Prolog

— Nieudacznica! — wykrzyknął Fiodor, kiedy jego młodsza siostra po raz kolejny zsunęła się z gałęzi starej gruszy.

Irina wystawiła mu język i jęła znów wdrapywać się na drzewo. Musiała pokazać bratu, że wcale nie jest taką nieudacznicą, za jaką ją uważał. Fiedia siedział na gałęzi z młodszymi braćmi i śmiał się gromko z siostry. Dziewczynka patrzyła na nich nienawistnie, co jakiś czas spoglądając na Dymitra, wysokiego, chudego chłopca, który umościł się na najwyższej gałęzi i machał radośnie nogami. Jako jedyny się z niej nie śmiał. Przypisała to faktowi, że nie był jej bratem. 

— Nie uda ci się! — krzyczał dalej Fiedia, patrząc, jak dziewczynka powoli gramoli się ku gałęziom.

Irina zacisnęła zęby i kontynuowała wspinaczkę. Chłopcy rechotali okrutnie, zajadając się gruszkami. Ona też miała na nie ochotę, jednak urwisy poobrywały już wszystkie owoce z niższych gałęzi i trzeba było zadać sobie nieco trudu, by wejść na wyżej i zerwać soczyste owoce. Wytężała wszystkie swoje siły, sapiąc i charcząc, ale nie poddawała się nawet mimo potu, który wystąpił na jej czoło. 

Nagle Irina poczuła, jak traci grunt pod stopami. Wyciągnęła dłonie, by czegoś się złapać, ale straciła równowagę i z głośnym krzykiem runęła w dół. Uderzyła o ziemię z impetem, kalecząc się w rękę. Z rany trysnęła strużka krwi, brudząc bielutką sukienkę Iriny, a ręka zapiekła niemiłosiernie, dziewczynka jednak nie zapłakała, lecz wróciła do wspinaczki.

— Nigdy tu nie wejdziesz! — wrzasnął Iwaszka, a za nim to samo powtórzyli jego bracia.

— A właśnie że wejdę! — odparła buńczucznie.

Tym razem szło jej dużo lepiej niż poprzednio, nawet mimo poranionej ręki. Bracia wciąż się z niej naigrawali, ona jednak przestała zwracać na nich uwagę. Tylko chudy, brązowowłosy Dymitr się nie odzywał. Było mu przykro, że chłopcy tak naśmiewają się z młodszej siostry. Gdyby jeszcze był starszy od Fiedii... Wtedy może ośmieliłby się ostro go złajać za jego zachowanie wobec siostry... Ale był od niego rok młodszy, przez co najstarszy z braci Wołkońskich zupełnie go nie szanował. 

Irina niemal dotarła już do chłopców. Trzeba było jeszcze tylko wspiąć się na wielką gałąź, na której siedzieli. Wyciągnęła dłonie w jej kierunku, kiedy obsunęła się jej noga. Próbowała złapać się gałęzi, lecz jej małe rączki nie mogły dosięgnąć wystającego konaru. Wyciągała je wyżej i wyżej, rozciągając drobne ciałko do granic możliwości, lecz bez skutku. Wtem panującą w sadzie ciszę przeciął głośny krzyk, a Irina runęła na ziemię.

Dymitr poczuł, jak ściska go w żołądku. Widział, że Irina próbuje się poruszyć, co znaczyło, że żyje, lecz wcale go to nie pocieszało. Natychmiast zaczął schodzić z drzewa. Za nim podążyli Aloszka i Iwaszka, jednak Fiedia dalej siedział na gałęzi i zajadał się soczystą gruszką.

Przerażony chłopczyk przysiadł obok leżącej dziewczynki. Nie płakała, nie krzyczała, ledwo się ruszała, lecz jej wykrzywione z bólu, czerwone lico dawało znać, że musi bardzo cierpieć. Kiedy dotknął delikatnie jej kostki, która była wykręcona pod dziwnym kątem, jęknęła.

— Bardzo cię boli? — zapytał, na co ta niechętnie skinęła główką.

Gruszecki zauważył, że zdarła sobie łokcie, z których teraz sączyły się cieniutkie strużki krwi. Te rany musiały sprawiać jej okropne cierpienie, ona jednak dzielnie powstrzymywała łzy. 

— Fiedia, schodź tu! — Dymitr spojrzał z dezaprobatą na siedzącego na drzewie chłopca. — Trzeba ją zanieść do domu!

Fiodor prychnął, jednak zaczął schodzić z drzewa. Kiedy znalazł się już na ziemi, Dymitr rozdysponował wszystkim zadania. Chłopcy wspólnymi siłami zanieśli dziewczynkę do domu. Przez całą drogę Irina nie wydała z siebie ani jednego dźwięku, nie licząc może cichych stęknięć, gdy jej bracia i Dymitr trafili na nierówność w terenie. Dymitr modlił się w duchu, by rodzice nie zrzucili na niego winy za ten wypadek, lecz wiedział, że najpewniej na nic się zdadzą te błagania. To on był tu gospodarzem i to od niego zależało bezpieczeństwo gości. W myślach już wyobrażał sobie czerwone pręgi z pasa, które powstaną na jego pośladkach po wszystkim. 

Kiedy chłopcy weszli z poranioną dziewczynką do salonu, w którym siedzieli ich rodzice, i ułożyli Irinę na kanapie, dorośli zamarli. Praskowia, matka Iriny, szczupła, jasnowłosa kobieta o eterycznej urodzie, podbiegła do nich z krzykiem, a panowie zaczęli gniewnie warczeć. Serce Dymitra waliło jak oszalałe. Nie tylko dostanie kilka razów pasem, ale przez tydzień nie będzie jadł deseru ani kolacji. Mógł zapomnieć o tym cudownym cieście czekoladowym, które upieczono dziś rano...

— Moje maleństwo! Co się stało? — zawodziła księżna Wołkońska, patrząc na zakrwawioną córeczkę.

Odpowiedziała jej cisza. Żaden z chłopców nie chciał zdradzić kobiecie, że to Fiedia wpadł na pomysł, by wspiąć się na drzewo i zrywać gruszki. O tym, że kazał Irinie samej wejść na gałąź i zerwać dla siebie owoce, woleli w ogóle nie wspominać. Kobieta jednak szybko się wszystkiego domyśliła.

— Fiodorze Aleksiejewiczu! — huknęła. — Miałeś pilnować, by Irinie nie stała się żadna krzywda! I do czego dopuściłeś?

— To ten łajdak Dymitr jest temu winien. — Uśmiechnął się perfidnie, na co Andrzej Pawłowicz Gruszecki, wysoki, tęgawy jegomość, pociemniał jak gradowa chmura i wstał od stołu.

Dymitr pobladł i wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał ochronić się przed ciosem. 

— Dymitrze Andriejewiczu. — Spojrzał na niego surowo ojciec. — Proszę iść do swojego pokoju i nie wychodzić stamtąd do jutra. Nie dostaniesz dzisiaj kolacji.

Dymitr powoli opuścił rękę, rad, że ojciec przynajmniej nie wspomniał nic o pasie. Zapewne chciał się pokazać przed gośćmi od jak najlepszej strony, ale Dymitra niewiele to obchodziło, jeśli w istocie miał uniknąć fizycznej kary. 

— To nie Dymitr! On mi pomógł! Nie karzcie go! — Rozległ się nagle krzyk Iriny. 

Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem. Dymitr uśmiechnął się do dziewczynki szeroko. Jego chłopięce serduszko podskoczyło z radości i wdzięczności. 

— Kto więc, Irinko? Czyżby Fiedia kłamał? — zapytał Aleksy Kiriłłowicz, wysoki i chudy dżentelmen o podłużnej twarzy, przypominający charta, ojciec dziewczynki.

— Tak... Siedział na drzewie i nie chciał zejść — jęknęła i zemdlała.

I chociaż Andrzej Pawłowicz błagał swego przyjaciela, by nie karał dziecka, Aleksy Kiriłłowicz był nieugięty. Fiodor nie dostawał kolacji przez cały tydzień, nie tylko za nieudzielenie siostrze pomocy, ale i za kłamstwo, jego ojciec był bowiem bardzo surowym człowiekiem i nie znosił, kiedy jego dzieci kłamały. A Dymitr następnego dnia w podzięce za uratowanie go przed niezasłużoną karą przyniósł dziewczynce cały koszyk gruszek, które ta tak bardzo chciała zjeść.


Na razie to tyle, na tygodniu powinien pojawić się rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top