III. Wiejskie rozrywki

Pokój muzyczny w posiadłości Jarmuzowów oświetlały świecie stojące na stoliku w rogu pokoju i lichtarz na fortepianie. Eugeniusz siedział w rogu pokoju i wygrywał na harfie tylko sobie znaną melodię. 

Irina przypatrywała się mu z zachwytem, jednak najbardziej oszołomiona była mała Pola, która biła ojcu brawo. Zdawało się, że gdy Eugeniusz szarpał struny instrumentu, wstępował w niego jakiś diabeł, który sprawiał, że spod jego palców wydobywały się tak boskie dźwięki. Zdawało się, że Jarmuzow zrósł się z instrumentem. Złote, jeszcze nieprzyprószone siwizną włosy opadały na jego czoło, przysłaniając mu oczy, lecz Eugeniusz nie zwracał na to uwagi. 

Irina uśmiechnęła się na widok Poli, która podbiegła do ojca i usiadła przy jego nogach, by móc jeszcze dokładniej śledzić wszystkie jego ruchy. Eugeniusz nie zwracał uwagi na córkę, zbytnio pochłonięty grą. 

W końcu oderwał się od instrumentu i spojrzał na córkę, uśmiechając się szeroko. Przycisnął ją do piersi i obsypał jej twarzyczkę pocałunkami. 

— To było takie śliczne, tatusiu! Chcę, żebyś mnie nauczył tak samo! Proszę!

— Och, tatuś nie jest specjalistą, wątpię, bym potrafił cię nauczyć. Ale zawsze mogę znaleźć ci nauczyciela, a wtedy będziemy razem grać — rzekł czule. 

Dziewczynka klasnęła w rączki z zadowoleniem. 

— Tak, podoba mi się ten pomysł! A co robiłeś dzisiaj po południu, tatusiu? Chciałam do ciebie przyjść, ale mamusia powiedziała mi, że jesteś zajęty i mam ci nie przeszkadzać...

— To dobrze ci powiedziała. Widzisz, córeczko, tatuś tłumaczył stare, greckie tragedie na rosyjski. 

— A dlaczego je tłumaczysz? — zaciekawiła się dziewczynka. 

Eugeniusz spojrzał na nią z czułością i zaczął nawijać sobie jej loczki na palce, tak jak to często czynił z włosami jej matki. Irina uważała to za niezmiernie urocze. 

— Bo nie mamy za wiele tekstów po rosyjsku, a to taki piękny język. A trzeba dbać o swoje dziedzictwo kulturowe, kochanie. Wszyscy teraz tylko zaczytują się we francuskich romansach, mówią też tylko po francusku, jakby nasz język nie istniał. To zgubna droga. Bo co to za naród, co nie zna własnej mowy?

— A dlaczego wszyscy mówią tylko po francusku, skoro to nie jest nasz język? — zdumiała się. 

— Bo wszyscy uważają, że to świadczy o ich wykształceniu i szlacheckim pochodzeniu, a to nieprawda. Większość z nich ledwo duka po rosyjsku, za to jeśli ktoś nie potrafi poprawnie mówić po francusku, zaraz jest wyśmiewany. A tymczasem chyba większym wstydem jest nie znać mowy ojczystej niż języka obcych...

Irina uśmiechnęła się na słowa męża. Miała identyczne poglądy na tę sprawę. Co prawda jej ojciec bardzo dbał o to, by jak najlepiej znała francuski, im jednak była starsza, tym coraz bardziej pogardzała tym nowomodnym językiem Diderota i Woltera. Bliżej jej było do mowy ojczystej. 

Nagle na ojca i córkę padł cień świecy. Był to tylko przypadek, lecz Irinę zdjęła dziwna trwoga, bowiem ten chyboczący się płomień sprawiał wrażenie mrocznej przepowiedni, której wolała nie zgłębiać. Wmówiwszy sobie, że to jedynie głupie omamy, wstała i podeszła do fortepianu. Zaczęła wygrywać wesołą, radosną melodię, by odgonić czarne myśli. 

Eugeniusz podniósł się z miejsca i zaczął obracać się po pokoju z Polą w ramionach. Dziewczynka śmiała się i chichotała wesoło. Kiedy ojciec odstawił ją na ziemię, zaczęła ciągnąć go za ręce i kręcić się wokół pokoju. Ich wspólny taniec był ogromnie nieporadny, ale też pełen ciepła i spontaniczności. Irina uśmiechała się szeroko na ich widok. 

Nagle Polusia przewróciła się na dywan i wybuchnęła śmiechem. Irina dopadła do córeczki i zaczęła gładzić jej włoski. 

— Nie jesteś śpiąca, kochanie?

— Jestem... — rzekła, po czym ziewnęła jakby na potwierdzenie. 

— No to tata zaniesie cię do łóżeczka. Chodź, maleństwo! — wykrzyknął Eugeniusz i podniósł córeczkę.

We trójkę udali się do pokoju dziecinnego. Tam służąca przebrała dziewczynkę w koszulę nocną i ułożyła ją w łóżeczku. Rodzice przysiedli przy posłaniu i po kolei wycałowali czule dziewczynkę. Była ich największym szczęściem, najcenniejszym skarbem. Co noc składali na jej twarzyczce pocałunki, zapewniając o dozgonnej miłości. 

— Śpij dobrze, Poluszko — szepnął czule Eugeniusz i pociągnął Irinę do drzwi. 

— Wy też, kochani mamusiu i tatusiu! Dobranoc!

Kiedy pożegnali się z córeczką, Eugeniusz poprowadził Irinę do sypialni. Patrzył na nią z taką żądzą, że kobieta ledwo mogła wytrzymać to spojrzenie. Nie miała na nic ochoty, lecz wiedziała, że nie powinna się mu sprzeciwiać. Ostatnio zbyt wiele razy mu odmawiała, a nie mogła ciągle nie wywiązywać się z obowiązków, które nałożyło na nią małżeństwo. 

Eugeniusz zostawił ją samą, wcześniej posławszy jej uwodzicielskie spojrzenie, i udał się do swojego pokoju. Irina doskonale wiedziała, co to wszystko oznaczało. Miała przebrać się w koszulę nocną i zaczekać na męża. Eugeniusz nienawidził, gdy musiał ściągać z niej wszystkie warstwy sukni i halek. 

Kiedy miała już na sobie swoją cieniutką, jedwabną koszulę nocną, rozpuściła włosy i spojrzała w lustro. Wciąż nic nie straciła na swojej urodzie. W dwudziestym piątym roku życia wciąż sprawiała wrażenie osiemnastolatki. Ani jedna zmarszczka nie zdobiła jeszcze jej lica, a ciało miała gładkie i jędrne mimo dwóch stanów błogosławionych. Zawdzięczała je częstym spacerom, jeździe konnej i zimnym kąpielom, których nauczył jej ojciec. Doskonale pobudzały z samego ranka. 

Wtem Eugeniusz uchylił zasłonę i wsunął się do jej pokoju. Wciąż stała przed lustrem, czekając na jego działania. Po chwili stanął za nią i ułożył ramiona na jej talii. Przycisnął usta do jej szyi i zaczął ją delikatnie całować. Zadrżała. Musiała przyznać, że naprawdę sprawiało jej to przyjemność. Eugeniusz wiedział, jak doprowadzić kobietę do szaleństwa. Kątem oka spoglądała na odbijający się w lustrze nagi tors męża i jego złote włosy. Nie odznaczał się masywną budową ciała, więcej, był bardzo szczupły, ale nie ujmowało mu to na męskości. Irina uważała nawet, że zbyt muskularni mężczyźni są nieatrakcyjni. 

Eugeniusz pomógł jej w pozbyciu się koszuli nocnej i wziął ją na ręce. Czasem w ogóle zastanawiała się, po co się przebierała, skoro i tak zaraz miała zostać pozbawiona odzienia. 

Mąż ułożył ją na łóżku i obdarzył czułym pocałunkiem. Starała się pokazać mu, że pragnie tych wszystkich czułości tak samo jak on. Nie chciała go urazić. Wiedziała, że potrzebował jej bliskości, mimo iż sama najchętniej już nigdy nie gościłaby go w sypialni. Był jednak dla niej tak dobry i czuły, że zasługiwał choćby na to jedno ustępstwo z jej strony. Małżonkowie mieli przecież dbać o siebie nawzajem, zaś w ich związku jedynie Eugeniusz dawał całego siebie, w zamian nie otrzymując niczego. 

Zamknęła oczy i poddała się mężowi. Cichutko liczyła sekundy, czekając, aż to wszystko dobiegnie końca. Eugeniusz był wobec niej czuły i delikatny, lecz i tak dziwnie czuła się z jego bliskością. Nie kochała go tak, jak powinna, nie zasługiwała więc na jego pieszczoty. Składał na jej ciele pocałunki, gładził jej skórę i szeptał jej czułe słówka, na które starała się odpowiadać tym samym. 

W końcu oderwał się od niej i przycisnął żonę do piersi. Czule przesuwał dłonią po jej nagim ramieniu, chcąc przedłużyć przyjemność. Irina najchętniej kazałaby mu wyjść, skoro już uczynił, czego pragnął, lecz nie odzywała się z obawy, że go tym zrani. 

— Mogę dzisiaj z tobą spać? — zapytał nagle. — Już tak dawno tego nie robiliśmy... Lepiej mi się śpi, kiedy mam cię blisko. 

Irina chciała mu odmówić, lecz wiedziała, że tym samym sprawi mu przykrość. Nie mogła na to pozwolić. 

— Oczywiście, kochany... 

Eugeniusz uśmiechnął się błogo i musnął jej usta swoimi. Dłoń wplótł w jej loki i przesuwał po nich delikatnie. Irina widziała, ile radości dają mu te proste, niewyszukane pieszczoty. 

— Od dawna nie czułem się z tobą tak dobrze... — westchnął. — Żałuję, że tak rzadko masz na cokolwiek ochotę. Czy to Poluszka tak cię zmieniła? Mam wrażenie, że odkąd się urodziła, spędzamy razem dużo mniej czasu. 

— Nie, zawsze taka byłam. 

— Oj nie, Irinko. Pamiętam jeszcze przecież, jak mnie traktowałaś w Wiedniu. Było w tobie tyle żaru i namiętności... Nie przypuszczałem wtedy, że masz w sobie aż tyle pasji... A później pojawiła się nasza kruszynka... Słyszałem, że podobno wiele rzeczy w życiu kobiety zmienia się po tym, jak urodzi dziecko, dlatego pytam. Jeśli źle się z czymś czujesz, powiedz mi, a ja spróbuję jakoś zaradzić na twoje troski... Nie wstydzisz się przecież twojej figury, bo jest niemal identyczna jak wtedy, gdy braliśmy ślub...

— Nie, sylwetki się nie wstydzę... Masz rację, po tym, jak urodziła się Polusia, straciłam ochotę na czułości. Nie dają mi już tyle radości, co wcześniej, po prostu. I nie ma w tym żadnej twojej winy, żebyś czasem sobie czegoś nie dopowiedział... Po prostu przeszła mi na nie ochota. 

— Rozumiem... — wetchnął smutno. 

— Nie rozpaczaj. Wiesz przecież, że staram się w miarę możliwości...

— Wiem. Ale... Irino, najdroższa, tyle lat jesteśmy już małżeństwem, a ty... nigdy nie rzekłaś mi, że mnie kochasz... Dlaczego? — zapytał głosem tak pełnym boleści, że zabolało ją serce. 

— Przecież powtarzam często, że cię miłuję...

— Tak, ale tylko wtedy, kiedy Poluszka pyta cię, czy kochasz tatusia... A mnie nigdy nie powiedziałaś, że darzysz mnie miłością. Nie rozumiem tego, Irino. Myślałem, że mnie kochasz... 

Irina westchnęła ciężko. Nie chciała, by Eugeniusz wiedział, że tak naprawdę nigdy go nie kochała, przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim na to zasługiwał. Nigdy nie wyznała mu miłości, bo nie chciała go okłamywać. Zasługiwał na wszystko, co najlepsze, a ona wciąż nie mogła go w pełni pokochać. 

— Eugeniuszu, nie gadaj bzdur... Idź już spać, chyba te czułości odbiły się na twoim rozumie, bo naprawdę dawno już nie mówiłeś tak bez żadnego ładu...

— Och, Irino... Proszę, tylko te dwa słowa... Proszę... — Spojrzał na nią błagalnie. 

— Nie proś z taką rozpaczą, bo to niemęskie. Nie wzbudzasz tym we mnie litości, a jedynie pogardę. Naprawdę, Eugeniuszu, chcę spać. Źle się dzisiaj czuję. Nie wiedzieć czemu, mam wrażenie, że wydarzy się coś złego... I to już, zaraz... 

Z każdą kolejną chwilą czuła się coraz gorzej. Ogarniały ją coraz straszniejsze przeczucia. Nie wiedziała, co się wydarzy, lecz odkąd ujrzała męża tańczącego z Polunią, nawiedzały ją coraz czarniejsze myśli. Chciała, by się skończyły, lecz nie potrafiła ich powstrzymać. 

— Zatruwasz sobie umysł tym, na co nie masz wpływu, a to nie pozwala ci na szczęście, nawet mimo tego, że pozornie wszystko ci je zapewnia. Porzuć te myśli, a osiągniesz upragniony spokój.

— Gdybym tylko potrafiła...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top