LVIII. Wojna nadchodzi

Gdy Ksenia otworzyła oczy, dostrzegła, że przy jej boku nie było męża. Co prawda wciąż znikał na noc, lecz rankiem zawsze tulił ją do siebie. Nigdy jeszcze nie wrócił po piątej nad ranem. Zaczęła się obawiać, że Siergiejowi przytrafiło się coś okropnego. 

Chciała wstać, lecz jej ciało przeszyła fala bólu. Miała wrażenie, że zaraz coś rozerwie ją od środka. Nie myślała, że poród mógł być tak wyczerpujący. Zacisnęła zęby i podniosła się z łóżka. Chociaż ciepła pierzyna kusiła, by pozostać w łóżku, Ksenia musiała wstać, by poszukać Siergieja i ujrzeć dzieci. 

Zacisnęła zęby i wstała. Nie myślała nigdy, że wstanie z łóżka będzie kosztowało ją tyle bólu. Narzuciła na koszulę nocną wiszący na krześle peniuar wykończony koronką i wyszła z sypialni. 

Pokoik przeznaczony dla dzieci znajdował się na drugim końcu korytarza. Kseni zdawało się, że nigdy tam nie dotrze. Każdy krok powodował przeszywający ból w dolnych częściach ciała. Kiedy dotarła do drzwi, odetchnęła z ulgą. 

Wydała z siebie stłumiony okrzyk, gdy ujrzała w pokoiku męża oraz jego najmłodszą siostrę. Pochylali się nad kołyskami dziewczynek i uroczo do nich szczebiotali. Na ten widok na serce Kseni spłynęła fala ciepła. Tego w życiu szukała. 

— Sieriożko, a mogę je wziąć na ręce? — Anastazja spojrzała pytająco na brata. 

— Nie — odparł lodowato Siergiej. 

— Ale dlaczego nie? No proszę, kochany Sieriożko! Nawet nie wiesz, jak ja bardzo czekałam, aż będziesz miał swoje dzieciątka! No pozwól mi!

— Nie, bo zrobisz im krzywdę tymi swoimi lewymi rękami — mruknął gniewnie. — Ksenia nie nacierpiała się tyle po to, byś teraz zabiła nam dzieci.

— No wiesz co, Sieriożko? — Głos dziewczynki pełen był rozpaczy. — Uważasz, że zabiłabym twoje dzieciątko? Przecież... przecież... Och, jesteś taki okropny! — jęknęła i rozpłakała się. 

— Nie płacz, kochanie — odezwała się Ksenia, która do tej pory milcząco przyglądała się całemu zajściu. — Wiesz przecież, że Siergiej to gbur. 

Mąż posłał jej niezadowolone spojrzenie.

— Zdrajczyni — warknął, na co jego małżonka zaśmiała się. 

Podeszła do Siergieja i złożyła pocałunek na jego skroni. Mąż popatrzył na nią z troską i ujął jej dłonie, po czym zaczął je gładzić. Na twarz Kseni wpełzł tkliwy uśmiech. 

— Jak się czujesz? — zapytał Siergiej. 

Na próżno było w nim teraz szukać tego fukającego złośliwca, którym był jeszcze przed chwilą. Kiedy chciał, potrafił stać się naprawdę czułym, pełnym dobroci człowiekiem. 

— Wszystko mnie boli, ale to nieważne. Cieszę się, że jest już po wszystkim. W końcu trochę odpocznę. Och, jakie one śliczne — westchnęła, patrząc na córeczki. 

— Jak ich mama. — Mężczyzna uśmiechnął się i wstał, by złożyć delikatny pocałunek na ustach żony. 

— Fuj! Nie róbcie tego przy mnie, to ohydne! — jęknęła Anastazja, na co małżonkowie wybuchnęli śmiechem. 

Wtem do pokoju wkroczyła Zofia Józefowna. Na widok syna tulącego do siebie żonę wydała z siebie pełne zachwytu westchnienie i sama uścisnęła Siergieja i Ksenię. 

— Tak bardzo się cieszę, dzieci! One są takie śliczne! Wybraliście już imiona?

— Chciałbym, żeby jedna miała imię po tobie — odparł Siergiej. — Drugie powinna wybrać Ksenia. 

Kobieta uśmiechnęła się do niego. Najpierw pomyślała, że powinna nazwać córkę po swej ukochanej matce, uznała jednak, że imię to mogłoby jej przynieść pecha. W końcu żywot Aleksandry Andriejewny naznaczony był ogromnym cierpieniem. Wtem przypomniała sobie o swej babce, matce Aleksandry. Była ona jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie Ksenia kiedykolwiek widziała, a do tego wiodła szczęśliwe życie u boku swego męża. 

— Liza będzie odpowiednie — rzekła w końcu. — Po mojej babci.

— Och, jak ślicznie! — wykrzyknęła Zofia. — Nawet nie wiecie, jak się cieszę, dzieci. Mam nadzieję, że wyrosnę na takie same wspaniałe osoby jak wy — rzekła Zofia i przytuliła do siebie syna.

Ksenia uśmiechnęła się na ich widok i przycisnęła do siebie Anastazję. Miała nadzieję, że podoła roli matki i nigdy nie zawiedzie swoich małych córeczek. 

 Gruszeccy, Jarmuzowowie i Lwowowie byli tak ogromnie pochłonięci swymi sprawami, że zapomnieli już o tym, że cała Europa stoi na krawędzi kolejnej wojny. 1806 rok pełen był różnych politycznych zawirowań — w styczniu zmarł premier angielski Pitt, zajadły wróg Bonapartego, miesiąc później zaś wojska francuskie wkroczyły do Neapolu, którego władcą został brat Bonapartego, Józef. Rozwiązano też niemal dziewięćsetletnią Rzeszę Niemiecką, którą zastąpił Związek Reński. 

Te wydarzenia niezbyt obeszły mieszkańców Petersburga, gdyż bezpośrednio ich nie dotyczyły. Gdy jednak Prusy przystąpiły do wojny z Francją, a później zostały zmiecione w bitwie pod Jeną i ratyfikowały układ o oddaniu ziem na zachód od Łaby, na Rosjan padł cień strachu. Uspokoili się nieco, gdy pod koniec października cesarz, zamiast zaatakować kolejne terytoria, triumfalnie wjechał do Berlina, gdzie postanowił zatrzymać się na jakiś czas. Miesiąc później ogłosił blokadę kontynentalną na towary angielskie. 

— Jak myślisz, Eugeniuszu, co z tego wyniknie? — zapytała Irina, gdy usłyszała wieści. 

Jarmuzow poprawił się w fotelu i spojrzał na żonę z niepokojem. 

— Wojna, Irino, wojna. A do tego przerażający kryzys, i w Europie, i w Wielkiej Brytanii. Oni nie będą mieli zboża, a my nie będziemy mieli się jak go pozbyć. Można jeszcze liczyć na to, że nasze statki nie będą się tym zanadto obchodziły i popłyną do Anglii, choć droga jest piekielnie długa i niebezpieczna, ale kraje, które opanował Napoleon, nie przewiozą do Anglii żadnych towarów. 

— To straszne, jeśli ludzie nie będą mieli co jeść, bo przez chore zapędy jednego człowieka nie dostaną zboża... — jęknęła Irina. 

— Tak, ale co zrobić, wielcy rządzą tym światem. Nie obchodzi ich los maluczkich. Pomyśl jeszcze, że Anglia jest kolebką postępu, wszystko rozwija się tam szybciej niż na kontynencie, a przez blokadę nie dotrą do nas nowe rozwiązania techniczne. To będzie ogromna strata dla naszej cywilizacji. Dlatego uważam, że w naszym obowiązku leży złamać tę przeklętą blokadę, nie tylko dla naszego dobra, ale dla dobra całego kontynentu, jeśli nie ludzkości!

— Ale to będzie oznaczało wojnę — zauważyła Irina. 

— Z nami nie wygra. Niech tu przyjdzie! Rosyjskie stepy pochłoną całą jego Wielką Armię! Może wybić i pół miliona naszych żołnierzy, a zaraz zjawi się ich drugie tyle! — krzyczał w uniesieniu. 

Jego oczy błyszczały dziko, jakby był pozbawiony rozumu. Jego głos przepełniała tak ogromna pewność siły rosyjskiego oręża i nienawiść do najeźdźcy, że Irinę przeszył dreszcz. Nie widziała jeszcze Eugeniusza w takim stanie. 

Jarmuzow nigdy nie był w armii, ponadto uważał się za obywatela świata i równie dobrze mógłby mieszkać w Prusach czy Anglii, lecz kiedy dla jego ojczyzny przychodziły trudne czasy, zmieniał się w gorącego patriotę. Ze łzami w oczach potrafił opowiadać komuś o męstwie rosyjskich żołnierzy walczących pod rozkazami Suworowa czy tracących życie w kolejnej wojnie z Turcją. Ta sprzeczność uczuć ogromnie go dziwiła, lecz nic nie mógł zaradzić na to, że w głębi serca ogromnie zależało mu na dobru ojczyzny, a gdy słyszał niektóre pieśni ludowe, w jego oczach stawały łzy. 

— Ale czy Napoleon rzeczywiście do tego dąży? Nie boi się?

— Ma dwa wyjścia, albo zgodzić się na pokój, albo zacząć wojnę z nami, a nie powinien zadzierać z Rosjanami! 

— Myślisz, że pokój mu wystarczy? — Irina spojrzała pytająco na męża. 

— Nie mam pojęcia, kochanie. Tak byłoby lepiej dla niego, ale zapewne połasi się na całkowite unicestwienie Prus. 

Eugeniusz miał rację. Napoleonowi nie starczyło to, że upokorzył Fryderyka Wilhelma III. Pragnął zrównać jego  królestwo z ziemią, a to oznaczało wojnę nie tylko z nim, ale i z carem Aleksandrem. 

Dymitr musiał przyznać, że całkiem cieszy go nadchodzący konflikt. Nie musiał dzięki temu zaprzątać myśli utratą Iriny oraz zgonem ojca i brata. Puste pokoje rodzinnego domu ogromnie go przygnębiały, a widok Iriny stojącej u boku męża w czasie niedzielnego nabożeństwa w cerkwi sprawiał, że jego serce rozpadało się na drobne kawałeczki. Nie mógł znieść myśli, że to nie on tulił ją do siebie w nocy, całował jej delikatne usteczka i czule gładził jej dłonie, że to nie on dzielił z nią radości i smutki dnia codziennego i planował przyszłość u jej boku. 

Wiedział, że nie miał innego wyjścia z sytuacji i musiał wyrzec się Iriny. Wiedział, że Fiodor był zdolny spełnić swą straszliwą groźbę, musiał więc chronić ukochaną. Wolał, by żyła z Eugeniuszem, niż dołączyła do Aleksandra i jego ojca. Te myśli nie sprawiały jednak, że przestawało go boleć serce. Jego przeznaczeniem było cierpieć do końca życia z powodu utraconej miłości i już dawno się z tym pogodził. 

Wojna zdawała mu się wybawieniem — mógł w końcu choć przez chwilę nie myśleć o wszystkich tragediach, które miały w ostatnim czasie miejsce, i skupić uwagę na czymś innym. Nie żałowałby, gdyby ktoś go zabił. Przynajmniej jego męki dobiegłyby końca. 

Tego zdania nie podzielała jednak Tatiana Aleksandrowna, która zalała się gorzkimi łzami, gdy jej syn oświadczył, że i on wyrusza w bój przeciw znienawidzonemu Korsykaninowi. Na Dymitrze jednak jej błagania nie zrobiły większego wrażenia. 

W dniu wyjazdu był dziwnie spokojny. Pogodził się ze swym smutnym losem i nie miał żadnych oczekiwań wobec wojny — nie zasmuciłby się, gdyby udało mu się przeżyć, lecz równie dobrze mógł zginąć, nie miało to dla niego większego znaczenia. 

Z samego ranka odział się w swój mundur i błąkał się po domu. Po śmierci Aleksandra i ojca Dymitr nie czuł się tutaj jak wcześniej, mimo iż pozornie nic się nie zmieniło. Wystrój mógł pozostać taki sam, lecz bez obecności ukochanych osób pałac Gruszeckich przestał być dla Dymitra domem. 

W końcu udał się do buduaru matki, w którym siedziała roztrzęsiona Tatiana Aleksandrowna. Od rana próbowała pogodzić się z wyjazdem syna, lecz nie potrafiła przyjąć tego faktu do wiadomości. 

— Dimo, proszę, nie wyjeżdżaj — jęknęła, patrząc mu w oczy. 

Złapała syna za ręce i przycisnęła je do piersi, jakby nie chciała pozwolić mu odejść. Po chwili Dymitr poczuł, jak na jego dłonie skapują łzy matki. Nie mógł znieść jej widoku. Nie zasługiwała na to, by ciągle płakać. Powinien uczynić coś, by było jej lepiej, nie zostawiać ją samą. Ale co mógł poradzić na to, że czuł, że w Petersburgu nie ma dla niego miejsca?

— Muszę, mamo. Moja ojczyzna mnie potrzebuje. 

— Głupoty gadasz, syneczku — załkała. — Ja potrzebuję cię bardziej. Nie zniosę, jeśli mój drugi syneczek umrze, rozumiesz? Nie łam swojej starej matce serca. 

Rozpacz widoczna w jej oczach sprawiała, że ogarniało go ogromne poczucie winy, wiedział jednak, że jeśli zostanie w Petersburgu, oszaleje. Tu wszystko przypominało mu o utraconej ukochanej lub bracie. Front był niebezpieczny dla jego ciała, lecz dla Petersburg zabijał jego duszę, a Dymitr wolał umrzeć, niż męczyć się przez całe życie. 

— Mamusiu, obiecuję, że do ciebie wrócę... 

— Wiesz, że twoje obietnice na nic się nie zdadzą, prawda? 

— Wiem... Ale wierzę w to, że wrócę. Nie mogę cię zostawić samej — wyjąkał i ucałował dłoń matki. 

— A co z rodem, Dimo? Musisz się ożenić i go przedłużyć, nie bawić się w wojenki... 

— Nie chcę się żenić, mamo. Skoro nie mogę mieć za żonę Iriny, nie chcę żadnej innej — jęknął, ledwo tłumiąc łzy. — Nikołaszka kiedyś znajdzie jakąś dobrą dziewczynę, z którą będzie miał dzieci...

— Och, Irina... Dimo, nigdy nie rzekłeś mi, dlaczego zerwałeś zaręczyny... Czy teraz, kiedy możesz do mnie już nigdy nie wrócić, możesz mi to wyznać? To było tak niespodziewane i kosztowało cię tyle cierpienia, że dotąd nie potrafię pojąć przyczyn waszego rozstania...

Dymitr westchnął ciężko. Nie chciał mówić matce, co spowodowało, że podjął taką decyzję. Tatiana wciąż utrzymywała kontakt z Praskowią Łukjanowną, a po śmierci męża jeszcze się do niej zbliżyła. Obawiał się, że mogłaby wyznać prawdę matce Iriny, a ta rozpętałaby piekło. Obawiał się, że wtedy Fiodor rzeczywiście uczyniłby coś Irinie, a na to przyzwolić nie mógł. 

— Mamusiu, nie mogę wyznać ci całej prawdy, gdyż grozi mi to poważnymi konsekwencjami... Wiedz tylko, że zostałem do tego zmuszony...

— Ale jak to? Przez kogo?

— Nie mogę ci tego zdradzić. A teraz przytul mnie po raz ostatni, mamusiu.

Kobieta chciała zadać jeszcze wiele pytań, lecz Dymitr zacisnął usta, dając jej znać, że na żadne z nich nie odpowie. Tatianie nie pozostało więc nic więcej, jak wstać i wtulić się w pierś syna. Dymitr słyszał jej cichy szloch i błagania, by jej nie opuszczał. Przycisnął matkę mocniej i ucałował jej skroń. 

— Kocham cię, mamusiu. Obiecuję, że nie dam się im zabić. Dbaj o siebie, najdroższa. Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką znam. 

Matka zaszlochała raz jeszcze. Synowskie uczucia Dymitra kazały mu zostać przy rodzicielce i nie dodawać jej powodów do zgryzoty, lecz nie było już odwrotu. Czekała nań wojna. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top