowiem nie obdarzył jeszcze Iriny takim uczuciem, na jakie zasługiwała. Niezmiernie mu się podobała, do tego ogromnie jej współczuł i szanował jej inteligencję. Czuł, że był na dobrej drodze ku pokochaniu jej, lecz to jeszcze się nie wydarzyło.
Nagle dojrzał, że Dymitr jest odciągany gdzieś przez matkę. Irina została sama. To był idealny moment, by wyrwać ją z sideł Gruszeckiego. Stała pod ścianą, z wzrokiem wbitym smutno w podłogę. Mimo niewesołej miny wciąż promieniała swym anielskim pięknem.
Gdy ujrzała Eugeniusza, uśmiechnęła się do niego, prezentując urocze dołeczki w policzkach. Jarmuzow odetchnął z ulgą. Nie była jeszcze stracona, skoro tak reagowała na jego widok!
— Czy mógłbym prosić panią do tańca? — zapytał, na co Irina spojrzała na niego spod ukosa.
— Po tym, jak się pan zachował?
— Ależ to był tylko drobny incydent, księżniczko! Niestety, pan Lwow... Rozsierdził mnie. Błagam panią o wybaczenie!
Irina uśmiechnęła się do niego. Nie kryła, że odczuwała wobec niego szczerą sympatię. Był doprawdy przystojnym, inteligentnym człowiekiem. I nie narzucał się jej jak Dymitr. Uwielbiała przebywanie w towarzystwie Gruszeckiego, czasem jednak niemiłosiernie męczył ją swą zbytnią wesołością. Zdawało się jej, że nawet kiedy mówił z nią o polityce i wojnie, rzeczach strasznych i poważnych, nie przestawał się uśmiechać i żartować. Eugeniusz był zupełnie inny. Gdy trzeba było, śmiał się i opowiadał dowcipy, zazwyczaj jednak zachowywał powagę. Do Iriny bardzo taka postawa przemawiała. Nie potrafiła się długo na niego gniewać.
— Dobrze, książę, zapomnę o tym.
Podała mu dłoń i ruszyli na parkiet. Eugeniusz, jak uznała Irina, był dużo lepszym tancerzem niż Dymitr, któremu zdarzało się mylić kroki, pozbawiony był jednak lekkości, którą miał Gruszecki. Z Jarmuzowem tańczyło się zupełnie inaczej niż z przyjacielem z dzieciństwa. Czuła się przy księciu niczym poważna dama, wielka pani na salonach, przy Dymitrze zaś wracała myślami do czasów dziecięcej beztroski.
— Przepraszam, że pytam, książę, lecz o co chodzi z pańską siostrą i Aleksandrem Gruszeckim? — odezwała się nagle.
— Przepraszam, ale nie rozumiem, moja droga księżniczko — odparł jej ze zdumieniem.
— Widziałam, jak wychodzą razem z sali, później sporo ludzi się tam zgromadziło, a teraz nigdzie ich nie ma.
Eugeniusz zamarł. Czyżby spełniły się jego najczarniejsze przewidywania? Czyżby Larysa dopięła swego i uwiodła Aleksandra? W końcu ludzie nie zebraliby się tak tłumnie w korytarzu, gdyby nie działo się tam nic skandalicznego. Taka już była ich natura. Rzucali się na najświeższe ploteczki niczym hieny na padlinę, a ich ofiary nawet po latach były wyśmiewane lub spotykały się z ostracyzmem. Larysa byłaby zdolna do niecnych uczynków z Aleksandrem, byle tylko wywołać skandal, który zatuszowałoby jedynie małżeństwo.
— Zapewne Larysa znów coś nabroiła, proszę się nie przejmować, taka już natura mojej siostry. Zapewne to wszystko niedługo się wyjaśni. Wygląda pani doprawdy pięknie, księżniczko — powiedział, patrząc jej w oczy, by dać jej do zrozumienia, że interesuje go ona jako kandydatka na żonę.
— Dziękuję panu, książę — odparła, rumieniąc się nieco.
Naprawdę nie rozumiała, dlaczego już drugi mężczyzna tego dnia prawił jej komplementy. Może i była ładna, lecz nie widziała w swej urodzie nic nadzwyczajnego, ot kolejna arystokratka o drobnej posturze i blond włosach, która odziana w dobrze skrojoną suknię zamieniała się w piękność. Dziwiły ją zwłaszcza słowa Eugeniusza, Dymitr w końcu znał ją od tak dawna, a do tego był wiecznie zbytnio wesoły, uważała to więc za część jego życiowej filozofii. Zapewne każdej damie tak mówił, chcąc, by na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nie wiedziała, że zależało mu tylko na uśmiechu jednej kobiety: jej samej.
— Myśli pan, że będzie wojna? — zapytała, chcąc zmienić temat. — Pan na pewno coś wie, w końcu jest pan wysoko wśród dworskich dygnitarzy.
— Tak, uformowanie się koalicji to kwestia kilku miesięcy, może nawet tygodni. Podobno cesarz składał jakieś propozycje naszemu carowi, ale zdaje mi się, że Aleksander ma wystarczająco rozumu, by nie wchodzić w spółkę z człowiekiem, przeciw któremu opowiada się cała Europa. Trzeba znieść go w pył, póki czas. Tyle że to geniusz wojny i to zadanie będzie piekielnie trudne, ale wierzę, że dokonamy tego wspólnymi siłami. Pani bracia są żołnierzami, prawda?
— Tylko Fiodor, choć bliźniacy wspominają coś o zaciągnięciu się. Mówią, że jeśli wybuchnie wojna, to będzie ich obowiązkiem, lecz matka jest temu przeciwna. Powiedziała, że nie da pozabijać swoich urodzonych w bólu dzieci. Nie rozumie, że dla nich to kwestia honoru. A pan, dlaczego pan nie poszedł do wojska?
— Cóż... — westchnął, nieco zawstydzony tym pytaniem. Nie mógł przecież przyznać się, że był tchórzem i unikał armii w obawie przed utratą życia, do tego zbytnio cenił sobie wygodny żywot wśród luksusów, by rezygnować z niego dla wojska i panującego w nim brudu. — Wie pani, mój ojciec miał tylko mnie... Ktoś przecież musi przedłużyć ród.
— Ale chyba się panu zanadto do tego nie śpieszy, prawda?
— W chwili obecnej poszukuję odpowiedniej kandydatki na żonę — powiedział głosem tak ściśniętym, że Irina zaczęła się martwić, czy nic mu się nie stało.
— Wszystko z panem dobrze?
— Tak, księżniczko — odparł już normalnie.
Nie mogła się przecież dowiedzieć, że to ją zamierzał poślubić. Takie przyznanie się do swych zamiarów natychmiastowo pogrzebałoby jego szanse na ożenek z dziewczyną.
Tymczasem Dymitr wrócił na salę, pozbywszy się matki, która właśnie skończyła prawić mu kazanie na temat odpowiedniego zachowania wobec dam obecnych na balu. Wyczyn Aleksandra i Larysy głęboko nim wstrząsnął. Dlaczego ten głupi Sasza dał się jej podejść i teraz musiał wprowadzić Larysę do ich rodziny? Przecież ta kobieta zupełnie nie pasowała do Gruszeckich!
Podszedł do Siergieja, który siedział na małej sofie w rogu, i usiadł obok niego. Spuścił smętnie głowę i oparł brodę na dłoni.
— Co tam, Dimo? Nie tańcujesz ze swą Afrodytą? — zapytał ze złośliwą miną Lwow.
— Nie. Mama zrobiła mi pogadankę o zachowaniu wobec kobiet. Sasza obściskiwał się z Jarmuzową w korytarzu, sporo osób ich widziało... I wiesz, co dalej. Małżeństwo z tą pustą lalką. Biedny Saszka.
— Ty lepiej zajmij się bratem swojej przyszłej szwagierki, bo chyba chce zabrać ci miłość twojego życia — sarknął Siergiej, wskazując podbródkiem na Irinę tańczącą w objęciach Jarmuzowa.
Dymitr spojrzał na nich i natychmiast zapłonął w nim gniew. Jak Jarmuzow w ogóle śmiał podnieść wzrok na Irinę, o zaproponowaniu jej tańca nie wspominając? Bezczelny! Dymitr musiał coś uczynić.
Nie zwracał zupełnej uwagi na protesty i napomnienia Siergieja. Po prostu podszedł do Eugeniusza i Iriny, którzy właśnie byli w trakcie walca. Nikt przecież nie miał prawa być z nią tak blisko, a już na pewno nie Jarmuzow!
— Przepraszam pana — odchrząknął i złapał go za ramię — ale to moja partnerka. Dziękuję, że zapewnił jej pan towarzystwo, kiedy ja musiałem załatwić rodzinne sprawy, teraz jednak proszę pana o odejście.
Eugeniusz i Irina patrzyli na niego ze zdumieniem, a nawet pewną odrazą. Wołkońska była na niego wściekła za takie zachowanie, Jarmuzow zaś, gdyby nie to, że wciąż trwał w uścisku damy, którą chciał pojąć za żonę, zapewne rzuciłby się na niego z pięściami.
— Proszę mi wybaczyć, panie Gruszecki, lecz księżniczka Wołkońska nie jest pańską własnością. Mamy równe prawa, jeśli idzie o taniec z nią.
— Niech pan lepiej pójdzie do swej siostry, właśnie zniszczyła życie memu bratu. — Dymitr posłał mu nienawistne spojrzenie.
Eugeniusz zdumiał się jeszcze bardziej. Cóż znowu uczyniła ta pozbawiona rozumu trzpiotka? Czyżby to ona była sprawczynią zamieszania w korytarzu, którym dotychczas zupełnie się nie przejmował?
— Czy ona i Sasza... Zostali przyuważeni w jakiejś dwuznacznej sytuacji?
— Bardzo dwuznacznej — sarknął Dymitr.
— Proszę o wybaczenie, księżniczko, lecz muszę zainterweniować — rzekł, wypuścił Irinę z objęć i oddalił się w kierunku korytarza.
Dymitr spojrzał figlarnie na księżniczkę.
— Czy teraz moglibyśmy wrócić do tańca?
— Nie — odparła, krzyżując ramiona na piersi. — Potraktował mnie pan jak rzecz, a do tego obraził księcia Eugeniusza. Proszę mi wybaczyć, lecz w tej chwili obrzydła mi pańska osoba. Nie będę z panem tańczyć, nie mam ochoty — prychnęła i odeszła.
Dymitr zaklął pod nosem. Dlaczego musiał tak głupio się zachować, dlaczego nie pohamował swej zaborczości? Teraz Irina na pewno zostanie żoną Jarmuzowa, a on umrze z rozpaczy! Zaczęło się tak pięknie, a on musiał to wszystko zepsuć!
Eugeniusz tymczasem skierował się do korytarza. Przed drzwiami stała Tatiana Gruszecka, na której pięknym mimo upływu lat licu wciąż gościł gniewny grymas.
— Droga hrabino, czy to prawda, co usłyszałem o mej siostrze i pani synu? — zapytał bez ogródek.
— Niestety, mój drogi książę, niestety... Ach, jacy oni głupi, nierozważni, nierozsądni! Skoro się kochają, starczyło powiedzieć, przecież obydwoje to znakomite partie i nie byłoby tu żadnego mezaliansu! A teraz ślub będzie, ale w otoczce skandalu... Ach, książę, to zbyt dużo jak na moje nerwy...
Eugeniusz zmienił temat na przyjemniejszy, by nie gniewać hrabiny jeszcze bardziej. Do końca balu nie wspomniał już o przykrej sprawie. A Larysa triumfowała. Osiągnęła swój cel. Miała zostać hrabiną Gruszecką, zapewne jeszcze w tym roku, nim Aleksander wyjedzie na wojnę. Lepiej nie mogło się dla niej ułożyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top